Stanisław Kotowski
Przeglądałem roczniki prasy środowiskowej z ostatnich lat. Natknąłem się na informację, że 6 września 2012 r. Polska ratyfikowała Konwencję ONZ o prawach osób niepełnosprawnych. Zainteresowałem się tym tematem. Uwagę moją zwróciła definicja dyskryminacji.
Otóż według Konwencji o Prawach Osób Niepełnosprawnych, art. 2, dyskryminacja "oznacza jakiekolwiek różnicowanie, wykluczanie lub ograniczanie ze względu na niepełnosprawność, którego celem lub skutkiem jest naruszenie lub zniweczenie uznania, korzystania z lub wykonywania wszelkich praw człowieka i podstawowych wolności w dziedzinie polityki, gospodarki, społecznej, kulturalnej, obywatelskiej lub w jakiejkolwiek innej, na zasadzie równości z innymi osobami. Obejmuje to wszelkie przejawy dyskryminacji, w tym odmowę racjonalnego usprawnienia".
Definicja ta obejmuje chyba wszystko, co można przewidzieć odnośnie osób niepełnosprawnych. Ponieważ Polska ratyfikowała Konwencję, można zakładać, że jej postanowienia, w tym dotyczące przeciwdziałania dyskryminacji, będą w coraz szerszym zakresie wdrażane do prawa i praktyki.
Temat dyskryminacji osób niepełnosprawnych, w tym niewidomych i słabowidących, uznałem za bardzo ważny. Niepełnosprawność, jeżeli jest rzeczywista, a nie "naciągana" albo "na wyrost", powoduje trudności i ograniczenia chyba we wszystkich dziedzinach życia. Pomyślałem, że niedopuszczalne jest zwiększanie tych ograniczeń i trudności przez wszelkie przejawy dyskryminacji z powodu niepełnosprawności. Postanowiłem więc pogłębić ten temat. W toku poszukiwań informacji dowiedziałem się, że są dwa rodzaje dyskryminacji, tj. dyskryminacja bezpośrednia i dyskryminacja pośrednia.
Dyskryminacja bezpośrednia oznacza gorsze traktowanie osoby niepełnosprawnej niż innych osób na przykład pod względem płac. Może to być odmowa zatrudnienia z powodu niepełnosprawności, mimo że kandydat posiada niezbędne kwalifikacje, które gwarantują porównywalną wydajność pracy. Dyskryminacja może występować w różnych dziedzinach życia, w kontaktach towarzyskich, w życiu rodzinnym, zawodowym, politycznym.
Trudności w walce z dyskryminacją bezpośrednią polegają na tym, że mało który pracodawca odmowę zatrudnienia uzasadni niepełnosprawnością kandydata do pracy. Najczęściej w jego zakładzie nie ma odpowiedniego stanowiska pracy albo wolne stanowisko było, ale już zostało zajęte, albo był kandydat o wyższych kwalifikacjach. Wówczas trudniej udowodnić, że odmowa była dyskryminacją.
Dyrektor ośrodka rehabilitacyjno-leczniczego dla niewidomych mówi: "Nie mogę zatrudnić niewidomego masażystę, bo jest to nieopłacalne. Widzący pracuje 8 godzin dziennie, a niewidomy..., widzący masażysta obsłuży aparaty fizykoterapeutyczne, posprząta gabinet, wymyje wannę, w czasie dni wolnych między turnusami będzie w ogrodzie pracował, krzewy przycinał, okopywał itd. A niewidomy, chociaż jako masażysta ma takie same kwalifikacje albo i lepsze, ale to nie wystarczy. Prawa ekonomii są nieubłagane". No i czy to rozumowanie nie jest uzasadnione, czy jest dyskryminacją?
Podobnie jest w innych dziedzinach życia. Przecież nie mówimy o dyskryminacji, jeżeli młody człowiek interesuje się ładną dziewczyną i nie interesuje się mniej ładną. A jeżeli ta dziewczyna jest niewidoma, czy jakaś konwencja, jakaś ustawa może zmusić młodych mężczyzn, żeby się w niej zakochali?
Oczywiście, dyskryminacja jest czymś złym, czymś niegodnym porządnego człowieka, ale czy wszystko jest dyskryminacją, co wygląda jak dyskryminacja? Myślę, że nie jest łatwo odpowiadać na podobne pytania i nie jest łatwo zwalczać dyskryminację bezpośrednią.
Dyskryminacja pośrednia natomiast polega na tym, że pozornie wszyscy są traktowani jednakowo, ale tworzy się takie warunki, które uprzywilejowują jedne osoby i marginalizują inne. Dyskryminacją taką jest żądanie dobrego stanu zdrowia i sprawności przy zatrudnieniu na stanowisku niewymagającym takich walorów. Może to być także organizowanie szkoleń czy imprez integracyjnych w warunkach, które uniemożliwiają uczestnictwo pracownikom niepełnosprawnym.
Z żądaniem dobrego stanu zdrowia od kandydata do pracy na stanowisku, na którym nie jest to konieczne, można jakoś sobie poradzić. Można wykazać, udowodnić, że brak nogi nie przeszkodzi w pracy na stanowisku księgowego, kasjera czy korektora. Gorzej jest z tymi imprezami integracyjnymi i szkoleniami. Ich organizatorzy nie zawsze znają potrzeby i możliwości pracowników niepełnosprawnych i nie zawsze uwzględniają je przy organizowaniu różnych imprez. Ich działania obiektywnie rzecz ujmując mogą być uznane za dyskryminację pośrednią. Subiektywnie jednak nią nie są, bo organizator nie pomyślał, nie wiedział, nie chciał nikogo dyskryminować. Nie można wymagać od ludzi, którzy nie posiadają specjalistycznego wykształcenia albo osobistych doświadczeń z osobami niepełnosprawnymi, żeby doskonale orientowali się w możliwościach i ograniczeniach osób głuchych, niewidomych, z niedorozwojem umysłowym, z zaburzeniami psychicznymi, poruszających się na wózkach inwalidzkich i z pozostałymi niepełnosprawnościami oraz schorzeniami. Powiem przewrotnie, że takie wymaganie byłoby dyskryminacją organizatorów omawianych imprez.
Zadumałem się nad tymi rodzajami dyskryminacji i doszedłem do wniosku, że definicja dyskryminacji i te dwa jej rodzaje są jakieś jednostronne. Uznałem, że takie stawianie sprawy oznacza, iż dyskryminacja wynika zawsze ze złej woli. Oczywiście, że są osoby, które kierują się złą wolą, ale przecież nie wszystkie. Pomyślałem, że czasami można chcieć dobrze, chcieć ułatwić życie osobom niepełnosprawnym, a można im zaszkodzić. Jeżeli podejmuje się działania, których celem jest poprawa warunków życia osób niepełnosprawnych, a działania te powodują odwrotne skutki i szkodzą tym osobom, też mamy do czynienia z dyskryminacją. Jest to jednak inny rodzaj dyskryminacji. Można powiedzieć, że jest to dyskryminacja pozytywna.
Dyskryminacja pozytywna, według mojego rozumienia, jest to działanie lub prawo, które ma być korzystne na przykład dla osób niepełnosprawnych, w tym z uszkodzonym wzrokiem, a w praktyce wywiera odwrotne skutki.
Pozytywna dyskryminacja polega na tworzeniu warunków w celu uprzywilejowania jakiejś grupy, które powodują faktyczną dyskryminację tej grupy. Przykładem może być prawo przyznające niepełnosprawnym pracownikom uprawnienia, z których nie korzystają inni pracownicy - skrócony wymiar czasu pracy, dodatkowe urlopy i dodatkowe przerwy w pracy. Uprawnienia takie utrudniają zatrudnienie osób niepełnosprawnych, gdyż są niekorzystne dla pracodawców. Ponadto mogą powodować niesnaski między pracownikami uprzywilijowanymi i pozostałymi.
Pozytywną dyskryminacją, chociaż stosowaną nie po to, żeby dyskryminować, jest również stosowanie "taryfy ulgowej" w stosunku do niewidomych uczniów i studentów. Pozornie mają oni łatwiej, ale taryfa ulgowa powoduje, że ich wiedza i umiejętności są mniejsze niż innych uczniów i studentów. Jeszcze gorszym skutkiem stosowania taryfy ulgowej jest kształtowanie negatywnych cech osobowości, zmniejszonych wymagań w stosunku do siebie i zwiększonych w stosunku do innych ludzi, postaw roszczeniowych, brak nawyków systematycznej, wytężonej pracy itp.
Niekiedy specjaliści nawymyślają tyle udogodnień, tyle ułatwień, tyle zabezpieczeń, że chyba żaden pracodawca nie zechce zatrudniać np. niewidomego. Czytałem kiedyś, jak należy biuro urządzić dla niewidomego urzędnika. Otóż pracodawca powinien: zlikwidować progi, zainstalować uchylne okna, sprowadzić specjalne meble z obrotowymi szufladami, klamki pochować w płaszczyźnie drzwi, ściany korkiem wyłożyć itp. Przecież wszystko to nie jest konieczne i chyba nigdzie czegoś takiego nie wprowadzono. Ktoś wymyślał, jakby tu niewidomemu pracownikowi biurowemu życie ułatwić. Chciał dobrze, a rezultat będzie fatalny. Wiemy, że i bez takich wymogów trudno jest przekonać wielu pracodawców, żeby zatrudnili osobę niewidomą na stanowisku pracownika umysłowego. Gdybyśmy pracodawcy powiedzieli, że ma tak biuro przebudować, z pewnością nie wysłuchałby tej listy wskazań do końca. Wspaniały przykład pozytywnej dyskryminacji!
Z dyskryminacją pozytywną bardzo trudno jest walczyć, ponieważ trzeba by zwalczać poglądy, chęci, przyzwyczajenia i nieuświadamianie sobie rzeczywistych korzyści i faktycznych szkodliwości postanowień prawa, teoretycznych założeń i praktycznych działań, których zamierzeniem jest ułatwienie życia osób niepełnosprawnych, a które przyczyniają się do ograniczania ich możliwości. Przeciwdziałanie pozytywnej dyskryminacji wymaga dostrzegania długoterminowych celów i przedkładania ich nad doraźne korzyści osób niepełnosprawnych. Jest to bardzo trudne zadanie, gdyż wymaga działania, które pozornie jest szkodliwe dla tych osób, rzekomego występowania "przeciw" osobom niepełnosprawnym.
Osoby bez niepełnosprawności wzdragają się przeciwko takim działaniom, unikają ich, wolą chwalić niż krytykować, chociaż to pierwsze w wielu przypadkach nie ma podstaw, a to drugie czasami jest konieczne. Tak jest przede wszystkim w stosunku do osób niewidomych, których niepełnosprawność uznawana jest za bardzo ciężką. Osoby niepełnosprawne natomiast, które powinny lepiej rozumieć swoje potrzeby, często zaangażowane są w działalność organizacji pozarządowych. Ich status w tych organizacjach zależny jest od wyborów, czyli od uznania członków, którzy częściej kierują się doraźnymi korzyściami niż celami dalekosiężnymi.
Walka z pozytywną dyskryminacją wymaga zrozumienia jej celów, autorytetu, woli, nieliczenia się z własnymi korzyściami i odporności na krytykę. Niewielu jest takich ludzi, dlatego trudno jest oczekiwać efektywnego zwalczania pozytywnej dyskryminacji osób niepełnosprawnych.
Omówione wyżej rodzaje dyskryminacji są jednostronne, gdyż zawsze pochodzą z zewnątrz, zawsze ktoś albo coś dyskryminuje bezpośrednio, pośrednio albo z powodu chęci pomocy. Przyczyna dyskryminacji znajduje się zawsze poza osobami niepełnosprawnymi, a przecież są one osobami myślącymi, które mogą godzić się na dyskryminację lub nie godzić się na nią. Powiem więcej, same mogą stosować dyskryminację wobec innych, ale również wobec siebie.
Jeżeli stosują dyskryminację w życiu społecznym, towarzyskim, zawodowym czy innym wobec osób słabszych od nich, zachowują się jak inni, którzy dyskryminują osoby niepełnosprawne lub z innych powodów.
Wspomniałem, że możliwe jest też dyskryminowanie siebie. W takim przypadku, mamy autodyskryminację. Być może Czytelnik pomyśli, że co jak co, ale dyskryminować siebie samego, to chyba się nie zdarza. Otóż zdarza się i to wcale często.
Za autodyskryminację uważam wszelkie przejawy niedoceniania swoich możliwości, nie podejmowanie wysiłków rehabilitacyjnych w formie zorganizowanej ani samorehabilitacji, rezygnację ze wszystkiego, z czego rezygnacja nie jest konieczna.
Każdy Czytelnik z pewnością zna osoby niepełnosprawne i bez niepełnosprawności, które realizują cele życiowe, zawodowe, artystyczne i każde inne poniżej swoich możliwości. Jeżeli spotykamy taką osobę, która nie jest niepełnosprawna, nasza ocena jest ostra, jednoznaczna - marnuje talent, marnuje możliwości. Jeżeli dotyczy to osoby niepełnosprawnej, zwłaszcza z niepełnosprawnością uważaną za ciężką, za "największe nieszczęście" na przykład niewidomą, ocena nie jest już tak jednoznaczna. Niemal wszyscy wyrażają zrozumienie - a cóż może ten biedak. Postawy takie, osób bez niepełnosprawności i z niepełnosprawnością, sprzyjają dyskryminacji pozytywnej.
Dodam, że nawet specjaliści rehabilitacji na przykład niewidomych oraz tyflologowie unikają badania i omawiania negatywnych postaw, zachowań i poglądów osób niewidomych. Wolą chwalić, szukać dobrych cech, usprawiedliwiać, niż w pracach naukowych i publicystycznych dokonywać dogłębnych, wszechstronnych ocen, wyciągać rzetelne wnioski bez liczenia się z tym, że mogą komuś sprawić przykrość. Lekarz nie może zbytnio przejmować się czy lekarstwo jest smaczne, czy zastrzyki bolesne, ani tym, że z amputowaną ręką czy nogą życie jest trudniejsze. Oczywiście, zadaniem lekarza jest zwalczanie choroby, ratowanie pacjenta przed przedwczesną śmiercią. Musi więc wybierać "mniejsze zło", a mniejszym złem jest utrata kończyny niż utrata życia, mniejszym złem jest gorzkie lekarstwo i bolesne zastrzyki od długotrwałej, ciężkiej choroby, która może doprowadzić do niepełnosprawności albo nawet do śmierci. Podobnie powinni postępować tyflolodzy i inni naukowcy z dziedziny szeroko rozumianej rehabilitacji osób niepełnosprawnych.
Odrębnym zagadnieniem jest uznawanie za dyskryminację przez niektóre osoby niepełnosprawne wszelkich zdarzeń w kontaktach międzyludzkich oraz w kontaktach z urzędami i instytucjami, które nie spełniają ich oczekiwań.
Przy takim podejściu, osoba niepełnosprawna np. niewidoma, uważa że zawsze jest krzywdzona, dyskryminowana, niedoceniana i nigdy jej zachowanie nie jest przyczyną negatywnego do niej stosunku albo negatywnych decyzji w jej sprawach. Osoba taka nigdy i niczemu nie jest winna, a za jej niepowodzenia zawsze odpowiada niepełnosprawność. Gdyby nie była niewidoma, byłaby ceniona, szanowana, lubiana i wszystko by układało się po jej myśli. Postawy takie są bardzo niekorzystne w stosunkach międzyludzkich, przede wszystkim dla osób niepełnosprawnych.
Szczególnym przejawem omawianych postaw jest tyflocentryzm.
Określenie to składa się z dwóch słów - greckiego typhlos - niewidomy i łac. centrum - środek. W podobny sposób tworzonych jest wiele terminów, których treści odnoszą się do centrum, środka. I tak mamy: egocentryzm - ego łac., ja jestem w środku, jestem najważniejszy, wokół mnie świat się obraca. Jest to naturalna postawa dziecka w wieku przedszkolnym i z czasem zanika. Jeżeli występuje w życiu człowieka dorosłego, jest objawem niedojrzałości, niedostosowania do życia w społeczeństwie. Egocentryk nie jest zdolny do akceptowania innych poglądów i postaw niż własne. Tylko jego zdanie się liczy, jego poglądy są prawdziwe, tylko jego potrzeby są ważne.
Polonocentryzm - Polska, Polacy, polskość są najważniejsze. Świat powinien to doceniać, szanować, wyróżniać. Tymczasem świat krzywdzi Polskę, jest wobec niej niesprawiedliwy, wrogi, perfidny.
Podobnie tworzone są: heliocentryzm, geocentryzm, teocentryzm i inne centryzmy.
Według mojego rozumienia tyflocentryzm jest to traktowanie siebie, przede wszystkim jako osoby niewidomej, znajdującej się w centrum świata. Uniemożliwia to akceptowanie poglądów, postaw i potrzeb innych ludzi.
Tyflocentryk postrzega i ocenia otoczenie wyłącznie z własnego punktu widzenia. Wyolbrzymia przy tym znaczenie własnych doświadczeń, obserwacji, przemyśleń i przeżyć, przy równoczesnym negowaniu poglądów, opinii i potrzeb innych osób. Tyflocentryk jest przekonany, że on i jego potrzeby są najważniejsze. Według tyflocentryka, liczne osoby widzące źle traktują niewidomych, a tylko niektóre są dla nich życzliwe, chcą im pomagać, przyjaźnić się z nimi, utrzymywać kontakty towarzyskie.
Świat kręci się wokół niewidomych, niewidomi są w centrum świata, są zawsze bez zarzutu, a inni tacy nie są. Ludzie widzący po to żyją i po to widzą, żeby usługiwać niewidomym, a że niewielu jest takich, którzy chcą i potrafią sprostać ich oczekiwaniom, tyflocentrycy są pełni żalu, rozgoryczenia, pretensji. Odstrasza to od nich ludzi, co z kolei wzmacnia ich gorycz.
Może jest to przerysowany obraz niewidomych tyflocentryków, ale przecież wśród niewidomych są i takie osoby. Dodać należy, że określenie "tyflocentryzm" nie jest popularne wśród niewidomych, wśród instruktorów rehabilitacji niewidomych i wśród tyflologów.
Niewidoma przyszła do biura PZN z wielkimi pretensjami, że dźwiękowa sygnalizacja na pobliskim skrzyżowaniu jest znowu popsuta. Pracownica PZN-u powiedziała, że zna ten problem, że ciągle są interwencje w tej sprawie we właściwym urzędzie. Ludzie jednak celowo psują tę sygnalizację, bo jest głośna i im przeszkadza. Dodała, że trzeba ich zrozumieć, bo mieszkanie w pobliżu takiej sygnalizacji jest uciążliwe. Na co oburzona niewidoma wykrzyknęła: "A co mnie ludzie obchodzą? Ja chcę mieć bezpieczne przejście i tylko to mnie interesuje, a nie ludzie! Mnie się to należy! Bezpieczeństwo jest najważniejsze!".
Oczywiście, że bezpieczeństwo jest najważniejsze, ale i warunki życia ludzi widzących są ważne. Trudno w lecie otworzyć okno i bez końca słuchać głośnych sygnałów ze skrzyżowania. Trzeba szukać kompromisu, a nie twierdzić, że mnie ludzie nic nie obchodzą.
Wszyscy członkowie rodziny muszą postępować tak, żeby było to korzystne dla niewidomego - nie przesuwać, nie przestawiać, nie zmieniać, nie pozostawiać uchylonych drzwi, mówić, że się coś stawia, coś zabiera itd. Oczywiście, że jest to potrzebne, bo ułatwia życie niewidomemu i chroni go przed bolesnymi uderzeniami, a także przed trudnym poszukiwaniem potrzebnych mu przedmiotów, które zostały położone na innym miejscu. Jeżeli jednak osoba niewidoma bezwzględnie wymaga przestrzegania tych słusznych zasad, staje się bardzo uciążliwym współmieszkańcem, zwłaszcza dla osób o bałaganiarskim usposobieniu. Tu też konieczny jest kompromis, czasami zrezygnowanie ze "swoich praw" i uznania upodobań współmieszkańców. Nie ma innych możliwości współżycia w jednym mieszkaniu.
W urzędzie, w lokalu stowarzyszenia, w sklepie tyflocentryk zachowuje się arogancko, nie prosi, lecz żąda. Twierdzi przy tym: "Wy tu po to jesteście, mnie się należy i basta".
Wrażenie po takim zachowaniu jest zawsze negatywne. Urzędnicy, podobnie jak inni ludzie, zapamiętują przede wszystkim zachowania krańcowe - bardzo sympatyczne i chamskie. W tym ostatnim przypadku, znowu podobnie jak większość ludzi, uogólniają i uważają, że tak postępują niewidomi. Czasami nawet osoby widzące, które pracują przez wiele lat z niewidomymi, które powinny dobrze znać niewidomych i wiedzieć, że nie są oni jednakowi, również uogólniają i przypisują wszystkim cechy negatywne.
Tyflocentryzm, postawy roszczeniowe i nachalność w domaganiu się zaspokojenia swoich prawdziwych lub urojonych potrzeb, skutecznie psuje stosunki międzyludzkie oraz uniemożliwia niewidomym rehabilitację psychiczną i społeczną.
Tyflocentryzm komplikuje stosunki z ludźmi widzącymi, ogranicza możliwości życiowe niewidomych, wykorzystanie ich potencjału psychicznego i fizycznego.
Według tyflocentryków ludzie widzący uważają, że niewidomy nie może być w pełni człowiekiem, jest upośledzony pod każdym względem, chociaż ma niezwykłe zdolności. Tymczasem to niewidomi są lepszymi ludźmi, wszystko głębiej przeżywają, są wrażliwi, są lepszymi pracownikami, są wyjątkowo uzdolnieni, mają doskonały słuch muzyczny, doskonały dotyk i szósty zmysł. Niewidomi widzą duszą albo sercem, są szlachetni i cierpią za grzechy osób widzących.
Tyflocentrycy, podobnie jak egocentrycy, wszystko rozpatrują pod kątem własnego "ja". Ludzie widzący powinni mnie podziwiać i pomagać zawsze i wszędzie. Taka jest ich rola.
Postawy tyflocentryczne przejawiają czasami osoby, które sobie tego nie uświadamiają. Są głęboko przekonane, że niepełnosprawność wyróżnia ich pozytywnie spośród innych ludzi, niekiedy negatywnie, ale zawsze inaczej niż pozostałych.
Z postawami tyflocentrycznymi nie kłóci się, np. skrócony czas pracy, wydłużone urlopy, zmniejszone wymagania wobec nich i podobne odmienne traktowanie. Postawy te przejawiają się również w ambiwalentnych ocenach swojej niepełnosprawności i możliwości. Jak jest to potrzebne do uzasadnienia uzyskania jakiejś pomocy - są niezaradni, nie mogą, nie potrafią, bo nie widzą. Odwrotnie, jeżeli chcą otrzymać np. pracę - wszystko mogą, wszystko potrafią, a niepełnosprawność ułatwia im nawet koncentrację na wykonywanych czynnościach zawodowych i ułatwia być lepszymi pracownikami od pracowników widzących.
Warto też zastanowić się nad tym, co nie jest tyflocentryzmem.
Jeżeli niewidomy pracuje zawodowo lub społecznie w środowisku niewidomych i na co dzień zajmuje się tą problematyką, jeżeli często zastanawia się, jak niewidomym pomóc, jak rozwiązać jakiś tyflologiczny problem, osoba taka nie jest tyflocentrykiem, a raczej jest tyflologiem zawodowym albo amatorem.
W artykule "Nic, tylko dyskryminacja...", opublikowanym w "Wiedza i Myśl styczeń 2010 r." Oset pisze:
"Bardzo nośne i pojemne pojęcie dyskryminacji przybiera nieco kuriozalne zabarwienie. Szczególnie lubują się w nim dziennikarze niemający pomysłu na inną informację o zabarwieniu sensacyjnym. Bo wiadomo, że jedynie sensacja krzycząca ze szpalt pisemka przyciągnie uwagę i zwiększy nakład".
I następny fragment, w którym Oset przytacza kilka przykładów niby-dyskryminacji oraz reakcji kilku czytelników na te przykłady:
"Sensacja 1. 20-letnia dziewczyna poruszająca się na wózku inwalidzkim została wyproszona z restauracji w Ciechocinku. Powód? Zaczęła tańczyć na parkiecie. Zdaniem właściciela lokalu, tańcząca na wózku kobieta przeszkadzała innym bawiącym się ludziom i niszczyła mu podłogę.
Czy to naprawdę szykanowanie? Wyobraźmy sobie średniej wielkości lokal z miejscem do tańczenia. Dyskoteka, na parkiecie pełno ludzi i w ten tłum wjeżdża pani na wózku z towarzyszącą jej mamą. Taniec na wózku, polegający na manewrowaniu nim przez osobę towarzyszącą, wymaga sporej przestrzeni, tak więc pozostali zabawowicze zostają zmieceni pod ścianę albo do baru. A zatem to oni zostali potraktowani mniej korzystnie, czyli zdyskryminowani. Pomijam sprawę parkietu, bo ten jest niszczony szpilkami obcasów. Co jednak czynią bohaterki? Zamiast pójść do lokalu z dużym ogródkiem pędzą do gazety czy telewizji. Mają swoje pięć minut w mediach, podobnie jak burmistrz, dramatycznie wołający: "Skandal, skandal!" i dziarsko zapowiadający, że właściciel może mieć kłopoty z przedłużeniem koncesji.
Komu i czemu taka wrzawa służy? Chyba temu, żeby właściciele lokali dostawali gęsiej skórki na widok niepełnosprawnego.
Sensacja 2. Rajd po sklepach dziennikarki z niepełnosprawnymi w celu odkrywczego stwierdzenia, że półki rozmieszczono za wysoko bądź za nisko, a barierka jest w formie wahadła i będąc na wózku, nie sposób się w nią "wstrzelić". Pozostaje przejechanie w miejscu przeznaczonym dla wózków na zakupy (co za dyskryminacja - zrównanie z metalowymi wózkami na zakupy). Tylko jedna z kas ma szerszy wjazd, niestety, ta kasa znajduje się na końcu. Niewidomy z kolei jest prześladowany, ponieważ nie może trafić do drzwi sklepu i do wspomnianego wahadła, poza tym nie wie, jak jest rozmieszczony towar.
Sensacja 3. Niewidomy z przejęciem opowiada reporterowi lokalnej telewizji o trudnościach z trafieniem do drzwi instytucji i bloków mieszkalnych. No i jest dziennikarski temat, okazja dla reportera (koniecznie pamiątkowa fotka na łamy).
Zastanawiam się, czy tych i podobnych sytuacji nie dałoby się uniknąć, gdyby... Gdyby bohaterowie sensacji chcieli pomyśleć i uruchomić wyobraźnię. Jakie konsekwencje pociągnęłoby udźwiękowienie wszystkich wejść i półek, zlikwidowanie półek dolnych i górnych, skasowanie barierek, zrobienie szerokich wjazdów przy wszystkich kasach? Chyba nigdzie na świecie nie jest tak, aby osoba niepełnosprawna mogła dosięgnąć do wszystkich miejsc czy posłuchać z głośniczka, jakie towary znajdują się w zasięgu ręki. Wysokie półki są uwarunkowane wielkością asortymentu. A poza tym można, a nawet trzeba poprosić kogoś o pomoc, podobnie jak to czynią osoby niższego wzrostu.
Wyobrażam sobie te dzwonki i brzęczyki atakujące ludzi ze wszystkich stron. I kto wówczas dozna jaskrawej dyskryminacji?
A oto kilka przykładów, jak niepełnosprawni zareagowali na dziennikarskie dyskryminacyjne ple, ple:
"A czym tu się martwić??? Jak jest za wąsko, to się wjeżdża na siłę, tak że się coś rozwali, i od razu zjawia się obsługa i pomaga. Jak towar za wysoko na półce, to go z tej półki zrzucić i powiedzieć "no co, spadło". Obsługa zjawi się natychmiast i pomoże. Generalnie jechać "na rympał" i zero przejmowania się:):):)".
"A niby dlaczego przy towarze nie ma informacji głosowej? Przecież powinna być, podobnie jak dostosowanie wysokości półek do możliwości osób będących na wózkach. Dlaczego niewidomy nie może samodzielnie robić zakupów w samie? To obraża moją samodzielność. Nic, tylko naszym kosztem się tuczą".
"Jest problem, to trzeba go opisać! To wymaga pójścia tam, zadzwonienia, napisania. Żałosne, że nie docenia się kogoś, kto w interesie naszym, niepełnosprawnych, opisuje to, czego opisywać nie chce się prawie nikomu".
"Jaki problem? Chyba totalna postawa roszczeniowa. Do wyższych półek nie mogą dosięgnąć także osoby niskiego wzrostu i dzieci. Można poprosić kogoś o podanie towaru zamiast sztucznie bić pianę. Fajne jest zauważanie spraw inwalidów, ale w kwestiach ważnych (praca, nauka, zdrowie), a nie takich, w których inwalida powinien sobie poradzić".
I tak trzymać, nie dajmy się zdyskryminować".
Oset ma rację, ale to nie wszystko. Potrzeby osób niepełnosprawnych nie mogą zdominować potrzeb i możliwości pozostałych osób.
Na portalu: www.tvs.pl z 2013-11-23 znalazłem artykuł podpisany Tomasz Brzoza, Magdalena Loska pod tytułem: "Innowacyjność wkracza w góry. W Ujsołach powstaje szlak turystyczny dla niewidomych". Cytuję początkowy fragment tej publikacji:
"To nietypowy pomysł jednego z ratowników górskich - Bogumiła Kanika. To właśnie w jego głowie kilka miesięcy temu zrodził się pomysł, aby powstał szlak turystyczny dla niewidomych, tak aby samodzielnie mogli zimą chodzić po górach. Na razie powstaje w gminie Ujsoły. Docelowo ma funkcjonować w całych Beskidach".
Czy tak ma świat wyglądać, że: niewidomi samodzielnie będą chodzili po górach, osoby poruszające się na wózkach inwalidzkich będą swobodnie poruszali się po piaszczystych plażach i wjeżdżali na wieżę Wawelu, żeby dotknąć serce dzwonu "Zygmunt", a osoby całkowicie sparaliżowane, które nie mogą poruszać ani nogami, ani rękami, mają brać udział w polowaniach na dziki?
Dobrze by to było, ale całego świata nie da się dostosować do osób z różnymi niepełnosprawnościami. I nie powoduje tego dyskryminacja tylko niepełnosprawność.
Z pewnością trzeba i należy wprowadzać różne ułatwienia, udoskonalenia, przeciwdziałać dyskryminacji, ale bez przesady. Przesada może być gorsza od rzeczywistej dyskryminacji, gdyż może dyskryminować bardziej skutecznie, bardziej dotkliwie osoby niepełnosprawne, w tym niewidome i słabowidzące.