Stanisław Kotowski
W "Pochodni" z maja 1993 r. znalazłem artykuł Grażyny Wojtkiewicz "Żyć godnie". Lektura tego artykułu wprawiła mnie w zdumienie. Moim zdaniem znaleźli się ludzie, w tym pełniący odpowiedzialne stanowiska w naszym środowisku, którzy nie wahali się wykorzystać szlachetne intencje szlachetnego człowieka i popierać tak niezwykły pomysł. Dodam, że miałem wątpliwą przyjemność zwiedzać rozpoczętą budowę i jej założenia. Ale o tym niżej. Teraz poczytajmy fragmenty zapowiedzianego artykułu. Najpierw jednak małe sprostowanie - pan major Baranowski miał na imię Hieronim, a nie Henryk.
Czytamy:
"Pan Henryk Baranowski to człowiek wyjątkowy. Na stałe mieszka w Anglii. Przeszedł w życiu różne koleje losu. Między innymi brał udział w II wojnie światowej. I właśnie wtedy, podczas najcięższych walk, w chwili zagrożenia życia złożył ślubowanie, że jeśli się uratuje, zrobi coś pożytecznego dla innych. Tak rozpoczęła się jego działalność na rzecz dzieci niepełnosprawnych w Polsce. Szkole dla niedowidzących w Lublinie podarował niegdyś autokar. Niewidomi uczniowie niejednokrotnie byli gośćmi Pana Baranowskiego w Anglii. Również 80 polskich kombatantów przebywało w Anglii na zaproszenie Pana Henryka. Ponieważ jako przemysłowiec zdobył pokaźny majątek, postanowił przeznaczyć go na cele charytatywne. W 1990 roku powołał w Polsce Fundację Międzynarodowego Kształcenia Muzycznego Dzieci Niewidomych i Niedowidzących imienia Brygady Strzelców Karpackich "Tobruk". Wśród jej patronów same znakomitości: prezydent Lech Wałęsa, Wanda Piłsudska, Anna Radziwiłł, ksiądz biskup Zygmunt Kamiński, Tadeusz de Virion - polski ambasador w Londynie, Tadeusz Madzia - przewodniczący PZN.
W związku z planowanym przedsięwzięciem, pan Baranowski kupił w Luberadzu koło Ciechanowa pałac, który obecnie jest odrestaurowywany. Jest to klasycystyczny zespół pałacowo-parkowy z końca XVIII wieku. W części parkowej wybudowano już ogromny obiekt, o powierzchni 3 tysięcy metrów kwadratowych, w którym będzie szkoła, internat, mieszkania dla nauczycieli, stołówka.
Obiekt wybudowano z przeznaczeniem na szkołę muzyczną, zaś w pałacu odbywać się będą występy artystów niewidomych i niedowidzących. W zamierzeniach fundatora tego przedsięwzięcia w Luberadzu ma powstać Centrum Kształcenia Muzycznego Dzieci Niewidomych i Niedowidzących. Będą tu przyjeżdżać z całego świata dzieci uzdolnione muzycznie, uczyć się, występować, a po powrocie do swych krajów - krzewić polską kulturę.
Fundację zatwierdziło Ministerstwo Kultury. Przewiduje się, iż otwarcie Centrum nastąpi w przyszłym roku, bowiem dotychczas prace budowlane przebiegały dość sprawnie. Należy dodać, iż całe przedsięwzięcie finansowane jest z prywatnej kieszeni Pana Henryka Baranowskiego. Ponieważ jednak funt brytyjski w ostatnich czasach stracił w naszym kraju na wartości, koszty budowy niepomiernie wzrosły. Pan Baranowski zainteresował więc swoją Fundacją również Holendrów i Anglików, którzy obiecali wspomóc finansowo całą akcję.
Pan Baranowski powiedział:
"Moje serce jest zawsze otwarte dla polskich dzieci. Nie jest ważne, czy ktoś jest chory, czy zdrowy, ważne jeśli może coś zrobić dla innych".
Piękne słowa, szlachetna incjatywa, a że nierealna, to już inna sprawa. To nie wina Pana majora Baranowskiego, lecz osób, przede wszystkim z naszego środowiska, które popierały tę inicjatywę.
W "Pochodni" z maja 2002 r. znajdujemy informację pt.: "Konkurs dla muzyków" i jest to skromne uczczenie szlachetnego człowieka. Czytamy:
Polak mieszkający w Anglii Hieronim Baranowski dobrze jest znany naszym niewidomym dzieciom, zwłaszcza tym uzdolnionym muzycznie. Przez całe lata pomagał rozwijać ich talenty poprzez finansowe, i nie tylko, wsparcie. Jego życiową ideą było wybudowanie w naszym kraju międzynarodowej szkoły muzycznej, w której uczyliby się uzdolnieni młodzi ludzie z całego świata. Tak się też stało. W tym celu powołał Fundację Międzynarodowego Kształcenia Dzieci Niewidomych i Niedowidzących, która zajęła się gromadzeniem funduszy na ten cel i realizowaniem przedsięwzięcia. Zakupiono dużą nieruchomość w Luberadzu koło Ciechanowa z mocno zdewastowanym pałacem i przystąpiono do budowy centrum muzycznego niewidomych.
Niestety śmierć pomysłodawcy i fundatora przerwała te szczytne plany. Luberadz przekazano Polskiemu Związkowi Niewidomych, lecz z braku funduszy nie ma on możliwości kontynuowania budowy. Jednak, aby choć częściowo zrealizować ideę majora Baranowskiego, Związek podpisał ostatnio umowę z Fundacją Międzynarodowego Kształcenia Muzycznego Dzieci Niewidomych i Niedowidzących, na mocy której wspólnie ustanowiono Nagrodę im. Hieronima Baranowskiego, przyznawaną raz w roku niewidomym i słabowidzącym dzieciom oraz młodzieży do 26 lat - za szczególne osiągnięcia muzyczne, twórcze i odtwórcze indywidualne lub zespołowe, a także za ich promowanie na arenie ogólnopolskiej i światowej. Pieniądze na ten cel będą pochodziły z darowizn fundatorów".
Powyższe wyjaśnienie: "Niestety śmierć pomysłodawcy i fundatora przerwała te szczytne plany. Luberadz przekazano Polskiemu Związkowi Niewidomych, lecz z braku funduszy nie ma on możliwości kontynuowania budowy" jest tylko częściowo prawdziwe. Środki posiadane przez majora Baranowskiego straciły na wartości i nie mogły wystarczyć na dokończenie inwestycji. Główną przyczyną takiego stanu rzeczy było wprowadzenie z dniem 1 stycznia 1990 r. częściowej wymienialności złotego. Stały i jednakowy kurs dolara spowodował, że posiadane przez majora Baranowskiego pieniądze przy wymianie na polskie złote straciły bardzo dużo. Wcześniej w Polsce oficjalny kurs dolara był bardzo niski, w sklepach Peweksu i Baltony był kilkanaście razy wyższy, a na czarnym rynku bardzo wysoki.
Stan ten można zilustrować rozmową, której byłem świadkiem. Otóż rozmowę tę prowadziło dwóch PZN-owskich dygnitarzy z gośćmi zagranicznymi w ośrodku w Muszynie na początku lat osiemdziesiątych ubiegłego stulecia. Otóż dygnitarze ci skarżyli się gościom zagranicznym, że zarabiają zaledwie po kilkadziesiąt dolarów miesięcznie. I tak było, jeżeli uwzględniło się czarnorynkowy kurs dolara. Dolar osiągał wówczas na czarnym rynku zawrotną cenę. Dygnitarze ci, ani się przy tym nie zająknęli, ani zastanowili, jak to się dzieje, że posiadają mieszkania, za które na Zachodzie wówczas płaciliby czynsz w wysokości około 800 dolarów miesięcznie. Proszę zwrócić uwagę na te proporcje - zarobki kilkadziesiąt dolarów a czynsz 800 dolarów, a gdzie żywność, ubranie i inne wydatki. Takie to były czasy.
Uporządkowanie cen obcych walut było główną przyczyną załamania się finansów pana majora. Uświadomimy to sobie dobrze, gdy uwzględnimy fakt, że kiedy pan major planował inwestycje w Polsce, za funta brytyjskiego mógł otrzymać cenę kilkanaście razy wyższą od jego realnej wartości, a później za tego samego funta otrzymywał kilkanaście razy mniej.
Raz jeszcze podkreślam, że pan Hieronim Baranowski nie mógł przewidzieć zmian, które nastąpiły w Polsce po 1989 r. Dotyczy to jednak samej inwestycji, a nie funkcjonowania budowanego Centrum.
Oczywiście, ustanowienie nagrody imienia Majora Hieronima Baranowskiego jest bardzo skromnym uhonorowaniem tak szlachetnego człowieka, gdyż jego zaangażowanie w pomoc polskim niewidomym i hojność zasługują na najwyższy szacunek i wdzięczność. Cóż, skoro jednak nie było możliwości realizacji jego idei, dobrze że nasze środowisko zrobiło chociaż tyle.
Dobrze, że nie doszło do powstania "Centrum" i zaprzestania jego działalności, gdyż byłoby to wielką kompromitacją. Zaprzestanie budowy natomiast, z powodu kryzysu finansowego Polskiego Związku Niewidomych uchroniło środowisko od kolosalnej kompromitacji. Oczywiście, kompromitacja i tak jest, gdyż nie powinno dojść do realizacji tego projektu, ale jednak rezygnacja z jego ukończenia jest nieco mniej bulwersująca.
Dodam, że obiekt został sprzedany przed ukończeniem budowy. W ten sposób nie doszło do powstania Centrum Muzycznego Niewidomych i do uniknięcia kompromitacji. Moim zdaniem, Centrum nie powinno powstać, gdyż nie mogłoby funkcjonować zgodnie z założeniami Pana Majora Baranowskiego, ale o tym nieco później.
Nie ma wątpliwości, że niewidomi muzycy odnosili w przeszłości i odnoszą nadal wielkie sukcesy. Nie oznacza to, że niewidomi mają ponadprzeciętne uzdolnienia muzyczne i absolutny słuch. Oczywiście, niektórzy dysponują takimi uzdolnieniami i takim słuchem, ale statystycznie nie częściej niż pozostali ludzie. Można nawet powiedzieć, że wybitne zdolności muzyczne i absolutny słuch muzyczny występuje u nich rzadziej niż u innych ludzi. Wynika to stąd, że niektóre czynniki uszkadzające wzrok uszkadzają również inne zmysły, np. słuch, a także wpływają na obniżenie sprawności intelektualnej i fizycznej. Dlatego uzdolnienia muzyczne niewidomych należy uznać za mit, który wynika z nieuprawnionych uogólnień. Ponieważ są wybitni niewidomi muzycy nie oznacza to, że wszyscy niewidomi są utalentowanymi muzykami.
Na ten temat wypowiedział się również wybitny polski pianista Edwin Kowalik w artykule "Muzyka a niewidomi" ("Pochodnia", czerwiec 1956) Czytamy:
"Istnieje wśród widzących pogląd, że niewidomi mają szczególne uzdolnienia do muzyki. Polemizowanie na ten temat nie jest tematem tego artykułu, wydaje się natomiast nieodzowne zdecydowane wypowiedzenie się przeciwko temu poglądowi. Nie ma bowiem dla muzykalności czy stopnia jej nasilenia żadnych praw, ani żadnych kryteriów. Jeżeli udałoby się porównać procent ludzi muzycznie uzdolnionych wśród niewidomych z procentem utalentowanych w tym samym kierunku wśród widzących, niewątpliwie porównanie takie nie wypadłoby na naszą korzyść. Jedno jest pewne - muzyka powinna stać się codzienną towarzyszką naszego życia. Upośledzenie nasze nie ogranicza zdolności zrozumienia i zgłębienia jej, ale umożliwia bezpośrednie dogłębnie estetyczne oddziaływanie na nas dźwięków, a to dzięki temu, że sztuka ta całkowicie pozbawiona jest efektów wzrokowych".
Przekonanie o wybitnych zdolnościach muzycznych osób niewidomych legło u podstaw gigantycznego projektu w skali światowej. Przekonanie to uzasadniają osiągnięcia wybitnych niewidomych muzyków, ale przecież nie wszyscy niewidomi są wybitnymi muzykami. I to trzeba brać pod uwagę, a nie kierować się stereotypami, mitami, nieuprawnionymi uogólnieniami.
Bez wątpienia wybitnym wokalistą jest Włoch Andrea Bocelli i wielką popularnością cieszy się Amerykanin Stevie Wonder, ale i wśród Polaków można wymienić wybitnych niewidomych muzyków, chociażby Mieczysława Kosza czy Edwina Kowalika.
Dla ilustracji warto przypomnieć sylwetki dwóch niewidomych muzyków: Janusza Skowrona i Węgra Imre Ungara.
Zmarł wybitny pianista Janusz Skowron. Niewidomy artysta miał 61 lat podaje Aneta Wawrzyńczak w E-informatorze portalu www.niepelnosprawni.pl 28.02.2019.
Źródło: wyborcza.pl
"Zmarł Janusz Skowron niewidomy pianista, kompozytor i aranżer, zaliczany do czołówki polskich muzyków jazzowych. Współpracował m.in. z Tomaszem Stańką, Erickiem Marienthalem, Billem Evansem, Marylą Rodowicz oraz zespołami Lady Pank i Perfect. O śmierci muzyka poinformowała Polska Fundacja Muzyczna.
Urodzony w 1957 r. w Warszawie, ukończył szkołę podstawową dla dzieci niewidomych w Laskach, następnie Liceum Ogólnokształcące im. Władysława IV. Od 6. roku życia uczył się prywatnie gry na fortepianie u niewidomej pianistki Stefanii Skibówny, zaś instytucjonalną edukację muzyczną rozpoczął w wieku 18 lat w Szkole Muzycznej II stopnia im. Józefa Elsnera w Warszawie.
Jako pianista jazzowy zadebiutował w 1979 r. w Kwintecie Kazimierza Jonkisza. W 1981 r. rozpoczął współpracę z zespołem String Connection Krzesimira Dębskiego.
Na koncie ma liczne koncerty w Polsce i za granicą, udział w nagraniu ponad 60 płyt, współpracę z najwybitniejszymi polskimi i amerykańskimi muzykami jazzowymi, m.in. Zbigniewem Namysłowskim, Tomaszem Stańką, Erickiem Marienthalem, Billem Evansem, Deanem Brownem, Randym Breckerem i Kennym Wheelerem. Nagrywał też z czołówką artystów polskiej muzyki rozrywkowej, m.in. z Marylą Rodowicz oraz zespołami Lady Pank i Perfect.
Laureat licznych wyróżnień, m.in. Nagrody im. Krzysztofa Komedy, Nagrody Artystycznej Młodych im. Stanisława Wyspiańskiego za osiągnięcia w dziedzinie sztuki estradowej oraz nagrody Idol Fundacji Szansa. Dwukrotnie odznaczony Złotym Krzyżem Zasługi. Przez czytelników magazynu "Jazz Forum" niemal rokrocznie honorowany tytułem najlepszego muzyka w kategorii fortepian elektryczny, akustyczny lub syntezator.
Inspiracją w procesie twórczym są dla niego "otaczający świat, religia, harmonia przyrody, rodzina, relacje z ludźmi i wartościowe książki". Mówi, że "dla pasji i zainteresowań warto poświęcić wiele i nie zrażać się przeciwnościami. To pasja daje siłę do ich pokonywania".
W 2017 roku został wyróżniony w kategorii Rozrywka, w publikacji Integracji pt. "Lista Mocy. 100 najbardziej wpływowych Polek i Polaków z niepełnosprawnością".
Takich osiągnięć nie powstydziłby się żaden muzyk. Jego dokonania są znakomitą formą propagowania możliwości osób niewidomych.
Władysław Gołąb w artykule "Pianista-wirtuoz" ("Pochodnia", maj 1999) przypomniał historię konkursów im. Fryderyka Chopina. W publikacji tej znajduje się informacja o wybitnym węgierskim pianiście. Czytamy:
"Drugą nagrodę Ministra Wyznań i Oświecenia Publicznego zdobył faworyt publiczności warszawskiej - ociemniały Węgier Imre Ungar".
I dalej:
"Imre Ungar urodził się 23 stycznia 1909 r. w Budapeszcie. Wzrok utracił w dzieciństwie. Był uczniem budapeszteńskiego Instytutu Ociemniałych, szkoły założonej w latach trzydziestych dziewiętnastego wieku. Instytut zwracał dużą uwagę na wykształcenie muzyczne swoich wychowanków. Szybko też zorientowano się, że mały Imre posiada szczególne predyspozycje muzyczne: absolutny słuch i sprawność techniczną. Jego nauczycielami gry na fortepianie byli w budapeszteńskiej Akademii Muzycznej: prof. Izso Rozenfeld i prof. Istvan Toman. Gdy w r. 1931 Akademia Muzyczna im. Franciszka Liszta w Budapeszcie została poinformowana o drugim międzynarodowym konkursie im. Fryderyka Chopina, jaki ma się odbyć w Warszawie w 1932 r., zaproponowano między innymi udział w konkursie Imre Ungarowi, który propozycję przyjął, szczególnie, że był wielkim entuzjastą muzyki Chopina. Zaraz po pierwszym występie w Warszawie Ungar pozyskał sobie opinię melomanów. Gdy w końcowym werdykcie jury konkursu przyznało mu drugą zamiast pierwszej nagrodę, przyjęto to z dużą dezaprobatą. W sprawozdaniach prasowych mówiono nawet o dwóch nagrodach pierwszych: dla Uninskiego i Ungara.
Imre Ungar po powrocie do kraju dokończył studia i podjął pracę nauczycielską w Akademii. Równocześnie koncertował w kraju i za granicą. Przez okres drugiej wojny światowej przebywał na Węgrzech. Po wojnie uzyskał nominację na profesora klasy fortepianu w Budapeszteńskiej Akademii Muzycznej i na stanowisku tym pozostawał aż do śmierci w dniu 22 listopada 1972 r.
Ungar koncertował w wielu miastach Europy i obydwu Amerykach. W szczególny sposób upodobał sobie publiczność polską. Według kroniki Filharmonii Narodowej, na jej estradzie wystąpił: 14 maja 1948 r., 26 maja 1949 r., 14 kwietnia 1958 r., 3 lutego 1959 r. oraz w r. 1964 w dniach 3 marca i 1 grudnia.
Imre Ungar był wspaniałym interpretatorem muzyki Chopina. Chętnie też wykonywał utwory Franciszka Liszta i Beli Bartoka. Miniatury fortepianowe Bartoka ukazały się w wykonaniu Ungara w Polskich Nagraniach w końcu lat pięćdziesiątych".
Przedstawiłem dwóch wybitnych niewidomych muzyków po to, żebyśmy wspólnie pomyśleli o inicjatywie budowy centrum muzycznego w Luberadzu koło Ciechanowa. Proszę zwrócić uwagę na fakt, że żaden z zaprezentowanych muzyków nie ograniczał się do środowiska niewidomych. Nasuwa się pytanie, czy Andrea Bocelli, Stevie Wonder, Imre Ungar czy Janusz Skowron chcieliby koncertować właśnie w Luberadzu. Dodam, że Luberadz jest to wieś położona 20 km na południowy wschód od Ciechanowa. Ale może inne pytanie jest ważniejsze. Należy zastanowić się, kto miałby uczestniczyć w koncertach dawanych przez niewidomych muzyków w Luberadzu. Być może, gdyby występowali tam muzycy tej miary co wyżej wymienieni, melomani dojechaliby również z Warszawy i z innych miast, ale jeżeli mieliby koncertować uczniowie jakiegoś centrum muzyki niewidomych - można wątpić, że kiedykolwiek sala koncertowa byłaby wypełniona. Miałem kiedyś okazję obserwować festiwal muzyczny niewidomych zorganizowany w Olsztynie. W tym mieście odbyło się w przeszłości kilka takich imprez muzycznych. Mimo rozwieszenia plakatów po całym Olsztynie, na sali byli tylko niewidomi, organizatorzy festiwalu oraz przewodnicy osób niewidomych. No i było też kilku zaproszonych gości. Olsztynianie nie interesowali się zupełnie tym festiwalem. Dodam, że festiwal odbywał się w Olsztynie, a nie w Luberadzu pod Ciechanowem.
Kolejna trudność - kto miałby uczyć muzyki właśnie w Luberadzu. Jeszcze w Warszawie, we Wrocławiu, w Poznaniu i w Krakowie może znaleźliby się odpowiedni fachowcy, ale w Luberadzu? Nie sądzę, żeby problem ten udało się rozwiązać zapewnieniem mieszkań dla nauczycieli - dla miernych pewnie tak, ale dla wybitnych? Kandydaci na wybitnych wirtuozów wymagają wybitnych nauczycieli, profesorów konserwatoriów czy innych uznanych autorytetów w tej dziedzinie. Z pewnością w Ciechanowie takich nie ma wielu.
Kolejny problem to zapewnienie finansowania działalności Centrum Kształcenia Muzycznego Dzieci Niewidomych i Niedowidzących.
Jak wiemy, w latach dziewięćdziesiątych skończyło się finansowanie przez Ministerstwo Zdrowia i Opieki Społecznej działalności Polskiego Związku Niewidomych. Skończyło się finansowanie tego typu instytucji prowadzonych przez organizacje pozarządowe. Możliwe jest tylko dofinansowywanie, a nie finansowanie, przy czym najczęściej nie jest to stałe dofinansowywanie, a tylko w czasie ściśle określonym, najczęściej w okresach rocznych. Ważne jest i to, że o takie dofinansowania trzeba ciągle się ubiegać, uczestniczyć w konkursach i wpasowywać się w akurat realizowane programy np. przez Państwowy Fundusz Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych. No i nigdy nie wiadomo czy dofinansowanie zostanie przyznane.
Jeżeli nie można liczyć na stałe finansowanie jakichś zadań, nie można na stałe zatrudnić kadry do jej realizacji. Chociażby tylko z tego powodu Centrum nie miało szans istnienia i działalności.
Tego jednak może nie dało się przewidzieć pod koniec lat osiemdziesiątych i pierwszych dziewięćdziesiątych XX stulecia. Natomiast można było przewidzieć, że w Luberadzu nie będzie warunków do kształcenia muzycznego i do organizowania koncertów. Wątpliwe też było założenie: "Będą tu przyjeżdżać z całego świata dzieci uzdolnione muzycznie, uczyć się, występować, a po powrocie do swych krajów - krzewić polską kulturę".
Jak widzimy, miały to być dzieci. Zresztą, nie mogło być inaczej. Muzyki, jeżeli chce się osiągnąć wybitne rezultaty, trzeba uczyć się od wczesnego dzieciństwa. Czy jednak rodzice z całego świata chcieliby wysyłać swoje dzieci do jakiegoś Luberadza w dalekiej, mało znanej Polsce? Można wątpić. No i kto miałby finansować pobyt w Polsce dzieci "z całego świata?", może ONZ?
Jest jeszcze jeden aspekt tej sprawy. Być może, że tego również nie dało się przewidzieć, ale jest to fakt bezsporny, który musiałby ograniczająco wpłynąć na możliwości działania luberadzkiego "Centrum".
Jak już starałem się wykazać, trudno było liczyć na uzdolnione muzycznie dzieci "z całego świata". Pozostałyby dzieci polskie. Sęk w tym, że tych dzieci mamy coraz mniej, a jak rodzi się mniej dzieci to i niewidomych dzieci jest mniej. Wszystkie ośrodki szkolno-wychowawcze dla dzieci i młodzieży z uszkodzonym wzrokiem odczuwają trudności w utrzymaniu klas i całych szkół. Przyczynia się do tego nie tylko niż demograficzny, ale również propagowane nauczanie zintegrowane. W rezultacie w ośrodkach szkolno-wychowawczych uczy się mniej dzieci i młodzieży z uszkodzonym wzrokiem niż w szkołach ogólnodostępnych. Z tego powodu dwa ośrodki dla słabowidzących - w Dąbrowie Górniczej i w Lublinie przekształcone zostały w ośrodki szkolno-wychowawcze dla dzieci i młodzieży niepełnosprawnej.
Nasuwa się więc uzasadnione pytanie, jak miałoby funkcjonować centrum w Luberadzu i kogo uczyć?
I jeszcze powtarzam fragment wyżej cytowanego artykułu: "W części parkowej wybudowano już ogromny obiekt, o powierzchni 3 tysięcy metrów kwadratowych, w którym będzie szkoła, internat, mieszkania dla nauczycieli, stołówka".
Zwiedzałem kiedyś tę budowę. O ile dobrze pamiętam, obiekt ten zaprojektowany był na planie trzech ramion, z których każde dzieliło się na dwa ramiona. Ramiona podstawowego korpusu budynku łączyły się ze sobą pod kątem 120 stopni. Ramiona te rozwidlały się również pod kątem 120 stopni. Środkiem każdego podstawowego ramienia oraz każdego rozwidlenia biegł korytarz.
Taki układ budowli miał spełniać dwa cele:
1) miał wydawać się mniejszy w porównaniu z zabytkowym pałacem, żeby go wizualnie nie przytłaczać,
2) rozwidlenia korytarzy pod kontem 120 stopni miały ułatwiać niewidomym poruszanie się po nich.
Nie będę wypowiadał się co do pierwszego celu. Nie znam się na tym. Drugi cel natomiast wydaje się chybiony. Z tego co wiem, niewidomi nie lubią skosów ani skrzyżowań pod innymi kątami niż 90 stopni. Niewidomym łatwiej jest orientować się w układzie ulic czy korytarzy w budynkach, jeżeli krzyżują się one pod kątem prostym. Kąty rozwarte dobre są dla osób poruszających się na wózkach inwalidzkich, ale nie dla niewidomych. Tak więc, również pod względem architektonicznym luberadzkiego przedsięwzięcia nie można chyba uznać za udane.
Niektórych okoliczności w owych czasach nie można było przewidzieć, ale inne były oczywiste i należało się z nimi liczyć. Nie można rzeczywistości dostosowywać do własnych projektów. Przeciwnie, konieczne jest dostosowywanie projektów do rzeczywistości.
Reasumując - można stwierdzić, że Pan Major Heronim Baranowski miał dobre chęci, ale rozeznania w dziedzinie, której się podjął nie miał. Przykre jest to, że w Polsce znaleźli się ludzie, którzy powinni mieć takie rozeznanie, ale go nie mieli i inicjatywę tę popierali. Gdyby idea ta została zrealizowana, musiałaby szybko zbankrutować. W Polsce nie ma tyle niewidomej młodzieży uzdolnionej muzycznie, żeby wypełniła internat i pracownie muzyczne luberadzkiego centrum. Nie wydaje się też, żeby centrum to uzyskało taką sławę muzyczną, taki wysoki poziom nauczania, żeby do Luberadza przyjeżdżali na naukę młodzi niewidomi z całego świata. No i nic nie wskazuje na to, że Centrum miałoby zapewnione finansowanie.
Szkoda, że szlachetne intencje szlachetnego człowieka nie zostały lepiej ukierunkowane, z rzeczywistą korzyścią dla niewidomych. Idea naprawdę piękna, ale nierealna, a potrzeby niewidomych są wielkie. Można było lepiej spożytkować szlachetność i szczodrość majora Heronima Baranowskiego.