WIEDZA i MYŚL
(Pr 2590)
INTERNETOWY MIESIĘCZNIK TYFLOSPOŁECZNY
Wydawca i redaktor naczelny
Stanisław Kotowski
Październik 2014
Rok VI
Nr 10(70)/2014
Czasopismo nie jest dofinansowywane ze środków publicznych ani żadnych innych. Wydawane jest bez nakładów finansowych. Osoby piszące artykuły oraz zaangażowane przy redagowaniu, adiustacji i korekcie oraz kolportażu nie otrzymują wynagrodzenia. Fundacja „Klucz” przetwarza „WiM” nieodpłatnie do standardu DAISY, a IVO Software Sp. z o.o. udostępnia bezpłatnie niezbędne do tego oprogramowanie.
Czytelnicy otrzymują „WiM” również bezpłatnie. Wystarczy napisać na adres: ST.k@onet.pl lub ST.k1@wp.pl i w każdym miesiącu znaleźć aktualny numer w swojej „Skrzynce odbiorczej”.
Wersję dźwiękową oraz w formacie RTF można pobierać pod adresem:
oraz:
Pod tymi adresami można również pobierać numery archiwalne „WiM”.
Najnowszy numer w wersji DAISY znajduje się pod linkiem:
wypozycz.dzdn.pl/wim/WIM.zip
Najnowszy numer w formacie RTF pobierać można pod linkiem:
wypozycz.dzdn.pl/wim/WIMRTF.zip
ADRES REDAKCJI (wyłącznie internetowy):
TELEFON KOMÓRKOWY :
501-239-769
Na łamach „Wiedzy i Myśli” zamieszczamy różne opinie i poglądy, w tym takie, z którymi się nie zgadzamy.
Spis treści
1. WYDARZENIA, OGŁOSZENIA I INFORMACJE..6
1.1. Ankieta dotycząca "Pochodni".6
1.2. NFZ nie zapłaci za usuwanie zaćmy w początkowym stadium?.8
1.3. Polski Związek Niewidomych oprotestował zmiany w leczeniu zaćmy 9
1.4. Benefis z okazji jubileuszu 80-lecia urodzin wrocławskiego poety Andrzeja Bartyńskiego.10
1.5. Nowy portal o nazwie Niewidzialna Galeria.11
1.6. Od września program "Misja Integracja" dwa razy w tygodniu! 13
1.7. Zaproszenie do uczestnictwa w projekcie "Seniorzy Bez Przeszkód" Jacek Piotrowski 14
1.8. Fundacja "Szansa" zaprasza Anna Cimoch.15
1.9. Niepewny los Domu Niewidomego Dziecka Adam Kielar 17
1.10. Filmy i seriale od kuchni Zbigniew Niesiołowski 20
1.11. Premiera filmu dokumentalnego o niewidomym maratończyku Ryszardzie Sawa Paweł Sawa.21
1.12. Szukamy niedorzeczności - konkurs-zabawa 10.22
1.13. Park za sześć milionów złotych Zbigniew Niesiołowski 23
2. KOMPLEKSOWA REHABILITACJA..25
2.4. Spełniłem swoje podniebne marzenie.55
2.5. O zwykłych i niezwykłych czynnościach.57
3.5.a Robimy sałatki Zbigniew Niesiołowski 57
3.5.b Na ratunek suchy szampon Jaga Praktyczna.59
3. NAUKA, OKULISTYKA, UDOGODNIENIA, SPRZĘT I POMOCE REHABILITACYJNE..60
3.1. Kiedyś LASIK, teraz EBK..60
3.2. Rewolucja w oku Piotr Kościelniak.61
3.4. Za 4 lata dostępna połowa programów telewizyjnych Agnieszka Fiedorowicz 64
4.1. Ze Stanisławem Kotowskim rozmawia Józef Szczurek (cz. 5) 68
4.2. Z Antonim Szczucińskim z Bielska-Białej rozmawia Józef Szczurek (cz. 1/3) 74
5. ORGANIZACYJNE, PRAWNE, PRAKTYCZNE, SPOŁECZNE I ŚWIADOMOŚCIOWE PROBLEMY..88
5.1. Bądź mądry przed szkodą Tomasz Przybysz-Przybyszewski 88
5.2. Komu przeszkadza pies przewodnik?.91
5.3. 500 zł grzywny za niewpuszczenie psa przewodnika do restauracji Beata Rędziak.95
5.4. Bariery w dostępności stron internetowych dla osób niewidomych i słabowidzących.97
5.5. Droga do otwartego internetu Agnieszka Fiedorowicz, Mateusz Różański 103
5.6. Bankomaty dla niewidomych Monika Kosz-Koszewska.111
6. ZATRUDNIENIE, REHABILITACJA, PRAWO, EKONOMIA..116
6.1. Zatrudnienie rośnie, liczba zpchr maleje Beata Rędziak.116
6.2. Więcej miejsc pracy dla niepełnosprawnych Michalina Topolewska, oprac.: GR 119
6.3. Państwowa Inspekcja Pracy skontrolowała ponad 450 zakładów Beata Rędziak 120
6.4. Nie każdy rencista prowadzący działalność musi płacić ZUS Małgorzata Kozłowska, oprac.: GR..122
6.6. Unijna pomoc dla firm społecznych do wzięcia Artur Osiecki, oprac.: GR 125
6.8. Kiedy niepełnosprawny może pracować 8 godzin Nieznany, oprac.: GR 128
6.10. Zawinił pracodawca, traci niepełnosprawny Michał Kuc, oprac.: GR 130
6.11. Niepełnosprawny ochroniarz Jolanta Zedlewska, oprac.: GR..132
7. W PRAWIE, W POLITYCE I W PRAKTYCE..132
7.1. PFRON: 4,8 mld zł z budżetu na 2015 r. 132
7.2. Sejm: PFRON zachowa osobowość prawną.133
7.3. Premier Tusk: W 2015 r. renty wyższe o co najmniej 36 zł PAP.134
8. WSPOMINAMY LUDZI I WYDARZENIA..137
8.1. Biografia prasowa Józefa Szczurka.137
8.2. Jego moralne przesłanie Józef Szczurek.156
8.3. Związek Pracowników Niewidomych RP.162
9.1. Lekkoatletyczne ME: 31 medali Polaków Adrian Lipiński 168
9.2. MŚ w parakolarstwie: Polacy z siedmioma medalami! Adrian Lipiński 169
10.1. Niebezpieczne laski Z. N. 172
10.2. Podsłuchane w toalecie Henryk Lubawy.172
10.3. Mruczę i prycham PFDSD..173
11. FAKTY, OPINIE, POGLĄDY I POLEMIKI 179
11.1. Nie tylko z "blondyneczką" przez życie Alicja Alina Lewandowska 179
11.2. Wyjaśniam i przepraszam Stanisław Kotowski 183
11.3. Głos niewidomych internautów Wycieczka ze Ślepej Kiszki 185
12. REKLAMA Aby oko lepiej zobaczyło, a ucho więcej usłyszało.186
Przekazuję Państwu bardzo smutną informację
Redaktor Józef Szczurek nie żyje
Zmarł w dniu 21 września w Warszawie.
Z wielkim żalem i smutkiem informuję o śmierci Redaktora Józefa Szczurka. Słowa te piszę bezpośrednio po otrzymaniu informacji, która spadła na mnie zupełnie niespodziewanie. Wiedziałem, że Józek w czwartek 18 września br. został przyjęty do szpitala, ale... Przecież jeszcze we wtorek rozmawiałem z nim. Jeszcze do ostatniego dnia pracował, przygotowywał książkowe publikacje. Współpracował z "Wiedzą i Myślą".
Na łamach mojego miesięcznika będą publikowane rozmowy prowadzone przez Redaktora Józefa Szczurka do końca br. Ostatnią rozmowę z Antonim Szczucińskim przeprowadził nieco wcześniej, ale opracował w ostatnich dniach przed śmiercią.
Z żalem żegnam człowieka, który wywarł wielki wpływ na świadomość tysięcy polskich niewidomych, mądrego publicystę, człowieka wrażliwego, zaangażowanego i uczciwego. Żegnam kolegę, przyjaciela i współpracownika w bezinteresownej pracy redakcyjnej. Zawsze mogłem liczyć na Jego radę, na publikację, której nikt inny by się nie podjął, na życzliwość oraz na możliwość korzystania z Jego bogatych zbiorów publikacji środowiskowych.
Odejście Redaktora Szczurka jest niepowetowaną stratą dla całego środowiska niewidomych i słabowidzących. Nikt już, ja również, nie będzie mógł liczyć na jego bezcenną pomoc i wartościowe publikacje.
Józku, łączę się w głębokim żalu i smutku z Twoją rodziną, z żoną, córką i synami. Będę o Tobie pamiętał zawsze, kiedy będę rozpoczynał pracę nad kolejną publikacją. Środowisko nasze przeżywa głęboki kryzys. Chcę wierzyć, że znajdą się ludzie podobni do Ciebie, którzy potrafią przezwyciężyć bierność, apatię, brak zaangażowania społecznego, obojętność na potrzeby najsłabszych członków naszej społeczności. Będziesz dla nich inspiracją.
W dziale "Wspominamy ludzi i wydarzenia" znajdą czytelnicy obszerne fragmenty "Zapisków biograficznych" Józefa Szczurka oraz Jego artykuł poświęcony Włodzimierzowi Dolańskiemu, w którym Redaktor Szczurek pisze również o sobie.
Osoby, które chciałyby zapoznać się w całości z "Zapiskami biograficznymi" Józefa Szczurka mogą napisać do mnie na adres:
st.k@onet.pl
prześlę im tę publikację.
***
Październikowa "Wiedza i Myśl" trafi do Państwa w dniu 24 lub 25 września, dlatego mogę poinformować, że pogrzeb Redaktora Józefa Szczurka odbędzie się w dniu 27 września (sobota) o godzinie jedenastej na cmentarzu w Laskach. Może ktoś zdąży przeczytać i wziąć udział w pogrzebie.
Stanisław Kotowski
Źródło: Redakcja "Pochodni"
Szanowni Czytelnicy,
często zastanawiamy się, czego Państwu w "Pochodni" brakuje lub czego jest za dużo. Chcielibyśmy, by nasze czasopismo spełniało Państwa oczekiwania, by treści w nim zawarte były dla Państwa ciekawe, ważne, inspirujące, dlatego prosimy o odpowiedź na kilka pytań. Zapewniamy, że każdy głos weźmiemy pod uwagę i każdy potraktujemy anonimowo.
Czekamy więc na szczere opinie, nowe pomysły, rady i wskazówki.
Twórzmy to czasopismo wspólnie!
Pozdrawiamy
redakcja
***
Drodzy Czytelnicy,
18 października Zarząd Główny PZN przeprowadzi debatę na temat przyszłych działań Związku. Jednym z punktów, które zostaną omówione jest przyszłość naszych czasopism, przede wszystkim magazynu "Pochodnia". W debacie wezmą udział pracownicy naszej redakcji, dlatego zwracamy się z gorącą prośbą do naszych czytelników o przesłanie odpowiedzi na kilka ważnych dla nas pytań.
Zdajemy sobie sprawę, że w dzisiejszych czasach, gdy Internet odgrywa istotną rolę w życiu człowieka dostęp do informacji jest łatwiejszy niż kilkanaście czy kilkadziesiąt lat temu. Ponadto prócz naszego magazynu ukazuje się kilka czasopism dostępnych dla niewidomych. Starając się sprostać oczekiwaniom naszych Czytelników chcemy, by Państwo szczerze odpowiedzieli na poniższe pytania:
1. Czy obecny profil czasopisma "Pochodnia" spełnia Twoje oczekiwania?
2. Jakich informacji, tematów brakuje Ci w naszym magazynie?
3. Co chciałbyś zmienić w "Pochodni"?
4. Które działy (tematy) naszego magazynu są dla Ciebie najbardziej interesujące?
5. Które działy (tematy) uważasz za zbędne?
6. Jaka powinna być według Ciebie częstotliwość ukazywania się naszego pisma?
Prosimy o przesłanie odpowiedzi do 10.10.2014.r. na adres:
pochodnia@pzn.org.pl
lub pocztą tradycyjną na adres:
Redakcja "Pochodni"
Instytut Tyflologiczny PZN
ul. Konwiktorska 9
00-216 Warszawa
Źródło: Gazeta Wyborcza/Rynek Zdrowia
Data opublikowania: 2014-08-28
Minister zdrowia chce, by NFZ płacił za usuwanie zaćmy tylko wtedy, kiedy choroba jest już bardzo zaawansowana. Reszta chorych ma sama ponieść koszty operacji.
Okuliści szacują, że jeśli minister zdrowia nie zmieni stanowiska, to połowa z 493 tys. chorych zapisanych w kolejkach do usunięcia zaćmy z nich wypadnie. Pacjenci będą musieli iść na zabieg prywatnie albo czekać, aż choroba się u nich rozwinie.
Tymczasem Amerykańskie Towarzystwo Okulistyczne rekomenduje, by zaćmę usuwać wtedy, kiedy utrudnia lub uniemożliwia choremu pracę albo codzienne funkcjonowanie. Z analizy przeprowadzonej na zlecenie Ministerstwa Zdrowia przez Agencję Oceny Technologii Medycznych wynika, że podobne zalecenia wydają towarzystwa naukowe w innych krajach.Wyjątek stanowią najstarsze z analizowanych wskazań opracowane w Kanadzie przez tzw. grupę roboczą ds. zaćmy. Tam jako kryterium kwalifikacji do zabiegu wymienia się ostrość widzenia na poziomie 40 proc. lub gorszą. Taki chory na tablicy okulistycznej potrafi rozpoznać tylko największe litery: te w pierwszych czterech rzędach, licząc od góry. W ślad za tym Ministerstwo Zdrowia uznało, że pacjent, który na tablicy odczyta litery w piątym rzędzie, widzi za dobrze na to, by mieć operację refundowaną przez NFZ. Zmiana ma wejść w życie od nowego roku. Zła ostrość widzenia będzie jedynym kryterium kwalifikacji do zabiegu.
Więcej: wyborcza.pl
Źródło: PZN/Rynek Zdrowia
Data opublikowania: 2014-09-09
PZN w imieniu osób zagrożonych utratą widzenia stanowczo sprzeciwia się ograniczaniu dostępu do leczenia zaćmy, jakie zakłada projekt rozporządzenia Ministra Zdrowia z dn. 12.08.2014 r. zmieniającego rozporządzenie z dn. 22.11.2013 r. w sprawie świadczeń gwarantowanych.
Według tego projektu do leczenia zaćmy ze środków NFZ kwalifikować się będą jedynie pacjenci, których ostrość wzroku będzie nie większa niż 0,4, co jest bardzo dużym osłabieniem widzenia. Zaćma bowiem uszkadza nie tylko ostrość widzenia, ale także pole widzenia.
Naszym zdaniem jest to zapis nie do przyjęcia, gdyż bardzo ogranicza dostęp do leczenia zaćmy ze środków publicznych. Czekanie z usunięciem zaćmy do czasu, gdy ostrość spadnie do 0,4, w praktyce oznacza, że pacjenci będą zmuszeni do wieloletniego życia z pogarszającym się widzeniem, uniemożliwiającym normalne funkcjonowanie: czytanie, prowadzenie samochodu itd. - czytamy w proteście zamieszczonym na stronie internetowej PZN.
W takim stanie ludzie ci przestają być sprawni i samodzielni. Narażeni są także na uleganie wypadkom, a nawet mogą zagrażać innym.
Oczywistym jest, że pacjenci decydują się na operacyjne usunięcie zaćmy dopiero wtedy, gdy czują, że gorzej funkcjonują. Wtedy właśnie powinni jak najszybciej usunąć zaćmę przeszkadzającą dobremu widzeniu, aby nie musieli rezygnować z dotychczasowego aktywnego życia.
"Jakie są zatem intencje wprowadzenia takiego kryterium? Czy chodzi o pozorne zmniejszenie kolejek oczekujących na operacje zaćmy? Czy ograniczając dostęp do leczenia zaćmy ze środków NFZ, wymusza się leczenie tego schorzenia z prywatnych środków pacjentów?" - stawiają pytania podpisane pod protestem Małgorzata Pacholec - sekretarz generalny ZG PZN i Anna Woźniak-Szymańska - prezes ZG PZN
Więcej: http://www.pzn.org.pl/pl
Źródło: Informacje internetowe
Spotkanie jubileuszowe odbyło się 5 września 2014 r. we Wrocławiu. Prowadził je osobiście Dostojny Jubilat.
W czasie spotkania zaprezentowany został najnowszy tom poezji Andrzeja Bartyńskiego pt. "Uczta motyla". Tom ten wydała oficyna "Eurosystem" z Wrocławia.
Poezje recytowali poeta i aktorka Agnieszka Popkiewicz.
W części muzycznej wystąpił pianista Rafał Kobyliński. W programie znalazły się:
Wolfgang Amadeus Mozart - Sonata F-dur KV 280
Ferenc Liszt - La Campanella
Fryderyk Chopin - Etiuda a-moll op. 25
W czasie drugiej wojny światowej Andrzej został aresztowany wraz z rodziną za czynny udział w ruchu oporu. Był przesłuchiwany przez gestapo. Jako dziewięcioletni chłopiec był łącznikiem Armii Krajowej. Po tym przesłuchiwaniu całkowicie stracił wzrok.
W 1946 roku wyjechał ze Lwowa do Wrocławia. Ukończył filologię polską na Uniwersytecie Wrocławskim.
W 1956 roku założył z kolegami Wrocławską Grupę Artystyczną "Dlaczego nie" skupiającą młodych poetów, prozaików, aktorów i artystów plastyków.
Jako poeta debiutował w 1956 roku wierszem "Rapsod o Jesieninie" opublikowanym we wrocławskim czasopiśmie "Życie Uniwersytetu". W 1961 r. został członkiem Związku Literatów Polskich. Wydał szereg książek poetyckich - w ostatnich latach ukazała się trylogia poetycka Taki świat (2001), Piętnaście dni w Dusznikach a nasz dom w Polanicy (2008), oraz Wybór poezji (2009) w serii Ludowej Spółdzielni Wydawniczej. Jest wielokrotnym laureatem krajowych festiwali poetyckich "Kłodzka Wiosna Poetycka". Otrzymał wiele wysokich odznaczeń państwowych, resortowych i regionalnych, w tym Krzyż Partyzancki i Krzyż Armii Krajowej oraz Krzyż Komandorski Orderu Odrodzenia Polski.
W 2007 r. został laureatem Dorocznej Nagrody Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego w dziedzinie literatury. W roku 2009 otrzymał nagrodę literacką im. Ks. Jana Twardowskiego za najciekawszy tom poezji - Piętnaście dni w Dusznikach a nasz dom w Polanicy. Za szczególne osiągnięcia w dziedzinie kultury został w listopadzie 2009 roku uhonorowany Nagrodą Marszałka Województwa Dolnośląskiego. W 2010 roku otrzymał srebrny medal Zasłużony dla Kultury Gloria Artis.
Andrzej Bartyński pełni funkcję prezesa Dolnośląskiego Oddziału Związku Literatów Polskich we Wrocławiu. Jest honorowym obywatelem miasta Polanica Zdrój,
Od 2003 roku jest pomysłodawcą, twórcą i współorganizatorem corocznych międzynarodowych festiwali poezji odbywających się w Polanicy Zdroju "Poeci bez granic".
W listopadowym numerze "WiM" postaramy się przybliżyć Czytelnikom dorobek niewidomego barda i poety.
Źródło: Lista dyskusyjna Typhlos
Data opublikowania: 2014-09-15
Szanowni Państwo/Drodzy czytelnicy Kiosku z prasą, Serdecznie dziękujemy za korzystanie z e-Kiosku. Dzięki Państwa aktywności i wsparciu, e-Kiosk ciągle się rozwija i ma coraz więcej nowych użytkowników.
Proponując Państwu poznanie nowych dziedzin i obszarów dorobku ludzkości, tworzymy nowy portal o nazwie Niewidzialna Galeria Sztuki (NGS) który, mamy nadzieję, spotka się z Państwa zainteresowaniem. Myślimy, że równie dużym jak w przypadku e-Kiosku.
Niewidzialna Galeria Sztuki zawiera opisy (audiodeskrypcje) znanych i cenionych dzieł sztuki z dziedziny malarstwa, rzeźby, architektury. Z różnych epok historycznych, od czasów prehistorycznych do współczesnych. Opisy dzieł sztuki przedstawione są dosyć szczegółowo, tak aby w jak najwierniejszy sposób odtworzyć charakter dzieła. Dzięki temu użytkownicy portalu będą mogli poszerzać swoją wiedzę i zaspokajać zainteresowania z zakresu sztuki pięknej.
Dla wszystkich obecnych użytkowników e-Kiosku uzyskanie dostępu do Niewidzialnej Galerii Sztuki i jest bardzo proste. Dostęp będzie możliwy na podstawie aktualnego loginu z e-Kiosku oraz jednorazowego hasła, które otrzymacie Państwo drogą mailową.
Po zalogowaniu się do portalu należy zmienić hasło na aktywne z e-Kiosku lub inne nowe. Po zmianie hasła będą mogli Państwo w pełni korzystać z funkcji dostępnych w NGS. Portal jest przyjazny dla użytkownika niewidomego, a w razie wątpliwości można skorzystać z dostępnej na stronie instrukcji użytkownika.
Niewidzialna Galeria Sztuki jest współfinansowana przez Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego.
Niewidzialna Galeria Sztuki dostępna jest na stronie
http://www.ekiosk.defacto.org.pl/Galeria/login: dotychczasowy z e-kiosku hasło to: ngs647
Po zalogowaniu się proszę zmienić hasło. Serdecznie zapraszamy do korzystania z Niewidzialnej Galerii Sztuki.
Pozdrawiam Agnieszka Kalna
Monika Kamińska
Źródło: www.niepelnosprawni.pl
Data opublikowania: 2014-09-04
Program "Misja Integracja" od września będzie ukazywał się na antenie TVP Regionalna dwa razy w tygodniu - w sobotę i niedzielę o godz. 9:04. W najbliższych dwóch weekendowych odcinkach programu opowiemy o architektonicznym dostosowaniu budynków do potrzeb osób z niepełnosprawnością oraz hipoterapii, czyli wyjątkowej formie rehabilitacji, w której główną rolę odgrywają konie.
Wiele osób z niepełnosprawnością uzależnia swoją aktywność od tego, czy mogą swobodnie poruszać się w budynkach oraz w przestrzeni miejskiej. Niestety wiele obiektów i miejsc użyteczności publicznej wciąż nie jest dostosowanych do ich potrzeb, co ogranicza ich samodzielność i negatywnie wpływa na uczestnictwo w życiu społecznym. Bariery architektoniczne są szczególnie widoczne w budynkach zabytkowych, ale brak świadomości potrzeb osób z niepełnosprawnościami widać również w nowo powstających obiektach.
O najczęściej popełnianych błędach podczas projektowania nowych budynków, adaptacji budynków zabytkowych do potrzeb osób z niepełnosprawnościami oraz dobrych praktykach w tym zakresie Piotr Pawłowski porozmawia w sobotnim odcinku programu "Misja Integracja" z Krzysztofem Chwalibogiem, znanym architektem i wieloletnim przewodniczącym Polskiej Rady Architektury.
Specjalnie dla widzów programu, Bogusia Siedlecka sprawdziła zaś stan przystosowania infrastruktury Biblioteki Uniwersyteckiej w Warszawie do potrzeb osób poruszających się na wózkach. Jak sama mówi, przetestowała to miejsce pod każdym kątem. Odwiedziła nie tylko gmach biblioteki, ale także ogród znajdujący się na jej dachu, który jest jednym z największych i najpiękniejszych ogrodów dachowych w Europie. Ale czy jest dostosowany?
Z kolei niedzielny odcinek programu "Misja Integracja" przeniesie widzów do świata zwierząt, a dokładnie koni, które odgrywają ogromną rolę w rehabilitacji osób z różnymi rodzajami niepełnosprawności, w szczególności dzieci. Do rozmowy w studio na temat hipoterapii Piotr Pawłowski zaprosił Adama Gwiazdowicza z Fundacji Hippoland, która prowadzi ośrodek jeździecki realizujący programy rehabilitacji wykorzystującej konie.
Gość programu opowie m.in. na czym polega hipoterapia i dlaczego jest tak skuteczną metodą pomocy najmłodszym pacjentom. Z kamerą programu odwiedziliśmy także ośrodek hipoterapii prowadzony przez Fundację Pomocy Młodzieży i Dzieciom Niepełnosprawnym "Hej, Koniku", gdzie mieliśmy okazję zobaczyć w akcji rehabilitantów z grzywą, sierścią i kopytami.
Zapraszamy do oglądania programu "Misja Integracja" w każdą sobotę i niedzielę o godzinie 9:04 na antenie TVP Regionalna. Powtórka sobotniego odcinka we wtorek o 8:37, a niedzielnego - w czwartek o 8:37.
Po emisji każdy odcinek będzie dostępny na portalu www.niepelnosprawni.pl.
Źródło: Lista dyskusyjna Typhlos
Data opublikowania: 2014-09-05
Unia Bez Przeszkód serdecznie zaprasza seniorów do uczestnictwa w projekcie "Seniorzy Bez Przeszkód"!
Jeśli jesteś w wieku 60 plus, posiadasz orzeczenie o znacznym lub umiarkowanym stopniu niepełnosprawności ze względu na wzrok i chcesz połączyć przyjemne z pożytecznym - zgłoś się do nas!Weźmiesz udział w warsztatach, dzięki którym m.in. zapoznasz się ze sprzętem ułatwiającym funkcjonowanie oraz zobaczysz niezwykłe tyflografiki. Zwiedzając najpiękniejsze miejsca Krakowa takie jak: Droga Królewska, Muzeum biskupa Erazma Ciołka oraz wybrane zabytki dawnej Dzielnicy Żydowskiej Kazimierz.
Podczas spacerów edukacyjno - integracyjnych, wraz z przewodnikiem turystycznym, pomożesz nam przeszkolić pełnosprawnych seniorów, tak by mogli stać się wolontariuszami Fundacji Bez Przeszkód i pomagać osobom niewidomym m.in. jako ich przewodnicy. Zostań ekspertem i nauczycielem dla swoich widzących rówieśników, zmień wizerunek osób niewidomych wśród osób starszych oraz pokaż, że będąc niepełnosprawnym można żyć ciekawie i aktywnie.
Rekrutacja do I edycji warsztatów i spaceru edukacyjno - integracyjnego trwa od 15 sierpnia 2014 r. do 15 września 2014 r.
Rekrutacja do II edycji warsztatów i spaceru edukacyjno - integracyjnego odbędzie się od 15 września 2014 r. do 15 października 2014 r.
Udział w projekcie jest bezpłatny.
Wszystkie niezbędne informacje dostępne są na stronie
www.bezprzeszkod.pl, na której zamieszczony jest także formularz zgłoszeniowy.
Do udziału w projekcie można zgłosić się:
pod nr tel. 601-662-089
Renata Żyła koordynator projektu
oraz przesyłając formularz mailowo:
seniorzy@bezprzeszkod.pl
Realizator projektu: Fundacja Bez Przeszkód
ul. Szopkarzy 2/3
biuro@bezprzeszkod.pl
Projekt współfinansowany ze środków Ministerstwa Pracy i Polityki Społecznej w ramach Rządowego Programu na rzecz Aktywności Społecznej Osób Starszych na lata 2014 -2020.
Źródło: Lista dyskusyjna Typhlos
Data opublikowania: 2014-09-11
Szanowni Państwo, Fundacja Szansa dla Niewidomych, Oddział w Poznaniu zaprasza do udziału w projekcie "Akademia Ekonomii Społecznej - niewidomi na nowoczesnym rynku pracy". Udział w projekcie jest bezpłatny.
Nasza propozycja skierowana jest do nieaktywnych zawodowo osób z dysfunkcjami narządu wzroku, mających orzeczenie o niepełnosprawności w stopniu umiarkowanym lub znacznym, w wieku 15 - 30 lat, zamieszkałych na terenie województwa wielkopolskiego.
Każdy uczestnik projektu otrzyma następujące wsparcie:
- możliwość udziału w indywidualnych konsultacjach z doradcą zawodowym -mających na celu zdiagnozowania preferencji i predyspozycji zawodowych, stworzenie indywidualnego profilu zawodowego uczestnika, określenie ścieżki rozwoju edukacyjno-zawodowego, a także zdobycie wiedzy o współczesnym rynku pracy.
- możliwość udziału w indywidualnym poradnictwie psychologicznym - w celu przygotowania uczestnika do aktywności na rynku pracy, w szczególności poprzez pobudzenie aspiracji, pozytywne motywowanie, pogłębienie wiedzy osobie, budowanie adekwatnej samooceny, rozwiązywanie indywidualnych problemów.
- możliwość udziału w warsztatach kompetencji społecznych - na których można będzie zapoznać się z efektywnymi technikami radzenia sobie ze stresem, technikami komunikacji społecznej, autoprezentacji oraz metodami zarządzania czasem i potencjałem emocjonalnym.
- możliwość udziału w warsztatach rozwoju osobistego i motywacji - na których uczestnicy będą mogli lepiej poznać siebie w kontekście kluczowych kompetencji poszukiwanych na współczesnym rynku pracy.
- możliwość udziału w warsztatach specjalistycznych i zawodowych:
- moduł 1 - podstawowy kurs obsługi komputera z wykorzystaniem oprogramowania dedykowanego osobom z dysfunkcjami wzroku
- moduł 2 - kurs profesjonalnego pracownika biurowego umożliwiający przyswojenie niezbędnych kompetencji związanych z samodzielnym prowadzeniem biura i organizowaniem pracy biurowej
- moduł 3 - warsztaty przybliżające podmioty sektora ekonomii społecznej oraz zasady ich tworzenia i funkcjonowania w kontekście aktywizacji zawodowej osób z dysfunkcjami wzroku
- każdy uczestnik projektu otrzyma na własność urządzenia pomocne w codziennym życiu za kwotę 400 zł.
Ścieżka wsparcia doradczo-szkoleniowego zakończy się wydaniem stosownych certyfikatów oraz skierowaniem uczestników projektu na 3-miesięczny staż zawodowy realizowany w formie świadczenia pracy w charakterze pracownika biurowego w firmach, organizacjach lub w podmiotach ekonomii społecznej. Za udział w stażu - za 50 godzin świadczenia pracy w miesiącu uczestnicy projektu otrzymają wynagrodzenie w wysokości 579 zł brutto za każdy miesiąc.
Osoby, które wykażą się kwalifikacjami i kompetencjami w trakcie odbywania staży zawodowych uzyskają stałe zatrudnienie.
Zapraszamy do składania aplikacji do projektu na adres mailowy:
poznan@szansadlaniewidomych.org
W razie pytań prosimy o kontakt telefoniczny lub mailowy.
mail: poznan@szansadlaniewidomych.org
tel. kom.: + 48 695 966 542
Projekt współfinansowany ze środków Unii Europejskiej w ramach Europejskiego Funduszu Społecznego.
Program Operacyjny Kapitał Ludzki
Nr projektu POKL. 07.04.00-30-049/13
Źródła: IAR, pragapld.waw.pl
Data opublikowania: 2014-08-24
Nie wiadomo jaka przyszłość czeka Dom Niewidomego Dziecka na Saskiej Kępie. Prezydent Hanna Gronkiewicz-Waltz powiedziała niedawno w Polskim Radiu, ze w obecnej formie dom ten nie może istnieć. Takie są wnioski po kontroli mazowieckiego wojewody. Towarzystwo Opieki nad ociemniałymi, które zarządza placówką, nie zamierza jednak złożyć broni.
Wojewoda Jacek Kozłowski uważa, że dom przy ul. Obrońców 24 działa nielegalnie. - Placówka nie jest zarejestrowana - podkreśla rzecznik wojewody, Ivetta Biały, w rozmowie z IAR. - W XXI wieku w stolicy europejskiego państwa mamy miejsce, gdzie ktoś w niezarejestrowanej placówce opiekuje się niepełnosprawnymi dziećmi. Chodzi o to, by dostosować ten dom do europejskich standardów - podkreśla.
Władysław Gołąb, prezes Towarzystwa Opieki nad Ociemniałymi podkreśla, że takie dostosowanie nie jest proste, a ponadto nie musi wcale być uzasadnione. Jako przykład podaje problem z brakiem windy. - Te dzieci mają przygotować się do życia w normalnych warunkach. Uczą się więc chodzić po schodach. Teraz będą jeździć windą. Absurd. - uważa Gołąb. Podkreśla też, że legalizacja placówki wymaga właśnie spełnienia wszystkich tych warunków. Mimo to zapowiada, że dla dobra dzieci postara się spełnić wymagania.
Innym problemem są kwestie własnościowe budynku. Przed sądem toczy się sprawa o przejęcie nieruchomości przez zasiedzenie. Poprzedni właściciel zmarł w 1983 roku zadeklarował przekazanie domu na rzecz niewidomych, jednak nie zdążył pozostawić testamentu. Budynek przejął Skarb Państwa, obecnie zarządza nim miasto. Niedawno upłynęła 28-letnia dzierżawa, w myśl której TOnO mogło korzystać z domu.
W lokalu przebywa obecnie dziewięcioro dzieci. Są bardzo zżyte ze sobą, traktują się jak rodzinę. Najprawdopodobniej jednak zostaną rozdzielone. Czworo z nich ma wkrótce trafić do Rabki w powiecie nowotarskim, a pozostałe, które już uczą się w szkole w Laskach, zostaną w willi na Saskiej Kępie lub w internacie. Ma to być tymczasowe rozwiązanie, dopóki nie zostaną uregulowane kwestie własnościowe.
Władze miasta przekonują, że oferowały placówce lokale zastępcze. - Zaproponowano mu dwa mieszkania filialne, ale stowarzyszenie nie wyraziło zgody - mówiła w "PR" Hanna Gronkiewicz-Waltz. Zdaniem prezydent Warszawy, najlepszym rozwiązaniem byłoby skierowanie dzieci do rodzin zastępczych. Nie powiedziała jednak, czy los domu jest już przesądzony.
Protest mieszkańców
W sprawę włączyli się także mieszkańcy Saskiej Kępy. Napisali petycję do Prezydenta RP, Wojewody oraz Prezydent Warszawy w której domagają się zmiany decyzji Jacka Kozłowskiego. - My wszyscy niżej podpisani zwracamy się z prośbą o podjęcie działań zmierzających do zmiany Decyzji Wojewody Mazowieckiego o likwidacji Domu Niewidomego Dziecka Towarzystwa Opieki nad Ociemniałymi w Laskach, położonego przy ulicy Obrońców 24 w Warszawie na Saskiej Kępie. Jest to jedyny taki dom w Polsce. Wojewoda Mazowiecki nakazał podjęcie jednoznacznych działań zmierzających do wygaszenia działalności Domu Dziecka Niewidomego w nieprzekraczalnym terminie do dnia 30 czerwca 2014 r. - czytamy w petycji.
Mieszkańcy uważają, że planowane rozdzielenie dzieci oraz umieszczenie ich w internacie będzie ze szkodą dla nich. - Nie zgadzamy się na wygaszenie działalności domu, grozi to bowiem rozdzieleniem dzieci w różnych placówkach. Wyrażamy zaniepokojenie i sprzeciw do decyzji przeniesienia dzieci do województwa małopolskiego. Biorąc pod uwagę, że edukacja dzieci ma miejsce w szkole w Laskach, rozwiązanie takie spowoduje konieczność pobytu dzieci w większości roku szkolnego w internacie. W sytuacji osieroconych dzieci jest to działanie na ich szkodę. Wiadome jest, że dzieci z radością wracają do domu na Saskiej Kępie - piszą autorzy petycji.
Już 18 lipca wojewoda mazowiecki odpowiedział na petycję. Jacek Kozłowski podkreśla, że jego zamiarem nie jest likwidacja Domu - Intencją podejmowanych przez mój urząd działań nie było likwidowanie placówki, ale zapewnienie jej działania w ramach obowiązującego systemu prawnego i doprowadzenie do tego, aby niepełnosprawne dzieci miały godne i bezpieczne warunki bytu i mogły w pełni korzystać ze swoich praw - pisze wojewoda.
Sprawą zainteresowała się także Rada Dzielnicy Praga Południe, która sprzeciwia się likwidacji Domu. Radny Dariusz Lasocki (PiS) złożył też w tej sprawie interpelację.
Źródło: Publikacja własna "WiM"
W sierpniu br. odbywał się w Poznaniu festiwal sztuki filmowej "Transatlantyk". Jego formuła obejmowała różnorodne aspekty związane z tworzeniem filmów. W tych ramach przewidziano również warsztaty scenariuszopisania dla niewidomych. Uczestniczyły w nich osoby z całej Polski. Niestety, na 20 miejsc zgłosiło się tylko 11 niewidomych i słabowidzących. Zajęcia prowadziła Agnieszka Kruk, która ma w dorobku scenariusze do takich seriali telewizyjnych jak: "Na Wspólnej", "Kocham enter", "Pierwsza miłość" czy "Pogoda na piątek".
Nasza mentorka okazała się sympatyczną panią w średnim wieku lubiącą skracać dystans. Zaproponowała byśmy do niej zwracali się po imieniu, a uczestnicy odpowiedzieli tym samym. Warsztaty trwały dwa dni po 7 godzin, z godzinną przerwą na lunch ufundowany przez organizatora. Zajęcia były interaktywne, prowadząca bez przerwy inspirowała uczestników do dzielenia się własnymi twórczymi pomysłami.
O świetnej organizacji zajęć świadczyło to, że materiały były przygotowane w brajlu i druku powiększonym, co niestety nie zdarza się na zajęciach organizowanych przez stowarzyszenia skupiające niewidomych i słabowidzących z PZN i Cross na czele.
Na początku warsztatów każdy musiał powiedzieć kilka zdań o sobie i motywacji uczestnictwa w zajęciach. Moim motywem było lepsze poznanie kuchni filmowej, a zwłaszcza struktury filmów, po to by aktywniej i bardziej kompetentnie uczestniczyć w działalności IKF ON "Pociąg" prowadzonego przez Mazowieckie Stowarzyszenie Pracy dla Niepełnosprawnych "De Facto". Ciekawa była struktura wiekowa uczestników - od 15 do 73 lat. Zajęcia były żywe i niezwykle interesujące. Na zakończenie wręczono nam certyfikaty podpisane przez dyrektora festiwalu Jana A. P. Kaczmarka laureata Oscara za muzyczną twórczość filmową.
Źródło: Informacja syna Ryszarda Sawy Pawła
Data: 2014-09-23
Zachęcam do oglądania 45-minutowego pełnego humoru filmu dokumentalnego o moim Tacie, całkowicie niewidomym maratończyku, dającym dobrą motywację do pokonywania każdej bariery i radzenia sobie z problemami.
To ciepły i przepełniony humorem dokument o niewidomym biegaczu połączonym ze swoim przewodnikiem krótkim sznurkiem i niesamowitą przyjaźnią. Dobry film na nasze czasy.
Premiera telewizyjna w kanale Planete+ już w najbliższą sobotę 20.09.2014 o 22:20
Kolejne emisje:
- poniedziałek 20.09.2014 o 23:15,
- sobota 27.09.2014 o 13:05.
- wtorek 30.09.2014 o 19:05,
- wtorek 14.10.2014 o 14:05,
- niedziela 19.10.2014 o 08:25,
- wtorek 21.10.2014 o 09:30,
- sobota 25.10. 2014 o 10:45.
Kumple
Filmy dokumentalne w PLANETE+
www.planeteplus.pl
Źródło: Publikacja własna "WiM"
We wrześniowej "WiM", pod pozycją 5.3. "Drogi i bezdroża niewidomych" zagnieździła się niedorzeczność o treści:
"Nareszcie przyszedł czas pozbycia się kalendarzowego bałaganu. Bo i do czego to podobne, żeby tydzień miał 7 dni, miesiąc 28, 29, 30 albo i 31 dni, a rok 12 miesięcy. Wszędzie obowiązuje system dziesiątkowy, a tu coś takiego.
ONZ postanowiła więc zreformować kalendarz i wprowadzić w nim system dziesiątkowy. I tak:
- rok będzie składał się z dziesięciu miesięcy,
- miesiąc będzie miał 10 tygodni,
- tydzień składać się będzie z 10 dni - po piątku, przed sobotą, dodany zostanie szóstek, dalej siódmek i ósmek.
Po reformie łatwe będzie planowanie, święta zawsze przypadać będą w te same dni tygodnia - same korzyści.
Jest tylko jeden maleńki problem, jak zmusić Ziemię, żeby okrążała Słońce w ciągu tysiąca dni, zamiast w 365 i paru godzin. Z tym jednak uczeni radzieccy poradzą sobie bez trudu".
Niedorzeczność tę bez trudu odnalazło i zgłosiło do losowania 19 osób.
W wyniku losowania nagrodę otrzymuje p. Danuta Borowska z Warszawy.
Tak to wyglądało we wrześniu, a teraz jest kolejna niedorzeczność. Proszę spróbować ją znaleźć, a jak się to uda, napisać do mnie w terminie do 20 października na adres:
st.k.@onet.pl.
W "temacie", jak zawsze, proszę napisać "niedorzeczność".
Pan Ryszard Dziewa czeka, żeby uzgodnić z osobą, dla której los okaże się łaskawy i zakupić dla niej nagrodę.
Stanisław Kotowski
Źródło: Publikacja własna "WiM"
Około 20 km od centrum Poznania leży miejscowość Owińska. Znajduje się tam klasztor pocysterski, którego początki sięgają XII wieku. Obecnie w tych obiektach mieści się Ośrodek Szkolno-Wychowawczy dla Niewidomych Dzieci i Młodzieży. W pobliżu ośrodka znajduje się park, który ma również wartość historyczną.
Mając powyższe na uwadze starosta powiatu poznańskiego wyasygnował 6 mln zł na rewitalizację obiektu, oraz przystosowanie go do potrzeb orientacji przestrzennej i rehabilitacji niewidomych. Nakładami po połowie podzieliły się powiat poznański i Unia Europejska. Wycieczkę grupy niewidomych i słabowidzących zorganizowała Fundacja Szansa dla Niewidomych, a po parku rozciągającym się na przestrzeni około 3 ha oprowadzał mgr inż. ogrodnictwa pełniący funkcje zarządzającego obiektem. Przy wejściu trzeba było odnotować grupę w placówce ochroniarskiej. Do końca lipca br. odnotowano ponad 10 tysięcy osób odwiedzających indywidualnie i grupowo.
Przewodnik mówił, że oprowadzał różne wycieczki zagraniczne, w tym z dalekiej Brazylii.
Pierwsza część ogrodu zmysłów zachowana jest w stylu barokowym. Zadbano tam, by ścieżki były wyłożone materiałami o różnej fakturze. Informuje to niewidomych, gdzie się znajdują. Chodziliśmy więc po alejkach wysypanych żwirem, wyłożonych kocimi łbami lub kłodami drewna.
Przyjęto założenie, że wszystkie rośliny powinny pochodzić z terenu naszego kraju. Chodziło o to, by niewidomi dobrze poznali te rośliny, które będą otaczały ich w miejscu zamieszkania. Wydzielono mały warzywnik, gdzie niewidomi mogą samodzielnie wyhodować marchew, rzodkiewkę, ogórki itp.
Jest tu również niewielki sad, w którym rośnie 12 niskopiennych różnogatunkowych drzew owocowych. Dzięki temu niewidomi mogą dotknąć owoców i zobaczyć, jak one rosną na drzewie. Na Strudze Owińskiej jest niewielki staw z hodowlą ryb. Jest on zabezpieczony opłotowaniem, a nad wodę prowadzi drewniany mostek. Od czasu do czasu ryby są odławiane i służą jako pomoce poglądowe, po czym wracają do wody.
Znaleźliśmy się również w pobliżu klatek z kurkami, królikami i innymi zwierzętami domowymi. Okoliczni gospodarze wypożyczają swoje zwierzaki wiosną i zabierają je późną jesienią. To też świetny materiał poglądowy.
W oszklonym pawilonie, do którego wstęp mają tylko niewidomi, znajdują się eksponaty reprezentujące rodzimą faunę. Na trawnikach, co kilka kroków są małe hydranty, których zawory mają kształt żabek, ślimaków itp., są to swego rodzaju punkty orientacyjne. Opisy poszczególnych roślin w druku i brajlu umieszczone są na małych postumentach, po których niewidomy przesuwając ręką, trafia na opisaną roślinę.
Dom ogrodnika został przerobiony, wewnątrz znajduje się dobrze wyposażona kuchnia do zajęć z gospodarstwa domowego i salka jadalna. Po bokach są wejścia do publicznych toalet.
Druga część ogrodu ma charakter sportowo-rekreacyjny. Jest tam 80-metrowa tartanowa bieżnia, skocznie w dal i wzwyż oraz stanowiska pchnięcia kulą. Jest również atrakcyjny labirynt stworzony z żywopłotu. Niewidomy musi sam odnaleźć wyjście. Oczywiście, nad jego bezpieczeństwem czuwa nauczyciel.
Stworzono także dwustumetrowy tor przeszkód, na którym sprawdzają się nie tylko niewidomi, lecz również studenci AWF i pedagogiki przyjeżdżający na ćwiczenia.
Zarządzający opowiadał, że widział, jak po przejściu toru w goglach młodzież była kompletnie wykończona i przekonana, że życie po niewidomemu wcale nie jest łatwe.
W części rekreacyjnej znajdują się ciekawe urządzenia zabawowe i do poprawy kondycji.
W parku było wielu ludzi z dziećmi, co nas mocno dziwiło. Okazało się, że z uwagi na dotację unijną park musi być otwarty dla publiczności. Zwiedzanie parku zajęło nam ponad dwie godziny i było naprawdę ciekawym doświadczeniem.
***
"Zarządzający opowiadał, że widział, jak po przejściu toru w goglach młodzież była kompletnie wykończona i przekonana, że życie po niewidomemu wcale nie jest łatwe".
Właśnie, jaki cel mają te wszystkie restauracje, wystawy, teatry w ciemnościach? Od dawna prezentujemy pogląd, że przyczyniają się jedynie do utrwalania stereotypów, do przestraszenia i do przekonania, że życie "po niewidomemu" jest beznadziejne. Cytowana wypowiedź właśnie o tym świadczy.
(przypis redakcji "WiM")
Źródło: Publikacja własna "WiM"
Uprawnienia osób z uszkodzonym wzrokiem, ulgi i przywileje
Uprawnienia, ulgi i przywileje są formą wyróżnienia grupy osób przez przyznanie im dóbr moralnych lub materialnych, które nie przysługują innym osobom. Uprawnienia mogą być formą uhonorowania np. kombatantów, przyznawaniem im honorowych miejsc w czasie uroczystości, odznaczeń, dodatków do rent i emerytur, obdarzanie ich szacunkiem.
Uprawnienia mogą mieć również charakter łagodzenia jakichś strat, np. zwolnienia powodzian z podatków, przyznanie rent inwalidzkim osobom, które utraciły zdolność do pracy czy różnego rodzaju ulg osobom niepełnosprawnym. W tym ostatnim przypadku mają one łagodzić skutki niepełnosprawności - częściową lub całkowitą utratę zdolności do zaspokajania potrzeb materialnych i innych we własnym zakresie. Niewidomi i słabowidzący korzystają z takiej formy pomocy.
Nie będę wymieniać uprawnień, ulg i przywilejów. Są one wydrukowane na wkładkach do legitymacji PZN, można je znaleźć na środowiskowych portalach i w środowiskowej prasie. Osoby zainteresowane mogą więc łatwo zapoznać się z potrzebnymi im informacjami. W rubryce "Ze słownika rehabilitacyjnego" natomiast warto zająć się filozofią przyznawania niewidomym i słabowidzącym różnego rodzaju uprawnień, zniżek, ulg i przywilejów.
Podkreślić należy, że większość uprawnień, z których korzystają osoby niepełnosprawne, przysługuje również niewidomym i słabowidzącym. Są jednak uprawnienia, które przysługują wyłącznie ociemniałym, np. niewidomym cywilnym ofiarom wojny. Są też takie, które przysługują wybranym grupom osób niepełnosprawnych, w tym niewidomym, a raczej ich pracodawcom - wyższe refundacje kosztów ich zatrudnienia.
Zaznaczyć należy, że niektóre uprawnienia przyznane zostały na mocy państwowych aktów normatywnych - uprawnienia rentowe, renty socjalne, dodatki pielęgnacyjne. Inne uprawnienia przysługują na mocy uchwał organów samorządowych np. przy korzystaniu ze środków komunikacji miejskiej, jeszcze inne uprawnienia przyznawane są ze środków Państwowego Funduszu Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych, a szczegółowe zasady ich przyznawania są ustawowo określone albo określają je władze Funduszu. Są też ulgi przyznawane przez inne firmy, np. zniżki w opłatach abonamentu telefonicznego.
Warto zwrócić uwagę na uprawnienia, które są przyznawane przez odpowiednie władze i w odczuciu społecznym nie stoją w sprzeczności z interesami innych osób. Wynika to głównie ze słabego rozumienia związku np. wydatków państwa z obciążeniami podatkowymi. W rzeczywistości każde uprawnienie jest finansowane z tego, co wypracują obywatele i wniosą do budżetu państwa w postaci podatków bezpośrednich i pośrednich. Jest nawet powiedzenie, że tylko ser w pułapce na myszy jest za darmo, a za wszystko inne ktoś musi płacić.
To słabe rozumienie przez wielu tego związku jest pomyślne dla osób korzystających z jakichś uprawnień. Otoczenie bowiem nie ocenia negatywnie ich uprawnień.
Jest to zrozumiałe, gdyż w naszym kraju przez kilka dziesięcioleci nie działały w pełni prawa ekonomii i podstawy rozumienia związku wydatków państwa z pracą obywateli zostały zerwane. Teraz stopniowo następuje zmiana i ludzie coraz lepiej uświadamiają sobie, że państwo ma do podziału na zaspokojenie różnych potrzeb tylko tyle, ile jego obywatele wniosą do budżetu.
Zwracam uwagę na ten fakt, gdyż w krajach o utrwalonym porządku demokratycznym i prawnym, np. w Niemczech jest inaczej. Tam obywatele częściej i mocniej reagują na przypadki wyłudzeń jakichś świadczeń, np. rent inwalidzkich.
Jak już wspomniałem, fakt słabego rozumienia związku przychodów państwa z jego wydatkami jest korzystny dla osób, którym przysługują różne uprawnienia, w tym również uzyskiwanych z naruszeniem prawa.
Jest jednak inny rodzaj uprawnień, który staje w bezpośredniej kolizji z czyimiś interesami.
Przykładem takich uprawnień było prawo osób niepełnosprawnych do zakupów poza kolejnością. W sklepach brakowało towarów, w tym produktów spożywczych. Każdy zakup poza kolejnością powodował, że towarów ubywało i mogło zabraknąć dla osób, które stały pod sklepem od wczesnych godzin porannych, a niekiedy w tzw. kolejkach społecznych przez całą noc. W takiej sytuacji prawo do zakupów poza kolejnością wywoływało niechęć, a nierzadko również wrogość, np. do osób niepełnosprawnych czy kobiet w ciąży.
Obecnie, na szczęście, towarów nie brakuje i problem zniknął. Istnieje jednak w dalszym ciągu w placówkach służby zdrowia. Tam występują kolejki i są grupy uprawnionych do korzystania ze świadczeń służby zdrowia poza kolejnością. Każdy, kto chce skorzystać z tego uprawnienia jest "wrogiem" tych, którzy czekają już po parę godzin.
Innym uprawnieniem, które może wywoływać i niekiedy wywołuje niechęć jest prawo do skróconego wymiaru czasu pracy niepełnosprawnych pracowników. Problem pojawia się wówczas, kiedy niepełnosprawny pracownik kończy pracę o godzinę wcześniej, a inny pracownik ma z tego powodu jakieś dodatkowe obowiązki. Znam przykład dwu sekretarek, które pracowały we wspólnym sekretariacie, ale każda z nich przypisana była innemu szefowi. Jedna z nich była osobą niepełnosprawną i kończyła pracę o godzinę wcześniej. Wówczas ta druga musiała obsługiwać obydwu szefów, łączyć ich rozmowy telefoniczne, parzyć kawę dla ich gości itp. No i oczywiście, bardzo jej się to nie podobało.
Zresztą uprawnienie to było częściowo wycofane, ale na skutek postanowienia Trybunału Konstytucyjnego zostało przywrócone i przynosi wiele negatywnych skutków. Prowadzi niekiedy do zwolnienia niepełnosprawnego pracownika, a częściej do odmowy zatrudnienia niepełnosprawnego kandydata do pracy. Można przypuszczać, że gdyby nie znaczące refundacje kosztów zatrudnienia niepełnosprawnych pracowników, omawiane uprawnienie łącznie z bezrobociem spowodowałoby wielki spadek liczby zatrudnionych osób niepełnosprawnych.
Uprawnienia powinny więc być tak pomyślane, żeby ułatwiać życie osobom niepełnosprawnym, a nie narażać ich na niechęć osób z ich otoczenia sąsiedzkiego czy zawodowego.
Uprzedzenia do niewidomych i słabowidzących
Uprzedzenia - są to stereotypowe poglądy na temat jakiejś grupy osób, np. z uszkodzonym wzrokiem, które nie opierają się na rzetelnej wiedzy, tylko na stereotypach, przez co często są wypaczone i krzywdzące.
Uprzedzenie jest rodzajem postawy polegającej na negatywnych ocenach, odrzucaniu jakichś osób bez uzasadnionych podstaw. Występuje wtedy, gdy człowiek ocenia, wyraża negatywną opinię, podejmuje nieprzychylne działania bez poznania danej osoby, jej rzeczywistych cech i wartości. Uprzedzenia powstają najczęściej na podstawie błędnych, albo niepełnych informacji o danej osobie, a także na podstawie utrwalonych stereotypów. Trudno jest przekonać osoby uprzedzone do zmiany poglądów na temat przedmiotu uprzedzenia. Rzeczowa, racjonalna argumentacja okazuje się mało skuteczna. Niektóre uprzedzenia stają się podstawą ideologii, np. faszystowskiej i wyrażają się w rasizmie, antysemityzmie czy postawach w stosunku do obcych. Mogą one dotyczyć, i w wielu przypadkach dotyczą, osób niepełnosprawnych, w tym niewidomych.
Uprzedzenia mogą charakteryzować się silnymi emocjami - lękiem, wstrętem, nienawiścią. Wtedy może wystąpić słowna lub fizyczna agresja. Przedmiotowi uprzedzeń przypisywane są wówczas wszystkie złe cechy - Romowie to nieroby i złodzieje, Żydzi opanowali światowe finanse i wykorzystują cały świat, Niemcy tacy, Rosjanie siacy, wszyscy źli oprócz... Właśnie, oprócz kogo?
Podłożem uprzedzeń może też być poczucie wyższości własnego narodu nad innymi. Inni są od nas gorsi. Polska jest mesjaszem narodów, do Unii Europejskiej Polska wniesie wartości itd. Z drugiej strony, ta mesjańska Polska jest czymś gorszym, biedniejszym, a więc Polacy nie dorównują obywatelom bogatszej części Europy. Mają więc poczucie niższości, które również może stanowić podstawę uprzedzeń.
Grupy dyskryminowane są często traktowane jako kozły ofiarne, jako przyczyna naszych niepowodzeń, chociaż to my jesteśmy ci lepsi, szlachetni, mądrzejsi. Nasze uprzedzenia jednak pozwalają nam dyskryminować grupy mniejszościowe, które w jakiś sposób różnią się od nas.
Jak już wspomniałem, jedną z przyczyn uprzedzeń jest poczucie niższości. Wówczas osoby kierujące się uprzedzeniami starają się dyskryminować tych, wobec których żywią uprzedzenia. Przejawia się to m.in. w twierdzeniach: wszyscy bogaci są złodziejami, mają, bo nakradli, nie jestem bogaty, bo nie jestem złodziejem.
Uprzedzenia powstają w wyniku wychowania, oddziaływania środowiska, uwarunkowań historycznych, przekazu literackiego, działalności niektórych mediów i innych. Ważne są też własne doświadczenia i skłonność do uogólnień negatywnych przykładów.
Nie tu miejsce na szczegółowe omawianie wszystkich przyczyn, rodzajów uprzedzeń i ich konsekwencji. Dla nas ważne jest, żeby zrozumieć uprzedzenia wobec osób niewidomych. Ponieważ ich źródła, uwarunkowania i konsekwencje są podobne do źródeł, uwarunkowań i konsekwencji innych uprzedzeń, warto rozpatrywać je na szerszym tle.
Polacy są wspaniali, lepsi od wszystkich ludzi żyjących na wschód od Polski, a nawet na wschód od Wisły. Są patriotami, a żywią uprzedzenia do rodaków, którzy są potomkami powstańców i zesłańców, bo mówią oni ze wschodnim akcentem.
Są patriotami i żywią uprzedzenia wobec zachodnich sąsiadów, nie tylko z powodu doświadczeń historycznych, ale również dlatego, że są oni bogaci. W tym przypadku podstawą uprzedzeń jest m.in. poczucie niższości.
Chrześcijaństwo jest religią miłości, szacunku do wszystkich ludzi, przebaczania win itd. Są jednak chrześcijanie, którzy uważają, że niepełnosprawność jest karą za grzechy osoby niepełnosprawnej albo jej rodziców, dziadków czy pradziadków. W literaturze dotyczącej osób niepełnosprawnych znalazłem opis Amerykanki szukającej mieszkania na kilka dni. Miała ona dziecko z porażeniem mózgowym, które nie chodziło. W pewnym domu, w którym chciała zamieszkać, kiedy jego właścicielka zorientowała się, że dziecko jest upośledzone, zaczęła krzyczeć: wynoście się! Tylko źli ludzie mogą mieć takie dziecko!
"*0901 /Jezus/ przechodząc obok ujrzał pewnego człowieka, niewidomego od urodzenia.
02 Uczniowie Jego zadali Mu pytanie: Rabbi, kto zgrzeszył, że się urodził niewidomym - on czy jego rodzice?
03 Jezus odpowiedział: Ani on nie zgrzeszył, ani rodzice jego, ale /stało się tak/, aby się na nim objawiły sprawy Boże.
Ewangielia św. Jana
Cóż, niektórzy "dobrzy chrześcijanie" wiedzą lepiej. Myślę, że wielu z nas spotkało się z poglądami, że niepełnosprawność, choroby czy inne nieszczęścia są karą za grzechy. W takim przypadku człowiek, który został ukarany przez Boga za własne grzechy albo za grzechy swoich przodków, nie jest godny szacunku, współczucia, przyjaźni, zrozumienia ani niczego podobnego. Godny jest pogardy, potępienia, skazania na ostracyzm.
Niewidome i słabowidzące dzieci dosyć często są szykanowane przez rówieśników. Koledzy w wielu przypadkach naśmiewają się z nich, dokuczają, robią złośliwe kawały.
Dorośli niewidomi spotykają się również z uprzedzeniami. Uprzedzenia wobec nich przejawiają się w różnych sytuacjach, w pracy, w życiu towarzyskim, a nawet w stowarzyszeniach zrzeszających osoby niewidome i słabowidzące.
W tym przypadku źródłem uprzedzeń są stereotypy niewidomych, mity na ich temat, brak możliwości wyobrażenia sobie, jak można żyć bez wzroku. Niestety, zdarza się, że uprzedzenia wobec niewidomych żywią osoby, które ich dobrze znają, a raczej powinny znać. Można spotkać pracownika organizacji pozarządowej czy instytucji działającej na rzecz niewidomych i słabowidzących, który po latach pracy w tym środowisku, jeżeli spotka go jakaś przykrość, przypisuje niewidomym negatywne cechy.
Jest jeszcze gorzej. Są niewidomi, którzy żywią wobec innych niewidomych uprzedzenia. Niewidomych oceniają bardzo negatywnie i przypisują im negatywne cechy.
Przyczyną uprzedzeń w przypadku osób widzących, które powinny doskonale znać niewidomych, oraz osób niewidomych, które kierują się uprzedzeniami wobec innych niewidomych, jest skłonność do uogólnień cech negatywnych. Niektóre osoby niewidome potrafią mówić: wychowankowie tego czy innego ośrodka szkolno-wychowawczego dla niewidomych są infantylni, niewidomi żrą się między sobą jak psy, są chamami, prostakami, zazdrośnikami, oszczercami, draniami, nie chcę mieć nic wspólnego z tym środowiskiem.
Niestety, uprzedzeniami wobec niewidomych kierują się nie tylko osoby prymitywne, ale zdarza się, że również z wyższym wykształceniem pedagogicznym, a nawet tyflologicznym. Uprzedzenia są najczęściej irracjonalne, dlatego do osób, które kierują się uprzedzeniami niełatwo trafiają logiczne argumenty. Na każdy taki argument natychmiast przytaczają przykłady, które mu przeczą.
Każdy, kto chce potępiać osoby kierujące się uprzedzeniami, powinien zastanowić się, czy aby on sam nimi się nie kieruje. Skłonność do kierowania się uprzedzeniami jest mocno ugruntowana w psychice człowieka uwarunkowaniami kulturowymi, historycznymi, społecznymi i własnymi uogólnionymi doświadczeniami. Dlatego nie należy oburzać się na tych, którzy oceniają innych kierując się uprzedzeniami. Warto natomiast starać się wyeliminować z własnego postępowania skłonność do uogólnień i wynikające z niej uprzedzenia. Warto też starać się zrozumieć przyczyny uprzedzeń innych ludzi, w tym przypadku ludzi widzących. Warto przy tym pamiętać, że niewidomi również potrafią kierować się uprzedzeniami wobec innych niewidomych.
Usprawnianie widzenia, rehabilitacja wzroku, terapia widzenia
W odniesieniu do usprawniania widzenia stosuje się też terminy: "trening widzenia" i "rehabilitacja wzroku".
"Usprawnianie widzenia jest częścią rehabilitacji słabowidzących. Wymaga specjalnej wiedzy z zakresu tyflopedagogiki, tyflopsychologii, niektórych zagadnień z okulistyki i optyki. Polega na stosowaniu ćwiczeń, które rozwijają umiejętność wykorzystywania pozostałych możliwości widzenia, postrzegania niekiedy niepełnych i zniekształconych obrazów przedmiotów, głębi, ruchu itp. oraz ich interpretację.
Według Jadwigi Kuczyńskiej-Kwapisz i Jacka Kwapisza "Rehabilitacja wzroku słabowidzących - polega na nauce optymalnego wykorzystania wzroku przez osoby słabowidzące w różnych sytuacjach, np. podczas nauki, pracy, wykonywania czynności życia codziennego, w orientacji przestrzennej i poruszaniu się, organizowaniu wolnego czasu".
Leczeniem chorób oczu i wad wzroku zajmują się lekarze okuliści. Stosują oni różne leki oraz zabiegi chirurgiczne. Terapia jednak nie zawsze jest skuteczna. Jeżeli nastąpi całkowita utrata wzroku, nie ma możliwości osiągnięcia chociażby minimalnego stopnia jego wykorzystania. W takim przypadku, jeżeli jest to potrzebne, można jedynie poprawić estetykę wyglądu, wypełnić oczodoły protezami lub epiprotezami. W przypadku, kiedy gałki oczne nie zostają usunięte, ale są zniekształcone, nieładne, należy nosić ciemne okulary. To chyba wszystko co można zrobić z samymi oczami. Rzecz jasna, co jest bardzo ważne, pozostaje rehabilitacja podstawowa, jeżeli trzeba - rehabilitacja zawodowa oraz rehabilitacja psychiczna i społeczna. I tu są wielkie możliwości, ale pisałem o nich już wcześniej. Dlatego teraz zajmę się możliwościami pomocy osobom, które zachowały pewne, chociażby niewielkie możliwości widzenia.
Osoby te mogą i powinny skorzystać z pomocy rehabilitacyjnej, podobnie jak osoby całkowicie niewidome, ale można również poprawić ich umiejętność korzystania z osłabionego wzroku. Jest to możliwe przez stosowanie odpowiednich ćwiczeń. Tą dziedziną rehabilitacji osób z uszkodzonym wzrokiem zajmują się instruktorzy widzenia.
Zestaw ćwiczeń usprawniania wzroku zawiera amerykański "Program rozwijania umiejętności posługiwania się wzrokiem" N.C. Barragi i J.E. Morris. Program ten został przetłumaczony i rozpowszechniony przez Polski Związek Niewidomych. Według fachowców jest to bardzo użyteczny zbiór ćwiczeń, a ich stosowanie prowadzi do znacznego usprawnienia osłabionego wzroku.
Źródło: www.klucz.org.pl
Rehabilitacja podstawowa osób niepełnosprawnych nie istnieje w sensie prawnym. W ustawie z dnia 27 sierpnia 1997 r. o rehabilitacji zawodowej i społecznej oraz zatrudnianiu osób niepełnosprawnych ustawodawca przewidział tylko:
- rehabilitację leczniczą,
- rehabilitację zawodową,
- rehabilitację społeczną.
Jak się wydaje, przygotowanie do radzenia sobie w życiu codziennym zostało włączone jako część rehabilitacji społecznej.
W artykule 9. ust. 1. 2. czytamy: "Rehabilitacja społeczna realizowana jest przede wszystkim przez:
1) wyrabianie zaradności osobistej i pobudzanie aktywności społecznej osoby niepełnosprawnej".
Tak więc nie jest to dziedzina doceniana skoro tylko tak ogólnikowy zapis zawiera wyżej wymieniona ustawa.
Termin "rehabilitacja podstawowa" wypracowany został przez specjalistów rehabilitacji niewidomych. Wypracowane zostały również programy i metody oddziaływań rehabilitacyjnych.
Rehabilitacja podstawowa niewidomych oznacza przystosowanie do życia, a zwłaszcza ogólne usprawnienie fizyczne, nauczenie wykonywania czynności życia codziennego. Rehabilitacja podstawowa nie wyposaża w umiejętności zawodowe ani w umiejętności społecznego funkcjonowania. Stwarza jednak warunki umożliwiające podjęcie pracy zawodowej i społeczne funkcjonowanie. Możliwości rehabilitacji podstawowej są coraz większe. Opracowywane są coraz nowsze metody rehabilitacji i powstają nowe asortymenty sprzętu rehabilitacyjnego.
Można powiedzieć, że w zakres rehabilitacji podstawowej wchodzi wszystko, co wymaga stosowania bezwzrokowych metod w życiu codziennym. Można tu wymienić naukę wykonywania czynności samoobsługowych, prowadzenia gospodarstwa domowego, gotowania, naukę brajla, orientacji przestrzennej, posługiwania się sprzętem rehabilitacyjnym, w tym komputerowym, prania, prasowania, drobnych napraw bielizny i odzieży, pielęgnowania niemowląt. Zaliczamy tu również ćwiczenia fizyczne, których celem jest ogólne usprawnienie i przeciwdziałanie skutkom mało aktywnego trybu życia.
W przypadku wielu osób słabowidzących ważne jest usprawnienie widzenia - nauczenie i utrwalenie takich sposobów patrzenia, żeby chociażby tylko częściowo eliminować ubytki w polu widzenia czy zaburzenia widzenia spowodowane oczopląsem. Nauczenie się wykonywania różnych czynności z wymienionych dziedzin daje klucze do samodzielności w życiu codziennym. Każda opanowana umiejętność jest takim kluczem, kluczykiem, wytrychem lub kodem do otwierania zamków zaszyfrowanych.
Potrzeba specjalnych szkoleń rehabilitacyjnych
Większość wymienionych wyżej czynności ludzie wykonują bez specjalnego szkolenia, albo umiejętność ich wykonywania doskonalą we własnym zakresie.
Dziecko obserwuje rodziców i uczy się wykonywania różnych czynności. Im mniejsze dziecko, tym chętniej "pomaga" rodzicom wykonywać różne prace. Jego pomoc najczęściej sprowadza się do przeszkadzania, ale naśladuje mamę czy tatę i uczy się posługiwania sztućcami, obierać ziemniaki, smarować chleb i wielu innych drobnych czynności. Dziecko niewidome, a nawet dorosły niewidomy, nie może się w ten sposób uczyć, nie może obserwować i naśladować sposobów wykonywania różnych czynności. Nawet jeżeli wie, jak daną czynność należy wykonywać, musi to robić metodami bezwzrokowymi, a to już zupełnie inna sprawa.
Z podziału prac domowych okazało się, że niewiele z nich może wykonywać pan domu. Zostało dla niego zaledwie kilka obowiązków i czynności, m.in. wieszanie firanek i zasłon. Powiesił raz, drugi, trzeci, może i czwarty. Zawsze miał duże trudności w równym rozmieszczaniem żabek. W końcu jednak wpadł na pomysł, zastosował swój wynalazek i było łatwiej oraz równiej. Jego patent polegał na:
- powieszeniu firanki za rogi na krańcowych żabkach,
- rozsunięciu pozostałych żabek w obie strony tak, żeby na środku pozostała jedna,
- wzięciu firanki w miejscu, które opuściło się najniżej i powieszeniu na tej środkowej żabce,
- każdą z powstałych części żabek znowu porozsuwać tak, żeby w środku pozostała jedna, a jeżeli była parzysta liczba żabek - dwie i na tej lub tych środkowych znowu zawieszać punkt firanki, który opuścił się najniżej,
- czynności te powtarzać aż do wyczerpania żabek. Wtedy żabki zostaną rozmieszczone mniej więcej równo.
Dumny wynalazca patentu pochwalił się żonie, jaki to z niego racjonalizator. No i usłyszał: "ależ to nic nowego, zawsze tak robię".
Właśnie, gdyby ten niewidomy przynajmniej raz zobaczył, jak robi to jego żona, nie musiałby dochodzić do właściwego sposobu metodą prób i błędów. On jednak nie mógł tego zaobserwować, a dla jego żony czynność ta była tak prosta, że nawet jej do głowy nie przyszło, żeby wyjaśnić, jak ją należy wykonywać.
Podobnie wygląda sprawa z posługiwaniem się sztućcami, wiązaniem krawata, czyszczeniem obuwia, sprzątaniem mieszkania, wykonywaniem czynności higienicznych, wbijaniem gwoździa w ścianę. Wszystko to jest bardzo łatwe do wykonywania przy posługiwaniu się wzrokiem. Wystarczy podejrzeć, jak robią to inni i problem z głowy. Jeżeli się jednak nie widzi - to zupełnie inna sprawa.
Po pierwsze wykonywanie tych czynności jest o wiele trudniejsze, gdyż wymaga stosowania metod bezwzrokowych. Po drugie ze względu na brak możliwości uczenia się przez naśladowanie, konieczne jest nauczenie wykonywania nowych czynności niewidomego dziecka, dorosłego ociemniałego.
Wieszanie firanek było taką nową czynnością. Niewidomy, który tak mozolnie wypracował prostą metodę, nie był ofermą. Potrafił naprawić zamek w drzwiach, powiesić żyrandol, wymienić uszczelkę itp., ale firan, dopóki się nie ożenił, wieszać nie musiał.
Po trzecie niewidomy sam może wypracować metody postępowania, ale zawsze będzie to kosztowało go więcej czasu i wysiłku, niż gdyby ktoś fachowo pokazał mu właściwe metody i nauczył je stosować. Poza tym może wypracować metody błędne, bardziej uciążliwe, niż jest to konieczne, mniej efektywne i mniej dokładne. Instruktor rehabilitacji zna sprawdzone metody i od razu uczy właściwych bez mozolnego ich poszukiwania.
Przytoczyłem przykład z wieszaniem firan, żeby zwrócić uwagę na odmienność funkcjonowania bez wzroku, a przede wszystkim na brak możliwości uczenia się wykonywania różnych czynności przez naśladownictwo. Chciałem też zwrócić uwagę, że osoby widzące nie zawsze wiedzą, co niewidomemu może sprawiać trudność, że coś, co dla nich jest proste, oczywiste, łatwe, dla niewidomego takie być nie musi. Nauczenie wykonywania różnych czynności metodami bezwzrokowymi jest właśnie rehabilitacją podstawową. Oczywiście metody te są niezbędne i w rehabilitacji zawodowej, ale to już inne zagadnienie. Rehabilitacją zawodową zajmę się w następnym odcinku poszukiwania kluczy do samodzielności. W tym miejscu dodam, że metody bezwzrokowe są kluczami, przy pomocy których można otwierać wiele drzwi pozamykanych przed niewidomymi, otwierać wiele zamków, w tym bardzo skomplikowanych i osiągać cele rehabilitacyjne, samodzielność w różnych dziedzinach życia.
Wykonywanie czynności samoobsługowych
Wydawałoby się, że nie powinno być z tym żadnych problemów, a jednak brak wzroku powoduje trudności w różnych dziedzinach, niekiedy przy wykonywaniu najprostrzych czynności. Oczywiście, sprawa wygląda inaczej w przypadku niewidomych, a inaczej nowo ociemniałych.
Niewidomi, jeżeli mieli rozsądnych rodziców, tj. takich, którzy nie ograniczali ich aktywności i nie stosowali przez całe dzieciństwo i młodość taryfy ulgowej w życiu codziennym, we własnym zakresie albo z pomocą fachowców opanowali metody wykonywania różnych czynności. Czasami metody te są mało efektywne i wymagają korekty. Jest to jednak sprawa dosyć prosta. Krótkie szkolenie może wyeliminować to, co jest nieprawidłowe i wskazać nowe sposoby wykonywania różnych czynności.
Jeżeli jednak osoba niewidoma miała niezbyt rozsądnych rodziców, którzy w trosce o jej bezpieczeństwo i wygodę ograniczali jej aktywność i wyręczali we wszystkim, w wykonywaniu najprostrzych czynności z higienicznymi włącznie, możliwość pomocy rehabilitacyjnej może okazać się zadaniem bardzo trudnym, niekiedy niewykonalnym. Przyzwyczajenie do zależności, do korzystania z pomocy, do bezradności może okazać się silniejsze od potrzeby samodzielności i normalnego życia. Przyzwyczajenia te oraz mechanizmy obronne, osłabienie woli i aktywności często prowadzą do zatrzaśnięcia wielu drzwi napotykanych w życiu codziennym.
Inaczej jest z osobami nowo ociemniałymi. One nie wiedzą, że można radzić sobie bez wzroku, czują się bezradne i często nie podejmują wysiłków, żeby nauczyć się żyć bez posługiwania się wzrokiem. Osoby te myślą o sobie tak, jak wcześniej myśleli o niewidomych. Posługują się przy tym schematami myślowymi, stereotypami niewidomych, mitami na ich temat.
Dla osoby nowo ociemniałej problemem może być nawet nałożenie pasty na szczoteczkę do zębów. Ona nie wie, że może pastę wycisnąć na wargi, a następnie szczoteczką przesunąć na zęby i wyszorować je dokładnie. Wtedy pasta trafia tam, gdzie powinna, a nie obok, no i łatwo wyczuć, ile pasty z tuby zostało wyciśnięte. Oczywiście, przy stosowaniu tej metody, ze względów higienicznych, osoba niewidoma powinna mieć własną tubkę pasty.
Dla nowo ociemniałego mężczyzny problemem może być nawet oddawanie moczu bez zmoczenia okolic sedesu. A sposób uniknięcia tego rodzaju problemu jest prosty - należy sprawy te załatwiać tak, jak czynią to kobiety.
Odnajdywanie upuszczonych przedmiotów wymaga również opanowania kilku prostych sposobów. Przede wszystkim trzeba nauczyć się słuchać, gdzie przedmiot upadł, czy leży w miejscu upadku, czy potoczył się w inne miejsce i w jakim kierunku. Jeżeli jest to przedmiot trwały, można go poszukiwać stopami przesuwając je po coraz większych okręgach, których środek wyznacza miejsce przypuszczalnego upadku. Jeżeli jednak przedmiot, który upadł jest kruchy, delikatny, należy postępować tak samo, ale przy pomocy dłoni. Jeżeli trzeba przeszukać większą powierzchnię, można wykorzystać laskę. Kładziemy ją na podłodze i przesuwamy po pasach podłogi szerokich na długość laski.
Problem stanowią meble z nóżkami. Jeżeli przedmiot potoczył się pod taki mebel, można go poszukiwać rękami, albo lepiej, laską lub innym wydłużonym przedmiotem, który mieści się pod meblem.
Po zakończeniu poszukiwań, należy pamiętać o umyciu rąk.
I jeszcze jedno - coś, co jest tak proste, że nawet do głowy nie przychodzi ludziom widzącym, a dla niewidomego może stanowić zagrożenie. Po przedmiot, który upadł, należy się schylić. Zresztą schylać się trzeba również w innych sytuacjach, np. żeby coś wziąć z dolnej szuflady czy z dolnej półki szafki kuchennej. Człowiek widzący po prostu się schyli, podniesie to, co mu upadło, albo weźmie z szuflady czy szafki to, czego potrzebuje, a niewidomy w takich sytuacjach musi zastosować specjalną metodę postępowania. Musi wiedzieć, że nie powinien zostawiać otwartych drzwiczek i drzwi, wysuniętych szuflad ani krzeseł stojących za każdym razem w innym miejscu. Jeżeli nie będzie tego przestrzegać, może boleśnie uderzyć się w kant łukiem brwiowym albo nosem, a to jest bardzo bolesne. Niewidomy najczęściej nie mieszka sam, więc przestrzeganie tej zasady nie tylko od niego zależy i nie zawsze jest ona przestrzegana. Dlatego niewidomy musi przykucać zamiast się pochylać. Proste? Oczywiście, ale trzeba o tym wiedzieć. Jeżeli jednak nie można kucnąć i trzeba się pochylić, należy sprawdzić, czy nie ma jakiegoś zagrożenia albo zasłonić twarz przedramieniem.
Odrębna trudność, której przezwyciężania muszą nauczyć się nowo ociemniali jest konieczność odkładania wszystkich przedmiotów na ich stałe miejsca. Jeżeli zasada ta nie będzie przestrzegana, znalezienie czegokolwiek może przerastać możliwości. To niestety, jak już wspomniałem, nie zależy wyłącznie od niewidomego. Niewidomy, chociaż jest to dla niego bardzo ważne, nie może stać się tyranem dla współmieszkańców i bezwzględnie egzekwować swoje prawa. Może to być niekorzystne dla stosunków międzyludzkich w rodzinie. Trzeba wypracować jakiś kompromis między potrzebami niewidomego i ewentualnymi skłonnościami współmieszkańców do bałaganiarstwa.
Zatrzymałem się na czynnościach bardzo prostych, które są oczywiste dla ludzi widzących, a których osoby nowo ociemniałe muszą się specjalnie uczyć. I jest to właśnie rehabilitacja podstawowa polegająca na nauczeniu się wykonywania czynności samoobsługowych.
Dodam, że istnieją również bardziej złożone czynności, które nie są tak łatwe do wykonywania bez kontroli wzrokowej. Trudność mogą stanowić np. posługiwanie się sztućcami przy jedzeniu, golenie się, robienie makijażu, wiązanie krawatów, dobieranie części garderoby i dodatków pod względem kolorystycznym. Tego również trzeba się nauczyć. Brak podobnych umiejętności bowiem to zależność od innych ludzi, to pozatrzaskiwane drzwi, do których nie mamy kluczy. Trzeba je zdobyć.
Orientacja przestrzenna i samodzielne poruszanie się po drogach publicznych
Jest to bardzo trudne zadanie rehabilitacyjne, a jednocześnie opanowanie umiejętności samodzielnego poruszania się poza własnym mieszkaniem ma podstawowe znaczenie niemal we wszystkich dziedzinach życia.
Trudność opanowania tych umiejętności polega na tym, że wymaga elementów rehabilitacji psychicznej i społecznej.
Samodzielne poruszanie się po drogach publicznych wymaga spełnienia pewnych warunków:
- przezwyciężenia skrępowania z powodu niepełnosprawności,
- przezwyciężenia lęku przed nieznanym,
- pokonania strachu przed realnymi zagrożeniami,
- chociażby częściowego uodpornienia na niewłaściwe reakcje mało kulturalnych, wścibskich, niedelikatnych osób.
Każdy z tych warunków jest trudny do spełnienia i wymaga pomocy specjalistów albo tylko osób życzliwych, najlepiej dobrze zrehabilitowanych niewidomych. Najtrudniejsze jest jednak, jak wynika z doświadczeń wielu niewidomych i ociemniałych, pokonanie skrępowania, wstydu z powodu niepełnosprawności. O tym, że jest to możliwe świadczy wysoki stopień samodzielności wielu nawet medycznie niewidomych. Kobietom jest znacznie trudniej wszystko to pokonywać, gdyż są bardziej wrażliwe i częściej spotykają się z grubiaństwem np. osób nietrzeźwych, ale i wśród nich jest wiele takich, które sobie świetnie radzą z samodzielnym chodzeniem i podróżowaniem.
Nauka samodzielnego poruszania się po drogach publicznych i podróżowania wymaga też opanowania wielu umiejętności. Są to przede wszystkim:
- nauczenie się posługiwania białą długą laską, czyli poznanie i wyćwiczenie odpowiednich technik, co wymaga koordynacji ruchów rąk i nóg,
- nauczenie się rozpoznawania przy pomocy dotyku stopami i za pomocą laski różnego rodzaju nawierzchni i przeszkód oraz sygnałów umożliwiających orientację przestrzenną,
- wyrobienie umiejętności słuchania sygnałów z otoczenia, ich selekcji i interpretowania,
- wykorzystywanie bodźców węchowych, cieplnych i wibracyjnych,
- wytworzenie tak zwanego zmysłu przeszkód, a w niektórych przypadkach wykorzystywanie również echolokacji.
Jak widzimy, samodzielność w omawianym zakresie wymaga opanowania wielu skomplikowanych umiejętności i przezwyciężenia wielu trudności natury psychicznej i społecznej. Jednak trud się opłaci. Umiejętność ta bowiem bardzo często warunkuje podjęcie i wykonywanie pracy zawodowej, umożliwia życie towarzyskie, załatwianie wielu spraw związanych z życiem codziennym, np. zakupy, sprawy w urzędach, korzystanie z usług lekarskich i wielu innych. Daje pęk kluczy, które umożliwiają otwieranie wielu drzwi do samodzielności. Dlatego warto podjąć ten wysiłek i pokonać wszystkie związane z tym trudności. Oczywiście, prawidłowe opanowanie wszystkich umiejętności, a często i przezwyciężenie oporów psychicznych, wymaga pomocy instruktora orientacji przestrzennej. Bez tej pomocy nie ma większych możliwości opanowania np. prawidłowych metod posługiwania się białą, długą laską. Trudno też samodzielnie nauczyć się zwracać uwagę na pożyteczne sygnały z otoczenia i je interpretować.
Posługiwanie się pismem
Obecnie niemal wszyscy w naszym kręgu cywilizacyjnym posiadają umiejętność posługiwania się pismem. Wprawdzie w ostatnich dziesięcioleciach ludzie coraz mniej czytają, coraz więcej korzystają z innych form przekazu - filmu, obrazu, ale posługiwanie się pismem w dalszym ciągu ma duże znaczenie. Nauczenie niewidomych korzystania ze słowa pisanego oraz wypowiadania swoich myśli na piśmie, a także przywrócenie tej umiejętności osobom ociemniałym jest ważnym zadaniem rehabilitacji podstawowej. Pismo bowiem umożliwia korzystanie z dorobku myśli ludzkiej, zdobywanie wykształcenia, jest niezbędne przy wykonywaniu wielu zawodów i prac, przydatne w życiu codziennym, przy korzystaniu z dóbr kultury, z informacji, w tym internetowej. Jest więc ważne dla niewidomych i ociemniałych.
Uniwersalnym pismem dla niewidomych jest pismo punktowe opracowane przez szesnastoletniego Ludwika Braille'a w 1825 r. Ten genialny wynalazek daje możliwości:
- czytania i pisania w różnych językach,
- rozwiązywania zadań matematycznych, chemicznych i fizycznych,
- zapisywania i czytania nut.
Ważne jest to, że osoba niewidoma może samodzielnie pisać i czytać, poznawać przy tym zasady ortografii, pisowni i interpunkcji. Przed wynalezieniem tego pisma możliwości takich nie było.
Na podkreślenie zasługuje fakt, że jest to bardzo proste pismo. Jego opanowanie pamięciowe i pisanie nie stanowi żadnego problemu. Opanowanie umiejętności sprawnego czytania wymaga długotrwałych ćwiczeń, motywacji, wytrwałości i cierpliwości.
Pisma punktowego, czyli brajla, każda osoba o przeciętnej inteligencji może nauczyć się we własnym zakresie przy minimalnej pomocy innej osoby niewidomej lub brajlowskiego alfabetu i niewielkiej pomocy osoby widzącej. Oczywiście, fachowa pomoc instruktora brajla zadanie to poważnie ułatwi.
Pismo punktowe do połowy XX wieku stanowiło niemal jedyną, a na pewno najważniejszą możliwość posługiwania się pismem przez niewidomych. Wynalezienie magnetofonu i produkcja książek tzw. mówionych zmniejszyły nieco znaczenie tego pisma. Obecnie pismo punktowe traci na znaczeniu. Rozwój elektroniki i informatyki bowiem stworzył niewidomym niewyobrażalne wręcz możliwości posługiwania się pismem. Mimo to brajl jest w dalszym ciągu potrzebny, a niektórym osobom, np. tłumaczom czy matematykom bardzo potrzebny.
Jak już wspomniałem, znacznie nowszym, wygodniejszym i o szerszym zastosowaniu sposobem korzystania ze słowa pisanego przez niewidomych jest korzystanie z komputerów wyposażonych w mowę syntetyczną, albo w przypadku słabowidzących, program powiększający. Technika komputerowa stworzyła niewidomym i słabowidzącym możliwości:
- pisania i czytania plików tekstowych oraz zwykłego druku przy wykorzystaniu skanera,
- łatwe możliwości pracy z tekstem, poprawiania, zmieniania, wykreślania, wstawiania cytatów, korekty, formatowania oraz drukowania zwykłym pismem i brajlem,
- wstawiania przypisów i haseł do skorowidza,
- korzystania z encyklopedii, słowników, w tym obcojęzycznych,
- pracy przy wprowadzaniu danych do baz danych i korzystania z informacji w nich zawartych,
- korzystania z arkuszy kalkulacyjnych, np. Excela,
- korzystania z nieprzebranego źródła informacji, jakim jest internet,
- uczestniczenia w wymianie poglądów na listach dyskusyjnych i innych internetowych forach.
Podstawą korzystania z techniki komputerowej jest opanowanie umiejętności pisania wszystkimi palcami. Jest to możliwe bez posługiwania się wzrokiem. Sprawne maszynistki, które przepisują teksty na maszynach do pisania i komputerach, nie posługują się wzrokiem. Klawiatura komputera, w swej podstawowej części, jest taka sama jak klawiatura maszyny do pisania. A więc nie ma tu żadnych problemów, których nie można by pokonać.
Osoba przeciętnie inteligentna, jeżeli jest dostatecznie zmotywowana, może samodzielnie nauczyć się pisać z zastosowaniem klawiatury komputerowej. Przy pomocy osoby widzącej musi tylko wykonać brajlowski schemat klawiatury, warunkiem jest znajomość pisma punktowego. Rzecz jasna, że nie jest to najłatwiejsza metoda. Znacznie łatwiej czynność tę można opanować przy pomocy instruktora rehabilitacji.
Opanowanie umiejętności posługiwania się pismem jest ważnym kluczem do samodzielności, przy pomocy którego można otwierać różne drzwi. Bez tego pozostaną one pozamykane.
Inne zadania rehabilitacji podstawowej
Zatrzymałem się na trzech najważniejszych grupach czynności, które musi wykonywać niemal każdy, tj.: czynnościach samoobsługowych, samodzielnym poruszaniu się po drogach publicznych i podróżowaniu oraz posługiwaniu się pismem. Życie jednak jest znacznie bogatsze i do podstawowych czynności życia codziennego należy wykonywanie o wiele więcej różnych czynności. Może nie są one równie ważne dla wszystkich osób z uszkodzonym wzrokiem, ale dla wielu są podstawą samodzielnego funkcjonowania. Należą do nich:
- pielęgnowanie niemowląt, prowadzenie gospodarstwa domowego, sprzątanie, gotowanie, pranie, prasowanie, czyszczenie obuwia, dokonywanie zakupów, wykonywanie drobnych napraw odzieży, wywabianie plan, dawkowanie lekarstw, a nawet w niektórych przypadkach, robienie sobie zastrzyków. To ostatnie dotyczy niewidomych np. chorych na cukrzycę.
Są również czynności mniej ważne, ale przydatne. Należą do nich, m.in.: umiejętność gry w szachy i inne gry planszowe, gry w brydża i w inne gry w karty, czasami majsterkowania, czasami pielęgnowania roślin doniczkowych i w ogródku, taniec towarzyski.
Osoba niewidoma, jak już pisałem, nie może uczyć się przez naśladownictwo. Opanowanie umiejętności wykonywania omówionych czynności, a także tych tylko wymienionych, wymaga specjalnego szkolenia rehabilitacyjnego. Szkolenia takie organizują: Polski Związek Niewidomych, inne stowarzyszenia i fundacje działające w środowisku osób z uszkodzonym wzrokiem. Są to kursy organizowane w różnych ośrodkach oraz indywidualnie w miejscu zamieszkania ociemniałych.
W tym miejscu warto zauważyć, że turnusy rehabilitacyjne dla osób z uszkodzonym wzrokiem najczęściej są tylko z nazwy rehabilitacyjne. Są one dofinansowywane ze środków Państwowego Funduszu Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych. Fundusz jednak nie wymaga zajęć, których celem jest opanowanie umiejętności wykonywania czynności życia codziennego, ani innych wyżej wymienionych. Wystarczy, że na turnusie są jakieś zabiegi fizykoterapeutyczne, balneologiczne, opieka lekarska i działalność świetlicowa oraz turystyczna - i turnus spełnia warunki rehabilitacyjne. Dlatego osoby, które chcą się rzeczywiście nauczyć wykonywania różnych czynności metodami bezwzrokowymi, albo częściowo bezwzrokowymi z wykorzystaniem resztek wzroku, powinny starać się o uczestnictwo w dobrym szkoleniu rehabilitacyjnym, grupowym albo indywidualnym.
Posługiwanie się sprzętem rehabilitacyjnym
Wiemy już, że w skład rehabilitacji podstawowej wchodzi także nauka posługiwania się sprzętem rehabilitacyjnym. Nauce tej warto poświęcić kilka zdań, gdyż jest to rozległa dziedzina i ciągle stwarza nowe możliwości oraz powoduje nowe problemy. W jednym przypadku na opanowanie umiejętności posługiwania się sprzętem rehabilitacyjnym wystarczy kilka minut, np. posługiwanie się zegarkiem mówiącym, a kilkanaście minut zegarkiem brajlowskim, w innym konieczne jest wielogodzinne szkolenie i ciągłe douczanie się, poznawanie nowych programów, np. posługiwanie się komputerem.
Teraz pragnę tylko podkreślić, że sam sprzęt niewiele może i nic za nikogo, w tym za niewidomego, robić nie będzie.
Wspomniałem o komputerze. Otóż technika i technologia, a zwłaszcza elektronika i informatyka, osobom z uszkodzonym wzrokiem dały wspaniałe narzędzia. Pamiętajmy jednak, że to są tylko narzędzia, którymi trzeba nauczyć się posługiwać i trzeba posiadać umiejętności oraz wiedzę, w której narzędzie to, np. komputer można wykorzystywać. Piszę o tym, ponieważ technika komputerowa stworzyła niewidomym wcześniej niewyobrażalne możliwości. Z drugiej strony technikę tę niektórzy chcą traktować jak panaceum na wszystkie trudności niewidomych.
Umiejętność posługiwania się komputerem jest niezbędna do wykonywania niektórych zawodów i prac. Żeby jednak móc korzystać przy tym z komputera, trzeba mieć kwalifikacje zawodowe, trzeba umieć wykonywać daną pracę, trzeba posiadać niezbędną wiedzę zawodową i często wiedzę ogólną. Niestety, niektórzy specjaliści, urzędnicy i działacze zachowują się tak, jakby wyposażenie niewidomego w komputer czyniło z niego kwalifikowanego pracownika w dowolnej dziedzinie, dowolnej instytucji i w dowolnym rodzaju pracy.
Nauka posługiwania się komputerem jest częścią rehabilitacji podstawowej, ponieważ stwarza podstawy do korzystania z literatury i prasy, do kontaktów międzyludzkich, do pogłębiania wiedzy, wyszukiwania potrzebnych informacji i wreszcie do pracy zawodowej. Pamiętajmy jednak, że są to tylko podstawy tego wszystkiego, a nie osiągnięcie celów w wymienionych dziedzinach.
Do opanowania czynności wchodzących w zakres rehabilitacji podstawowej bardzo przydatna jest pomoc odpowiednich instruktorów, indywidualne i grupowe szkolenia rehabilitacyjne. Szkolenia takie organizuje Polski Związek Niewidomych oraz inne organizacje pozarządowe działające w środowisku osób z uszkodzonym wzrokiem, a także firmy tyfloinformatyczne. Z możliwości tych powinny korzystać osoby ociemniałe oraz niewidome, które nie osiągnęły optymalnego poziomu zrehabilitowania. Przejście szkolenia rehabilitacyjnego o charakterze ogólnym oraz szkoleń specjalistycznych, np. orientacji przestrzennej czy posługiwania się techniką komputerową otworzy przed osobą niewidomą, ociemniałą czy słabowidzącą wiele drzwi do samodzielności. Warto więc skorzystać z oferowanych różnych szkoleń rehabilitacyjnych.
Źródło: POON Flash nr 23
Stajesz się niewidomy i uświadamiasz sobie, że nigdy już wzrokowo nie przeczytasz ulubionej książki, samodzielnie nie staniesz na szczycie góry, nie popłyniesz łódką, by podziwiać w spokoju i w samotności wschód słońca, będziesz już zawsze zależny od innych. Pozostaje jedynie przystosowanie się do nowego życia, trudnego życia z ograniczeniami. Każde działanie od tej chwili budzi lęk, opór, ale też może stać się wyzwaniem. Jak wskrzesić w tej sytuacji pozytywne emocje i pogodę ducha, by nie zatruwać swoją frustracją innych? Ludzie nie lubią nieszczęść. Nawet, jeśli nie mają złych intencji, to przeważnie skupiają się na własnym życiu, własnej pracy i rodzinie. Nie mają czasu dla ociemniałego, zamkniętego w czterech ścianach, spragnionego towarzystwa i cierpiącego z nadmiaru wolnego czasu, który nie pozwala uwolnić się z dręczących, powracających myśli, że jesteś nikomu niepotrzebnym, bezradnym i odsuniętym na bok z obojętnością inwalidą. Potrzebujesz kogoś, kto zrozumie twoje potrzeby, pocieszy i otoczy troską. To nie fanaberie, lecz zwykła ludzka potrzeba szukania sensu życia od nowa. Czy dzięki zainteresowaniom, będziesz mógł poczuć radość pomimo otaczającej ciemności lub ciągle bardziej rozmywających się obrazów. A może dzięki nim nie zabijesz w sobie ciekawości świata, otwartości i wrażliwości na innego człowieka?
Co daje hobby?
Pierwszą korzyścią jest unikanie problemu ze stresem. Najlepiej, jeśli po prostu poświęcimy czas na robienie czegoś przyjemnego. To da nam najwięcej radości. Zostało to udowodnione naukowo. Ludzie, którzy przeznaczają swój czas na hobby, o wiele rzadziej mają problemy ze stresem. Wynika to stąd, że pochłonięci pasją nie rozpamiętują problemów, zapominają o stresie związanym z pracą i życiem prywatnym. Tacy ludzie żyją chwilą obecną. Zamiast nieustannie troskać się o rzeczy, które nie mają większego znaczenia, poświęcają swoją uwagę tym, które są budujące i przyjemne. Niewątpliwie wpływa to na lepsze samopoczucie oraz podejście do życia. Już sama świadomość, że w czymś jesteśmy dobrzy wpływa na nasze poczucie własnej wartości. Hobby to również pasja, a ta z kolei daje nam pełne zaangażowanie w to co robimy, popycha do dalszego rozwoju i daje poczucie spełnienia. Jest to bardzo ważny czynnik w dążeniu do samorealizacji. Poza tym daje nam doświadczenie, które nierzadko przekłada się na inne płaszczyzny naszego życia również zawodowe. Każdy dobiera sobie zainteresowania zgodne ze swoimi potrzebami oraz temperamentem. Jednemu potrzeba więcej ruchu i wrażeń, dlatego co weekend może uprawiać sporty ekstremalne, a drugiemu mniej, stąd zainteresują go bardziej zajęcia wyciszające i odprężające. Warto otworzyć się na nowe zainteresowania i inspiracje oraz zgłębiać je.
Zrobić coś dla siebie
Pracuję zawodowo, jestem matką i mam niewiele wolnego czasu, który mogę przeznaczyć na swoje przyjemności i zainteresowania. Staram się jednak tak gospodarować czasem, aby móc choć na moment zrelaksować się robiąc to, co lubię.
Kuchnia to moje królestwo, więc poszukuję ciekawych, nowych przepisów, dekoracji potraw i stołu. Dbam również o to by dania były zdrowe.
Jednym z moich zainteresowań jest hodowla roślin. Kocham się nimi zajmować, obserwować jak rosną i kwitną. Nie mam dużych możliwości, aby posiadać tyle kwiatów ile bym chciała, więc latem ukwiecam cały taras. To mój azyl, tam się wyciszam i uspokajam, pielęgnując różne odmiany roślin. Swoją pasją zaraziłam syna, to on przycina i podwiązuje róże na wysokościach. Widzi lepiej, więc chętnie mi pomaga, gdy mam problemy. Nie wszystko da się wyczuć pod opuszkami palców, czasami nie dostrzegę jakichś zmian chorobowych groźnych dla rośliny. Interesuję się florystyką. Lubię układać bukiety i kompozycje kwiatowe.
Moim kolejnym zainteresowaniem jest psychologia, ludzkie relacje, osobowości. Interesuje mnie rozwój wewnętrzny, docieranie do prawdy, procesów, jakie nami rządzą.
Lubię także odprężyć się przy dobrej muzyce i "przegryźć" to wszystko dobrą książką. Czytanie jest dla mnie niesamowitą odskocznią od pracy i codzienności. Czytanie wydaje się średnią rozrywką. Zdarza się, że czytam jedną pozycję, nawet kilka razy, raz za razem lub wracam do najciekawszych fragmentów. Jednak teraz to hobby nie jest tak bardzo popularne, niestety zresztą coraz mniej osób uważa to za przyjemność, najczęściej to jest po prostu czytanie, nic ciekawego, coś do czego zmusza się nastolatków, coś z czego przyjemność czerpią nasze babcie, ale my nie.
Jednak wszystko zależy od podejścia, no i oczywiście od rodzaju literatury, jaką sobie wybierzemy, jeśli rzeczywiście jest to książka, która nas wciągnie, która nas zainteresuje, którą wręcz pożremy? I wtedy będziemy żałowali, że nie przeczytaliśmy czegoś tak cudownego, co tak pięknie wpływa na naszą wyobraźnię.
Ostatnio zainteresowałam się reportażem. Na pierwszy ogień poszły publikacje genialnego Mariusza Szczygła i Hanny Krall. Obecnie czytam książki wielkiego mistrza w tym zawodzie Ryszarda Kapuścińskiego. To prawda, że telewizja zabija reportaż podróżniczy, ale jeśli tekst jest dziś na poziomie Kapuścińskiego, jeśli ma w sobie jakąś niezwykłą refleksję filozoficzną, psychologiczną, społeczną albo historyczną, to zachęcam do lektury, gdyż tu książka reportersko-podróżnicza z telewizją nie konkuruje.
Autor z niezwykłą starannością dba o styl pisania. Uwodzi czytelnika prostymi, bezprzymiotnikowymi, a jednocześnie niebanalnymi, wyszukanymi sformułowaniami. Jego sposób pisania można określić, jako minimal art, czyli tendencję do ograniczania środków wyrazu. Dzięki minimum słów i obrazów autor chce powiedzieć jak najwięcej. Ten znawca i mistrz w swoim zawodzie, zawsze powtarzał, że aby pisać trzeba czytać. Książki towarzyszyły mu zawsze i wszędzie, zwłaszcza wtedy, gdy pisał. W swoje liczne podróże również je zabierał, potem zostawiał je u obcych ludzi z nadzieją, że kiedyś po nie wróci.
Ostatnim moim odkryciem, ku mojemu wielkiemu zaskoczeniu, stało się pisanie. Zaczęło się od krótkich tekstów, potem spróbowałam dłuższych. Nawet nie wiem, kiedy zorientowałam się, że to lubię, że sprawia mi to przyjemność. Chciałabym pisać głębiej, ciekawiej, by nie zanudzić czytelnika. Najważniejsze jest dla mnie, by zainteresować odbiorcę. Gdy czuję, że mój tekst dostarcza emocji, gdy widzę, że ktoś się wzruszył, że pojawiły się łzy lub uśmiech to dla mnie największa i najlepsza ocena.
W dzieciństwie miałam zdolności plastyczne, dziś moje szczątkowe widzenie nie pozwala mi już na pielęgnowanie tych zdolności, ale może chociaż słowem uda mi się poruszyć wyobraźnię czytelnika i plastycznie malować obrazy z mojej głowy.
Staram się czytać świadomie innych autorów. Analizować ich twórczość, rozbierać na części pierwsze, by rozwijać swoją najnowszą pasję. Ciągle poszukuję impulsów stymulujących mnie do twórczych działań.
Jestem otwarta na nowe zainteresowania i inspiracje. Zmieniam się, rozwijam i kto wie, co jeszcze mnie w życiu pociągnie?
Ograniczenia wynikające z niepełnosprawności
Będąc osobą niedowidzącą od urodzenia napotykam na wiele trudności, do większości z nich przywykłam. Z racji tego, że moja wada wzroku od dziecka postępuje, moje życie pełne jest ograniczeń. Nie mogę biegać, skakać, dźwigać, robić gwałtownych ruchów itp. Gdy po kilku trudnych operacjach, które i tak nie zdołały przywrócić mi wzroku w jednym oku, ktoś znajomy zapytał, jak się czuję. Odpowiedziałam zgodnie z prawdą, jakby mi ktoś podciął skrzydła, jakby mojego młodego ducha uwięził w starym, niedołężnym ciele.
Kiedyś byliśmy z rodziną na wyjeździe i kuzyni zaczęli się wygłupiać, przewracać i biegać, a ja stałam z boku i poczułam nagle, że moje oczy stały się wilgotne. Niby nic takiego, a zrobiło mi się przykro, bo dla mnie zawsze było to nieosiągalne.
Bardzo lubię chodzić po górach, ale z powodu mojej choroby mam zakaz wysiłku fizycznego. Dlatego zawsze przed planowaną trasą, sprawdzam dokładnie, czy nie jest dla mnie za trudna, za forsowna, na miarę moich możliwości.
Chętnie poznaję nowe miejsca, lubię zwiedzać. Nie czuję się jednak dobrze w nowym otoczeniu, nie radzę sobie, dlatego dbam zawsze o to, by towarzyszył mi przewodnik, osoba zaufana. Najbezpieczniej czuję się, gdy jest przy mnie mąż lub syn, dlatego też często razem wyjeżdżamy. Spotkanie z naturą oko w oko, to doskonały relaks, coś wspaniałego. Pozwala również na rozładowanie energii tej negatywnej i zalegającej.
Jedną z moich pasji jest taniec. Jednak i tutaj moja niepełnosprawność nie pozwala mi w pełni realizować swoich marzeń, gdyż prowadzący profesor okulista zezwala jedynie na "szurany taniec". Więc karkołomne ewolucje odpadają.
Pasja - energia na co dzień
Ideałem można nazwać połączenie przyjemnego- pasji z pożytecznym- pracą. Gdy można pracować w zawodzie, który daje przyjemność i sprawia, że się realizujemy w całości. Mnie się nie udało. Uważam, że jeśli ktoś jest pasjonatem, to mimo swoich ułomności, swojej niepełnosprawności będzie dążył, aby rozwijać swoje zainteresowania. Nie możemy realizować każdej wymarzonej pasji, ale jest tyle możliwości, tyle rozwiązań. Każdy może znaleźć coś dla siebie. Znaleźć coś, co nas odpręża, relaksuje i daje poczucie samorealizacji. Cudownie jest mieć w życiu pasję, która dodaje życiu barw i wypełnia niezapomnianymi przeżyciami. Może czasami jest nam dużo ciężej, ale za to, jaka jest wielka radość i satysfakcja, gdy mimo wszystko nam się udaje.
Nie chcemy, by ludzie postrzegali nas przez pryzmat niepełnosprawności, ale zdolności czy umiejętności. Hobby dla wielu osób niepełnosprawnych jest dużą odskocznią od codzienności, od problemów, które muszą pokonywać w życiu. Daje poczucie rozwoju i spełnienia. Pozwala poznać ludzi z podobnymi zainteresowaniami.
Rehabilituj się aktywnie
Dziewczyny niewidome do wielu dziedzin nie mają dostępu. Jedną z nich jest chociażby sport: w szkołach dla niewidzących są to tylko spacery, takie osoby faktycznie ze względu na często towarzyszące im choroby są ograniczone w technikach. Ale przy dzisiejszej wiedzy można wybrać taką technikę, która będzie lekarstwem nie tylko na schorzenia, z którymi borykają się wszyscy ludzie, ale również lekarstwem na brak pewności siebie.
Zajęcia z psychologami w połączeniu z ruchem poprawiają warunki neurologiczne w ciele. Jeżeli jeszcze do tego dołożymy odpowiednią, zrównoważoną dietę, to stan zdrowia tej grupy, wysoce narażonej na choroby związane z układem krążenia i cukrzycę, znacznie się poprawi.
Należy też uważać, bo nie każdy rodzaj ruchu jest przeznaczony dla tych osób. Ciągle mało organizuje się zajęć sportowych dla niewidomych kobiet, którym podobnie jak widzącym zależy na zdrowiu i zgrabnej sylwetce.
Pomimo dość trudnego dostępu do sekcji sportowych wiele osób zajmuje się sportem bardziej hobbystycznie i traktuje go jako pasję. Mam znajomych, którzy chętnie biorą udział w zawodach takich jak: strzelectwo laserowe, bowling, czy taniec towarzyski, sporty wodne czy show down, a nawet wychodzą poza obszar dyscyplin tylko dla niewidomych.
Instruktorzy uważają, że każda forma ruchu jest dobra, a w judo niewidomi startują na igrzyskach paraolimpijskich i mogą wygrywać z osobami widzącymi. Chwyty i treningi są takie same, jedynie sposób przekazu jest inny, więc można osiągnąć wysoki poziom umiejętności zwłaszcza, że w sporcie liczy się "czucie" własnego ciała i ruchów przeciwnika, a osoby niewidome mają ten zmysł wyostrzony.
Sport wyczynowy
Osoby niewidome i słabowidzące mogą zająć się sportem również wyczynowo, by wziąć udział w np. letnich igrzyskach paraolimpijskich. Mogą startować w następujących dyscyplinach sportowych: lekkoatletyka, kolarstwo szosowe, jeździectwo, piłka nożna, goalball, pływanie, wioślarstwo, żeglarstwo, judo.
Osoby z niepełnosprawnością wzrokową wśród paraolimpijczyków stanowią jedną z trzech głównych grup uczestników obok osób z niepełnosprawnością ruchową i intelektualną.
Niewidomy mistrz Marcin Ryszka ma dopiero 21 lat, a na koncie już dziewięć medali mistrzostw świata i jeden mistrzostw Europy w pływaniu. Uczył się w Specjalnym Ośrodku Szkolno-Wychowawczym w Krakowie przy ulicy Tynieckiej. To właśnie tam po raz pierwszy zetknął się z basenem. To był dla niego prawdziwy koszmar. Przez pierwsze trzy lata straszliwie bał się pływać i zanurzyć głowę pod wodę. Wydawało się, że był to strach nie do przezwyciężenia. Kiedy wszyscy już umieli pływać, on też postanowił, że w końcu chce się nauczyć. Jakoś się przełamał i poszło w miarę szybko.
W wieku 12 lat wyłowił z basenu pierwsze medale. Połknął bakcyla. Chciał być coraz lepszym zawodnikiem, dlatego w gimnazjum zaczął pływać już regularnie. Początkowo miał problemy ze znalezieniem punktu odniesienia na basenie. Pływał całym torem. Nie za bardzo wiedział, jak sobie z tym radzą niewidomi na całym świecie. Dopiero, kiedy przyszedł do kadry, Grzesiek Polkowski, także medalista mistrzostw świata i igrzysk paraolimpijskich, nauczył go, jak zachować się na torze, jak się kontrolować. Tak, żeby nie tracił co chwilę czasu na sprawdzanie tego, gdzie znajduje się lina. Bardzo pomogło mu jego doświadczenie.
Kazimierz Woźnicki jednak po raz pierwszy w swojej długiej trenerskiej karierze prowadzi niewidomego pływaka. Trener Marcina przyznaje szczerze, że jest profesjonalnym trenerem i musi się przestawić na każdy rodzaj pracy. Nie ukrywa, że jest trudno, bo Marcin powinien trenować praktycznie sam. W grupie jest go trudniej uczyć ruchów. Czasami trzeba wchodzić do wody i uczyć go poprawnej techniki. To bardzo zdolny chłopak, jeżeli chodzi o koordynację. Ale nawet barwne opowiadanie nie odda tego, co pokaz. Sztukę pływania na torze można opanować, ale problem pojawia się ze ścianami basenu. Można liczyć wykonane ruchy, ale czasem bywa to złudne. Kiedyś na basenie AGH Marcin źle policzył cykle i uderzył solidnie głową o ścianę basenu. Trzeba na takie sytuacje uważać, bo można nawet kręgi połamać.
By uniknąć takich sytuacji trener ma długą pałkę zakończoną gąbką i kiedy Marcin dopływa do ściany basenu delikatnie dotyka kijem głowy lub klatki piersiowej zawodnika. Trzeba to robić z wielkim wyczuciem. Na zawodach daje się znać po jednej i po drugiej stronie basenu, ale na treningach nie ma takiej możliwości. Marcin wspominał:
"Nigdy nie myślałem, że będę mistrzem świata. Pochodzę z dość sportowej rodziny. Moi bracia grają w piłkę. Zawsze przywozili wiele medali z różnych imprez. To podziałało na moją ambicję. Ja też nie chciałem być od nich gorszy i też chciałem coś osiągnąć w sporcie. Oczywiście, że marzyłem o tym, by być mistrzem świata".
Zapytany o to, czy sześć medali wywalczonych na mistrzostwach świata, zamieniłby na jeden z igrzysk paraolimpijskich, odpowiedział: "Nie jestem w stanie odpowiedzieć na to pytanie. Ciężko byłoby mi oddać tych sześć medali za ten jeden z igrzysk, ale z drugiej strony ten wywalczony na paraolimpiadzie zapewnia mi godną przyszłość. Bo my - sportowcy niepełnosprawni - również jesteśmy objęci emeryturą olimpijską".
Często mówi się, że trzeba mieć talent do sportu, ale to nie wystarczy. Niezbędny jest również talent do ciężkiej i mozolnej pracy. Młoda, ociemniała dziewczyna trenująca judo powiedziała, że płakała po każdym treningu. Była obolała i poobijana, ale koleżanki zachęcały, podnosiły na duchu. Nie odpuściła i przetrwała te trudne początki.
Inny niewidomy pływak, który był zmuszony wycofać się z wyczynowego uprawiania sportu dodał, nie byłem w stanie tego wytrzymać fizycznie, to ogromnie ciężka, wykańczająca organizm praca.
Dzięki sportowi zwiedził kawał świata, odwiedził niezwykłe, odległe zakątki kuli ziemskiej. Teraz poświęcił się całkowicie muzyce, która jest także jego ogromną pasją, ale na szczęście nie wymaga od niego takich wyrzeczeń.
Dla mnie rywalizacja sportowa to tylko jakieś mgielne wyobrażenie. Nigdy nie poczułam endorfin uwalniających się podczas wysiłku fizycznego. Jedynie tabliczka czekolady zapewnia mi lepsze samopoczucie i porcję hormonu szczęścia, czyli endorfiny. Ostatnio wspólnie ze znajomymi z niepełnosprawnością wzrokową chodzimy na basen i kręgle. Ja oczywiście bardziej w charakterze osoby towarzyszącej niż trenującej, ale przynajmniej mam możliwość przebywania z przyjaciółmi.
Pojawiają się problemy, bo często nie jesteśmy w stanie odczytać wyniku na tablicy, a obsługa kręgielni nie jest zbyt przyjazna i chętna do pomocy. Na basenie też mamy trudności z odczytaniem zegara czy znalezieniem właściwego numerka w szatni. Ale cóż, zawsze znajdzie się jakaś duszyczka służąca wsparciem. Nieraz zdarza się, że zanim ktoś życzliwy, z odrobiną empatii, zechce nam pomóc, to wcześniej okroi nam się jakaś "wiązanka". Jednak nie poddajemy się tak łatwo, nie będziemy siedzieć w domu. Musimy dbać o poprawę kondycji psychicznej, fizycznej i lepsze własne samopoczucie. Wielki autorytet naszych czasów, święty Jan Paweł Drugi powiedział przecież: "Czasami trzeba iść pod prąd, ale nigdy nie na skróty".
Źródło: Ziemia Lubliniecka - Periodyk Starostwa
Czy zastanawiałeś się kiedyś nad opcją skoku ze spadochronem? Jesteś na wysokości 4 metrów, błękit nieba, chmury i ty. Po magicznych słowach instruktora "raz, dwa, trzy, go!" lecisz! Niektórym z nas już na samą myśl o tym podnosi się poziom adrenaliny. Większość z nas z pewnością powie "nie, to nie dla mnie, to już nie to zdrowie, nie ten wiek….". Takich dylematów nie miał Tomasz Lesik - entuzjasta biegania, maratończyk - wykonując swój pierwszy skok w tandemie, o którym marzył od lat. Nie byłoby może w tym nic dziwnego gdyby nie fakt, że Tomek jest osobą niewidomą. Wzrok pogorszył się mu w wieku 20 lat w wyniku choroby Lebera. dwudzieste urodziny obchodził już w "krainie cieni", bo widzi tylko zarysy osób i przedmiotów. Jest zawodnikiem, który w swojej karierze sportowej ukończył 30 maratonów, 4 Biegi o Nóż Komandosa, przebiegł setki kilometrów. Biega z przewodnikiem, z którym związany jest krótkim sznurkiem.
- Spełniam po prostu swoje marzenia. Chcę pokazać też innym, że niepełnosprawność nie jest przeszkodą w drodze do osiągania wytyczonych celów.
W 2009 r., dzięki Fundacji Achilles, udało mi się ukończyć maraton w Nowym Yorku. Jako niewidomy maratończyk budziłem wśród kibiców wielkie emocje, skandowali moje imię, to wspaniałe uczucie! Na maratonie w Berlinie złamałem magiczny czas 4 godzin i dobiegłem na metę w ciągu 3 godzin i 55 minut. Nie muszę chyba Ci mówić, co wtedy czułem. Emocji towarzyszących przekroczeniu mety maratonu nie można porównać z niczym innym, trzeba to samemu przeżyć, poczuć to.
Teraz przyszedł czas na zrealizowanie moich "podniebnych" marzeń. Od zawsze chciałem skoczyć ze spadochronem i udało się. Zrobiłem sobie taki prezent z okazji zostania dziadkiem. Skok dedykowałem mojemu wnukowi - Konstantemu Tomaszowi (drugie imię po dziadku oczywiście). Mam nadzieję, że kiedyś, jak dorośnie, będzie ze mnie dumny.
Do mojego szalonego pomysłu namówiłem też Przemka, mojego syna, który skakał w drugim tandemie. Przed skokiem uczestniczyliśmy w krótkim szkoleniu, w trakcie którego pokazano nam pozycje, jakie należy przyjąć podczas wyskoku z samolotu oraz w trakcie lądowania.
Na wysokości 2 tys. metrów spięliśmy się z instruktorem, a kiedy samolot osiągnął wysokość 4 tys. metrów drzwi zostały otworzone, siedliśmy na krawędzi, przed nami rozpościerała się niebiańska przestrzeń. Nawet nie miałem czasu na jakiekolwiek przemyślenia, strach. Po odliczeniu instruktora: "raz, dwa, trzy, go!" polecieliśmy. Po kilku sekundach wyciągnąłem przed siebie ręce. Ten moment, tzw. moment wolnego spadania, wspominam najlepiej. Czułem się jak w stanie nieważkości. Pomimo dosyć dużej prędkości z jaką spadaliśmy (200km/h) nie czułem tego. Było naprawdę bajecznie. Na wysokości 1800 metrów otworzył się spadochron i bezpiecznie wylądowaliśmy na ziemi. Niezapomniane wrażenia! - wspominał Tomek, dziadek Tomek.
Słuchając opowieści Tomka zaczynam wierzyć w to, że nie ma rzeczy niemożliwych, a nasze ograniczenia zwykle stwarzamy sobie sami. Większość z nas brnie do przodu ścieżkami życia na oślep, bez celu, czasami gubimy się w labiryncie codzienności.
On - niewidomy, ma wizję, cel w życiu, spełnia swoje marzenia, nie przejmuje się ograniczeniami. Jest szczęśliwy, bo jak powiada "Kto chce, ten szuka sposobu, a kto nie chce, ten szuka powodu".
Aneta Konieczny
Źródło: Publikacja własna "WiM"
Sporo lat temu wysłuchałem rozmowy, którą redaktor radia TOK FM przeprowadził z prof. W. Zatońskim. Utrwaliło mi się w pamięci jedno z zaleceń profesora, by dodatkiem do każdego posiłku były warzywa lub owoce w różnej postaci. Od tego czasu nie ma posiłku, do którego dodatkiem nie byłyby właśnie te produkty.
Dla uniknięcia monotonii zjadamy je w różnej postaci, w tym sałatek. Najpierw podam kilka przepisów na sałatki warzywne, a na koniec na owocowe.
Sałatka na bazie selera konserwowego
słoik selera,
4 suszone figi, (zalane wrzątkiem, by zmiękły),
10 oliwek,
10 ząbków czosnku konserwowego,
10 cebulek konserwowych,
10 dag łososia wędzonego lub mielonki tyrolskiej,
2 łyżki majonezu.
Seler mocno odsączamy i przekładamy do malaksera, dodajemy pozostałe składniki, oprócz majonezu. Rozdrabniamy około 1 min. Przekładamy do innego naczynia i mieszamy z majonezem. Sałatkę podajemy na śniadanie czy kolację, albo jako przystawkę przed obiadem.
Sałatka ziemniaczana
5 średniej wielkości ziemniaków,
3 średniej wielkości ogórki małosolne lub konserwowe,
po 10 sztuk oliwek, ząbków czosnku konserwowego, cebulek konserwowych,
3 łyżki majonezu,
płaska łyżeczka przyprawy "Ziarenka smaku".
spora szczypta pieprzu cytrynowego.
Ziemniaki obieramy i gotujemy na parze ok. 20 min. Po wystudzeniu kroimy je na sporej wielkości kostkę. Podobnie postępujemy z ogórkami. Oliwki, czosnek i cebulkę przekrawamy na pół. Wszystkie składniki dokładnie mieszamy z majonezem, przyprawą i pieprzem.
Zamiast krojenia używam przydatnego przyrządu, jest to ramka z rączką, która wzdłuż dłuższych boków ma wewnątrz 5 piłek. Przy jego pomocy praca przebiega dość szybko. Sałatkę taką można podawać do wszystkich posiłków.
Sałatka groszkowa (kukurydziana)
puszka groszku lub kukurydzy
3 kiszone ogórki
jedna mała cebula,
dwie łyżki majonezu.
Groszek lub kukurydzę odsączamy (zalewę warto wypić), ogórki rozdrabniamy na małe kawałki, obraną cebulę rozdrabniamy na kostkę. Wszystkie składniki mieszamy z majonezem.
Sałatki owocowe
Sałatki owocowe można komponować z kilku rodzajów owoców. Bardzo lubię sałatkę, której głównym składnikiem są melony.
pół melona (melon żółty, cantalupa i inne),
dwie brzoskwinie lub nektarynki,
duża gruszka,
garść malin lub borówek,
wanilia z karmelem - tzw. "młynek".
Melon obieramy i pozbawiamy pestek, kroimy na 4 części i przepuszczamy przez przyrząd z piłkami, by otrzymać plastry. Brzoskwinie lub nektarynki pozbawiamy pestek i kroimy w plastry. Gruszkę obieramy, kroimy na krzyż, pozbawiamy gniazda nasiennego i kroimy na plastry. Wszystkie składniki mieszamy i posypujemy wanilią z karmelem, kręcąc młynkiem około 50 razy.
Sałatkę można jeść zamiast kolacji, albo jako dodatek do lodów lub deserów.
Źródło: Publikacja własna "WiM"
Musimy koniecznie musimy wyjść na niezaplanowane spotkanie, a tu włos się jeży bardzo nieświeży. Na mycie głowy czasu brak, a więc może pomoże suchy szampon i to własnej produkcji. Jest niedrogi i co ważne - nieskomplikowany.
Potrzebne będą: dwie łyżeczki skrobi kukurydzianej lub mąki ziemniaczanej oraz dwie łyżeczki czystego kakao w proszku (naturalnego, bez dodatku cukru)
Wystarczy dokładnie wymieszać składniki w małej miseczce. Zarówno skrobia kukurydziana, jak i mąka ziemniaczana, doskonale absorbują wilgoć i sebum, natychmiast odświeżając włosy. Miałka i lekka konsystencja sprawia, że proszek można bez problemu wetrzeć we włosy u nasady głowy. Dodatek kakao umożliwia stosowanie domowego suchego szamponu również przez brunetki i szatynki - mieszanka nie pozostawia na głowie "siwej" poświaty.
Własnoręcznie zrobiony suchy szampon można trzymać w opakowaniu po pudrze, kremie czy po tabletkach.
Aby nie pobrudzić ubrania, nakładamy na ramiona ręcznik lub narzutkę fryzjerską (jeśli ją posiadamy) i nakładamy preparat na włosy bezpośrednio palcami lub dużym pędzlem do pudru/różu. Można w tym celu wykorzystać również zwykłą solniczkę czy opakowanie po dziecięcym talku i wysypywać odrobinę produktu na głowę.
Najlepsze efekty odświeżenia fryzury uzyskamy delikatnie wmasowując proszek we włosy u nasady głowy tuż przy przedziałku (to właśnie w tym miejscu zwykle najszybciej widać, że włosy nie są już najświeższe). Jeśli przypadkowo użyjemy za dużo produktu i na włosach będzie widoczny pyłek, należy jego nadmiar wyczesać grzebieniem o gęstych ząbkach. Powodzenia!
Źródło: PWX/Rynek Zdrowia
Data opublikowania: 2014-09-06
W Pracowni Chirurgii Refrakcyjnej Uniwersyteckiego Centrum Okulistyki i Onkologii w Katowicach coraz większa liczba pacjentów poddaje się laserowej korekcji wady wzroku metodą EBK. Oznacza to rezygnację z okularów z wykorzystaniem bezpiecznej dla oka procedury polegającej na usunięciu wyłącznie powierzchownych warstw nabłonka bez uszkadzania warstw leżących pod nim. - Nie istnieje ryzyko osłabienia rogówki.
EBK zapewnia idealne warunki do leczenia laserem excimerowym, a oko pacjenta goi się szybciej i lepiej. To oznacza zdecydowanie mniej powikłań, większy komfort dla pacjenta i szybki powrót do normalnej aktywności - podkreśla dr Beata Bubała-Stachowicz, okulistka z Uniwersyteckiego Centrum Okulistyki i Onkologii w Katowicach.
Liczba pacjentów, którzy pozbywają się okularów dzięki metodzie EBK stale rośnie. Jest to obecnie najczęściej wykonywana procedura w chirurgii refrakcyjnej.
Po pozytywnym przejściu badań kwalifikacyjnych, pacjent otrzymuje znieczulające krople do oczu, następnie lekarz bardzo delikatnie i precyzyjnie usuwa nabłonek, może zmienić kształt krzywizny rogówki z pomocą lasera, aby uzyskać pożądany efekt widzenia. Trwa to tylko kilka sekund i jest to działanie precyzyjne do setnych części milimetra.
Podczas tej procedury nie stosuje się żadnych ostrzy czy substancji chemicznych jak w przypadku innych laserowych procedur typu LASIK czy PRK. Po zabiegu pacjent otrzymuje specjalną, leczniczą soczewkę kontaktową, którą trzeba nosić przez kilka dni. Należy także stosować odpowiednie krople.
Niestety, zabieg nie jest refundowany przez Narodowy Fundusz Zdrowia. Pacjent musi liczyć się z kosztami rzędu 2500 zł za zabieg wykonany w jednym oku.
Źródło: Rzeczpospolita
Data opublikowania: 2014-09-16
Po wszczepieniu komórek macierzystych do oka lekarze sprawdzą, czy mogą one zreperować siatkówkę. I czy nie powstają guzy
Źródło: AFP
Po wszczepieniu komórek macierzystych do oka lekarze sprawdzą, czy mogą one zreperować siatkówkę. I czy nie powstają guzy.
Przełomowa operacja w Japonii. Pacjentce zagrożonej ślepotą wszczepiono komórki macierzyste wyhodowane z jej własnej skóry - pisze Piotr Kościelniak.
70-letnia kobieta cierpiąca na chorobę oczu - zwyrodnienie plamki żółtej - jest pierwszą na świecie pacjentką poddaną tej nowatorskiej terapii. To wielka nadzieja medycyny regeneracyjnej - tkanki i całe organy można będzie odtwarzać dzięki komórkom macierzystym. Ale nie tym pobieranym z zarodków, co budzi ogromne kontrowersje etyczne, lecz wyhodowanym w laboratorium z własnych komórek pacjenta.
Źródło: POON Flash nr 24
Dieta i ćwiczenia fizyczne przyczyniają się do zdrowia oczu
Data publikacji - 2 września 2014 r.
Tryb życia ma wpływ na zdrowie
Komunikat prasowy Federalnego Związku Niemieckich Okulistów (BVA) z połowy 2014 roku potwierdza zalecenia od lat propagowane na stronie RETINA FORUM - codzienny energiczny spacer (uwaga - na stronie RF jest również informacja naukowców o pozytywnym działaniu joggingu, ) lub jazda na rowerze, dużo witamin w diecie, a także czasami kieliszek czerwonego wina - mają bardzo pozytywny wpływ na ogólne zdrowie, w tym na, co jest niezwykle istotne, zachowanie jak najdłużej dobrego wzroku.
Korzystny trening wytrzymałościowy
Dowody, że umiarkowane ćwiczenia są dobre dla siatkówki oka dostarczyli amerykańscy lekarze prowadzący badania na myszach, których siatkówki zostały uszkodzone przez ostre światło. Jedna grupa biegała godzinę dziennie w umiarkowanym tempie na laboratoryjnej, doświadczalnej bieżni; druga grupa myszy pozostawała bez treningu. U "aktywnych sportowo" zwierząt struktury i funkcje siatkówki oka zachowały lepszy stan. Badacze doszli do wniosku, że trening wytrzymałościowy chroni siatkówkę.
"Regularne ćwiczenia mogą mieć wpływ na związane z wiekiem zmiany plamki żółtej oka, które są często odpowiedzialne za chorobę AMD" - stwierdził dr Daniel Pauleikhoff ze Związku Niemieckich Okulistów.
Bogata w witaminy dieta chroni nasz wzrok
Od lat wiadomo, że dieta bogata w witaminy ma wpływ na stan siatkówki oka. W szczególności zielone warzywa, takie jak m.in. szpinak, kapusta (uwaga - o warzywach i owocach można przeczytać wiele informacji na stronie RETINA FORUM, m.in. w dziale Na Zdrowie) mają ważny wpływ na plamkę żółtą w siatkówce oka, która jest punktem najostrzejszego widzenia. To zaledwie jeden milimetr kwadratowy, niewielki obszar siatkówki, gdzie światłoczułe komórki są położone bardzo blisko siebie.
Dr Pauleikhoff wyjaśnił: "Jeśli spożywamy w codziennej diecie te cenne barwniki w wystarczającej ilości, gromadzą się one w siatkówce i chronią je jak naturalne okulary tak skutecznie, jak to możliwe przed uszkodzeniami. To skuteczny sposób opóźniania zmian w siatkówce związanych z wiekiem".
Od czasu do czasu, trochę czerwonego wina dozwolone
"Picie jednego lub dwóch kieliszków czerwonego wina na tydzień jest bardzo dobre dla zdrowia oczu" - dodaje dr Pauleikhoff. Czerwone wino, a także winogrona, maliny, morwy, śliwki i orzechy ziemne zawierają cenny składnik o nazwie resweratrol. Substancja ta znajduje się głównie w skórce owoców. Od kilku lat korzyści zdrowotne resweratrolu przypisuje się m.in. w spowolnieniu miażdżycy. Badania na myszach udowodniły wpływ resweratrolu na zapobieganie zmian patologicznych, przede wszystkim naczyń krwionośnych, w cukrzycowej chorobie siatkówki i mokrej formy zwyrodnienia plamki żółtej związanej z wiekiem (AMD).
Nie palę
Wszystkie te wnioski zostały uzyskane w badaniach na zwierzętach, nie potwierdzone w dużych randomizowanych badaniach klinicznych u ludzi, ale jest niemal pewne, że ww. sposoby są skuteczne w profilaktyce naszego wzroku. Trzeba do tego dodać bardzo istotny element - rzucenie palenia pomaga w utrzymaniu zdrowia, w tym oczu do starości. "Bo palacze mają znacznie zwiększone ryzyko rozwoju AMD, a nawet zaprzestanie palenia tytoniu w zdiagnozowaniu choroby w jednym oku, która może mieć wpływ na ryzyko utraty wzroku w drugim oku, jest pozytywne" - stwierdza dr Pauleikhoff.
Opr. i tłum.: Piotr Stanisław Król
Źródła: Bundesverband der Augenrzte Deutschlands e.V. (BVA), PRO Retina e.V. Deutschland
Źródło: www.niepelnosprawni.pl
Data opublikowania: 2014-09-02
W Wielkiej Brytanii 75 kanałów telewizyjnych zapewnia obecnie 80 procent emisji z udogodnieniami dla osób z niepełnosprawnościami. Kiedy tak będzie w Polsce? Do korzystania z audiodeskrypcji, tłumaczy migowych i napisów dla osób niesłyszących ma u nas zachęcić nadawców ustawa, której projekt tworzy Ministerstwo Kultury. O problemach dostępności debatowali 2 września 2014 r. w Sejmie uczestnicy konferencji "Telewizja dostępna dla wszystkich".
- Potrzebne jest przyspieszenie
Zależy mi na tym, by osoby z niepełnosprawnością nie były stygmatyzowane, izolowane, żeby miały pełen dostęp do mediów, jak każdy inny obywatel, ponieważ wykluczenie cyfrowe jest jednym z najbardziej dotkliwych, przekłada się na dostęp do pracy, edukacji - mówił w rozmowie z nami Pełnomocnik Rządu ds. Osób Niepełnosprawnych Jarosław Duda.
Obecnie ustawodawstwo zobowiązuje nadawców telewizyjnych do zapewnienia 10 procent emisji programów z udogodnieniami dla osób z niepełnosprawnościami, a wiec z napisami dla osób niesłyszących, audiodeskrypcją lub tłumaczeniem w języku migowym. We współpracy z Ministerstwem Kultury Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji (KRRiT) przygotowała projekt ustawy, która zobowiązuje nadawców do Polsce do zwiększenia do 2018 roku wymiaru emisji programów z dostosowaniami do 50 procent łącznego czasu emisji, z wyłączeniem reklam.
- Rodzaje udogodnień oraz udział poszczególnych udogodnień w całościowym czasie emisji zostaną uregulowane w specjalnym rozporządzeniu - precyzowała na konferencji Krystyna Rosłan-Kuhn, ekspert KRRiT.
Programy dostępne między 1 a 3 rano
Projekt jest w trakcie konsultacji, trafił już do Kancelarii Prezesa Rady Ministrów.
- Chciałbym, aby ustawa była przyjęta jak najszybciej, ale też zdaję sobie sprawę, że jej założenia są bardzo ambitne. By wspomóc nadawców prawdopodobnie przeznaczymy też na ten cel dodatkowe środki z PFRON - dodał minister Jarosław Duda.
Sami nadawcy zobowiązali się, w ramach porozumienia głównych nadawców naziemnych, do nadawania kwartalnie minimum 11 godzin programu z udogodnieniami dla osób z niepełnosprawnościami. Jak wynika ze sprawozdań oraz wyrywkowych kontroli prowadzonych przez KRRiT, cztery główne programy telewizyjne: TVP 1, TVP2, Polsat i TVN emitują obecnie znacznie więcej godzin programu z udogodnieniami (rekord to 112 godzin!). Większość usług dostępowych to napisy dla osób niesłyszących. Krystyna Rosłan-Kuhn przyznała jednak, że wciąż występują w tej kwestii pewne nadużycia.
- Docierają do nas sygnały o zbyt częstych powtórkach programów, a także o emitowaniu programów dostępnych w środku nocy, między 1 a 3 nad ranem, co wynika z braku precyzyjnych zasad stosowania usług dostępowych - mówiła.
Na Wyspach niemal pełen dostęp
W Wielkiej Brytanii, z której doświadczeń chcą czerpać polscy nadawcy, 75 kanałów telewizyjnych zapewnia obecnie 80 procent emisji z napisami dla osób niesłyszących. Gość konferencji David Padmore, pracujący specjalizującej się w dostosowywaniu telewizji firmie Red Bee Media (obecnie część koncernu Erickson) zauważył, że przełomem była w Wielkiej Brytanii ustawa z 2003 roku, tzw. Communication Act, który zobowiązał wszystkie kanały, których oglądalność jest większa niż 0,05 procent, do zapewnienia 80 procent emisji z udogodnieniami dla osób z niepełnosprawnościami.
Na wprowadzenie udogodnień media miały 10 lat. Na te, które nie przestrzegają prawa, nakładane są dotkliwe kary finansowe. Brytyjczycy pracują obecnie nad jakością usług dostępnościowych, starają się, by także programy nadawane na żywo było na bieżąco tłumaczone na język migowy, ale też audiodeskrybowane.
- Korzystaliśmy m.in. ze stenografii, ale obecnie dominującą technologią są programy do rozpoznawania mowy - dodał David Padmore.
Technologia ta nie tylko zapewnia dokładność tłumaczenia na poziomie 99 procent, ale jest też szybka, opóźnienie w stosunku do nadawanego obrazu wynosi od 3 do 5 sekund.
Migowy w TVP od 1972 r.
Także w Czechach do nadawania programów dostępnych dla osób z niepełnosprawnością zobowiązuje nadawców państwowych ustawodawca. Obecnie program, nadawany przez sześć kanałów państwowej CTV, czyli Ceskiej Televize (w tym informacyjny, sportowy i kanał dla dzieci) musi w 70 procentach być wyposażony w napisy, 10 procent ma być dostępnych w systemie audiodeskrypcji, a 2 procent - z użyciem języka migowego. W ciągu ostatnich dwóch lat dostosowania te kosztowały CTV 28 milionów koron, czyli 2 miliony euro.
Na tym tle polscy nadawcy radzą sobie coraz lepiej. TVP już od 1972 roku emituje programy z tłumaczeniem na język migowy, od 1992 wprowadza napisy, a od 2012 programy z audiodeskrypcją.
- Od 13 września specjalny program dla dzieci niesłyszących będziemy emitować na TVP ABC, w napisy wyposażyliśmy też szereg filmów i seriali, m.in. 100 odcinków serialu "Ojciec Mateusz" - wyliczał Zbigniew Kunecki z TVP. Zauważył, że barierą w rozwoju dostępności telewizji są braki finansowe. - TVP jest telewizją, która utrzymuje się głównie z reklam, podczas gdy telewizje publiczne w Wielkiej Brytanii czy Czechach są w znacznej części finansowane z opłat abonamentu.
Migane "My Little Pony"
Na te problemy nie narzekają jednak nadawcy prywatni, którzy intensywnie poszerzają dostępność swoich kanałów dla osób z niepełnosprawnościami. W czerwcu 2012 roku bajki z tłumaczeniem na język migowy wprowadziły np. kanały MiniMini Plus i TeleToon, które w październiku zaoferowały też swoim widzom bajki z audiodeskrypcją.
- Chcemy, żeby dzieci z niepełnosprawnością mogły być równorzędnymi partnerami w dyskusji z rówieśnikami, ale by dostępne dla nich bajki były narzędziem edukacyjnym, np. wzbogacającym ich język. To także element naszych działań zakresu społecznej odpowiedzialności biznesu - wyliczała Agata Papis z Telewizji MiniMini.
Dostępne są najpopularniejsze hity stacji, jak "My Little Pony", ale też zupełne nowości.
Źródło: Publikacja własna "WiM"
J.S. - Spotykamy się już piąty raz. Dzisiaj zakończymy nasze rozmowy. Zanim jednak to nastąpi, chcę zadać Ci jeszcze kilka pytań.
S.K. - Pytaj zatem.
J.S. - W porządku. Przechodzimy więc do następnego zagadnienia. Ruch, zwłaszcza na świeżym powietrzu, aktywny wypoczynek, ma olbrzymie dodatnie znaczenie dla zdrowia człowieka. Wiem, że codziennie wychodzisz na długie samodzielne spacery. Jakie one mają znaczenie dla Twojej sprawności oraz kondycji fizycznej i psychicznej. Co w tej mierze radziłbyś innym osobom z uszkodzonym wzrokiem?
S.K. - Stwierdzenie czy coś jest skuteczne, czy nie, pożyteczne czy szkodliwe, zawsze nasuwa pytanie, jak by to wyglądało, gdyby nie było interesującego nas czynnika. Czuję się bardzo dobrze, jak na moje lata. Nie wiem natomiast, jak bym się czuł, gdybym nie zażywał tych przechadzek. Obawiam się, że gorzej niż teraz.
Codziennie, z wyjątkiem podłej pogody, staram się spacerować po mojej "puszczy" ponad trzy godziny. Czasami jest to trochę mniej, częściej więcej. A moja "puszcza" - jest to lasek, może dwa, może trzy hektary, otoczony osiedlami mieszkalnymi. Mam do niego zaledwie kilka minut drogi. Biorę długą, sztywną laskę z włókna węglowego, odtwarzacz z radioodbiornikiem do kieszeni, słuchawkę w ucho i hajda do "puszczy". Po takim spacerze, czuję się dobrze. Mogę już kłaść się na tapczanie, włączyć komputer, klawiaturę na brzuch i do roboty.
Każdej niewidomej osobie, jeżeli ma tylko takie możliwości, radzę przełamać opory i lenistwo, i w teren. Nikomu jeszcze świeże powietrze nie zaszkodziło. Radzę też korzystać z kąpieli słonecznych, ale niezbyt intensywnie, niezbyt długo. Ja, niestety, słońca muszę unikać. Mam jakąś dziwną skórę, która jak tylko poczuje trochę słońca, pokrywa się wysypką i swędzi bez miłosierdzia. Na szczęście mało kto ma takie przyjemności, więc niewielu musi uciekać przed słońcem.
Oczywiście, nie każdy ma takie dogodne warunki do spacerów, bo ulice, zwłaszcza ruchliwe, nie nadają się do tego celu, ale trzeba szukać kawałka ustronnego miejsca z zielenią i śpiewem ptaków. Bardzo lubię taki śpiew i zapachy różnych roślin, kwiatów i żywicy sosen. To z pewnością dobrze wpływa na samopoczucie, na stan psychiczny.
J.S. Przy tej okazji warto zastanowić się, jakie znaczenie ma samodzielne poruszanie się dla normalnego życia niewidomych. Nie wszyscy doceniają ważność tego zagadnienia. Świadczyć o tym może, między innymi - obszerny artykuł na ten temat autorstwa prof. Ewy Nowickiej, przedrukowany również niedawno w "Wiedzy i Myśli". Jakie jest Twoje zdanie w tej sprawie?
S.K. - Stanowczo uważam, że jest to jedna z fundamentalnych umiejętności, która upoważnia do oceny poziomu zrehabilitowania. Nie może być rehabilitacji psychicznej i społecznej bez samodzielnego poruszania się po ulicach miejscowości, w której się mieszka. Drugą taką fundamentalną podstawą jest umiejętność korzystania z informacji, z literatury pięknej i prasy, z opracowań naukowych, popularnonaukowych i opracowań fachowych, czyli ze słowa pisanego.
Oczywiście, osoby wybitne, którym praca zawodowa, działalność artystyczna czy inna forma działalności daje wielkie dochody, mogą sobie poradzić i bez takiej samodzielności. Przykładem może tu być Stevie Wonder, którego stać na zatrudnienie tuzina asystentów, pomocników czy przewodników. Stanisława Bukowieckiego też służący odprowadzał do pracy i zabierał do domu. No, ale nie każdy z nas może być Stevie Wonderem czy Stanisławem Bukowieckim. Dlatego każdy powinien starać się być samodzielnym pod tym względem. Oczywiście, mówię o zwykłych niewidomych, nie o wybitnych i nie o tych ze specjalnymi trudnościami. Znałem niewidomą Olę, która przez całe długie lata nie mogła się nauczyć, że po wyjściu z warsztatu należy skręcać nieco w prawo, żeby dojść do hotelu robotniczego i skręcała ciągle w lewo. Była wyjątkowym antytalentem, a może nawet było to jakieś mikrouszkodenie mózgu. Tak czy owak, z pewnością nie mogła ona być samodzielna w zakresie poruszania się i podróżowania. Ginęła na dziedzińcu spółdzielni, w której pracowała i siły na to nie było. W takim przypadku należy zrezygnować z samodzielności. Tak samo brak wzroku z jednoczesną głuchotą czy częstymi atakami padaczki poważnie ogranicza samodzielność. Są to jednak wyjątki. Pozostali mogą i powinni być samodzielni.
J.S. - Dlaczego więc, Twoim zdaniem, wielu niewidomych nie stara się opanować umiejętności samodzielnego poruszania się po drogach publicznych i nie stosuje jej w życiu codziennym.
S.K. - Uważam, że opanowanie umiejętności samodzielnego chodzenia i podróżowania jest jednym z najtrudniejszych zadań rehabilitacyjnych. Uwikłane jest bowiem w lęki, w opory psychiczne, wstyd z powodu niepełnosprawności, niekiedy naraża na rzeczywiste niebezpieczeństwo, a zawsze na zagrożenie niebezpieczeństwem. I to jest ta główna przyczyna. Mimo to samodzielność w tej dziedzinie jest koniecznością, której nie należy unikać.
Dodam, że aby swobodnie poruszać się po ulicach, trzeba często wychodzić z domu. W przeciwnym razie niewidomy będzie się tak zachowywał na ulicy, jak "niedzielny kierowca". Wiadomo, że ćwiczenie czyni mistrza. Trzeba więc ćwiczyć.
J.S. Należysz do niewielu niewidomych mających tytuł naukowy. Czy praca doktorska pomogła Ci w dalszej pracy zawodowej?
S.K. - Nie pomogła. Do prac, jakie wykonywałem nie był wymagany stopień naukowy doktora. Nigdy nie podpisywałem się z dwiema literkami przed nazwiskiem. Literek tych nie miałem też na żadnej służbowej pieczątce. Doktorat zrobiłem dla własnej satysfakcji, dla udowodnienia sobie, że potrafię. Może to i dało trochę prestiżu, ale i na tym koniec.
J.S. - Twoja praca doktorska nasuwa pytanie, czy zachęcałbyś młode osoby z uszkodzonym wzrokiem, aby kontynuowały po studiach pracę naukową i jakie to może mieć znaczenie w całokształcie życia.
S.K. - Praca naukowa od każdego wymaga nieco wyższej inteligencji niż przeciętna, znacznie większego zaangażowania, wytrwałości, konsekwencji. Na ogół jednak nie daje kokosów w postaci zarobków.
Żeby odpowiedzieć na Twoje pytanie, należałoby zapytać o inteligencję niewidomego, o jego poziom motywacji, o cechy osobowościowe i o poziom wymagań materialnych. Jeżeli osobę niewidomą charakteryzuje wysoki poziom inteligencji, zamiłowanie do cichej, długoterminowej, wytężonej pracy bez specjalnie wysokiego wynagrodzenia, to praca naukowa jest dla niej dobra. Jeżeli natomiast jest człowiekiem pod każdym względem przeciętnym, lepiej jeżeli zajmie się innym rodzajem działalności. Rada ta dotyczy również osób widzących. Pamiętać jednak należy, że im wszystko przychodzi łatwiej, niż nam. W pracy naukowej nie jest inaczej.
Tak jest i pewnie jeszcze długo nie da się tego zmienić, ale trzeba pamiętać o takich osobach jak: January Kołodziejczyk, Helena Keller, Michał Kaziów. Im złożona, bardzo ciężka niepełnosprawność nie uniemożliwiła pracy naukowej.
J.S. - Czytelnicy na pewno chcieliby dowiedzieć się, jakie prace książkowe napisałeś, czy są wydrukowane lub skopiowane w technice cyfrowej, a także jaki jest do nich dostęp?
S.K. - Nie licząc artykułów napisałem tylko dwie prace wydane drukiem. Trzy moje pozycje, tj. jeden obszerny artykuł i dwie książki znajdują się w Dziale Zbiorów dla Niewidomych Głównej Biblioteki Pracy i Zabezpieczenia Społecznego w Warszawie przy ul. Konwiktorskiej 7 (dawna Biblioteka Centralna PZN).
Artykuł "Inwalidzi wzroku - mity i fakty" - dostępny jest w zapisie cyfrowym oraz w - mp3 - czytany przez syntezator mowy.
"Pomyślmy i porozmawiajmy o naszych sprawach" pozycja dostępna na kasetach magnetofonowych, w formacie Daisy, formacie Czytaka, w zapisie cyfrowym, w syntetycznym mp3 oraz w brajlu.
"Przewodnik po problematyce osób niewidomych i słabowidzących" dostępny jest: w Daisy, w formacie Czytaka, w zapisie cyfrowym.
Wymienione pozycje dostępne są również w zwykłym druku.
Teraz zakończyłem pracę nad trzecią pozycją. Jest to książka pt.: "Cele rehabilitacji niewidomych i słabowidzących". Szukam możliwości jej wydania. Mam nadzieję, że mi się to uda.
Pracuję też nad kolejną pozycją, będzie to encyklopedia tyflologiczna. Oprócz tych pozycji napisałem mnóstwo artykułów, w tym popularno-naukowych. Jednym z nich jest duży artykuł pt. "Inwalidzi wzroku, mity i fakty". Napisałem również kilka rozdziałów w pracach innych autorów.
J.S. Tu naszła mnie nieco smętna myśl. Nie wiem, czym można wytłumaczyć fakt, że w latach minionych, kiedy istniały o wiele trudniejsze warunki pracy naukowej - nie było komputerów, skanerów, elektronicznych notatników, na uczelniach nie działali pełnomocnicy studentów niepełnosprawnych, była dość liczna grupa niewidomych pracowników naukowych z tytułami profesorskimi. Teraz nic się nie słyszy o młodych pracownikach naukowych. Jakie jest Twoje zdanie na ten temat?
S.K. - Myślę, że jest tu wiele przyczyn. Trudno je wszystkie wymienić i omówić. Wymagałoby to właśnie pracy naukowej, wymagałoby przeprowadzenia badań socjologicznych i psychologicznych. Myślę jednak, że obecnie jest więcej innych możliwości, chociażby prowadzenie własnych firm. Jest też więcej możliwości korzystania z literatury, z prasy, podróżowania po świecie. Oczywiście, to wszystko dla tych bardziej zaradnych, ale przecież praca naukowa wymaga ponadprzeciętnych zdolności i samozaparcia.
Myślę też, że obecnie obniżył się poziom motywacji osób właśnie ponadprzeciętnych. Praca naukowa wymaga wielkiego wysiłku intelektualnego. Myślę, że wiele osób, których stać na taki intelektualny wysiłek, woli łatwiejsze zadania, zwłaszcza takie, które dają szybko korzyści.
Obawiam się jednak, że mogę mylić się w tych ocenach. Jak już powiedziałem, konieczne są badania naukowe tego zjawiska. Bez nich można domniemywać, dojść do prawidłowych wniosków, ale można też całkowicie się pomylić.
I jeszcze jedno - obecnie poważnie osłabione zostały więzy niewidomych z PZN-em. Wielu niewidomych zrezygnowało z członkostwa, a są i tacy, którzy niby należą, ale niczym się nie interesują, nie kontaktują się ze Związkiem i nie informują o swoich osiągnięciach. Być może więc, że są młodzi niewidomi naukowcy, ale my o nich nie wiemy. Ostatnio poznałem właśnie taką osobę, która pisze pracę doktorską z prawa, ale do PZN-u nie należy.
J.S. Jesteś już w wieku emerytalnym, a przecież wykonujesz pracę, która w innych instytucjach i warunkach rozdzielana byłaby na kilka osób. Jak to pogodzić z panującą powszechnie opinią, że na emeryturze ma się nadmiar czasu. Ja ciągle tego czasu mam za mało, aby zrealizować plany, aby spełnić oczekiwania moich bliskich. Jak Ty widzisz to zagadnienie - czy emerytura musi być czasem bezpłodnym, straconym, od czego to zależy? Wśród moich znajomych niewidomych, a także widzących emerytów prawie nie ma takich, którzy mieliby nadmiar czasu i nie wiedzieli, co z nim zrobić, albo nadal pracują zawodowo lub społecznie, albo pomagają członkom rodziny, albo realizują pasje artystyczne. Jak sądzisz, od czego to zależy?
S.K. - No, chyba od wielu czynników. Ja miałem nadmiar wolnego czasu tylko do dwudziestego roku życia. Później zawsze miałem więcej pracy i więcej obowiązków, niż bym chciał. Tak jakoś się składało, że obowiązki zawodowe wymagały ode mnie poświęcania im dużo czasu. Do tego były też obowiązki rodzinne i społeczne. Zainteresowania również wymagały czasu, wciśnięcia ich gdzieś między obowiązki. Jeżeli ktoś żył przez 45 lat z czasem wypełnionym po brzegi to i na emeryturze znajdzie sobie dobry wypełniacz czasu.
Ty się nie nudzisz, ciągle coś opracowujesz, ciągle coś publikujesz, z pewnością jesteś zadowolony, jeżeli otrzymasz jakieś honorarium, ale i bez tego potrafisz pracować, m.in. dla "Wiedzy i Myśli". Ja, jak byłeś uprzejmy zauważyć, wykonuję pracę, która gdzie indziej byłaby rozdzielona na trzy osoby. Dodam, że "Wiedza i Myśl" ukazuje się co miesiąc, nie mam zastępcy, a więc nie mogę korzystać z urlopów.
Twoi znajomi angażują się w różne prace społeczne, działalność artystyczną, w jakieś hobby. Przynosi im to satysfakcję i są zadowoleni. Ty również czerpiesz zadowolenie z tego, co robisz. Ja o swojej pracy mówię, że jedynym honorarium, jakie za nią otrzymuję, jest zainteresowanie czytelników. I to cała odpowiedź.
J.S. - Na tym możemy zakończyć spotkania z Czytelnikami, którzy uczestniczyli w naszych rozmowach. Dziękuję Tobie za rozmowę, a Czytelnikom za zainteresowanie.
Źródło: Publikacja własna "WiM"
Nazwisko Antoniego Szczucińskiego pojawiło się na kartach prasy brajlowskiej ponad 40 lat temu. Powierzono mu wtedy funkcję kierownika Bielsko-Bialskiego Okręgu PZN. Wkrótce dał się poznać, jako działacz energiczny, inicjatywny i śmiały. Nie musiał więc długo czekać na awans społeczny. Wybrano go niebawem do władz centralnych Polskiego Związku Niewidomych.
To jednak nie zaspokajało ambicji i potrzeb działania Antoniego Szczucińskiego. Jeszcze w latach 70. zainicjował coroczne górskie rajdy niewidomych oraz organizowanie innych imprez sportowo-turystycznych. W tej dziedzinie osiągał duże sukcesy, ale i ta działalność nie wyczerpywała jego zainteresowań. Znajdował jeszcze czas i siły na realizację bardziej osobistych potrzeb kulturalnych - uczestniczenie w konkursach recytatorskich. I w tej dziedzinie ma duże osiągnięcia. Wszystko to doprowadziło mnie do przekonania, iż nie tylko celowe ale i pożyteczne będzie, aby pan Antoni Szczuciński podzielił się z czytelnikami swoimi doświadczeniami i satysfakcjami, jakie czerpał z tak zróżnicowanych obszarów pracy społecznej i kulturalnej. Sądzę, że "Rozmowa miesiąca" stworzy najlepsze ramy do przedstawienia tak ważnej i wartościowej działalności. A zatem zaczynamy.
J.S. - Witaj Antku, przeglądając jeden z dawniejszych roczników "Pochodni", natknąłem się na artykuł Twojego autorstwa, zatytułowany: "Książki - moja miłość". Wnioskuję więc, że jesteś oddanym czytelnikiem i miłośnikiem książek. Chciałbym, abyśmy rozmowę zaczęli od tego właśnie tematu. Książki to wspaniały świat przeżyć, doznań i piękna. Jak i kiedy to się stało, że bramy do tego świata przed Tobą się otwarły? Jakie wartości zawdzięczasz swym literackim przyjaciołom i co powoduje, że nie rozstajesz się z książką?
A.S. - W moim dzieciństwie nie brakowało książek. Może to dzisiaj wydać się dziwne. Przełom lat czterdziestych ubiegłego wieku i pierwsza połowa lat pięćdziesiątych mimo różnych zawirowań ekonomicznych (wymiana pieniędzy, kartki) nie zubożyła księgarń. Na półkach księgarskich pojawiały się starannie wydane pozycje książkowe. Była to literatura piękna i książki dla dzieci. Perełką wydawniczą w mojej bibliotece z tego okresu jest książka Marii Konopnickiej pt. "O krasnoludkach i sierotce Marysi" - rok wydania 1951. Wyraźny druk i rysunki autorstwa znanego grafika Jana Marcina Szancera oraz twarda, płótnowana okładka nobilituje to wydanie. Nie brakowało bajek Andersena, wierszy Tuwima, powieści Makuszyńskiego i innych.
Najważniejsze było to, że miał kto te książki czytać. "Serce" Amicisa, "Chata wuja Toma" czy "Winnetou" były zarezerwowane dla taty, a wcześniej wspomniane bajki dla mamy.
W tym czasie nie było telewizji. Rodzice mieli więcej czasu dla dzieci. Miły dla serca i ucha głos czytających pozwolił mi wprawić się w słuchaniu. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że przyda mi się w przyszłości ta wprawa.
J.S. - Sądzę, że baśnie, wiersze i powieści czytane we wczesnym dzieciństwie przez rodziców, ułatwiły Ci naukę, gdy przekroczyłeś progi szkolne.
A.S. - Lektury w ówczesnej podstawówce nie były tak ciekawe jak wspomniane książki.
Pierwsze oczarowanie dziełem literackim przeżyłem w siódmej klasie, kiedy przerabialiśmy "Pana Tadeusza". Oczarowanie powróciło w liceum. Ogromny wpływ na mój szacunek dla literatury miały panie polonistki. Po zdaniu matury wyjawiłem pani profesor liczbę przeczytanych lektur. Nie było ich wiele. Bardzo zaskoczyła mnie jej odpowiedź - Ty myślisz, że ja o tym nie wiedziałam, ale znałeś ich treść. - Kolega, z klasy wspaniale streszczał daną lekturę. Przeważnie wystarczyła duża przerwa.
Prowadząc aktywny tryb życia związany z harcerstwem i studiami, nie miałem zbyt wiele czasu na czytanie książek. Wkrótce pojawiły się ograniczenia wynikające z pogarszającego się wzroku. Kiedy uporałem się ze studiami, odczułem coś na kształt głodu książki. Głód ten od 1975 roku stopniowo zaspokajała Centralna Biblioteka Książki Mówionej. Przeszedłem w tej Bibliotece wszystkie rodzaje nośników książek mówionych, od taśm szpulowych po nośniki cyfrowe, z wyjątkiem książek na czytaku i w brajlu.
J.S. - Domyślam się, że radości płynącej z przyjaźni z książką nie zatrzymałeś jedynie dla siebie, że znalazłeś sposoby, aby tym bogactwem dzielić się z innymi ludźmi, zwłaszcza mającymi ograniczony dostęp do literatury.
A.S. - Intuicja Twoja jest w pełni uzasadniona. Rozwój czytelnictwa należał do moich priorytetów. W Związku Niewidomych zetknąłem się z oczytanymi ludźmi. W celu stworzenia im możliwości zaprezentowania zamiłowania do literatury, w drugiej połowie lat siedemdziesiątych wspólnie z Książnicą Beskidzką w Bielsku-Białej zorganizowaliśmy ponad dziesięć edycji Konkursu Czytelniczego Książki Mówionej. Na początku XXI wieku Okręg Śląski wrócił do organizowania tych konkursów. Najważniejsze, że są chętni do udziału w konkursie.
J.S. - Wiem z własnego doświadczenia, że niewidomi lubią tę formę popularyzacji czytelnictwa, może więc opowiesz, jak ta działalność kulturalna przedstawia się w Bielsku-Białej.
A.S. - Z roku na rok uczestnicy otrzymują propozycję siedmiu tytułów, w tym jeden jest książką obowiązkową, a z pozostałych sześciu mają wybrać dwie. Książka obowiązkowa najczęściej opowiada o niewidomej postaci. Wyjątkiem była "Dolina Isy" Miłosza.
W Konkursie uczestniczy przeważnie 15 osób. Rotacja wynosi ok. 30 proc. Znajomość wybranych i obowiązkowej książki jest zadowalająca, a zwyciężają najlepsi.
Mnie przypada w udziale trudna rola jurora wspólnie z paniami bibliotekarkami. Każdorazowo przystępując do tego konkursu mam przeczytane wszystkie siedem pozycji i jest to piąta część książek poznanych w danym roku. Utwory do czytania wybieram sobie z polecenia czyjegoś lub na chybił trafił. Mam swoich ulubionych autorów i tematykę. Na szczęście jest w czym wybierać. Dodatkowo można jeszcze wybrać książkę czytaną przez ulubionego lektora lub lektorkę.
Kiedyś założyłem sobie plan poznania książek czytanych przez śp. Irenę Kwiatkowską, wtedy jeszcze zamawiano w BC PZN książki nadsyłane pocztą, w zbiorze znalazła się książka o którejś kropce biedronki. Typowa opowieść dla dzieci, ale czytana przez Panią Irenę.
J.S. - Wspomniałeś o Książnicy Beskidzkiej. Chciałbym, abyś nieco więcej powiedział o roli tej instytucji w popularyzowaniu czytelnictwa wśród niewidomych i słabowidzących na Podbeskidziu.
A.S. - W Bielsku-Białej czytelnictwo wśród niewidomych "ma się dobrze". Książnica Beskidzka skończyła 65 lat istnienia. W okresie istnienia tej zacnej instytucji 39 lat przypada na partnerską współpracę ze środowiskiem niewidomych. Owocem tej współpracy w latach 1976 - 1991 było stworzenie punktów bibliotecznych książki mówionej przy wszystkich Kołach i na oddziale okulistyki przy cieszyńskim szpitalu. Niemałą zasługę w ubogacaniu księgozbioru książek mówionych miała za czasów "prosperity" spółdzielnia "Bielsin". Obecnie Biblioteka Integracyjna i bogate zbiory specjalne są w stanie zaspokoić gusty wytrawnych czytelników.
Wspólnie z biblioteką organizowane są przez Delegaturę Okręgu Śląskiego comiesięczne spotkania z czytelnikami oraz eliminacje do Wojewódzkiego Konkursu Czytelniczego Książki Mówionej.
J.S. - Czytelnicy, którzy dawniej czytali "Pochodnię", sporo wiedzą o Twojej pracy w strukturach PZN, ale prawie nic o środowisku rodzinnym i społecznym, w jakim wzrastałeś, dojrzewałeś, w jakich warunkach kształtowała się Twoja osobowość. Może więc cofniemy się wspomnieniami do Twojego dzieciństwa i wczesnej młodości.
A.S. - Byłem sprawnym dzieckiem. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że na skutek choroby oczy moje nie mogły służyć mi w pełni. Szczęściem w tym problemie był fakt, że postęp choroby trwał w czasie, pozwalając na stopniowe przyzwyczajanie się do rosnącego ograniczenia w korzystaniu ze wzroku.
Tak zwane kłopoty ze wzrokiem zostały dostrzeżone już w szkole podstawowej, ale oprócz siedzenia w pierwszej ławce nie stwarzały większych ograniczeń w nauce i w zabawie.
Początkowo w czasie rodzinnych wakacji pod czujnym okiem mamy i taty wyruszałem na wędrówki w "nieznane". Ufny w orientację ojca dreptałem z nim po ścieżkach górskich, i dziwiłem się, że zawsze trafia do domu. Poprosiłem, żeby mi powiedział, jak on to robi. I powiedział. Powtórzyli to potem instruktorzy w drużynie harcerskiej.
J.S. - I w ten sposób przechodzimy do kolejnej Twojej pasji - organizowania harcerstwa i drużyn zuchowych.
A.S. - Rzeczywiście, praca z młodzieżą pochłaniała mnie przez wiele lat. Sprawdzanie umiejętności odbywało się w warunkach obozowych w ostępach bieszczadzkich i w lasach warmińskich.
W liceum zetknąłem się z kolegą, który prowadził drużynę zuchową. Spodobała mi się praca z dzieciakami i po odpowiednim przeszkoleniu założyłem własną drużynę. Na zbiórkach zuchowych i w czasie kolonii przekazywałem dzieciom w formie zabawowej cenne umiejętności orientowania się w terenie, poznawania przyrody, i nie lękania się burzy. Mijały lata, problemy ze wzrokiem narastały. Kiedy otrzymałem pierwszą grupę inwalidzką z tytułu wzroku i to na stałe, co dowodzi powagi schorzenia, byłem jednym, jeżeli nie jedynym w Polsce czynnym instruktorem harcerskim z legitymacją Polskiego Związku Niewidomych w kieszeni. Wtedy zacząłem zajmować się szkoleniem drużynowych zuchowych. Najważniejsze, co na takich kursach trzeba było młodym ludziom przekazać, to troska o dziecko, odpowiedzialność za jego życie i postawy wobec życiowych problemów. Program takiego szkolenia był ciekawy, ale niełatwy. Zwykle kurs zaczynało ok. 30 osób, a kończyło między 12 a 16, z tego jeszcze nie wszyscy podejmowali pracę z dziećmi. Na szczęście kursów było sporo i instruktorów zuchowych nie brakowało. Plany życiowe, a nie konieczność wynikająca ze złego stanu wzroku, sprawiły, że przeszedłem w roku 1975 w stan spoczynku jako instruktor Związku Harcerstwa Polskiego w stopniu harcmistrza.
J.s. - Zrozumiałe jest, że stopniowa utrata wzroku musiała doprowadzić Cię do bliskości z niewidomymi. Jak wyglądały początki?
A.S. - Ze środowiskiem niewidomych i słabowidzących zetknąłem się w roku 1962 na studiach dziennych, na które został przyjęty niewidomy student. To on zorientował się pierwszy, kiedy służyłem mu w charakterze przewodnika, że z moim wzrokiem nie wszystko jest w porządku. Tak więc bez żadnych teorii, praktycznie zetknąłem się z człowiekiem niewidomym. Był dla mnie wzorem. Świetnie się poruszał, aktywnie uczestniczył w zajęciach uczelnianych. Korzystając z luksusu, jakim wtedy był magnetofon szpulowy "Melodia" i za pomocą maszyny do pisania, którą posługiwał się wprawnie, gromadził i przetwarzał wiedzę teoretyczną. W studenckiej braci nie brakowało ochotników do czytania i nagrywania wiedzy pisanej. Kolega korzystał jeszcze z brajla, notując ważniejsze treści. Jako masażysta nie miał większych problemów z anatomią, ale z anatomią i fizjologią układu nerwowego to już nie było tak łatwo. Nie było łatwo nikomu i dziwna rzecz, kolega niewidomy posiadł lepszy sposób utrwalania szczegółów anatomii mózgu, niż jego widzący koledzy z akademika.
Na studiach dziennych pogorszył się stan mojego wzroku. Nie pozwalało to na kontynuowanie studiów. Musiałem cofnąć się dla nabrania rozbiegu. Tak wylądowałem w Krakowskiej Szkole Masażu. Tu mogłem zdobyć nie tylko przygotowanie do zawodu, ale również cenne doświadczenia środowiskowe.
J.S. - Okazuje się, że masaż, jako zawód dla wielu niewidomych, stawał się kolejnym szczeblem na drabinie społecznego awansu.
A.S. - Ze mną tak właśnie było. W szkole masażu na ostatnim kursie rocznym w 1965 roku byli wyłącznie niewidomi, w tym wielu całkowicie. Zawód masażysty pociągał, gdyż dawał pracę i dochód.
Nie miałem większych trudności z nauką. Na początku wydawało mi się, że będzie mi całkiem lekko szła nauka. Tak było do pierwszej oceny niedostatecznej. Okazało się wtedy, jaką radość sprawił ten fakt kilku osobom. Przestałem być niezatapialny, stałem się tak jak oni sprowadzony na ziemię.
Ostro zabrałem się do nauki i na całe życie zapamiętałem przesłanie, jakie otrzymałem od pani dyrektor śp. Marii Urban w chwili kiedy wręczała mi dyplom: - Pan to mógłby mieć celująco ze wszystkiego, gdyby nie lenistwo, ale ma pan celująco z przedmiotów zawodowych. -
Posiadłem w znacznym stopniu wiedzę praktyczną i teoretyczną, konieczną do dobrego wykonywania zawodu masażysty. Miałem możliwość przekonania się na własnej skórze o skuteczności tej terapii, przy kilku bolesnych dolegliwościach.
Praca w lecznictwie nie przerwała działalności instruktorskiej.
Po dwóch latach pracy podjąłem studia zaoczne. Wiedziałem, jak zorganizować sobie pomoc koleżanek i kolegów do czytania lektur. Wiedziałem, że studiowanie jest możliwe. Studia ukończyłem w przepisanym terminie, jednak w czasie ich trwania musiałem zdawać kilka poprawkowych egzaminów. Podobnie jak w szkole masażu, potwierdziło to jedynie rzetelność uczących. Obroniłem pracę magisterską i spokojnie czekałem na dalsze wyzwania. Pożegnałem pacjentów i brać harcerską, choć z tą drugą grupą miałem jeszcze niejedną okazję do współdziałania.
J.S. - Domyślam się, że wezwanie to przyszło od PZN. Czy mam rację?
A.S. - Właśnie tak. Władze związkowe dostrzegły moje osiągnięcia. Nie było łatwo budować od podstaw w niedawno powstałym województwie nowy okręg Polskiego Związku Niewidomych.
Urosły problemy, ale zwiększyły się możliwości ich rozwiązywania. Osoby zrzeszone w PZN i te, które do niego zostały skierowane decyzją Komisji do spraw Inwalidztwa, tak zwanych KIZ, szukały pomocy w przezwyciężaniu skutków inwalidztwa. Nowo przyjmowanym Związek oferował wtedy kursy rehabilitacyjne, na których mieli okazję przekonać się, że brak wzroku to jedynie uciążliwa dolegliwość, ale pozwala żyć, pracować i aktywnie spędzać wolny czas. Kiedy na początku takiego kursu stawałem przed grupą około 30 osób, czułem niemal namacalnie ich strach, smutek i bezradność. Prowadząc zajęcia z tyflologii starałem się te negatywne nastroje przełamać.
Dzięki dobrym instruktorom orientacji, brajla i tym od rekreacji niemal z każdym dniem uczucie strachu, smutku i bezradności ustępowało miejsca uśmiechom, ciekawym pomysłom i aktywności.
Podjęcie pracy rehabilitacyjnej dla nowo ociemniałych wymagało przygotowania teoretycznego i praktyki. Znajomość brajla i orientacji w przestrzeni pozwalała mi na służenie własnym przykładem w radzeniu sobie z orientacją i dostępem do prasy oraz literatury pisanej brajlem.
Jedna z uczestniczek takiego kursu powiedziała: - Dobrze, że się tu znalazłam, bo teraz wiem, że gdyby mi całkiem wysiadły oczy, to można sobie jakoś radzić.
Dobrze, że miałem mądrych rodziców, że moi wychowawcy potrafili razem z instruktorami harcerskimi nauczyć mnie rzetelnego trudu w zdobywaniu wiedzy i zdobywaniu szczytów górskich. Praca z zuchami, pomoc w powracaniu do sprawności pacjentom, praca z nowo ociemniałymi pozwalały mi na pogłębianie wiedzy teoretycznej i praktycznej koniecznej do osiągania wyników w kształtowaniu osobowości. Teraz własny dom, rodzina, dzieci i wnuki dostarczają mi koniecznej energii do nowych pomysłów i ich realizacji.
J.S. - Po maturze rozpocząłeś studia psychologiczne na Uniwersytecie Jagiellońskim. Studiów tych nie ukończyłeś. Co spowodowało, że przeniosłeś się na wydział prawa?
A.S. - Na decyzję podjęcia studiów prawniczych miały bezpośredni wpływ dwa wydarzenia. Może to wydawać się dziwne, kierownik kadr w zakładzie, w którym pracowałem jako masażysta, był na drugim roku prawa i przy jakiejś rozmowie zapytał - Czy nie podjąłbym się studiowania na wydziale prawa. Rozmowa ta miała miejsce po odkryciu, że masażysta ma średnie wykształcenie. Drugim powodem był przypadek, że kolega też wybierał się na egzamin wstępny na wydział prawa i zgodził się na wspólne przygotowania do egzaminów. Ostatecznie decyzję zdawania na studia prawnicze potwierdził fakt, że główne egzaminy wstępne były z historii, a to mój ulubiony przedmiot. Najważniejszą przyczyną podjęcia tych studiów była perspektywa praktycznego wykorzystania wiedzy z dziedziny prawa.
J.S. - W moim przekonaniu studia prawnicze związane są z koniecznością czytania bardzo wielu rozmaitych dokumentów, a przecież już wtedy miałeś znaczne ubytki wzroku. Jak więc radziłeś sobie w pokonywaniu tych trudności?
A.S. - Egzamin wstępny - pisemny z historii napisałem na maszynie. Nie byłem jedynym z dysfunkcją wzroku zdającym w roku 1968 na prawo. Kolega uzyskał zwolnienie z pisemnego egzaminu. Miałem sporo praktycznych spostrzeżeń z poprzednich studiów - jak uczyć się "po niewidomemu". Pierwsze kroki na studiach prawniczych stawiałem przy pomocy żony, która robiła notatki, czytała skrypty i inne materiały. Kilka osób sugerowało, żebyśmy studiowali wspólnie. Szczęśliwym trafem na roku powstała grupka chętnych do uczenia się w zespole. W tej grupie była koleżanka lubiąca uczyć się przez głośne czytanie. I tak wspólnymi siłami zaliczyliśmy pierwszy rok. Na drugim roku otrzymałem posiłki w osobach lektorów wywodzących się z grona studentów zrzeszonych przy kościele św. Anny w Krakowie. Była to pomoc nie do przecenienia, zwłaszcza przy pisaniu pracy magisterskiej. Na pisanie tej pracy miałem aż i tylko miesiąc urlopu. Było też wiele osób, które ochotniczo nagrywały ważne podręczniki, jak na przykład podręcznik do Prawa Rzymskiego. Wówczas technika była już na wyższym poziomie, bo oprócz magnetofonu szpulowego miałem do dyspozycji magnetofon kasetowy i dyktafon, no i oczywiście, zwykłą maszynę do pisania.
Pracę napisałem i obroniłem w roku 1974. Po ukończeniu studiów miałem trzy cele, zdobycie zawodu prawniczego (radca, adwokat, sędzia), kuratorstwo zawodowe lub praca w administracji Związku Niewidomych. Udało mi się zrealizować dwa cele, radcostwo i pracę w administracji Związku.
J.S. - Tak więc cel osiągnięty, studia ukończone i co dalej?
A.S. Na drugi dzień po obronie pracy zostałem zaproszony na rozmowę do prezesa spółdzielni niewidomych i otrzymałem propozycję stypendium doktoranckiego oraz pracy na stanowisku referenta. Podziękowałem za obie propozycje. Zmęczenie studiami, a zwłaszcza ich finałem, nie dawało pewności ukończenia studiów doktoranckich w określonym terminie dwóch lat. Niemal równocześnie z wizytą u prezesa zostałem wpisany na listę kadry rezerwowej w Zarządzie Głównym Polskiego Związku Niewidomych. Z tej listy zostałem wybrany w roku 1975 do tworzenia okręgu w nowym województwie, wybrałem Bielsko-Białą.
Wiedza prawnicza bardzo przydawała się w biurowej codzienności. Dla lepszego poznania prawa materialnego w roku 1980 rozpocząłem aplikację radcowską w Katowicach trwającą dwa lata. Po jej ukończeniu podjąłem pracę na stanowisku radcy prawnego w spółdzielni niewidomych. Uprawnienia radcowskie pozwoliły mi zdobyć zatrudnienie na otwartym rynku pracy, jak również pomogły w rozwijaniu działalności społecznej w tworzących się stowarzyszeniach.
J.S. - Przejdźmy teraz do pracy w Polskim Związku Niewidomych. Jakie drogi i okoliczności doprowadziły Cię do PZN, że na tej drodze zaszedłeś wysoko. Jakie funkcje pełniłeś w tej organizacji?
A.S. - W czerwcu 2014 roku minęło 58 lat mojego stażu związkowego. Zaczynałem w Krakowie od kontaktów z sekcjami młodzieży uczącej się i sekcją masażystów. Pół wieku temu na okręgowym Zjeździe Delegatów w Krakowie zostałem wybrany do Okręgowej Komisji Rewizyjnej, której przewodniczącym był nieodżałowanej pamięci kol. Czesław Czekalski. Jemu zawdzięczam również możliwość dostania się do Szkoły Masażu Leczniczego na ostatni roczny kurs. Czesław Czekalski nie pozwalał nudzić się komisji. Braliśmy udział w licznych interwencjach w kołach terenowych, kontrolach biura okręgu itp. Bardzo ciekawe były wizyty w terenie (Chrzanów, Olkusz, Wadowice). Doświadczenie życiowe i związkowe kolegi Czekalskiego sprawiało, że nawet ostre spory i trudne sytuacje były rozwiązywane spokojnie i skutecznie. Moim zdaniem Czesław Czekalski zasłużył sobie na poczesne miejsce wśród ważnych postaci naszego Związku. Z uwagi na przeszłość wojenną nie mógł w minionym okresie w pełni zaistnieć. W czasie trwania kadencji Okręgowej Komisji Rewizyjnej byłem zmuszony zrezygnować z członkostwa z powodu zatrudnienia mnie na stanowisku kierownika Okręgu w Bielsku-Białej. W listopadzie 1975 r. zakończyłem etap krakowski i zacząłem etap bielski, który trwa do dziś.
J.S. - Przypomnijmy tu, że w 1975 roku, w ramach reformy administracyjnej powstało w Polsce 49 wojewódzw, a wśród nich województwo bielsko-bialskie. Na tym terenie Tobie powierzono funkcję gospodarza w odniesieniu do niewidomych. Co zastałeś na nowym miejscu pracy?
A.S. W granicach administracyjnych województwa Bielsko-Biała istniało na dzień dobry sześć kół terenowych: Bielsko-Biała, Cieszyn, Oświęcim, Sucha Beskidzka, Wadowice i Żywiec.
W krótkim czasie powstały nowe koła w: Bielsku, Kozach, Andrychowie i Kętach. Próby czasu nie przetrwało Koło w Kozach, jedyne w kraju koło gminne, a szkoda.
Już pod zarządem Okręgu Małopolskiego przestało w roku 2013 istnieć Koło w Oświęcimiu.
W latach 1975-1991, oprócz stanowiska kierownika Biura Okręgu, pełniłem funkcje w Zarządzie Okręgu Bielskiego i w Zarządzie Głównym.
Najwyższą funkcją z woli Plenum Zarządu Głównego w 1989 roku była funkcja Sekretarza Generalnego Związku. Obecnie piastuję najprzyjemniejsze stanowisko związkowe, jaką niewątpliwie jest funkcja prezesa koła. Wolą Zjazdu Okręgu Śląskiego wszedłem w skład Sądu Koleżeńskiego.
Na początku drogi zawodowej w Związku miałem szczęście zetknąć się z kol. Adolfem Szyszko. Nowo mianowanemu kierownikowi "zaaplikował spory zestaw literatury rehabilitacyjnej z ciekawym przesłaniem - jak kolega to przeczyta, to będzie mądrzejszy od dotychczasowych kierowników". Przeczytałem. ogromne wrażenie zrobiła na mnie książka Carrolla Thomasa "Ślepota". Fachowa lektura pozwoliła zorientować się w poszczególnych etapach rehabilitacji. Ze szkoły masażu wyniosłem umiejętność posługiwania się pismem brajla, a orientacji przestrzeni i chodzenia z białą laską uczyłem się od świeżo wyzwolonych instruktorów orientacji po laskowskim kursie. Specyfiki Związku, jako organizacji zrzeszającej osoby z dysfunkcją wzroku, uczyłem się od wspomnianego już Czesława Czekalskiego, Stanisława Błaszczyka i dyrektora Włodzimierza Kopydłowskiego. Całą wiedzą tyflologiczną, organizacyjną i umiejętnościami służyłem nowo ociemniałym.
J.S. - Z dotychczasowych naszych rozważań wynika, że mocno wrosłeś w podbeskidzką ziemię. Może więc przekażesz nam nieco wiadomości o pracy kulturalnej tego okręgu PZN.
A.S. - Najstarszym kołem na terenie Okręgu Bielskiego jest Koło Bielsko-Biała. Koło to wniosło do nowego okręgu niejako w posagu "Teatr Poezji". Teatr ten stał się kuźnią działań recytatorsko-teatralnych. Ma on bogatą historię i ciekawą kolekcję trofeów recytatorskich. Członkowie "Teatru Poezji" z Bielska z powodzeniem rywalizowali z widzącymi miłośnikami żywego słowa osiągając w ogólnopolskich konkursach recytatorskich wysokie miejsca.
W latach osiemdziesiątych XX wieku w Bielsku działała poradnia niewidomego recytatora dla okręgów południowych i dwutygodniowy kurs dla pracowników kulturalno-oświatowych wspomnianych okręgów. Współautorem i animatorem "Teatru Poezji" był instruktor teatralny pan Andrzej Jakubiczka. Przy okręgu istniało koło PTTK i Klub "Iskra", który posiadał sekcję szachową, kolarsko-tandemową i piłki bramkowej. Byliśmy ósmą drużyną w kraju w piłce bramkowej, a kolarze tandemowi nakręcili na swoje koła sporo kilometrów. Do liczących się rajdów należą:
Rajd Bielsko-Biała - Góra św. Anny - Bielsko-Biała,
Pola Grunwaldu - Bielsko-Biała.
Zorganizowaliśmy 15 edycji Rajdu Inwalidów Niewidomych RIN i nasze drużyny uczestniczyły w zlotach gwiaździstych organizowanych przez Okręg Olsztyński na trasach pieszych, rowerowych i kajakowych. Organizowaliśmy dla niewidomych ogólnopolskie konkursy recytatorskie, gawędziarskie i teatralne. Największą imprezą kulturalną był w 1979 roku "Bielski Jarmark Kulturalny", w którym wzięło udział ponad 400 uczestników z całej Polski. Dla niewidomych szachistów organizowaliśmy półfinał Mistrzostw Polski, a dla pań II Mistrzostwa Świata w szachach w 1989 roku w Szczyrku.
Oprócz wymienionych imprez Okręg Bielski organizował przewidziane planem i programem kursy rehabilitacji podstawowej, orientacji przestrzennej i pisma brajla dla nowo ociemniałych członków Związku.
Zatrudnialiśmy w naszym Okręgu absolwentki Wyższej Szkoły Pedagogiki Specjalnej im. Marii Grzegorzewskiej, więc otrzymaliśmy zgodę na organizowanie obozów dla dzieci niewidomych wraz z rodzicami. Mieliśmy własnych, przeszkolonych na organizowanych przez nas kursach instruktorów pisma brajla i przeszkolonych na kursach centralnych instruktorów orientacji.
Posiadaliśmy zestaw pomocy do prowadzenia kursów oraz sprzęt sportowy (tandemy, sprzęt do piłki bramkowej, szachy, zegary, namioty itp.).
Mimo trudności w nabywaniu na rynku pomocy rehabilitacyjnych i sprzętu artykułów gospodarstwa domowego, zaspokajaliśmy potrzeby członków kół i wspieraliśmy inne okręgi oraz ośrodki.
Koła do świetlic otrzymały sprzęt audialny (radia, magnetofony). Przy każdym kole istniała biblioteka książki mówionej, a przy Okręgu działała filia "Książnicy Beskidzkiej". Dzięki hojności Spółdzielni Niewidomych "Bielsin" z roku na rok powiększał się księgozbiór. Sporo energii pochłonęło doprowadzenie do otwarcia Ośrodka "Kos" w Ustroniu Zawodziu.
J.S. - Tak duże osiągnięcia Okręgu Bielsko-Bialskiego zapewne dają Ci zasłużoną satysfakcję i zadowolenie.
A.S. - Jest tak, jak powiedziałeś, ale na sprawę tę pada cień. Przewodniczący Zarządu Głównego Tadeusz M. w roku 1990 wydał wyrok na moją osobę. Zmontował aferę polegającą na zmianie przepisów o popiwku dla zakładów związkowych i nie powiadomił o tym fakcie Zakładu Upowszechniania Wiedzy w Bielsku. Konsekwencją tego działania była spora kara finansowa za przekroczenie przepisów podatkowych. Był to wynik reformy Leszka Balcerowicza. Wypisywano całe stronice bzdur o niemal przestępczej działalności prowadzonej przeze mnie. Skierowano wniosek do prokuratury o zbadanie, czy nie popełniono przestępstwa. Prokuratura wniosek oddaliła. Skierowano więc sprawę do Sądu Pracy. Przez prawie trzy lata we wszystkich możliwych instancjach trwały rozprawy, które kończyły się uniewinnieniem mojej osoby. Nic by nie było w tym sądzeniu dziwnego- zarówno sądy, jak i szpitale są dla ludzi.
Tylko dlaczego ci, którzy występowali po stronie powoda, w tym przypadku Prezes Związku i jego pełnomocnicy, po przegranej sprawie nie powiedzieli zwykłego słowa przepraszamy. Brak tego słowa, a raczej brak publicznego wyjaśnienia wywołanej przez ówczesne władze Związku afery, pozwalało co bardziej "życzliwym" na puszczanie tak zwanych "smrodków". Widać taka sytuacja w dalszym ciągu jest władzom Związku na rękę. Tylko że teraz afera goni aferę, a winni są nagradzani.
J.S. - Na tym musimy przerwać naszą rozmowę. Spotkamy się z Czytelnikami za miesiąc.
Źródło: dostepnestrony.pl/www.niepelnosprawni.pl
Data opublikowania: 2014-09-08
Nadchodziła północ, a w oknach urzędu wciąż paliło się światło. Przy stole w sali konferencyjnej siedziało kilka osób. Atmosfera była ciężka. Marynarki od garniturów wisiały smętnie na oparciach krzeseł. Nawet informatyk zdjął sweter. Widać było skupienie na twarzach. Nikt nie wiedział, co się stanie, gdy nadejdzie kolejny dzień, czyli 30 maja 2015 r. - termin dostosowania stron internetowych urzędów do potrzeb osób z niepełnosprawnością. Może jednak warto było ponad pół roku wcześniej, 17 września, pójść na konferencję "Dostępność Polska 2014".
Logo konferencji z napisem
Niepewność wykańczała zebranych naprędce przez szefa departamentu.
Dlaczego nikt nie poinformował w porę o tym rozporządzeniu? Czy naprawdę nikogo nie interesują potrzeby osób z niepełnosprawnością? Czy wiara w "jakoś to będzie" nie była zbyt wielka? Jak się okazało, informatyk wiedział, ale nie powiedział. Po co robić sobie kłopot? Od tylu lat jest dobrze, to po co wszystko zmieniać? Ileż to roboty! Szef wydziału też coś słyszał, ale tyle spraw na głowie, że w ogóle nie miał na to czasu.
Owszem, na konferencję "Dostępność Polska 2014 - wymogi dostosowania serwisów internetowych instytucji publicznych dla potrzeb osób z niepełnosprawnością" miał ktoś jechać, ale rozchorował się i nikt nie przejął jego spraw. A przecież konferencja była bezpłatna, a zgłoszenia przyjmowane były jeszcze 12 września! Patronat honorowy ministra administracji i cyfryzacji Rafała Trzaskowskiego oraz obecność na sali Lidera Cyfryzacji Włodzimierza Marcińskiego zwiastowały dużą wagę wydarzenia. Do tego organizator, Stowarzyszenie Przyjaciół Integracji, które od lat skutecznie działa na rzecz zapewnienia dostępności w internecie, wspólnie z PFRON-em prowadząc projekt "Dostępne strony".
Dyrektor wydziału zduszonym głosem czytał zaproszenie na konferencję: "Tematem przewodnim konferencji będą wymogi dostosowania serwisów internetowych instytucji publicznych do potrzeb osób z niepełnosprawnością, w odniesieniu do Rozporządzenia Rady Ministrów z dnia 12 kwietnia 2012 r. w sprawie Krajowych Ram Interoperacyjności".
- Przecież to jest dokładnie to, czego nam trzeba! - ryknął ze złością szef departamentu. - Naprawdę tak trudno było poświęcić tę parę godzin w Centrum Konferencyjnym Muranów w Warszawie na to wydarzenie? A teraz mamy kłopot. Czy ktokolwiek z was w ogóle wie, co to jest ta dostępność?
Zebrani spuścili wzrok. Wiedzieli, że tę sprawę rozjaśniłoby choćby wystąpienie Dominika Paszkiewicza, reprezentującego Stowarzyszenie Przyjaciół Integracji, pt. "Problem, wyzwanie, szansa - czym jest dostępność i na czym polega?". W ich obecnej sytuacji dostępność była problemem. Na ich własne życzenie.
Siedzący wokół stołu w sali konferencyjnej zazdrościli innym, którzy z kwestią dostępności sobie poradzili. Że tak było, można było wyczytać z planu konferencji. "Premier.gov.pl - droga do dostępności (case study)" - taką nazwę miało wystąpienie Agnieszki Borowej-Malinowskiej z Kancelarii Prezesa Rady Ministrów. "Jak PCPR Kartuzy sam wdrożył dostępność (case study)" - tak zaś brzmiał referat Marcina Piątkowskiego, audytora Stowarzyszenia Przyjaciół Integracji, oraz Krzysztofa Wysockiego z PCPR w Kartuzach.
Szczególnie zafrasowana była przedstawicielka biura prasowego. Jak wytłumaczyć opinii publicznej, że akurat ten urząd nie dostosował w terminie swojej strony do potrzeb osób z niepełnosprawnością? Przecież dzięki patronatowi medialnemu nad konferencją ze strony Programu 1 Polskiego Radia czy portali Gazeta.pl i Niepelnosprawni.pl w świat poszła informacja, jak bardzo dostępność jest potrzebna. Mówił o tym choćby Piotr Witek z Fundacji Instytut Rozwoju Regionalnego. Sam tytuł jego wystąpienia jest wystarczająco sugestywny: "Dla nas dostępność to podstawa - perspektywa użytkowników z niepełnosprawnością".
A przecież o potrzebach osób z niepełnosprawnością w świecie cyfrowym czy o e-barierach podczas konferencji mówili też choćby ambasador Wielkiej Brytanii Robin Barnett, prezes Stowarzyszenia Przyjaciół Integracji Piotr Pawłowski czy Teresa Hernik, prezes PFRON. Dział prasowy tym razem się nie wywinie, a przecież za chwilę wybory samorządowe. Czy wyborcy wybaczą to potknięcie? Co czeka tych, którzy sprawy nie przypilnowali? Gdzie teraz znajdą tak dobrą pracę?
Pytania kłębiły się w głowach zebranych. Ale na wnioski było już za późno. Klamka zapadła. Minęła północ. Rozporządzenie weszło w życie.
Czy strona Twojego urzędu jest już dostępna dla osób z niepełnosprawnościami? Jeśli odpowiedź brzmi: "nie" lub "nie wiem", warto zainteresować się konferencją "Dostępność Polska 2014". Więcej informacji na stronie internetowej Integracji
Loga organizatorów konferencji: od lewej:
Kapitał Ludzki, Integracja, PFRON oraz logo Unii Europejskiej,
poniżej patroni honorowi: Ministerstwo Administracji i Cyfryzacji oraz Lider Cyfryzacji Włodzimierz Marciński, patron merytoryczny Forum Dostępnej Cyberprzestrzeni,
patroni medialni, m.in.: Program 1 Polskiego Radia, Gazeta.pl, IT w Administracji, Niepelnosprawni.pl, Informaton.pl
Na basenie usłyszałam, że z psem nigdzie nie wejdę. Komu przeszkadza psi przewodnik osób niewidomych?
Michał Fal. Wideo: Mateusz Pyzel, Krzysztof Budzyński
Źródło: metromsn.gazeta.pl/POON Flash nr 24
Data opublikowania: 2014-07-21
Prawo gwarantuje niewidomym, że z psem przewodnikiem mogą swobodnie wejść do restauracji, urzędu czy na pływalnię. Teoretycznie. Bo w praktyce jest z tym bardzo różnie, o czym świadczy historia Marty Woźniak z Warszawy, która na basen wejść nie mogła.
Marta Woźniak z Warszawy umówiła się w niedzielę 13 lipca ze znajomymi na basen. Ponieważ obiekt przy ul. Conrada, gdzie na ogół chodzi, jest w remoncie, spotkali się w żoliborskim OSiR-ze przy Potockiej 1. I tu dla niewidomej kobiety, która porusza się z pomocą psa przewodnika, zaczęły się problemy.
- Od razu na wejściu usłyszałam, że z psem nigdzie nie wejdę - mówi Woźniak. Później do rozmowy dołączył ochroniarz. Oboje przekonywali, że regulamin basenu nie pozwala na wejście do "strefy czystości" z psem.
Na basenie przy ul. Conrada Marta Woźniak nie miała takich problemów - pies zostawał po prostu w szatni.
Nieraz spotykała się już z podobnymi sytuacjami. Dlatego też powołała się na ustawę (o rehabilitacji zawodowej i społecznej oraz zatrudnianiu osób niepełnosprawnych), która gwarantuje jej swobodę poruszania wraz z pomagającym jej czworonogiem. Na wszelki wypadek miała ze sobą wyciąg z tych przepisów, a także książeczkę szczepień psa i odpowiedni certyfikat. Pracownicy pływalni nie chcieli jednak ustąpić, choć tłumaczyła, że nie zamierza przecież wchodzić ze zwierzęciem do wody.
Pies może zostać przy kasach, do "strefy czystości" wstępu nie ma
- Poprosiłam o rozmowę z kierownikiem, do którego oni starali się dodzwonić, ponieważ jak mi powiedziano "jest niedziela i nikogo nie ma" - mówi Woźniak. Ostatecznie poinformowano ją, że kierownictwo nie wyraziło zgody na jej wejście z psem na teren basenu. - Kobieta, z którą rozmawiałam, sugerowała, że powinnam przyjść z opiekunem czy przewodnikiem. Strasznie mnie to zdenerwowało, bo jestem osobą niezależną i chcę radzić sobie bez pomocy innych ludzi - tłumaczy nasza rozmówczyni.
Ostatecznie pracownicy na prośbę Marty Woźniak podali na piśmie powody, dla których nie chcą wpuścić jej na basen, a ona sama wróciła do domu. Ale władze pływalni też mają swoje racje.
Sytuacja powtórzyła się, gdy pani Marcie towarzyszyła ukryta kamera.
- Nie mamy możliwości wpuszczania zwierząt do tzw. strefy czystości - mówi Andrzej Ożarek z działu promocji żoliborskiego OSiR-u. Przekonuje, że sanepid mógłby zamknąć placówkę, gdyby ktoś doniósł o obecności psa. - Proponowaliśmy, żeby został przy kasach, nie było przeszkód - zapewnia Ożarek.
Kto się zajmie psem?
Nasz rozmówca potwierdza, że lepszym pomysłem byłoby pojawienie się na basenie z przewodnikiem człowiekiem. - U nas są szafki, które przecież trzeba odnaleźć. Pies i tak by sobie z tym nie poradził. Poza tym, kto miałby się opiekować zwierzęciem pod nieobecność właścicielki? - pyta Ożarek i tłumaczy, że rozumie przepisy, ale w tym konkretnym przypadku ustawowe prawa osoby niewidomej byłoby bardzo trudno zapewnić. Zapewnia, że nie chodzi wcale o czyjąś złą wolę.
Woźniak twierdzi jednak, że przy odrobinie życzliwości i zrozumienia na pewno dałoby się uniknąć problemu. I zapewnia, że nie puści tego płazem. - Najbardziej zależy mi, żeby w końcu zmieniło się nastawienie do ludzi korzystających z pomocy psów przewodników. Dlatego, żeby nagłośnić tę sprawę, zgłosiłam się na policję, do rzecznika praw obywatelskich i pełnomocnika rządu ds. osób niepełnosprawnych - mówi.
Basen, restauracja, autobus...
Przykra przygoda Marty Woźniak to tylko jeden z wielu podobnych przypadków. W czerwcu pisaliśmy o Justynie Kucińskiej, której z powodu psa przewodnika kierowca firmy Contbus odmówił przejazdu busem z Lublina do Warszawy. Z kolei rok temu głośno było o sprawie Doroty Ziental i Sebastiana Grzywacza - niewidomych, których obsługa nie chciała wpuścić z psami do warszawskiej restauracji Blue Cactus. Ta historia ma zresztą swój dalszy ciąg. Niedawno obie strony spotkały się w sądzie. Pierwsza rozprawa odbyła się 30 czerwca. Była skutkiem wszczęcia w grudniu zeszłego roku postępowania przez rzecznika praw obywatelskich.
Niewidomy musi walczyć sam
Teoretycznie sprawa jest oczywista: po jednej z nowelizacji Ustawa o rehabilitacji zawodowej i społecznej oraz zatrudnianiu osób niepełnosprawnych została wzbogacona o zapis, który gwarantuje, że niewidomi mogą zabierać psy do niemal wszystkich obiektów użyteczności publicznej: od urzędów, przez szkoły, restauracje, poczty, aż po autobusy i obiekty sportowe . - Problem polega na tym, że choć ustawa gwarantuje mi prawo do swobodnego poruszania się z psem, to nie przewiduje żadnych sankcji wobec firm czy instytucji, które łamią jej zapisy. Nawet drobnego mandatu - mówi Woźniak.
I tak jest lepiej, ale...
Jej opinię potwierdza Jolanta Kramarz z Fundacji Vis Maior, która kilka lat temu wytoczyła proces sieci Carrefour właśnie dlatego, że nie wpuszczono jej z psem do jednego ze sklepów. - Bardzo bym chciała, żeby to się zmieniło - mówi Kramarz, podkreślając, że obecnie w podobnych, konfliktowych sytuacjach, niewidomy sam musi brać sprawy w swoje ręce.
Jednak nie wszyscy podzielają pogląd, że problem niewpuszczania psów przewodników do biur, restauracji czy środków komunikacji jest nagminny. - Mam wrażenie, że od czasu znowelizowania ustawy problem się zmniejszył. Nie wpływa do nas tyle skarg co kiedyś - mówi Elżbieta Oleksiak, kierownik Centrum Rehabilitacji Polskiego Związku Niewidomych.
W jej opinii wiele zależy od nastawienia konkretnych osób - od ich życzliwości, chęci pomocy. - I dotyczy to zarówno osób pełnosprawnych, jak i niewidomych - zauważa Oleksiak. Przyznaje jednak, że w Polsce wciąż do wykonania jest ogromna praca w zakresie edukowania opinii publicznej na temat sytuacji niewidomych i ich problemów.
Resort: kar za niewpuszczenie nie ma
Ministerstwo Pracy i Polityki Społecznej potwierdza, że ustawa "nie przewiduje sankcji w przypadku nieuwzględnienia prawa wstępu i korzystania z obiektów przez osoby niepełnosprawne poruszające się z psem asystującym". Co więc pozostaje? "Osoba niepełnosprawna może w takim przypadku wnieść powództwo cywilne" - czytamy w oświadczeniu MPiPS.
"Nie chodzi o to, żeby ktoś się kajał"
Danuta Grzybowska z Fundacji Labrador, szkolącej psy pomagające niewidomym, nie chce oceniać przypadku Marty Woźniak. Ale ograniczanie swobody poruszania się niewidomych z psimi przewodnikami nazywa jednoznacznie - dyskryminacja. - Nie wiem, czy to kwestia złych przepisów, czy ludzkiej niewiedzy albo złośliwości. Ostatnio jedna z dziewczyn opowiadała mi, że nie wpuszczono jej z psem do lekarza. Niektórzy przełamują takie trudności jak lodołamacze, buntują się i walczą o swoje. Ale ile jest osób, które w podobnej sytuacji musiały się poddać? - pyta retorycznie Grzybowska.
Źródło: www.niepelnosprawni.pl/POON Flash nr 24
Data opublikowania: 2014-08-22
Dwaj pracownicy warszawskiej restauracji Blue Cactus zostali ukarani karą grzywny w wysokości 500 zł za odmowę wpuszczenia osób niewidomych z psami przewodnikami do lokalu. Taki wyrok ogłosił w sierpniu Sąd Rejonowy dla Warszawy-Mokotowa. Wyrok nie jest prawomocny.
W czerwcu ubiegłego roku Dorota Ziental i Sebastian Grzywacz nie zostali wpuszczeni do restauracji Blue Cactus ze swoimi psami przewodnikami. Powodem była obawa managera lokalu, że psy pogryzą przebywające tam dzieci. Przez media przetoczyła się prawdziwa burza - internauci nie przebierali w słowach w ocenie tej sytuacji. Sprawę do sądu wniósł Rzecznik Praw Obywatelskich, a oskarżycielem była policja z art. 135 kodeksu wykroczeń, dotyczącego odmowy sprzedaży usługi lub towaru.
- Taki wyrok nas satysfakcjonuje, przede wszystkim dlatego, że sąd zauważył drugie dno tej sprawy, jej istotę, mianowicie, że została złamana ustawa o rehabilitacji, która zezwala na wchodzenie z psem przewodnikiem do miejsc użyteczności publicznej. Sędzina przytoczyła tę ustawę podczas rozprawy. Sąd jednoznacznie wypowiedział się, że sytuacja ta miała znamiona dużej szkodliwości społecznej - mówi Dorota Ziental.
Kwota mało odczuwalna
Ustawa o rehabilitacji nie wyznacza jednak sankcji za złamanie tych przepisów i także dlatego wyrok ten ma szczególne znaczenie.
- Dobrze, że ten wyrok jest właśnie taki, ale wolałabym, żeby grzywna była wyższa, nie mam pewności, czy ta kwota nie będzie zbyt mało odczuwalna - zastanawia się Jolanta Kramarz, prezes Fundacji Vis Maior.
- Nie chcemy komentować tego wyroku, nie jest jeszcze prawomocny i na pewno będziemy składać apelację - mówi Piotr Grajewski, prezes zarządu Santa Fe Partners Sp. z o.o., właściciela restauracji Blue Cactus.
Równocześnie zapewnia, że firma "staje na głowie", aby każdy gość czuł się w ich lokalu dobrze i takie podejście jest tam od zawsze.
- Nasza restauracja leży w miejscu, które sprzyja spacerom i wiele osób przychodzi z czworonogami, i tak było zawsze. Również niewidomi nas odwiedzają, tak było zawsze i tak będzie - podkreśla Grajewski.
Twierdzi, że wcześniej również przychodziły osoby z psami przewodnikami i nigdy podobna sytuacja nie miała miejsca.
- Nie mam żalu do osób, z którymi spotykam się w sądzie, bo każdy ma takie prawo, i zapraszam wszystkich do odwiedzenia naszego lokalu, by doświadczyć samemu, jak to wygląda - dodaje.
Zaznacza także, że kilka lat temu w restauracji został zrobiony podjazd dla wózkowiczów i rodziców z wózkami.
Stolik na zewnątrz odmową usługi
Obserwatorem rozprawy sądowej z ramienia Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka (HFPC) był Jarosław Jaruga.
"W ustnych motywach wyroku sąd podkreślił, że biorąc pod uwagę złe warunki pogodowe w dniu zdarzenia, zaproponowanie gościom wolnego stolika na zewnątrz w rzeczywistości stanowiło odmowę sprzedaży usługi gastronomicznej. W ocenie sądu podawane przez personel restauracji powody odmowy obsłużenia niewidomych (m.in. obawa pogryzienia dzieci przez psy asystujące) stanowią przykład nieuzasadnionej przyczyny niewpuszczenia gości do lokalu" - pisze HFPC.
- Helsińska Fundacja zaproponowała nam złożenie procesów cywilnych o zadośćuczynienie za szkody moralne - mówi Dorota Ziental.
Podobne procesy Fundacja zaproponowała także Marcie Woźniak, która w lipcu br. nie została wpuszczona na basen przy ul. Potockiej w Warszawie z psem przewodnikiem oraz Justynie Kucińskiej, która nie została zabrana z psem przez kierowcę Contbusa.
Źródło: POON Flash nr 24
Od prawie 25 lat w internecie dostępna jest usługa World Wide Web, (w skrócie www) potocznie nazywana stronami internetowymi. Z uwagi na zdobytą od tamtego czasu popularność bywa ona błędnie utożsamiana z całym internetem.
W latach 90. ubiegłego wieku treści publikowane za pomocą stron internetowych były tworzone głównie przez samych właścicieli tych stron, gdyż zaledwie nieliczni posiadali wiedzę i umiejętności techniczno-informatyczne dotyczące sposobu ich tworzenia. Tak więc w okresie tym użytkownicy odwiedzający serwisy www nie mieli możliwości współtworzenia treści tam publikowanych. Sytuacja zaczęła zmieniać się zasadniczo po roku 2000. Wraz z nadejściem nowego stulecia coraz więcej osób posiadało szerokopasmowy, stały dostęp do internetu. Rozwijały się nowe usługi (np. komunikatory internetowe takie jak Gadu-Gadu czy Skype). Powstały nowe narzędzia do tworzenia oraz publikacji treści na stronach internetowych - tzw. systemy zarządzania treścią (ang. CMS - Content Management System). Coraz więcej użytkowników zakładało i prowadziło swoje blogi, a odwiedzający je internauci zyskali możliwość interakcji z autorami artykułów poprzez dodawanie komentarzy. Następnie popularyzacja portali społecznościowych takich jak początkowo Nasza Klasa, czy obecnie Facebook oraz Twitter sprawiły, że tworzenie treści stało się domeną użytkowników, a nie właścicieli serwisów internetowych.
Ten etap rozwoju globalnej sieci i związana z nim opisana powyżej “zamiana ról" określany jest mianem Web 2.0 czyli internetem drugiej generacji.
W tym samym czasie (od początku lat 90.) za sprawą rozwoju tzw. technologii asystujących takich jak czytniki ekranu (screen-readery), syntezatory mowy i programy powiększające, z komputerów zaczęło korzystać coraz więcej osób niewidomych i słabowidzących. Coraz powszechniejszy dostęp do internetu sprawił, że komunikacja pomiędzy osobami z niepełnosprawnością wzroku stała się znacznie łatwiejsza. Podobnie ze sprawami życia codziennego. Korzystając z bankowości elektronicznej niewidomi i słabowidzący internauci mogą sami sprawdzić stan swojego konta, opłacić rachunki za prąd, wodę czy telefon. Logując się na stronach bibliotek z książkami elektronicznymi i audiobookami (np. Biblioteka dzdn.pl) mają dostęp do literatury, a odwiedzając e-kiosk z cyfrową prasą, mogą zapoznać się z najnowszymi informacjami.
Wydawać by się mogło, że dzięki szybkiemu rozwojowi internetu oraz technologii asystujących barier w dostępie do informacji z czasem będzie coraz mniej. Niestety, w wielu obszarach, w których wykorzystuje się internet i nowoczesne technologie ma często miejsce odwrotny proces. Sporo obecnych i nowopowstających stron internetowych jest przygotowywanych w taki sposób, że osoby niewidome i słabowidzące nie są w stanie zapoznać się z ich treścią. Chodzi m.in. o występujące na stronach www treści nietekstowe takie jak: wszelkiego rodzaju grafiki , fotografie i obrazki, które nie są zaopatrzone w tzw. teksty alternatywne, czy w przypadku nagrań wideo - audiodeskrypcję. Niedostępne strony internetowe to również takie, które nie posiadają odpowiednio zaprogramowanej logicznej struktury informacji, lub których nie da się obsłużyć wyłącznie za pomocą klawiatury.
Dzieje się tak m.in. dlatego, że twórcy stron internetowych (projektanci i wykonawcy programiści) nie mają świadomości lub wystarczającej wiedzy na temat projektowania serwisów internetowych w uniwersalny sposób, czyli dostępny dla wszystkich. Nie bez winy są również redaktorzy, którzy pierwotnie zaprojektowane w dostępny sposób szablony stron www wypełniają niedostępnymi treściami.
Czym jednak jest owa dostępność treści internetowych? Zawartość udostępnianą na stronach internetowych można zasadniczo określić jednym słowem - informacja. Istotą tworzenia informacji jest jej rozpowszechnianie. Dostępność informacji możemy zatem zdefiniować jako możliwość korzystania z treści przez jak największą liczbę użytkowników, w jak największym zakresie. W związku z powyższym, dostępny serwis internetowy to taki, który umożliwia uniwersalne, wygodne i intuicyjne korzystanie z jego zasobów.
Aby twórcy stron www wiedzieli jak należy tworzyć i publikować treści internetowe w sposób dostępny organizacja W3C zajmująca się standardami sieciowymi, takimi jak HTML, CSS, XML itp. opracowała specjalne wytyczne w tym zakresie. Dlatego też powszechnie uznanym na świecie standardem dostępności jest WCAG 2.0 (ang. Web Content Accessibility Guidelines), czyli wytyczne o dostępności treści internetowych wersja 2.0. Jest on publicznie dostępny pod poniższymi linkami:
- http://www.w3.org/TR/WCAG20 - wersja oryginalna (po angielsku)
- http://fdc.org.pl/wcag2 - polskie tłumaczenie
WCAG 2.0 jest dokumentem oderwanym od konkretnej technologii, a jego celem jest pokazanie co zrobić, a nie jak zrobić.
Na dostępność opisaną w WCAG 2.0 składa się dwanaście wytycznych (ang. Guidelines) pogrupowanych w czterech podstawowych zasadach: Postrzegalność, Funkcjonalność, Zrozumiałość i Solidność.
WCAG 2.0 przewiduje trzy poziomy dostępności oznaczane jedną, dwiema lub trzema literami A:
- Poziom A - podstawowy: musi być zapewniony dla całego serwisu internetowego,
- Poziom AA - rozszerzony: powinien być zapewniony dla całego serwisu,
- Poziom - pełny: może być zapewniony, chociaż jest to bardzo trudne.
Standard WCAG 2.0 na poziomie co najmniej AA (podwójne A) jest przywołany m.in. w Rozporządzeniu Rady Ministrów z dnia 12 kwietnia 2012 r. w sprawie Krajowych Ram Interoperacyjności, minimalnych wymagań dla rejestrów publicznych i wymiany informacji w postaci elektronicznej oraz minimalnych wymagań dla systemów teleinformatycznych (Dz.U. 2012 poz. 526). Obowiązuje ono w polskim prawie od 30 maja 2012 r. i dotyczy m.in. stron administracji publicznej. Oznacza to, że strony polskich instytucji rządowych, samorządowych jak i podległych im podmiotów powinny spełniać wytyczne WCAG 2.0 na poziomie podwójnego A. Rozporządzenie zakłada, że wszystkie strony administracji publicznej będą musiały spełniać ten założony poziom dostępności do 30 maja 2015 roku. Czasu na dostosowanie swych stron instytucje te nie mają zatem zbyt wiele.
Jak wynika z akcji tzw. “społecznej inwentaryzacji" przeprowadzonej przez serwis VaGla.pl w Polsce działa ponad 3800 serwisów internetowych administracji publicznej. Są to strony zarówno ministerstw, województw, urzędów marszałkowskich powiatowych, miast, gmin jak i rozmaitych jednostek podległych tym instytucjom, jak również tzw. BIP-ów, czyli stron Biuletynów Informacji Publicznej. Wiele z nich mogłoby z powodzeniem istnieć jako podstrony głównych serwisów, a nie jako osobne witryny, czyniąc je mniej kosztownymi w utrzymaniu. Pomijając ten fakt, spora część stron administracji publicznej została wykonana w taki sposób, że nie spełnia nawet podstawowego kryterium dostępności WCAG 2.0, czyli poziomu A (pojedyncze A).
O ile w przypadku serwisów internetowych administracji publicznej istnieją wspomniane wyżej przepisy (rozporządzenie) wymuszające tworzenie treści w dostępny sposób, o tyle w przypadku firm komercyjnych takich jak np. banki, sklepy internetowe, portale aukcyjne i społecznościowe takich przypisów nie ma. Zapewnienie dostępności ich stron internetowych ma miejsce jedynie w ramach tzw. społecznej odpowiedzialności biznesu (ang. CSR - Corporate Social Responsibility). Oznacza to, że jeśli podmiotowi takiemu, (np. bankowi), zależy na jak największej dostępności swoich usług (tutaj bankowości elektronicznej), będzie starał się, aby jego strony internetowe spełniały w jak największym zakresie kryteria dostępności zawarte w standardzie WCAG 2.0. Ale i w tej branży mają czasem miejsce dość kuriozalne sytuacje. Tak jak kilka lat temu jeden z większych polskich banków corocznie otrzymywał nagrody za znakomitą dostępność stron swojego serwisu transakcyjnego. Gdy bank ten postanowił zmienić wygląd i funkcjonalność swojego serwisu, okazało się, że mimo wcześniejszych zapewnień o zgodności ze standardem WCAG, strony, na których można było sprawdzić stan konta i wykonać np. przelew, po zmianach stały się niedostępne, a wielu niepełnosprawnych wzrokowo klientów z dnia na dzień straciło możliwość zarządzania swoimi pieniędzmi.
Niedostępność serwisów internetowych dotyczy zatem wielu rodzajów instytucji, zarówno administracji publicznej jak i podmiotów komercyjnych.
Najczęstsze błędy występujące na stronach internetowych stwarzające bariery w dostępie do informacji - powodujące niedostępność lub dużą trudnośc w zapoznaniu się z ich treścią przez osoby niewidome i słabowidzące to m.in.:
Brak (lub nie właściwa treść) tzw. tekstów alternatywnych. Sprawia to, że w sytuacji gdy niewidomy internauta posługujący się czytnikiem ekranu napotka na taką treść nietekstową (np. grafikę lub fotografię) nieopatrzoną tekstem alternatywnym, uzyska informację, że jest to grafika - i nic poza tym. W skrajnych przypadkach odczytana zostanie nazwa pliku np. IMG035A21G.jpg, co nie niesie za sobą żadnej informacji. Natomiast standard dostępności WCAG reguluje tę kwestię jasno: 1.1 Alternatywa w postaci tekstu: Dla każdej treści nietekstowej należy dostarczyć alternatywną treść w formie tekstu, która może być zamieniona przez użytkownika w inne formy (np. powiększony druk, brajl, mowa syntetyczna, symbole lub język uproszczony).
Nagrania wideo (filmy) nie zaopatrzone w audiodeskrypcję. Brak audiodeskrypcji sprawia, że z warstwą wizualną filmów umieszczanych na stronach internetowych nie mogą zapoznać się osoby niewidome, a i słabowidzącym internautom przychodzi to z niemałym trudem. W tym zakresie WCAG zaleca: 1.2 Media zmienne w czasie: Należy dostarczyć alternatywę dla mediów zmiennych w czasie.
Stosowanie tzw. skanów dokumentów (najczęściej w plikach PDF) zamiast plików z warstwą tekstową. Ten dość powszechny “proceder" sprawia, że pobrane przez niewidomego użytkownika pliki będące skanami dokumentów papierowych są nieczytelne dla programów odczytu ekranu. Dzieje się tak dlatego, że pomimo wizualnego wyglądu tekstu drukowanego zawierają one obraz tekstu, a nie tekst w postaci elektronicznej. WCAG odnosi się do tego w punkcie 1.4.5 Obrazy tekstu: Jeśli wykorzystywane technologie mogą przedstawiać treść wizualnie, do przekazywania informacji wykorzystuje się tekst, a nie tekst w postaci grafiki.
Blokowanie możliwości powiększania treści stron internetowych na urządzeniach mobilnych. Przeglądarki internetowe na smartfonach i tabletach wykorzystują tzw. “gest szczypania" ekranu. Zsuwając lub rozsuwając dwa palce położone na ekranie użytkownik ma możliwość powiększania treści na ekranie. Niestety, w wielu przypadkach twórcy stron internetowych (często pokrętnie tłumacząc się względami estetyki wyglądu strony) blokują możliwość takiego powiększania treści. Utrudniają oni jednak w ten sposób możliwość korzystania z serwisu internetowego osobom słabowidzącym. Jednocześnie łamią oni zapisy WCAG w tym zakresie: 1.4.4 Zmiana rozmiaru tekstu: Oprócz napisów rozszerzonych oraz tekstu w postaci grafiki, rozmiar tekstu może zostać powiększony do 200proc. bez użycia technologii wspomagających oraz bez utraty treści lub funkcjonalności .
To jedynie niewielka część błędów dostępności jakie spotyka się na stronach internetowych. Wyeliminowanie ich może również przynieść dodatkowe korzyści. Prawie każdemu właścicielowi serwisu internetowego zależy na tym, aby jego witryna znalazła się na jak najwyższej pozycji w wyszukiwarkach internetowych (m.in. w Google). Każdego dnia specjalnie oprogramowane komputery tzw. roboty indeksujące Google'a odwiedzają setki tysięcy stron internetowych w poszukiwaniu nowych treści. Odwiedzając i odczytując treści stron robią to prawie tak samo jak czytniki ekranu, którymi posługują się osoby niewidome. Jeśli jakieś treści np. grafiki nie posiadają tekstów alternatywnych, albo nie zawierają odpowiednio zaprogramowanej tzw. semantycznej (znaczeniowej) struktury informacji (podział na nagłówki, paragrafy, sekcje itp.) to nie zostaną zaindeksowane, a tym samym nie pojawią się na wysokich pozycjach w wynikach wyszukiwania Google. Można więc powiedzieć, że największym niewidomym użytkownikiem internetu jest robot Google'a. Tak więc strony tworzone zgodnie ze standardami dostępności mają większą szansę na znalezienie się na wysokich pozycjach w tej najpopularniejszej wyszukiwarce.
Błędom dostępności powodującym bariery w dostępie do informacji można zapobiegać. Jest to możliwe jeśli na etapie projektowania stron internetowych oraz przygotowywania ich treści ma się na uwadze kwestie dostępności oraz to, że informacje tworzymy dla wszystkich.
Źródło: www.niepelnosprawni.pl
Data opublikowania: 2014-09-18
Do 1 czerwca 2015 r. instytucje mają obowiązek dostosować swoje serwisy internetowe dla osób z niepełnosprawnością. Kilkuset przedstawicieli urzędów obecnych na organizowanej przez Integrację konferencji "Dostępność Polska 2014" to znak, że traktują to wyzwanie bardzo poważnie.
- Zadzwonił do mnie ostatnio dziennikarz z dużej stacji telewizyjnej, chcąc poszukać ze mną w Warszawie barier architektonicznych. Okazało się, że większość instytucji publicznych jest pod tym względem dostępna. Ale pojawił się nowy problem: dostępność stron internetowych - tak prezes Integracji Piotr Pawłowski rozpoczął swoje wystąpienie podczas konferencji "Dostępność Polska 2014 - wymogi dostosowania serwisów internetowych instytucji publicznych dla potrzeb osób z niepełnosprawnością", która odbyła się 17 września 2014 r. w Centrum Konferencyjnym Muranów w Warszawie.
Tymczasem wszystkie instytucje do 1 czerwca 2015 r. mają obowiązek dostosować swoje serwisy internetowe do potrzeb osób z niepełnosprawnościami, zgodnie z międzynarodowym standardem WCAG 2.0 (Web Content Accessibility Guidelines). Tak wynika z Rozporządzenia Rady Ministrów z 12 kwietnia 2012 r. w sprawie Krajowych Ram Interoperacyjności, minimalnych wymagań dla rejestrów publicznych i wymiany informacji w postaci elektronicznej oraz minimalnych wymagań dla systemów teleinformatycznych (Dz. U. 2012 poz. 526).
Ale czy to w ogóle możliwe i potrzebne? Czy jest sens przeprowadzania prawdziwej rewolucji, jaką jest wprowadzanie zasad dostępności w tysiącach stron internetowych powiatowych urzędów pracy, gmin, szpitali, domów opieki społecznej itp.? Na szczęście kilkuset zebranych w Centrum Konferencyjnym Muranów przedstawicieli urzędów z całej Polski nie miało co do tego wątpliwości.
Eksperyment bez myszki
Prezes Piotr Pawłowski zaproponował uczestnikom konferencji eksperyment:
- Jeśli odłączą państwo myszkę, to zobaczą, ile barier napotkają w cyberprzestrzeni - mówił. - Ja nie korzystam z myszki i poruszam się po internecie z poziomu klawiatury.
Prezes Integracji zachęcił uczestników konferencji do bliższego zapoznania się z tematyką wykluczenia cyfrowego, które jest udziałem wielu osób z niepełnosprawnością w Polsce.
- Chcę, byście zwrócili uwagę na fakt, że wykluczenie w sieci dotyczy wielkiej liczby ludzi w naszym kraju - podkreślił. - Ludzi, którzy dzięki internetowi mogą być samodzielni, pracować, robić zakupy, utrzymywać kontakt z przyjaciółmi. Chcę, aby państwo po tej konferencji wiedzieli, co zrobić, by bariery w serwisach internetowych były coraz mniejsze.
Za dobry wzór działań na rzecz dostępności może posłużyć Wielka Brytania.
- Jeśli jakaś firma działająca w Wielkiej Brytanii ma stronę internetową, to musi ona być dostępna dla osób z niepełnosprawnością nie tylko z przyczyn ekonomicznych, handlowych, ale też prawnych - tłumaczył Amabasador Brytyjski w Polsce Robin Barnett. - W innym wypadku przedsiębiorca może być pozwany do sądu w związku z dyskryminacją.
Zdaniem brytyjskiego ambasadora oczywiste jest to, że sieć, a w szczególności strony instytucji publicznych, powinny być całkowicie dostępne dla wszystkich, bez względu na ich poziom sprawności.
- Warto walczyć, aby dostępność stała się prawnym obowiązkiem również w sektorze prywatnym - podkreślał. - Wspólnie musimy pracować, by stało się jasne, że brak dostępności w internecie jest w XXI wieku w Unii Europejskiej nie do zaakceptowania.
Nic tak nie przemawia, jak prawo i pieniądze
Mocne słowa Ambasadora Zjednoczonego Królewstwa Wielkiej Brytanii i Irlandii Płn. stały się punktem wyjścia do panelu dyskusyjnego "E-bariery", prowadzonego przez Piotra Pawłowskiego. Brali w nim udział: prezes Zarządu Państwowego Funduszu Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych, Teresa Hernik, Lider Cyfryzacji, Włodzimierz Marciński, Mirella Panek-Owsiańska, prezeska Forum Odpowiedzialnego Biznesu, i Paweł Łukasiak z Akademii Rozwoju Filantropii w Polsce.
Piotr Pawłowski zasugerował rozwiązanie, które mogłoby przyspieszyć proces wprowadzania udogodnień dla osób z niepełnosprawnością w sieci.
- Myślę sobie po cichu - mówił prezes Integracji, zwracając się do prezes PFRON - że gdyby wprowadziła Pani rozporządzenie wewnętrzne, że nie daje się pieniędzy z środków PFRON tym instytucjom, które nie mają dostosowanych serwisów internetowych...
- Dostałam podpowiedź, co mamy zrobić - odpowiedziała Teresa Hernik. - Nic tak przecież nie przemawia do ludzi jak kwestie finansowe i prawne.
60 procent bez internetu
Prezes PFRON zauważyła, że jako społeczeństwo jesteśmy na długiej drodze ku pełnej dostępności wszystkich aspektów życia osób z niepełnosprawnością, w tym również w kontekście internetu.
- Jeszcze kilka lat temu prawie nikt nie mówił o dostępności serwisów internetowych. Dziś, dzięki współpracy z Integracją, mamy nie tylko dobre praktyki, ale również sprawdzamy ich realizację - tłumaczyła Teresa Hernik.
Zapowiedziała też, że PFRON będzie robił wszystko, aby strony internetowe instytucji publicznych były dostępne.
Włodzimierz Marciński zwrócił uwagę, że aż 60 procent osób z niepełnosprawnością nie używa internetu wcale, a zaledwie 30 procent robi to codziennie. Jego zdaniem działania na rzecz poprawy tej sytuacji są niezbędne do tego, by osoby z niepełnosprawnością mogły w pełni uczestniczyć w życiu społecznym. A dostępność internetu jest wedle Lidera Cyfryzacji jednym z kluczowych wyzwań związanych z cyfryzacją w Polsce.
Moda na dostępność
Mirella Panek-Owsiańska poruszyła aspekt dostępności stron firm komercyjnych.
- W biznesie najbardziej skuteczny będzie język korzyści, informowanie o tym, że dzięki w pełni dostępnej stronie dana firma pozyska więcej klientów - mówiła prezeska Forum Odpowiedzialnego Biznesu.
Stwierdziła również, że powinno się w środowisku biznesu stworzyć modę na posiadanie dostępnej strony, tak by stało to się standardem.
- Gdy pytałam przedstawicieli firm zajmujących się projektowaniem stron internetowych, czy uwzględniają potrzeby osób z niepełnosprawnością, otrzymywałam najczęściej odpowiedzi, że jeśli nie ma tego zaznaczonego w poleceniu od klienta, to nie - mówiła Mirella Panek-Owsiańska.
Dodała też, że trzeba zmierzyć się z mitem, iż strona dostępna jest nieatrakcyjna graficznie, i zauważyła, że przejrzystość i minimalizm, które cechują dostępne strony, są jak najbardziej zgodne z panującymi trendami.
Dostępność, czyli większy ruch na stronie
O tym, jakie korzyści płyną z wprowadzenia zasad dostępności internetowej w firmach prywatnych, mówił pod koniec konferencji Mark Rait, przedstawiciel Shaw Trust. To największa brytyjska organizacja udzielająca wsparcia osobom z niepełnosprawnością poszukującym pracy, zajmująca się też promowaniem dostępności internetu i testowaniem pod względem dostępności stron internetowych.
- Organizacje rozwijają się, gdy rozpoznają w osobach z niepełnosprawnością klientów lub interesariuszy - mówił Mark Rait.
Przywołał przykład jednej z wiodących brytyjskich firm sektora finansowego Legal and General, która w 2005 r. wdrożyła program udoskonaleń w zakresie dostępności. W ciągu zaledwie 24 godzin od wprowadzenia zasad dostępności na stronie Legal and General ruch wzrósł o 25 procent. Koszty utrzymania serwisu spadły zaś o 60 procent. Liczba odwiedzających podwoiła się w ciągu trzech miesięcy.
Na zakończenie debaty głos zabrał Paweł Łukasik z Akademii Rozwoju Filantropii w Polsce, który zwrócił uwagę na społecznościowy charakter cyberprzestrzeni i korzyści płynących z niej dla osób z niepełnosprawnością.
Dostępność prawem człowieka
Na pytanie, czym właściwie jest dostępność i jak powinno ją się wprowadzać, odpowiedział specjalista ds. audytów stron, Dominik Paszkiewicz z Integracji. Podkreślił, że na dostępność składają się dwa czynniki: interfejs i treść. Jego zdaniem, kluczem do dostępności jest to, by ze strony internetowej mogła skorzystać każda osoba będąca w stanie używać komputera. Serwis powinien zatem być nie tylko możliwy do obsłużenia bez użycia myszki czy za pomocą systemu głosowego, ale też zawierać odpowiednio proste i czytelne treści.
Dominik Paszkiewicz podkreślił, że dostępność stron instytucji publicznych, a więc i dostęp do informacji, powinien być traktowany jako prawo człowieka.
W dalszej części konferencji Agnieszka Borowa-Malinowska z Kancelarii Prezesa Rady Ministrów i Krzysztof Wysocki z Powiatowego Centrum Pomocy Rodzinie w Kartuzach opowiedzieli, jaką drogę do dostępności przeszły strony ich instytucji: www.premier.gov.pl i pcpr.kartuzy.ibip.pl. Okazało się, że nie taki diabeł straszny.
- Istotne jest, by od początku budować dostępny serwis - radziła przedstawicielka Kancelarii Premiera. - Ułatwi to wszelkie dalsze działania, obniży koszty i pozwoli na zoptymalizowanie budżetu.
Ślepa furia
Dostępność to jednak nie tylko wymagania projektowe, zasady i skomplikowane procesy, ale przede wszystkim potrzeby zwykłych ludzi, którzy z racji swojej niepełnosprawności mają problem z korzystaniem z internetu. Piotr Witek z Fundacji Instytut Rozwoju Regionalnego, będący osobą niewidomą, w wystąpieniu o wymownym tytule "Ślepa furia, czyli bariery, jakie napotykają osoby z niepełnosprawnością w internecie" opowiedział o swoich doświadczeniach.
- Zostałem poproszony przez znajomego o pomoc w zarejestrowaniu on-line na studia. Wszystko odbyło się bez problemu, aż do czasu, gdy trzeba było wpisać swoją datę urodzenia - wspominał Piotr Witek. - Można było to zrobić za pomocą specjalnego kalendarza, który był całkowicie niedostępny. A wystarczyłoby obok tego kalendarza wprowadzić pole do wpisania daty urodzenia, z którą spokojnie poradziłaby sobie osoba niewidoma - dodał.
Podkreślił, że internet pełen jest tego typu pułapek, wśród których są: np. CAPTCHA, czyli narzędzie weryfikujące m.in to, czy dane do formularza internetowego na pewno wprowadza człowiek, lub dołączanie grafik bez opisów alternatywnych. Tego typu bariery często całkowicie uniemożliwiają korzystanie z danej witryny internetowej. Jako przykład podał stronę jednego z banków, który w 2011 r. zmienił swoją dostępną stronę, odcinając tym samym kilka tysięcy swoich klientów z niepełnosprawnością od ich pieniędzy.
- Kiedy zalogowałem się na stronę, wyskoczył mi zajmujący cały ekran baner z napisem "Wszyscy jesteśmy biało-czerwoni", którego nijak nie mogłem zamknąć - wspominał Piotr Witek.
Jego zdaniem firmy, by uniknąć tego typu sytuacji, powinny wysyłać swoich pracowników na szkolenia dotyczące potrzeb osób z niepełnosprawnością.
Z kolei o potrzebach osób niesłyszących mówił Sławek Łuczywek, twórca wielokrotnie nagradzanej aplikacji Migam.org. Zwrócił uwagę na to, że dostępność internetu dla osób niesłyszących to nie tylko tak oczywiste kwestie, jak tłumacz języka migowego czy napisy, ale formułowanie treści w prosty sposób, by były zrozumiałe dla kogoś, kto posługuje się na co dzień Polskim Językiem Migowym, którego gramatyka zdecydowanie różni się od polskiej.
Edukacja i wsparcie
Na koniec konferencji można było zapoznać się z praktycznym podejściem do tematu dostępności. Agnieszka Zaranek z PFRON i Jakub Dębski, audytor ze Stowarzyszenia Przyjaciół Integracji, podsumowali prowadzony wspólnie projekt "Wsparcie osób niepełnosprawnych w swobodnym dostępie do informacji i usług zamieszczonych w Internecie", który po czterech latach kończy się w październiku br.
- Głównym celem projektu było wsparcie trzech typów instytucji - mówił Jakub Dębski. - To Powiatowe Centra Pomocy Rodzinie, Powiatowe Urzędy Pracy i Ośrodki Pomocy Społecznej. Bezpłatne wspieranie tych instytucji było możliwe dzięki środkom z Europejskiego Funduszu Społecznego. W ramach projektu współpracowaliśmy z ponad 300 instytucjami. Aż 200 z nich, a są to dane na wrzesień, udało się pomóc w uczynieniu ich serwisów bardziej dostępnymi.
Dzięki temu aż 150 stron instytucji nie zawiera poważnych utrudnień dla osób z niepełnosprawnością. W ramach projektu prowadzone były też działania edukacyjne.
- Stworzyliśmy stronę internetową, na której umieściliśmy dwa szkolenia e-learningowe, w których wzięło udział ponad czterysta osób, z tego blisko połowę stanowili przedstawiciele biorących udział w projekcie instytucji - mówiła Agnieszka Zaranek.
Wspomniała też o seminariach, w których udział wzięło ponad 150 osób.
Niekończąca się opowieść
- Utkwiło nam w pamięci, że przedstawiciele wszystkich instytucji, które brały udział w projekcie zgłaszali, że czegoś im brakuje: pieniędzy, ludzi lub czasu - wspominał Jakub Dębski. - Jednak jeśli nawet z obiektywnych przyczyn nie było możliwe uczynienie strony danej instytucji dostępnej, to i tak pracownicy rozpoczynali pracę na konkretnych polach, np. w zamieszczaniu bardziej dostępnych treści - dodał.
Jakub Dębski nazwał prace nad dostępnością niekończącą się opowieścią, gdyż nie jest to jednorazowe zamknięte działanie, ale stale trwający proces, bezpośrednio związany z rozwojem komputerów i internetu.
Uczestnicy konferencji, będący reprezentantami różnych środowisk i grup zawodowych, zgodzili się co do jednego: przed dostępnością nie ma ucieczki i jest ona naturalnym elementem procesu cyfryzacji. Jest konieczna nie tylko z przyczyn społecznych czy wizerunkowych, ale także opłacalna i to dla wszystkich. Zastąpienie dokumentów PDF dostępnymi plikami, wprowadzenie struktury nagłówkowej, logiczna struktura strony i jasne, przystępne treści nie są tylko ukłonem w kierunku potrzeb osób z niepełnosprawnością, ale ułatwiają życie wszystkim, a firmy i instytucje, które je u siebie wprowadzą, na pewno na tym skorzystają. Czy jednak ta wiedza i właściwa postawa staną się powszechne, przekonamy się 1 czerwca 2015 r.
Źródło: Gazeta Wyborcza Białystok
Data opublikowania: 2014-09-21
Organizacja zajmująca się prawami człowieka pomaga niewidomemu białostoczaninowi, Tomaszowi Strzymińskiemu, w walce z bankiem, który sprzedał mu usługę, nie zważając, że niepełnosprawny nie jest w stanie z niej korzystać.
Artykuł otwarty
Wspólnie z Tomaszem Strzymińskim, prezesem fundacji Audiodeskrypcja, w czerwcu "Wyborcza" przeprowadziła działanie, które miało sprawdzić, czy bank podejmie jakiekolwiek kroki, by nie dyskryminować niepełnosprawnych. W białostockiej siedzibie ING Banku Śląskiego SA Strzymińskiemu bez problemu sprzedano produkt - kartę przepłaconą, mając świadomość, że jest on niewidzącym. A jednocześnie w całym mieście nie ma bankomatu ze specjalnym udźwiękowieniem, w którym mógłby z niej skorzystać. Umowa została podpisana na dwa lata, a podstawowe korzyści, jakie ma dawać, to "0 zł za wypłaty gotówki w sieci ponad 750 bankomatów ING" oraz "0 zł za zasilenie karty we wpłatomatach ING". Jednak po naszej interwencji przedstawiciele banku przyjęli tylko informację o tym fakcie do wiadomości, nie deklarując nawet żadnych konkretnych zmian.
Wcześniej wspólnie ze Strzymińskim pokazywaliśmy na przykładzie innych banków, że wystarczy zainstalować kilka bankomatów z wyjściem słuchawkowym i programem nagłaśniającym. Takie kroki podjęły banki Millennium, BZ WBK, Citi Handlowy, PKO BP. I tym razem sprawą zainteresowaliśmy biuro Rzecznika Praw Obywatelskich, które zapowiedziało wystąpienie do Związku Banków Polskich.
W Białymstoku jak w Budapeszcie?
Teraz na prośbę Strzymińskiego do ING Banku Śląskiego SA zwróciła się Helsińska Fundacja Praw Człowieka.
- Jeśli to nic nie pomoże, jest ona gotowa razem ze mną walczyć przed sądem - dodaje Strzymiński.
HFPC podkreśla, że Strzymiński jako klient nie został poinformowany, że w miejscu jego zamieszkania nie ma żadnego bankomatu przystosowanego do jego potrzeb.
"W konsekwencji Klient chcąc dokonać wypłaty pieniędzy w bankomacie bądź wpłaty pieniędzy we wpłatomacie zmuszony jest korzystać z urządzeń nienależących do ING Banku Śląskiego SA, które są przystosowane do potrzeb osób niewidomych, co jednak wiąże się z ponoszeniem dodatkowych opłat i prowizji. Konieczność uiszczania opłat stawia Klienta w niekorzystnej sytuacji w porównaniu z innymi klientami Banku, którzy jako osoby widzące mogą w pełni korzystać z usług oferowanych przez Bank w ramach umowy o kartę przedpłaconą" - czytamy w wystąpieniu fundacji.
W tym kontekście zwraca ona uwagę na wydaną w kwietniu 2013 r. przez Komitet Praw Osób z Niepełnosprawnością, działający na podstawie Konwencji Organizacji Narodów Zjednoczonych o Prawach Osób z Niepełnosprawnościami, opinię, w której stwierdzono, iż brak dostępności usług bankowych świadczonych przy użyciu bankomatów dla osób niewidzących lub niedowidzących stanowi naruszenie tej konwencji. I tu przytoczony został przykład Węgier, gdzie klienci mieli podobne problemy z bankiem, jak teraz Strzymiński i walczyli o dostosowanie bankomatów przed sądami.
"Zgodnie z opinią Komitetu Praw Osób z Niepełnosprawnościami państwa strony Konwencji zobowiązane są zapewnić minimalny standard dostępności usług bankowych, w tym usług świadczonych przy użyciu bankomatów, dla osób niewidomych lub niedowidzących, który zagwarantuje takim osobom możliwość samodzielnego korzystania z usług instytucji finansowych. Ochronę prawa osób z niepełnosprawnościami przewidują także akty prawa krajowego" - argumentuje w swym wystąpieniu fundacja, powołując się na Konstytucję RP.
Dobre praktyki już są
"Niezmiernie ważne jest, aby dostępność usług bankowych była zagwarantowana nie tylko osobom mającym trudności w poruszaniu się, ale by możliwość pełnego korzystania z oferty instytucji finansowych miały osoby z różnymi rodzajami niepełnosprawności, w tym osoby niewidzące lub niedowidzące. Problem ten został dostrzeżony przez Związek Banków Polskich (...), którego członkiem jest m.in. ING Bank Śląski SA, co zaowocowało opracowaniem i przyjęciem przez zarząd Związku "Dobrych praktyk obsługi osób z niepełnosprawnościami przez banki" (...) Dokument ten wyznacza standardy i przykłady racjonalnych usprawnień, które powinny być wdrażane przez członków związku" - czytamy w piśmie do banku.
Fundacja podkreśla zresztą, że już w ubiegłym roku skierowała wystąpienie do prezesa Związku Banków Polskich, w którym zwróciła się o podjęcie działań, które pozwolą zagwarantować urzeczywistnienie praw osób z niepełnosprawnościami, w szczególności osób z dysfunkcjami narządu wzroku, w dostępie usług bankowych. Organizacja zwróciła się także o udzielenie informacji na temat liczby i rozmieszczenia na terenie kraju bankomatów i wpłatomatów należących do ING Banku Śląskiego SA, które są wyposażone w usprawnienia dla osób niewidomych i niedowidzących.
Źródło: Publikacja własna "WiM"
Instrukcja przeznaczona jest dla zarządów okręgów PZN, które nie mają wystarczającego doświadczenia w zakresie pozbywania się niewygodnych komisji rewizyjnych, co w znaczmym stopniu utrudnia działalność.
1. W wypadku, gdy KRO zaczyna wtrącać się w nie swoje sprawy, w pierwszym rzędzie należy ją pouczyć, że wszelka działalność na rzecz Związku należy do dyrektora okręgu, chyba że zwróci się on do komisji o moralne wsparcie, a nawet ewentualnie finansowe.
2. Zdarza się, że KRO nie chce podporządkować się wskazaniom ZO i przystępuje do kontroli działalności tego organu. Wówczas należy kontrolę taką utrudnić, np. poprzez przekazywanie niepełnej dokumentacji, a najlepiej wydrukowanej tak drobną czcionką, żeby nic nie było można przeczytać. Jeżeli to nie pomoże, wówczas najważniejsi członkowie ZO powinni wystąpić do Sądu Koleżeńskiego o zawieszenie niesfornej KRO w prawach członków PZN, a przynajmniej jej przewodniczącego i zastępcy. Należy pamiętać, że w tym wypadku znaczące osoby Prezydium ZO nie mogą występować jako członkowie Zarządu, lecz jako osoby prywatne, zatroskane o losy tak ważnej dla ruchu niewidomych organizacji.
3. Dobrze jest, kiedy tak się ułoży, że np. przewodniczący KRO znajdzie się akurat w szpitalu, bo wtedy, jeżeli trzeba zwołać nadzwyczajny zjazd, to władze naczelne mogą bez kłopotu podczas tegoż zjazdu spokojnie zaatakować przewodniczącego KRO, zarzucić mu przeróżne rzeczy np. to, że KRO pracuje w jakimś gabinecie, co jest zupełnie niesłychanym wydarzeniem. Atakowana osoba, będąc w szpitalu, nie może się bronić, a wypowiedzi innych członków KRO można pominąć.
4. Jeżeli przypadkiem ktoś z członków KRO ośmiela się publicznie lub w jakimś - nie daj Boże - czasopiśmie lub blogu wypowiedzieć negatywnie o ZO, należy fakt ten skrzętnie odnotować. Następnie należy użyć tego, jako konkretnego przykładu działania na szkodę PZN i niewidomych. Zazwyczaj Sąd Koleżeński zawiesza takich szkodników, co wręcz uniemożliwia działalność KRO.
5. Oczywiście, zawieszeni mogą składać odwołanie. Wówczas należy wszystko przeprowadzić tak, żeby - niezależnie od przepisów i statutu - rozpatrzenie odwołania nastąpiło dopiero po upływie okresu, na jaki przestępca został zawieszony. Wtedy powołany zespół do rozpatrzenia odwołania nie będzie wiedział dokładnie, co z tym wszystkim robić i zaproponuje wycofanie wniosków. Poza tym w ciągu tak długiego czasu działalność KRO będzie sparaliżowana. Jeżeli KRO składa się z ludzi rozsądnych, to zrezygnują oni ze swej działalności, co jest bardzo korzystne dla całej organizacji, a w szczególności - ZO. Zarząd będzie musiał zadbać o to, aby powstała nowa komisja. Rzecz jasna, zajmie się tym GKR, ale nie znając terenu, zleci sprawę Zarządowi Okręgu, ten zaś zaproponuje osoby odpowiedzialne, lojalne i zwykle niezbyt mądre.
6. Ostatecznie na posiedzeniu zespołu rozpatrującego odwołanie zawieszonych, wnioskodawcy mogą już teraz spokojnie wycofać wniosek o ukaranie. Winny one przedtem dokładnie sprawdzić, czy zawieszeni zrezygnowali z pełnionych wcześniej funkcji. Jeżeli tego nie uczynią, mogą zaistnieć przeróżne perturbacje, np. przewodniczący KRO może uznać, że wraca do swojej funkcji, a to byłoby zupełnie niedopuszczalne.
7. W wyniku przebiegu opisanych działań sprawę uznaje się za niebyłą, a co najważniejsze - poprzedniej KRO już nie ma, działa nowa, spolegliwa komisja rewizyjna, zatem wszystko jest w najlepszym porządku.
Należy zaznaczyć, że przebieg zdarzeń został dokładnie wypróbowany w Dolnośląskim Okręgu PZN. Ponieważ oczekiwanie na rozpatrzenie odwołania trwało wystarczająco długo, można było przez ten czas zawrzeć ugodę ze zwolnioną dyrektorką okręgu, przekazać wymienionej pewną sumkę (ponad 6000 zł) na otarcie łez, zamieścić na stronie internetowej ZO ogłoszenie, że zarzuty były nieprawdziwe. Tak więc nastąpiło wyhodowanie męczennicy sprawy niewidomych, która padła ofiarą złośliwej KRO. Jednocześnie w żadnym razie nie brano pod uwagę zasięgnięcia informacji u prezesa, który w czasie krótkiego pełnienia tej funkcji zwolnił dyrektorkę dyscyplinarnie, zgodnie z radą prawnika. Obecnie pracujący Zarząd Okręgu uważał, że ewentualne wyjaśnienia tegoż prezesa nie mają znaczenia, bo ktoś inny wyjaśnił, że dyscyplinarne zwolnienie było nieprawidłowe.
Powyższe metody rozwiązywania nabrzmiałych problemów należy stosować powszechnie oraz jak najszybciej skodyfikować, aby mogły służyć niewidomym, a nawet nie tylko, po wsze czasy.
Warto jeszcze na marginesie nadmienić, że GKR PZN zadbała przy okazji usuwania niesłusznie wybranej na zjeździe komisji rewizyjnej, o rozwój motoryzacji w szeregach członków PZN. Otóż KRO i ZO otrzymali zawiadomienie, że zarzuty wysunięte przez komisję wobec jednej z przewodniczących kół są niesłuszne i należy ją przywrócić do łask, pomimo różnych zarzutów pojawiających się w lokalnej gazecie, różnych niejasnych faktur, udawanego zatrudnienia pracowników itp. KRO była na tyle bezczelna, że zakwestionowała fakturę za rozwożenie przez przewodniczącą frytek przeznaczonych dla członków koła. Wymieniona czołowa niewidoma Dolnego Śląska jest na tyle zrehabilitowana, że samodzielnie prowadzi samochód, zatem należało nie tyle podważać jej działalność, ile zastosować wszelkie możliwe ułatwienia i nagrody. Za powyższe uchybienia autor niniejszego artykułu, jako były wiceprzewodniczący dawnej KRO, bardzo przeprasza wszystkich dotkniętych, poruszonych i obrażonych.
Źródło: www.niepelnosprawni.pl
Data opublikowania: 2014-09-11
W II kwartale 2014 r. współczynnik aktywności zawodowej osób z niepełnosprawnością w wieku produkcyjnym oraz wskaźnik ich zatrudnienia wzrosły o 1,5 pkt. proc. w porównaniu z I kwartałem br. - wskazują ogłoszone przez GUS wyniki Badania Aktywności Ekonomicznej Ludności (BAEL) za II kwartał 2014 r.
Od kwietnia do końca lipca tego roku współczynnik aktywności zawodowej osób z niepełnosprawnością w wieku produkcyjnym wyniósł 27,2 proc., a wskaźnik zatrudnienia 22,5 proc. W II kwartale tego roku pracowało 479 tys. osób z niepełnosprawnością, podczas gdy w pierwszych trzech miesiącach tego roku - 441 tys. Liczba bezrobotnych spadła zaś z 93 tys. w pierwszym kwartale do 91 tys. w drugim. Oznacza to, że stopa bezrobocia spadła o 1 pkt. proc. w tym okresie.
"Jak wynika z powyższych danych zmiany w zakresie wspierania zatrudnienia osób niepełnosprawnych (obniżenie kwot dofinansowania do wynagrodzeń pracowników niepełnosprawnych), jakie nastąpiły od 1 kwietnia 2014 r., nie spowodowały pogorszenia sytuacji osób niepełnosprawnych na rynku pracy, która pozostaje na stabilnym poziomie" - komentuje na swojej stronie Biuro Pełnomocnika Rządu ds. Osób Niepełnosprawnych (BON).
BON zwraca także uwagę na to, że wzrost wskaźnika zatrudnienia i aktywności zawodowej w stosunku do pierwszego kwartału jest charakterystyczny także dla lat poprzednich. "Należy dodać, iż w porównaniu do danych średniorocznych za 2013 r., w II kwartale 2014 r. zarówno współczynnik aktywności zawodowej jak i wskaźnik zatrudnienia osób niepełnosprawnych w wieku produkcyjnym utrzymał się na tym samym poziomie, natomiast stopa bezrobocia obniżyła się o 0,5 pkt. proc." - podaje BON.
Wzrost, ale...
- Możliwy jest wzrost wskaźnika zatrudnienia o 1,5 pkt. proc. w porównaniu do wyników z I kwartału br., gdyż w badaniu zostały uwzględnione również osoby niepełnosprawne pracujące sezonowo. Po drugie widać, iż pracodawcy z tzw. otwartego rynku zwiększyli po 1 kwietnia br. zatrudnienie osób niepełnosprawnych, gdyż dla nich kwoty dofinansowań z PFRON zostały podwyższone w stosunku do zakładów pracy chronionej (zpchr). Dodatkowo wielu pracodawców, którzy utracili status zpchr, musiało właśnie przejść na tzw. otwarty rynek i w dalszym ciągu zatrudniać niepełnosprawnych, a więc to też ich pracownicy niepełnosprawni zostali ujęci w tym badaniu - komentuje Edyta Sieradzka z Ogólnopolskiej Bazy Pracodawców Osób Niepełnosprawnych (OBPON).
- Obawiam się jednak, iż po 2014 roku, patrząc na dane od wojewodów i z danych z SODiR, zostanie bardzo mała liczba pracodawców mających status zpchr - a to przede wszystkim oni chcieli zatrudniać niepełnosprawnych - dodaje.
W II kwartale 2014 r. wskaźnik zatrudnienia osób z niepełnosprawnością wyniósł 22,5 proc.
Według Polskiej Organizacji Pracodawców Osób Niepełnosprawnych (POPON) w drugim kwartale tego roku nie widać wielkich zmian na rynku pracy osób z niepełnosprawnością.
- Nie ma niestety wzrostu, między innymi też z tego względu, że na rynku pracy nie pojawiły się nowe możliwości w tym zakresie. Cieszy jednak, że pracodawcy rynku chronionego nie zareagowali nerwowo na zmiany dotyczące wysokości dofinansowania - komentuje Monika Tykarska, wiceprezes POPON.
Rynek coraz bardziej otwarty
"W kwietniu tego roku na rynek otwarty przeszło 46 pracodawców. Rośnie także liczba podmiotów i osób zatrudnionych na rynku otwartym. W kwietniu 2014 r. było ich więcej o 967 w stosunku do października ubiegłego roku, a liczba zatrudnionych na otwartym rynku, porównując te dwa okresy, zwiększyła się o 6600 osób" - informował minister Jarosław Duda, pełnomocnik rządu ds. osób niepełnosprawnych, w sierpniu tego roku w piśmie do marszałka Senatu Bogdana Borusewicza.
W tym samym piśmie minister informuje, że zwrócił się do ministra gospodarki z prośbą o zajęcie stanowiska ws. objęcia wymogiem zatrudnienia 6 proc. pracowników z orzeczeniem przez pracodawców zatrudniających co najmniej 17 pracowników ogółem.
"Jednocześnie zasugerowałem rozważenie wpływu na konkurencyjność przedsiębiorstw pułapu zatrudnienia obligującego do wpłaty na PFRON na poziomie do 10, 15 lub 20 osób w przeliczeniu na pełny wymiar czasu pracy - w przypadku nieosiągnięcia 6 proc. wskaźnika zatrudnienia osób z niepełnosprawnością" - poinformował pełnomocnik.
Pismo było odpowiedzią na postulaty zgłoszone przez Stowarzyszenie Osób Niepełnosprawnych "Podkarpacie".
Źródło: Dziennik Gazeta Prawna/www.baza-wiedzy.pl
Data opublikowania: 2014-09-04
W II kwartale tego roku o 1,5 proc. wzrósł zarówno współczynnik aktywności zawodowej osób z uszczerbkiem na zdrowiu, jak i ich wskaźnik zatrudnienia - donosi Dziennik Gazeta Prawna
Jak wynika z ogłoszonych przez GUS danych w ramach Badania Aktywności Ekonomicznej Ludności, ten pierwszy wyniósł 27,2 proc., a drugi 22,5 proc. To oznacza, że wskaźnik zatrudnienia osób niepełnosprawnych, który rósł w latach 2006-2012, by potem spaść w 2013 r. i I kw. 2014 r., zaczął ponownie rosnąć.
Zdaniem Biura Pełnomocnika Rządu ds. Osób Niepełnosprawnych dane GUS pokazują, że obowiązujące od 1 kwietnia 2014 r. zmiany w systemie wspierania pracodawców zatrudniających osoby z dysfunkcjami zdrowotnymi nie spowodowały pogorszenia sytuacji tej grapy na rynku pracy. Pięć miesięcy temu zniesione zostało bowiem zróżnicowanie w wysokości dopłat do wynagrodzeń osób niepełnosprawnych dla pracodawców mających status ZPChr oraz tych, którzy go nie posiadają. Zrównanie nie nastąpiło jednak poprzez skierowanie wyższej pomocy dla firm z otwartego rynku pracy, ale jej obniżenie dla ZPChr.
BON uważa, że ta pozytywna tendencja powinna utrzymać się też w III kw. tego roku.
Więcej w Dzienniku Gazecie Prawnej z 4 września 2014 r.
Źródło: www.niepelnosprawni.pl
Data opublikowania: 2014-09-15
Wciąż wysoki jest odsetek zakładów, w których nie przestrzega się przepisów dotyczących szkoleń w dziedzinie bezpieczeństwa i higieny pracy - wykazały kontrole Państwowej Inspekcji Pracy (PIP) przeprowadzone w 2013 r. w zakresie przestrzegania przepisów dotyczących zatrudniania osób z niepełnosprawnością.
W 2013 r. w 112 kontrolowanych zakładach 316 pracowników z niepełnosprawnością nie posiadało aktualnych szkoleń okresowych w zakresie bezpieczeństwa i higieny pracy. W 70 zakładach albo w ogóle nie przeprowadzono szkolenia wstępnego (instruktaż stanowiskowy), albo przeprowadzono je w sposób niewłaściwy. Przepisy w tym obszarze naruszono w 18 proc. zakładów pracy chronionej (zpchr) i zakładów aktywności zawodowej (zaz).
PIP zalecił także potrzebę kontynuowania kontroli zatrudniania, warunków bezpieczeństwa i higieny pracy osób z niepełnosprawnością, szczególnie w obszarze stanu obiektów i pomieszczeń, ich dostosowania do potrzeb i możliwości pracowników niepełnosprawnych. Dotyczy to zarówno chronionego, jak i otwartego rynku pracy.
Skala nieprawidłowości znacznie wyższa
PIP przebadała w ubiegłym roku warunki zatrudnienia 62,2 tys. osób z niepełnosprawnością; 18,4 tys. z nich miało lekki stopień niepełnosprawności. Skontrolowano 438 zakładów pracy chronionej, w sumie zatrudniających 60,1 tys. osób, w tym 46,2 tys. z orzeczeniem. Kontrolę przeprowadzono także w 19 zakładach aktywności zawodowej, które zatrudniają 1,1 tys. osób, w tym 819 z niepełnosprawnością. W wyniku 1385 kontroli, przeprowadzonych na wniosek starostów lub pracodawców, inspektorzy pracy wydali 29 opinii negatywnych.
Sami pracownicy z niepełnosprawnością także składali skargi, wskutek czego skontrolowano 144 zakłady pracy.
"W grupie zakładów posiadających status zakładu pracy chronionej lub zakładu aktywności zawodowej skala nieprawidłowości w zakresie przestrzegania przepisów i zasad bhp była znacznie wyższa niż w zakładach ubiegających się o taki status" - czytamy w raporcie PIP.
Czas pracy lekceważony
Wciąż znacznym problemem jest zbyt duża liczba osób, które doznają obrażeń w wyniku wypadków przy pracy.
- W zeszłym roku 735 osób doznało ciężkich obrażeń w czasie pracy - mówiła Iwona Hickiewicz, Główny Inspektor Pracy, prezentując 11 września 2014 r. na posiedzeniu sejmowych komisji ds. kontroli państwowej oraz polityki społecznej i rodziny sprawozdanie z kontroli PIP za ubiegły rok.
Inspektorzy pracy stwierdzili, że w przypadku 2241 osób dokonano oceny ryzyka zawodowego w związku z pracą na określonym stanowisku, nie uwzględniając ich dysfunkcji i szczególnych potrzeb związanych z wyposażeniem stanowiska i sposobem wykonywania pracy.
Kontrole PIP wykazały także nieprawidłowości dotyczące czasu pracy osób z orzeczeniem. 23 pracodawców (7 proc. skontrolowanych zpchr i zaz) zatrudniało 160 pracowników z niepełnosprawnością w czasie pracy o zwiększonym wymiarze dobowym i tygodniowym. 11 pracodawców zatrudniało zaś 130 pracowników w godzinach nadliczbowych bez zgody lekarza, a 5 pracodawców zatrudniło 21 pracowników nie zważając na zakaz wykonywania przez nich pracy w porze nocnej.
Źródło: Rzeczpospolita/www.baza-wiedzy.pl
Data opublikowania: 2014-09-04
Jak wynika z art. 9 ust 4C ustawy z 13 października 1998 r. (tekst jedn. Dz.U. z 2013 r., poz. 1442 ze zm., dalej ustawa o sus), osoby prowadzące pozarolniczą działalność gospodarczą, które nabyły prawo do renty, podlegają obowiązkowo ubezpieczeniom emerytalnemu i rentowym do czasu ustalenia prawa do emerytury. Chodzi tu jednak o rentę z tytułu niezdolności do pracy. Przepis ten nie dotyczy przedsiębiorców, którzy posiadają uprawnienia do renty rodzinnej - donosi Rzeczpospolita
Dla osób uprawnionych do tej renty prowadzenie pozarolniczej działalności to tytuł do dobrowolnych ubezpieczeń społecznych. Wynika to z treści art. 9 ust. 5 ustawy o sus.
Renta rodzinna przysługuje uprawnionym członkom rodziny osoby, która w chwili śmierci miała ustalone prawo do emerytury lub renty z tytułu niezdolności do pracy albo spełniała warunki wymagane do uzyskania jednego z tych świadczeń. Przy ocenie prawa do tej renty przyjmuje się, że zmarły był całkowicie niezdolny do pracy.
Jeśli taki przedsiębiorca chce się zgłosić do dobrowolnych ubezpieczeń społecznych, może to zrobić w dowolnym momencie. ZUS obejmie go ubezpieczeniami od dnia, który wskaże we wniosku, nie wcześniej jednak niż od daty jego złożenia (art. 14 ust. 1 ustawy o sus). Takie zgłoszenie składa się na formularzu ZUS ZUA z odpowiednim kodem tytułu ubezpieczenia (np. 0510 xx, 05 70 xx).
Obowiązek ubezpieczeń społecznych z tytułu prowadzenia działalności gospodarczej dotyczy wyłącznie osób, które mają ustalone prawo do renty z tytułu niezdolności do pracy.
Na podstawie art. 66 ust. 1 pkt 16 ustawy z 27 sierpnia 2004 r. o świadczeniach opieki zdrowotnej finansowanych ze środków publicznych (tekst jedn. Dz.U. z 2008 r. nr 164, poz. 1027 ze zm. dalej ustawa zdrowotna), obowiązkowi ubezpieczenia zdrowotnego podlegają osoby:
* pobierające emeryturę lub rentę,
* w stanie spoczynku pobierające uposażenie lub uposażenie rodzinne,
* pobierające uposażenie po zwolnieniu ze służby lub świadczenie pieniężne o takim samym charakterze.
Z art. 5 pkt 20 ustawy zdrowotnej wynika, że za pobierającego emeryturę lub rentę uznaje się osobę objętą zaopatrzeniem emerytalnym lub rentowym, która otrzymuje rentę socjalną albo rentę strukturalną na podstawie ustawy z 26 kwietnia 2001 r. o rentach strukturalnych w rolnictwie (Dz.U. nr 52, poz. 539 ze zm.) lub ustawy z 28 listopada 2003 r. o wspieraniu rozwoju obszarów wiejskich ze środków pochodzących z Sekcji Gwarancji Europejskiego Funduszu Orientacji i Gwarancji Rolnej (Dz.U. nr 229, poz. 2273 ze zm.) oraz otrzymującego emeryturę lub rentę z zagranicy.
Składkę zdrowotną należy opłacać z każdego z tych tytułów odrębnie (art. 82 ust. 1 ustawy zdrowotnej).
Zatem za osobę, która prowadzi działalność gospodarczą i jednocześnie pobiera rentę rodzinną, składka na to ubezpieczenie powinna być opłacana z dwóch tytułów - prawa do renty i prowadzonego biznesu.
Więcej w Rzeczpospolitej z 4 września 2014 r.
Źródło: Dziennik Gazeta Prawna/www.baza-wiedzy.pl
Data opublikowania: 2014-09-18
Chcemy w przedsiębiorstwie (działającym na otwartym rynku) zatrudnić osobę z umiarkowanym stopniem niepełnosprawności. Jakie wymogi formalne musimy spełniać jako pracodawca, aby zatrudnić taką osobę? - pyta czytelnik Dziennika Gazety Prawnej
Jak odpowiada "DGP" - pracownicy niepełnosprawni mogą być zatrudniani zarówno przez zakłady pracy działające na chronionym rynku pracy, jak i otwartym rynku.
Pracodawcy z otwartego rynku pracy, którzy chcą zatrudnić po raz pierwszy osobę niepełnosprawną, muszą pamiętać o udogodnieniach budowlanych, które uwzględniają schorzenia osób z niepełnosprawnością oraz o konieczności przystosowania stanowiska pracy.
Budynki, w których zatrudniane są osoby niepełnosprawne, a także ich otoczenie, tj. parkingi, miejsca postojowe, powinny spełniać warunki określone w przepisach rozporządzenia ministra infrastruktury z 12 kwietnia 2002 r. w sprawie warunków technicznych, jakim powinny odpowiadać budynki i ich usytuowanie (Dz.U. nr 75, poz. 690). Z trzech grup niepełnosprawności, które takich usprawnień najbardziej potrzebują, czyli osób z dysfunkcją wzroku, słuchu i dysfunkcją ruchu, największych udogodnień typu budowlanego wymaga się dla osób niepełnosprawnych ruchowo. Spełnianie ich potrzeb oraz wymagań zaspokaja w dużej mierze oczekiwania osób o innych rodzajach niepełnosprawności i wpływa na podwyższenie standardu wnętrz przeznaczonych również dla ludzi zdrowych.
Pracodawca z otwartego rynku pracy powinien pamiętać, iż zgodnie z art. 4 ust. 5 i 6 ustawy z 27 sierpnia 1997 r. o rehabilitacji zawodowej i społecznej oraz zatrudnianiu osób niepełnosprawnych (tj. Dz.U. 2011 r. nr 127, poz. 721; dalej: ustawa o rehabilitacji) zaliczenie do znacznego albo umiarkowanego stopnia niepełnosprawności osoby, nie wyklucza możliwości zatrudnienia tej osoby u pracodawcy niezapewniającego warunków pracy chronionej, w przypadkach:
* przystosowania przez pracodawcę stanowiska pracy do potrzeb osoby niepełnosprawnej;
* zatrudnienia w formie telepracy.
Kontrolę w zakresie spełniania warunku przystosowania stanowiska pracy przeprowadza Państwowa Inspekcja Pracy.
Zgodnie z art. 2 pkt 8 ustawy o rehabilitacji przystosowane stanowisko pracy osoby niepełnosprawnej oznacza stanowisko pracy, które jest oprzyrządowane i dostosowane odpowiednio do potrzeb wynikających z rodzaju i stopnia niepełnosprawności.
Co do możliwości wykonywania obowiązków na stanowisku pracy przez osobę niepełnosprawną, mają tutaj zastosowanie ogólne przepisy ustawy z 26 czerwca 1974 r. - Kodeks pracy (tj. Dz.U. z 1998 r. nr 21, poz. 94 ze zm.; dalej: k.p.) w zakresie lekarskich badań wstępnych. Zgodnie z art. 229 par. 4 k.p. pracodawca nie może dopuścić do pracy pracownika bez aktualnego orzeczenia lekarskiego stwierdzającego brak przeciwwskazań do pracy na określonym stanowisku.
Więcej w Dzienniku Gazecie Prawnej z 18 września 2014 r.
Źródło: Rzeczpospolita/www.baza-wiedzy.pl
Data opublikowania: 2014-09-01
Fundacje, stowarzyszenia, spółdzielnie pracy i socjalne z całego kraju wciąż mogą sięgnąć po preferencyjne pożyczki z programu "Kapitał ludzki" - donosi Rzeczpospolita
Udziela ich Towarzystwo Inwestycji Społeczno-Ekonomicznych z siedzibą w Warszawie w ramach pilotażowego projektu pn. "Wsparcie inżynierii finansowej na rzecz rozwoju ekonomii społecznej".
Jest on kierowany do przedsiębiorstw społecznych, takich jak: spółdzielnie pracy i socjalne, spółdzielnie inwalidów i niewidomych, organizacje pozarządowe (fundacje i stowarzyszenia), osoby prawne lub jednostki organizacyjne działające na podstawie przepisów o stosunku państwa do Kościoła katolickiego lub o stosunku państwa do innych kościołów i związków wyznaniowych, jeśli ich cele statutowe obejmują prowadzenie działalności pożytku publicznego. Z kredytów mogą też skorzystać spółki akcyjne i z o.o. oraz kluby sportowe, które nie działają w celu osiągnięcia zysku oraz przeznaczają całość dochodu na realizację celów statutowych i nie przeznaczają zysku do podziału między swych udziałowców, akcjonariuszy i pracowników.
Środki na kredyty pochodzą z programu operacyjnego "Kapitał ludzki", z części, za którą odpowiada Ministerstwo Pracy i Polityki Społecznej. Resort pracy zawarł jednak umowę z Bankiem Gospodarstwa Krajowego, na podstawie której to BGK pełni rolę tzw. beneficjenta systemowego, czyli operatora środków finansowych. To bank zarządza pieniędzmi, ale pożyczek udziela Towarzystwo Inwestycji Społeczno-Ekonomicznych, bo BGK wybrał je jako tzw. pośrednika finansowego.
Więcej w Rzeczpospolitej z 1 września 2014 r.
Źródło: Dziennik Gazeta Prawna/www.baza-wiedzy.pl
Data opublikowania: 2014-09-11
Pracownik niepełnosprawny ma prawo do dodatkowego urlopu wypoczynkowego od dnia zaliczenia go do znacznego lub umiarkowanego stopnia niepełnosprawności. Czy w tym czasie może pracować u jednego pracodawcy czy w kilku zakładach? - pyta czytelnik Dziennika Gazety Prawnej
Jak odpowiada ekspert współpracujący z "DGP" - pracownikom niepełnosprawnym przysługuje uprawnienie w postaci dodatkowego urlopu wypoczynkowego na zasadach wskazanych w ustawie z 27 sierpnia 1997 r. o rehabilitacji zawodowej i społecznej oraz zatrudnianiu osób niepełnosprawnych (tj. Dz.U. z 2011 r. nr 127, poz. 721 ze zm.; dalej: ustawa o rehabilitacji). Zgodnie z jej art. 19 osobie zaliczonej do znacznego lub umiarkowanego stopnia niepełnosprawności przysługuje dodatkowy urlop wypoczynkowy w wymiarze 10 dni roboczych w roku kalendarzowym.
Z kolei jak wynika z art. 154 par. 1 ustawy z 26 czerwca 1974 r. - Kodeks pracy (tj. Dz.U. 1998 r. nr 21, poz. 94 ze zm.), wymiar urlopu wypoczynkowego jest uzależniony od stażu pracy i wynosi:
1) 20 dni - jeżeli pracownik jest zatrudniony krócej niż 10 lat,
2) 26 dni - jeżeli pracownik jest zatrudniony co najmniej 10 lat.
Tak więc w przypadku osoby zaliczonej do znacznego lub umiarkowanego stopnia niepełnosprawności wymiar urlopu wypoczynkowego będzie wynosił odpowiednio:
3) 30 dni - jeżeli pracownik jest zatrudniony krócej niż 10 lat,
4) 36 dni - jeżeli pracownik jest zatrudniony co najmniej 10 lat.
Istotna z punktu widzenia pracodawcy i pracownika jest kwestia przyznania prawa do dodatkowego uprawnienia. Prawo do pierwszego takiego wolnego osoba ta nabywa po przepracowaniu jednego roku po dniu zaliczenia jej do jednego z tych stopni niepełnosprawności.
Dodatkowy urlop wypoczynkowy udzielany jest na takich samych zasadach, jak zwykły urlop wypoczynkowy. Dlatego też do okresu przepracowania roku po dniu zaliczenia do jednego z tych stopni niepełnosprawności może być wliczany okres przepracowania u jednego pracodawcy, jak i u kilku pracodawców. Ważne, aby od dnia zaliczenia do umiarkowanego bądź znacznego stopnia niepełnosprawności pracownik przepracował jeden rok.
Pierwszy dodatkowy urlop osoba niepełnosprawna nabywa w całości, nawet jeżeli uzyska do niego prawo dopiero w grudniu danego roku. Prawo do kolejnego dodatkowego urlopu wypoczynkowego osoba zaliczona do znacznego lub umiarkowanego stopnia niepełnosprawności nabywa 1 stycznia każdego roku kalendarzowego, o ile pozostaje w zatrudnieniu.
Więcej w Dzienniku Gazecie Prawnej z 11 września 2014 r.
Źródło: Dziennik Gazeta Prawna/www.baza-wiedzy.pl
Data opublikowania: 2014-09-18
Na początku lipca przywrócony został przepis, że pracownik mający znaczny i umiarkowany stopień niepełnosprawności pracuje 7 godzin dziennie i 35 tygodniowo bez konieczności uzyskiwania zaświadczenia lekarskiego w tej sprawie. Czy mimo zmiany przepisów pracodawca może wnioskować do lekarza medycyny pracy, by wobec pracownika niepełnosprawnego nie stosować skróconego czasu pracy? - pyta czytelnik Dziennika Gazety Prawnej
Jak odpowiada "DGP" - zgodnie z art. 15 ust. 2 ustawy z 27 sierpnia 1997 r. o rehabilitacji zawodowej i społecznej oraz zatrudnianiu osób niepełnosprawnych (tj. Dz.U. 2011 r. nr 127, poz. 721 ze zm.; dalej: ustawa o rehabilitacji) czas pracy osoby niepełnosprawnej zaliczonej do znacznego lub umiarkowanego stopnia niepełnosprawności nie może przekraczać 7 godzin na dobę i 35 godzin tygodniowo. Uprawnienie to przysługuje nie na podstawie zaświadczenia lekarskiego, ale z mocy prawa.
Mimo zmian w zakresie skróconego czasu pracy przepisy nadal wskazują na wyjątki w tym zakresie. Zgodnie bowiem z art. 16 ust. 1 ustawy zasad tych nie stosuje się:
1) do osób zatrudnionych przy pilnowaniu oraz,
2) gdy na wniosek osoby zatrudnionej, lekarz przeprowadzający badania profilaktyczne pracowników lub w razie jego braku lekarz sprawujący opiekę nad tą osobą wyrazi na to zgodę.
Oznacza to, że jeżeli osoba niepełnosprawna jest zatrudniona przy pilnowaniu lub gdy lekarz przeprowadzający badania profilaktyczne pracowników, lub w razie jego braku lekarz sprawujący opiekę nad osobą niepełnosprawną, na jej pisemny wniosek, wyrazi na to zgodę, to do tej osoby należy stosować przepisy dotyczące czasu pracy wynikające z ustawy z 26 czerwca 1974 r. - Kodeks pracy (tj. Dz.U. 1998 r. nr 21, poz. 94 ze zm.; dalej: k.p.), a nie z ustawy o rehabilitacji. Wówczas czas pracy nie może przekraczać 8 godzin na dobę i przeciętnie 40 godzin w przeciętnie pięciodniowym tygodniu pracy w przyjętym okresie rozliczeniowym nieprzekraczającym 4 miesięcy. Kodeks pracy wskazuje normy czasu pracy przeciętne, tzn. że możliwy jest rozkład czasu pracy w ten sposób, iż będzie on uwzględniał w niektórych dniach lub tygodniach świadczenie pracy w wyższych normach czasu pracy.
Do osób z niepełnosprawnością zatrudnionych przy pilnowaniu oraz mających zgodę lekarza stosujemy także przepisy dotyczące pracy w porze nocnej oraz w godzinach nadliczbowych. Natomiast osobom ze znacznym lub umiarkowanym stopniem niepełnosprawności nie przysługuje prawo do skróconej normy czasu pracy, gdyż po uzyskaniu zgody lekarza pracują zgodnie z kodeksową normą czasu pracy.
Więcej w Dzienniku Gazecie Prawnej z 18 września 2014 r.
Źródło: Dziennik Gazeta Prawna/www.baza-wiedzy.pl
Data opublikowania: 2014-09-04
Zdaniem Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów 70-proc. zwrot wydatków poniesionych na kurs pracownika z dysfunkcją zdrowotną powinien dotyczyć tylko małych i średnich firm - donosi Dziennik Gazeta Prawna
Taką uwagę złożył UOKiK do nowelizacji ustawy z 27 sierpnia 1997 r. o rehabilitacji zawodowej i społecznej oraz zatrudnianiu osób niepełnosprawnych (t.j. Dz.U. z 2011 r. nr 127 poz. 721 ze zm.). Przewiduje ona m.in. zmianę art. 41, który umożliwia pracodawcy organizującemu szkolenie dla niepełnosprawnych pracowników uzyskanie z PFRON częściowej refundacji jego kosztów. Obecnie limit ten został wyznaczony na 80 proc., ale nie więcej niż do kwoty dwukrotności przeciętnego wynagrodzenia za jednego uczestnika. Od przyszłego roku ma on być obniżony do 70 proc. kosztów.
UOKiK uważa, że takie rozwiązanie narusza nowe unijne przepisy dotyczące pomocy publicznej, pod które podlega ta forma refundacji. Zgodnie z art. 31 ust. 4 rozporządzenia Komisji (UE) nr 651/2014 z 17 czerwca 2014 r. uznającego niektóre rodzaje pomocy za zgodne z rynkiem wewnętrznym w zastosowaniu art. 107 i 108 Traktatu (Dz.Urz. UE L z 26 czerwca 2014 r.), intensywność finansowego wsparcia państwa w zakresie pomocy szkoleniowej co do zasady wynosi 50 proc. kosztów kwalifikowanych. Może ona ulec zwiększeniu w przypadku kursów dla pracowników niepełnosprawnych o 10 pkt proc., a do 70 proc. tylko w odniesieniu do małych i średnich przedsiębiorstw.
Urząd podkreślał, że wysokość refundacji na szkolenia niepełnosprawnych pracowników powinna być ograniczona do 60 proc., a ewentualne wyższe wsparcie przysługiwałoby tylko mniejszym pracodawcom.
Ta uwaga nie została jednak uwzględniona w trakcie konferencji uzgodnieniowej, na której omawiane były też zastrzeżenia zgłoszone przez Ministerstwo Infrastruktury i Rozwoju oraz Rządowe Centrum Legislacji. To oznacza, że wysokość refundacji za szkolenie nie będzie uzależniona od wielkości pracodawcy.
Więcej w Dzienniku Gazecie Prawnej z 4 września 2014 r.
Źródło: Dziennik Gazeta Prawna/www.baza-wiedzy.pl
Data opublikowania: 2014-09-01
Osoba całkowicie niezdolna do pracy, która utraciła możliwość zarobkowania wskutek wypadku lub choroby w młodości, ma prawo dorobić do renty socjalnej. Może to zrobić w dowolnej formie, a także uzyskiwać przychody z tytułu zasiłku chorobowego, macierzyńskiego, opiekuńczego i wyrównawczego oraz najmu i dzierżawy. Jednak nie w dowolnej wysokości - czytamy w Dzienniku Gazecie Prawnej
Ustawa z 27 czerwca 2003 r. o rencie socjalnej (Dz.U. nr 135, poz. 1268 ze zm.) uzależnia wypłatę świadczenia od wielkości miesięcznych przychodów. Jeżeli przekroczą one 70 proc. przeciętnego miesięcznego wynagrodzenia za kwartał kalendarzowy, ogłoszonego przez prezesa GUS w Monitorze Polskim (tj. 2726,80 zł począwszy od 1 czerwca 2014 r.), to ZUS zawiesza wypłatę renty socjalnej za kolejny miesiąc.
Doświadczyła tego np. jedna z mieszkanek Małopolski Kilkakrotnie zdarzało się, że pracodawca zalegał z wypłatą i w efekcie jednocześnie otrzymywała wynagrodzenie bieżące i za poprzedni miesiąc. W takiej sytuacji oddział ZUS w Krakowie wzywał ją do zwrotu nienależnie pobranej renty socjalnej za następny miesiąc.
- ZUS doskonale wie, że są to pieniądze za różne okresy, gdyż płatnik ma obowiązek opisać je w zgłoszeniu. Uważam, że skoro świadczenie przysługuje za dany miesiąc, to i limit przychodów powinien dotyczyć określonego okresu zarobkowania. Tym bardziej że wypłata wynagrodzenia to czynność techniczna, a zatrudniony nie ma wpływu na to, kiedy pieniądze znajdą się na koncie - przekonuje Marcin Misiorek, asystent sędziego w Sądzie Okręgowym w Krakowie.
- Zasady zawieszenia wynikają z ustawy o rencie socjalnej, a nie z interpretacji przepisów. Gdy dokumenty wskazują, iż przychód osiągnięty w danym miesiącu przekroczył dopuszczalną kwotę, organ rentowy jest zobowiązany do ustalenia nadpłaty świadczenia - odpowiada Radosław Milczarski z gabinetu prezesa ZUS.
Więcej w Dzienniku Gazecie Prawnej z 1 września 2014 r.
Źródło: Rzeczpospolita/www.baza-wiedzy.pl
Data opublikowania: 2014-09-02
Mam umiarkowany stopień niepełnosprawności i pracuję jako ochroniarz. Mój pracodawca twierdzi, że nie obejmuje mnie skrócenie do siedmiu godzin czasu pracy niepełnosprawnych. Czy słusznie? - pyta czytelnik Rzeczpospolitej
Jak odpowiada ekspertka współpracująca z dziennikiem "Rz" - zgodnie z art. 16 ustawy o rehabilitacji zawodowej i społecznej oraz zatrudnianiu osób niepełnosprawnych ograniczenia czasu pracy osób z umiarkowanym i znacznym stopniem niepełnosprawności do siedmiu godzin dziennie i 35 godzin tygodniowo nie stosuje się do osób zatrudnionych przy pilnowaniu. Ochroniarze mogą pracować dłużej.
Więcej w Rzeczpospolitej z 2 września 2014 r.
Źródło: Rynek Zdrowia
Data opublikowania: 2014-09-05
Państwowy Fundusz Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych zgodnie z projektem budżetu na 2015 r. będzie mógł wydać 4,8 mld zł; nieco mniej niż w tym roku. Najwięcej pójdzie na dofinansowanie wynagrodzeń pracowników niepełnosprawnych - ponad 3 mld zł.
Tegoroczny plan finansowy PFRON to prawie 5 mld zł. Milion złotych uzyskają gminy za utracone dochody podatkowe od prowadzących zakłady pracy chronionej, 48 mln zł zaplanowano na realizację programów wspieranych ze środków pomocowych Unii Europejskiej, a 40 mln zł na działania wyrównujące różnice między regionami. prawie 74,5 mln zł w planie finansowym PFRON przeznaczono na programy rehabilitacji społecznej i zawodowej zatwierdzane przez Radę Nadzorczą Funduszu, a 7 mln zł na zwrot kosztów budowy lub rozbudowy firm i dostosowanie do potrzeb pracowników niepełnosprawnych. Sam PFRON wyda na własne cele 336,2 mln zł, m.in. 52,3 mln zł pójdzie na wynagrodzenia osobowe,47 mln zł na zakup usług, a 62,6 mln ma trafić na inwestycje i zakupy inwestycyjne. Milion złotych zostanie przeznaczone na dofinansowanie kosztów szkolenia języka migowego lub część kosztów zatrudnienia tłumacza.
Źródło: PAP/Rynek Zdrowia
Data opublikowania: 2014-08-29
Zachowanie osobowości prawnej przez Państwowy Fundusz Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych - przewiduje uchwalona przez Sejm nowelizacja ustawy o rehabilitacji oraz zatrudnianiu niepełnosprawnych.
Za nowelą głosowało 434 posłów, nikt nie był przeciw, a dwie osoby wstrzymały się od głosu.
Zgodnie z uchwaloną w 2009 r. ustawą - Przepisy wprowadzające ustawę o finansach publicznych - PFRON miał zostać przekształcony w państwowy fundusz celowy. Oznaczało to pozbawienie go osobowości prawnej, likwidację rady i zarządu funduszu i przekształcenie PFRON w wyodrębniony rachunek bankowy zarządzany przez biuro podległe Ministerstwu Pracy i Polityki Społecznej. Pierwotnie przekształcenie PFRON miało nastąpić z początkiem 2012 r., potem termin przesunięto na początek 2015 r.
Uchwalona w piątek ustawa stanowi, że PFRON zostanie państwowym funduszem celowym, ale zachowa osobowość prawną i nie zostanie przekształcony w wyodrębniony rachunek bankowy zarządzany przez ministerstwo. Dochody funduszu będą zwolnione od podatku w części przeznaczonej na cele statutowe, z wyłączeniem działalności gospodarczej.
Projekty dotyczące przyszłości PFRON złożyły w lipcu 2014 r. kluby PO i SLD. Sejm pracował nad nimi łącznie. Podstawą do uchwalonej nowelizacji stał się projekt PO - bardziej kompleksowy od propozycji SLD (ta sprowadzała się do odsunięcia do 2020 r. wejścia w życie przepisów likwidujących osobowość prawną PFRON).Jak napisano w uzasadnieniu projektu Platformy, dotychczasowa formuła funkcjonowania funduszu, sprawdziła się, a zatem celowe wydaje się jej pozostawienie, tym bardziej, że rozwiązanie to nie generuje żadnych kosztów. Zwrócono też uwagę, że propozycja pozbawienia funduszu osobowości prawnej spotkała się z silnym protestem środowiska osób niepełnosprawnych. Wystąpienia w tej sprawie skierowało do MPiPS i pełnomocnika rządu ds. osób niepełnosprawnych 55 organizacji pozarządowych, organizacje pracodawców, związki zawodowe oraz wiele indywidualnych osób niepełnosprawnych.Teraz nowelizacją ustawy o rehabilitacji zawodowej i społecznej oraz zatrudnianiu osób niepełnosprawnych zajmie się Senat.
Źródło: PAP/www.niepelnosprawni.pl
Data opublikowania: 2014-08-28
- Odpowiedzialnie przed wysoką izbą mówię, że to są wydatki, na które nas stać - przekonywał Donald Tusk, zapowiadając zwiększenie waloryzacji emerytur i rent oraz ulg podatkowych na dzieci. - Nie jestem geniuszem, ale człowiekiem odpowiedzialnym, który chce sensownie podzielić niedużą nadwyżkę - dodał.
W środę 27 sierpnia 2014 r. w Sejmie premier mówił o planach rządu na najbliższe miesiące. W ramach "dwóch kluczowych priorytetów" zapowiedział wzrost minimalnych emerytur i rent, zwiększenie ulg podatkowych dla dzieci i stworzenie możliwości skorzystania z nich niezależnie od dochodów. Przekonywał też, że w nowej perspektywie budżetowej Unii Europejskiej znajdzie się 400 mld zł dla województw, co jest pomocą "większą niż plan Marshalla". Zapowiedział działania w celu zwiększenia obecności NATO w Europie i wzrost wydatków na zbrojenia w 2016 roku.
Deflacja uderza w rencistów
- Odpowiedzialnie przed wysoką izbą twierdzę, że to są te wydatki, na które nas stać - powiedział. - Wzrost nie może być gołą statystyką i jeśli pojawią się choć najmniejsze możliwości, pieniądze muszą trafić do najbardziej potrzebujących - dodał.
Niewielka nadwyżka, którą zdaniem premiera Tuska można wykorzystać, pojawiła się dlatego, że "uniknęliśmy zagrożenia recesją".
Według premiera niska inflacja, z którą ostatnio mamy do czynienia, uderza przede wszystkim w emerytów i rencistów. Waloryzacja emerytur i rent jest bowiem uzależniona corocznie od inflacji, więc jak nie ma inflacji, to "nie ma czego waloryzować" - mówił premier, cytując formułowane przez niektórych opinie.
- Ale z całą pewnością jest tak, że nie wszystkie ceny utrzymują się na tym samym poziomie czy są niższe, więc z punktu widzenia codziennego doświadczenia emerytów czy rencistów niektóre ceny pozostają na wysokim poziomie - mówił premier, wskazując na ceny czynszów, energii czy leków.
Wyższe renty i emerytury
Premier powiedział, że rząd szukał więc rozwiązania, które w 2015 roku pozwoli zachować reguły konstytucyjne i wskazania Trybunału Konstytucyjnego - zgodnie z którymi niemożliwa jest kwotowa waloryzacja emerytur - ale jednocześnie pozwoli zwiększyć wymiar waloryzacji dla emerytów i rencistów, mających najniższe świadczenia. Zaznaczył, że rząd proponować będzie Sejmowi przyjęcie wariantu, w którym zachowana zostanie konstytucyjna procentowa waloryzacja, ale - jak mówił - przy określeniu, że będzie to "nie mniej niż". Dodał, że zmiany ustawowe, które zostaną przedstawione Sejmowi, obejmą tych emerytów i rencistów, których świadczenie jest niższe niż 3300 zł.
- A więc będzie to dotyczyć przygniatającej większości - powiedział.
Przyznał, że PSL proponował nawet nowelizację konstytucji, by umożliwić kwotową waloryzację rent i emerytur, ale na to potrzebny byłby czas.
Poza tym premier Tusk zapowiedział "zwiększenie kwoty pieniędzy przeznaczonej na waloryzacje, niezależnie od tego, ile wskazuje dzisiaj inflacja".
- To oznacza podwojenie świadczenia dla tych, którzy uzyskaliby średnio 18 zł, ale wyraźna większość dostawałaby po 10 zł waloryzacji, gdybyśmy nie zwiększyli tej kwoty. Proponujemy zwiększenie tej kwoty globalnej dwukrotnie, co będzie oznaczało minimalne zwiększenie świadczenia emerytalnego o 36 zł - powiedział premier Tusk.
Jak ocenił szef rządu, "to oczywiście jest ciągle mało", ale - jak podkreślił - w porównaniu z planowanym do tej pory wzrostem świadczeń na poziomie 10 zł, proponowany przez rząd wzrost przynajmniej w jakimś stopniu powinien zadośćuczynić trudom życia codziennego polskich emerytów i rencistów. Zaznaczył, że podwyżka będzie dotyczyła też emerytów i rencistów z KRUS.
Józef Szczurek, dziennikarz, redaktor "Pochodni
Urodził się 28 stycznia 1928 r. w Sławkowie - zmarł w dniu 21 września 2014 r. w Warszawie.
Źródło: Zapiski autobiograficzne Józefa Szczurka
Obszerne fragmenty
Od wczesnego dzieciństwa miałem dużą krótkowzroczność. Fakt ten także mógł się przyczyniać do przykrych przygód. I tak na przykład któregoś wieczoru, pobiegłem do sadu sąsiadów. Z powodu zapadającego zmroku, nie zauważyłem, że stoi tam konny wóz i w pełnym biegu uderzyłem twarzą w metalowy koniec dyszla. W jednej chwili straciłem wszystkie zęby. Znów obficie popłynęła krew. Na szczęście były to zęby mleczne i po dłuższym czasie wyrosły nowe, ale przygoda należała do bardzo niemiłych i nie obeszło się bez kary za nieuwagę i oddalanie się od domu.
Moje zabawy także często zasługiwały na miano nagannych. Jako przykład opiszę jedną z nich. Mój wujek - Władysław - miał spore gospodarstwo odziedziczone po ojcu czyli moim dziadku. Rozległe podwórze otaczały zabudowania gospodarskie: obora, stajnia, stodoła, szopa na narzędzia rolnicze. Po tym podwórzu zawsze kręciło się sporo kur.
Któregoś dnia tak się złożyło, że w całym domostwie byłem sam. Pewnie okropnie się nudziłem, gdyż odłamałem z drzewa większą gałąź i zacząłem płoszyć kury. Goniłem je po całym podwórzu machałem gałęzią, chcąc dosięgnąć uciekające pierzaste stworzenia.
Kury uciekały większymi stadkami i pojedynczo, fruwały chcąc dostać się na dachy zabudowań, a przy tym swym gdakaniem robiły ogromny hałas. Pióra kolorowymi chmurkami unosiły się na wietrze. Było tyle ruchu, krzyku, zamieszania, że zabawa bardzo mi się podobała i wkładałem w nią coraz więcej inwencji.
Przerwała ją dopiero córka wujka, starsza ode mnie o pięć lat Janka. Oczywiście naskarżyła na mnie rodzicom, a to miało już konsekwencje karne, które, jak zwykle w takich wypadkach, odcisnęły się na części mojego ciała znajdującej się poniżej pleców. Zabawa ta wywołała chyba znaczny zgrzyt sąsiedzki, gdyż dobrze ją zapamiętałem.
Innym razem, zeskakując z wysokiego płotu na ziemię, wpadłem w kępę krzewów, w których była kwoka z kurczętami. Skok okazał się fatalny, gdyż nadepnąłem na jedno z piskląt. Okryte jeszcze żółtym puszkiem kurczę zaczęło piszczeć, gdyż pękł mu brzuszek. Przerażony, podniosłem je i zaniosłem do mamy. Bardzo przejęty, opowiedziałem, że kura stanęła na kurczątku i dlatego ta rana. Trzeba coś zrobić, żeby je uratować. Podsunąłem myśl, że można zszyć brzuszek pisklęcia, tak, jak mnie lekarz zszył ranę a stopie. Opowiadaniu mojemu nie dano wiary i znów musiałem ponieść konsekwencje swego niezamierzonego czynu. Podobnych przypadków było znacznie więcej, ale moim celem nie jest ich opisywanie, lecz przedstawienie kilku, jako przykłady, jakie skutki przynosiła moja wrodzona żywiołowość.
***
Pobyt na wsi okazał się niezmiernie istotnym etapem mego dzieciństwa. Wydaje mi się, że wszystko co najpiękniejsze widziałem, to właśnie tam się znajdowało. Żywy i bezpośredni kontakt z przyrodą, lasem, kwiecistymi łąkami, dzikimi i domowymi zwierzętami, z wielką, otwartą przestrzenią - dawały bogactwo przeżyć, które utraciłem wraz z przeniesieniem się do miasta. Ważne było i to, że wtedy jeszcze miałem stosunkowo dobry wzrok, który już niebawem miałem utracić nieodwołalnie.
***
Moja edukacja miała różne formy i trwała dość długo, bo z przerwami aż 25 lat. Po raz pierwszy, w wieku siedmiu lat, szkolne progi przekroczyłem we wrześniu 1935 roku w Sławkowie. Szkoła znajdowała się na głównej ulicy. W pobliżu była poczta, kościół, duża plebania, dom dla organisty, tak zwana Organistówka, w której ulokowano także ochronkę dla kilkunastu dzieci.
W budynku szkolnym, na parterze znajdowały się dwie sale do nauki oraz mieszkanie stróża i jego rodziny. Do obowiązków stróża należała dbałość o higienę pomieszczeń, obiektu sanitarnego znajdującego się na podwórzu oraz dużego boiska szkolnego. Na pierwszym piętrze była duża sala do nauki oraz gabinet kierownika szkoły.
Nauka odbywała się na dwie zmiany. O ósmej rano zaczynały się lekcje dla uczniów od piątej do siódmej klasy, a popołudniu - od pierwszej do trzeciej. Dla klasy czwartej wynajmowano pomieszczenie w innej części miasta.
W każdej klasie uczyło się około sześćdziesięciorga uczniów. Może ktoś zapytać, jak nauczyciel mógł zapanować nad tak liczną grupą. Wtedy nie stanowiło to problemu, ponieważ większa była ogólna dyscyplina społeczna. Ponadto uczniowie mieli większe poczucie ważności nauki i jej znaczenia w życiu dorosłym. Istniały także określone, dziś nie znane, instrumenty dyscyplinujące. I tak na przykład, uczniowie, gdy nie wykonywali czynności zajmujących ręce, siedzieli z wyprostowanymi plecami, z rękami założonymi do tyłu. Nie mogli więc podejmować żadnych nieprzewidzianych programem ruchów.
System nauczania znacznie różnił się od dzisiejszego. Uczniowie od pierwszej do trzeciej klasy mieli jedną, tę samą panią, która uczyła wszystkich przedmiotów, włącznie ze śpiewem, a warto dodać, że nauka śpiewania odgrywała wówczas bardzo ważną rolę. Dopiero, począwszy od klasy czwartej, do różnych przedmiotów byli oddzielni nauczyciele. Wyjątek stanowiła jedynie lekcja religii, którą, począwszy od najniższych klas, prowadził parafialny ksiądz wikariusz. Duży wpływ na wychowanie uczniów miała bardzo prężna drużyna harcerska. Wśród najmłodszych dzieci działała organizacja zuchowa.
W czasie przerw, dzieci przebywały na boisku, a zimą- głównie na korytarzu. Zajęcia gimnastyczne także odbywały się na boisku. W kącie obok drzwi stróżówki, znajdował się duży, zamknięty pojemnik z wodą. Każdy, kto chciał się napić, odkręcał kurek i napełniał wodą, stojący obok, blaszany kubek.
Naprzeciw szkoły, po drugiej stronie ulicy, rosło kilka ogromnych, niemal niebosiężnych klonów, co nadawało jej otoczeniu o każdej porze roku specyficzny urok i piękny, dostojny wygląd.
Od wczesnego dzieciństwa miałem dużą krótkowzroczność. Siedziałem w pierwszej ławce, ale i tak nie widziałem liter ani cyfr na tablicy, a jedynie białe linie znaczków. Gdy w czasie lekcji trzeba było coś przepisać, co dwie lub trzy minuty podchodziłem do tablicy, czytałem kilka wyrazów lub liczb, wracałem na swoje miejsce i wpisywałem przeczytane zdanie do zeszytu. W takich sytuacjach najczęściej nasza pani dawała mi "Płomyczek" i z niego przepisywałem fragment jakiejś czytanki. Dzięki temu nie musiałem podchodzić do tablicy. Przeważnie było tak, że szybko przepisałem wyznaczony tekst, a następnie z ogromnym przejęciem czytałem to wspaniałe, dziecięce czasopismo. Wkrótce efekt okazał się nadspodziewanie miły, ponieważ pani nauczycielka, widząc moje zainteresowanie, przynosiła każdy numer "Płomyczka" i wypożyczała mi go do czytania w domu.
Uczyłem się dobrze. Byłem jednym z kilkorga uczniów, którzy mieli w zeszytach najwięcej czerwonych znaków, czyli ocen bardzo dobrych. Pod koniec czerwca 1937 roku, a więc po dwóch latach nauki, zaczął mi się pogarszać wzrok w lewym oku. Lekarz podstawowej opieki medycznej skierował mnie do przychodni specjalistycznej w Dąbrowie Górniczej. Tam okulista, wypisując receptę, stwierdził, że lewe oko może być trudne do uratowania, ale z prawym nie powinno być problemów. Przepisał mi krople do oczu, które należało zapuszczać codziennie rano i wieczorem przez trzy tygodnie.
Trwały wakacje. Całe dnie spędzałem na półkoloniach, w lipcowym słońcu, biorąc udział w intensywnych zabawach ruchowych i kąpielach w rzece. Któregoś dnia wróciłem do domu, prawie nic nie widząc. Już nazajutrz znalazłem się w przychodni okulistycznej w Sosnowcu. Okulistka po wnikliwym badaniu stwierdziła, że krople, których używałem, mogły przynieść dobry skutek, gdybym przez cały czas kuracji leżał w zaciemnionym pokoju. Lekarz, który o tym nie powiedział, dopuścił się poważnego zaniedbania. Okulistka skierowała mnie do szpitala. Dwumiesięczna bolesna kuracja, seria zastrzyków w gałkę oczną nie dały oczekiwanych rezultatów. Diagnoza zabrzmiała jak wyrok: obuoczne odklejenie siatkówki. Wtedy jeszcze medycyna nie radziła sobie z tym schorzeniem.
Ordynator oddziału okulistycznego szpitala w Sosnowcu napisał list do zakładu w Laskach, w którym poinformował o mojej sytuacji i prosił o przyjęcie mnie do szkoły. I tak jesienią 1938 roku zasiadłem w ławce trzeciej klasy laskowskiej szkoły. Już po dwóch tygodniach sprawnie posługiwałem się pismem Braille'a.
***
Wiosną 1941 roku niemiecki burmistrz Sławkowa zawiadomił nas, że planuje rozpoczęcie starań o umieszczenie mnie w szkole dla niewidomych w Kemlitz, ale mama nie wyraziła zgody na mój wyjazd, gdyż obawiała się że mogę zginąć w czasie alianckich bombardowań niemieckich miast.
W lipcu 1945 roku otrzymałem pismo z Lasek, że szkoła rusza od września i mogę przyjechać, aby kontynuować naukę. Po dramatach i beznadziejności egzystencji w czasie wojny wiadomość ta była dla mnie wielką radością.
Do laskowskiej szkoły przyjechałem w połowie Września. Włączono mnie do piątej klasy. Prawie wszyscy jej uczniowie, w liczbie dwunastu , mieli okupacyjną przerwę w nauce i byli przerośnięci.
Szkołę podstawową, z bardzo dobrymi wynikami, ukończyłem w 1948 roku, ale nie opuściłem zakładu, gdyż przyjęto mnie na roczny kurs masażu leczniczego, który zorganizowano dla ponaddwudziestoosobowej grupy niewidomych. W czerwcu 1949 roku wyjechałem z Lasek z dyplomem masażysty. Miesiąc później otrzymałem pracę w przychodni lekarskiej w Bytomiu, a po roku przeniosłem się do szpitala w Katowicach. Już od września rozpocząłem naukę w ósmej klasie Liceum Ogólnokształcącego dla Pracujących im. Adama Mickiewicza w Katowicach. Klasa miała 30 uczniów. Nauka odbywała się w godzinach popołudniowych, po pięć lekcji dziennie. Środy, soboty i niedziele były wolne od zajęć przeznaczano je na lekturę oraz naukę własną. W szkole tej byłem pierwszym niewidomym uczniem, ale ani nauczyciele, ani uczniowie nie wyróżniali mnie w żaden sposób. Znalazłem wśród nich wielu przyjaciół i serdeczne więzi utrzymywały się przez długie lata po ukończeniu szkoły.
W zakładzie pracy miałem pokój służbowy i fakt ten sprzyjał nauce zespołowej. W dni wolne od nauki szkolnej w moim pokoju zbierali się koledzy po cztery lub pięć osób - wspólnie czytaliśmy książki, rozwiązywaliśmy zadania z matematyki i fizyki, omawialiśmy różne inne zagadnienia. Należałem do najlepszych uczniów w klasie, toteż w większości przedmiotów mogłem moim kolegom dużo pomóc. Oni natomiast służyli mi pomocą we wszystkich sprawach, w których potrzebny był wzrok. Taki układ przetrwał aż do egzaminu dojrzałości. Dopiero po maturze rozjechaliśmy się do różnych miast i wyższych uczelni.
***
Na świadectwie maturalnym miałem wszystkie oceny bardzo dobre, z wyjątkiem matematyki, z której otrzymałem stopień dostateczny. Moja nauka w szkole średniej opierała się na notatkach brajlowskich i na nauce zespołowej, obejmującej najczęściej obowiązkowe lektury i naukę podręcznikową, zwłaszcza z dziedziny historii, biologii i geografii. Wszystkie prace domowe pisałem na maszynie czarnodrukowej, gdyż technikę pisania opanowałem w czasie pobytu w Laskach. Moje wypracowania z polskiego profesor często odczytywał w klasie na głos, uznając je za bardzo dobre. Nic zatem dziwnego, że rada pedagogiczna szkoły popierała moje plany podjęcia studiów na wydziale dziennikarstwa.
Na egzamin na Uniwersytecie Warszawskim w lipcu 1954 roku przyjechałem z własną maszyną do pisania. Podczas egzaminu dostałem oddzielny pokój, aby moja maszyna w nie przeszkadzała innym kandydatom na studia. Było ich 2000, a miejsc tylko sto, zatem rywalizacja ogromna. Asystenci ogłosili trzy tematy. Wybrałem temat związany z twórczością Juliusza Słowackiego. Mieliśmy cztery godziny na wykonanie zadania. Swoją pracę oddałem po trzech godzinach. Po dwóch dniach zatrzymał mnie na korytarzu uczelni asystent wydziału dziennikarskiego i oświadczył, że z pracy pisemnej otrzymałem czwórkę z plusem i zostałem przyjęty na studia. Odniosłem wrażenie, że faktem tym był niezmiernie poruszony i zaskoczony. Rozpierało mnie szczęście, że dostałem się na studia dziennikarskie, które w moich życiowych planach zajmowały poczesne miejsce.
Cieszyłem się i nie przypuszczałem, że zanim uda mi się zrealizować moje plany, czeka mnie wiele przykrości i trudności.
***
W czasie studiów starałem się osiągać dobre wyniki, aby jak najwięcej się nauczyć, a jednocześnie udowodnić, że nie widząc, można pokonać liczne bariery. Miałem dobre warunki materialne, ponieważ oprócz stypendium, od 1956 roku otrzymywałem jako niewidomy zasiłek lektorski, wypłacany z kasy państwowej, tylko niewiele mniejszy od stypendium studenckiego, a na ostatnim roku studiów, jako jeden z dwóch studentów na roku, otrzymywałem stypendium naukowe.
Myślę, że najważniejsze są tu dobre stosunki z koleżankami i kolegami. Miałem wśród nich serdecznych przyjaciół, na których w każdej sytuacji mogłem liczyć. Zawsze uważałem i nadal tak myślę, że jeśli niewidomy chce się cieszyć uznaniem otoczenia - korzystać z pomocy innych - musi im coś z siebie dawać, a nie tylko brać. Jeżeli ktoś chce się bez przerwy "wieszać" na innych, nie znajdzie aprobaty i przyjaźni, otoczenie będzie go unikać.
***
W czasie studiów przede wszystkim liczyłem na siebie. Podstawą nauki było pismo Braille'a. Bez niego nie mógłbym ukończyć studiów, a potem przez długie lata pracować jako dziennikarz. Moja nauka w szkole średniej, a także studia uniwersyteckie opierały się na notatkach brajlowskich, które służyły nie tylko mnie, ale również widzącym przyjaciołom, gdyż zwłaszcza podczas sesji egzaminacyjnych uczyliśmy się w kilkuosobowych zespołach, a moje zapiski okazywały się najdokładniejsze. Nie muszę chyba dodawać, że wtedy dla niewidomych studentów nie było podręczników w brajlu ani na taśmie, bo magnetofony stały się popularne dopiero w latach sześćdziesiątych. Dlatego notatki z wykładów i zajęć seminaryjnych były podstawą nauki i warunkiem dorównania studentom widzącym, dla których stały otworem biblioteki i czytelnie. O komputerach nawet w najśmielszych marzeniach nikomu w Polsce się nie śniło.
***
Gdy skończyła się wojna w maju 1945 roku, życie we wszystkich jego przejawach, w całym kraju, wzrosło do szczytu możliwości. Każdego dnia powstawały setki nowych szkół zakładów pracy, punktów usługowych i różnych innych instytucji. Moi pełnosprawni rówieśnicy z zapałem rzucali się na naukę, na pracę w powstających z gruzów fabrykach Śląska. Cieszyłem się z tego wybuchu nowych sił żywotnych, a jednocześnie z goryczą myślałem, że w mojej sytuacji życiowej nic się nie zmienia. Nie dostrzegałem żadnych nowych szans. W myślach opracowywałem plany konspiracyjnej ucieczki z domu na
Śląsk i tam znalezienie jakichś możliwości rozpoczęcia samodzielnego życia. Ale któregoś dnia zaświeciło słońce - z zakładu w Laskach nadeszło pismo - od września rozpoczyna się nauka i mam przyjechać do szkoły. Moja radość była ogromna. Wreszcie nadszedł szczęśliwy dzień odjazdu.
***
Budynki szkolne i internatowe w Laskach w przeważającej części były zburzone. Pamiętać trzeba, że w we wrześniu 1939 roku na tym terenie toczyły się zażarte walki o Warszawę, niemieckim bombom lotniczym i artylerii oparły się tylko nieliczne części zabudowań, mimo to rozpoczęła się nauka.
Spragnieni wiedzy, uczniowie oddawali się jej z zachłannością.
***
Po dobrze zdanym egzaminie zawodowym, w czerwcu 1949 roku, wyjechałem do rodzinnego domu. Dyrekcja zakładu pomagała w znalezieniu pracy absolwentom kursu. Miałem czekać na wiadomość, gdzie i od kiedy będę zatrudniony. Mnie starano się ulokować w Łodzi. Gdy po upływie miesiąca żadna wiadomość nie nadeszła, postanowiłem sam zająć się sprawą.
Nie chciałem prosić ojca o pieniądze potrzebne na wyjazd do Katowic, gdzie spodziewałem się znaleźć posadę w którymś ze śląskich zakładów leczniczych. Napisałem więc list do jednego z zaprzyjaźnionych nauczycieli z prośbą o niewielką pożyczkę finansową, z zapewnieniem, że oddam po otrzymaniu pierwszej pensji.
Wkrótce listonosz przyniósł pieniądze i list od przyjaciela, w którym podawał mi adres swego znajomego niewidomego masażysty pracującego w Bytomiu. Do niego miałem się zgłosić, a on, mając rozeznanie w branży, z pewnością mi skutecznie pomoże. Tak też uczyniłem.
Na drugi dzień, wraz z młodszym bratem - Staszkiem, wyjechaliśmy na Śląsk. Pan Ferdynand Frybes, do którego miałem list polecający, bardzo się ucieszył. Stwierdził, że chyba niebo mnie jemu zesłało. Stara się bowiem o przeniesienie do Wrocławia, gdzie będzie wśród swoich Lwowiaków, i gdzie oferują mu lepsze warunki pracy, a także mieszkanie, ale nie może wyjechać, dopóki na swoje miejsce w bytomskiej przychodni zdrowia nie znajdzie kogoś chcącego podjąć pracę. I tak, po niespełna tygodniu, pan Ferdynand wraz z żoną wyjechał do Wrocławia, a ja rozpocząłem pracę masażysty w przychodni leczniczej czyli, jak się wtedy mówiło - w ubezpieczalni w Bytomiu. Mieszkanie otrzymałem w hoteliku należącym do miejscowej spółdzielni niewidomych, gdzie pozwolono mi się zatrzymać, dopóki nie znajdę odpowiedniego lokum.
Moja praca składała się z dwu części zakładowej i terenowej. Trzy przedpołudniowe godziny przeznaczone były na wykonywanie zabiegów w mieszkaniach pacjentów obłożnie chorych i pięć godzin popołudniowych w zakładzie terapeutycznym. Pacjentów w terenie miałem zawsze dwu. Wraz ze zleceniem na masaż otrzymywałem adres chorego. Oznaczało to, że codziennie musiałem być w różnych dzielnicach miasta.
Pierwsza część obowiązków była dla mnie trudna. Po pierwsze - nie znałem dobrze miasta, a po drugie - musiałem samodzielnie dotrzeć pod wskazany adres, i to było bardzo trudne.
W Laskach nie uczono nas chodzić samodzielnie po ruchliwym mieście czyli, jak się teraz określa - orientacji przestrzennej. Problematyka ludzi niewidomych nie była jeszcze tak rozwinięta jak na zachodzie Europy. Byliśmy, jak w wielu innych sprawach, mocno zapóźnieni.
Po rozległym terenie zakładowym poruszaliśmy się samodzielnie, ale tam nie było samochodów, tramwajów, krętych ulic i placów. Poza tym, nie uczono posługiwać się białą laską, co na zachodzie już kilkanaście lat wcześnie stało się normą.
Tak więc po ulicach miałem poruszać się, jak człowiek widzący. Wiele razy znalazłem się w niebezpieczeństwie. Kiedyś na kopalnianym osiedlu na krańcu miasta, wszedłem na tor kolejowy, po którym jechał pociąg załadowany węglem. Gdyby się przede mną nie zatrzymał, byłoby ciężko. Chyba nie muszę przytaczać określeń, jakimi maszynista mnie obsypał. Po dwu miesiącach takiego chodzenia, któryś z pacjentów poradził, abym kupił sobie laskę. Wtedy przechodnie będą na mnie zwracać większą uwagę i będzie łatwiej. Z rady skorzystałem i rzeczywiście pomogło. Poza tym, coraz lepiej poznawałem miasto, i to także miało duże znaczenie.
***
Wkrótce pokonałem początkowe trudności i zżyłem się z ludźmi, z miastem, ale często myślałem o zmianie zakładu pracy. Chciałem się dalej uczyć, a rozłożenie pracy na cały dzień na nowe zadania nie pozwalało. Gdy więc po roku dowiedziałem się, że w Katowicach w szpitalu zwalnia się etat - wystąpiłem z podaniem o przyjęcie. Na pozytywną odpowiedź nie musiałem długo czekać. Zostawało jeszcze uzyskać zgodę na odejście w przychodni bytomskiej , co po dwu tygodniach się udało i mogłem przenieść się do Katowic.
Mieszkanie otrzymałem w pokoju służbowym. Wtedy na terenie szpitala mieszkała spora liczba pielęgniarek i lekarzy. Pracę rozpocząłem 4 października 1950 roku, a już tydzień później byłem uczniem ósmej klasy Ogólnokształcącego Liceum dla Pracujących w Katowicach. Teraz, kiedy moje obowiązki zawodowe zamykały się w godzinach od 8 do 15, mogłem rozpocząć dalszą naukę.
***
W czerwcu 1954 roku zdałem egzamin maturalny i po wielu rozważaniach, zdecydowałem się na studia w Uniwersytecie Warszawskim, na Wydziale Dziennikarskim. Czekał mnie trudny czas. Musiałem się rozstać z kolegami i koleżankami ze szkoły i z innymi bliskimi mi ludźmi, z miastem, które było mi wielce przyjazne, gdzie znałem każdy zakątek i które polubiłem, z codzienną stabilizacją, i wyjechać do Warszawy, gdzie, jak się domyślałem, czekały na mnie same niewiadome i będę musiał zaczynać prawie wszystko od nowa.
Moje zakończenie pracy na oddziale neurologicznym przyjęte zostało przez chorych, a także przez część lekarzy, nutą niepewności. Mnie także nie było łatwo rozstać się z tym wszystkim, czym żyłem dotychczas. Dyrektor administracyjny szpitala, żegnając się ze mną, oświadczył, że gdyby moje plany z jakichś przyczyn się nie powiodły, w każdej chwili mogę wrócić i będę tego samego dnia na nowo przyjęty do pracy.
***
Na wstępie chciałbym opowiedzieć, jak zrodziła się koncepcja mojej pracy w prasie, zwłaszcza, że zaczęło się bardzo nietypowo. Po raz pierwszy o służbie dziennikarskiej pomyślałem, gdy byłem jeszcze uczniem w szkole laskowskiej i czytałem pierwszy numer czasopisma dla niewidomych: "Pochodni", miesięcznika wychodzącego w piśmie wypukłym. Było to w grudniu 1948 roku. Jeden z reportaży bardzo mnie zafascynował. Pomyślałem, że ja także mógłbym pisać podobne artykuły, zwłaszcza, że moje wypracowania szkolne prawie zawsze oceniane były wysoko, a niektóre kierownik szkoły w Laskach - Zygmunt Serafinowicz wysyłał do Ministerstwa Oświaty, jako dowód wysokiego poziomu nauki. Od tego czasu myśl o dziennikarstwie często powracała i idąc na studia, cel ten miałem na widoku .
Już na początku pierwszego semestru, prezes zarządu Głównego Polskiego Związku Niewidomych - mjr Leon Wrzosek poprosił mnie do siebie i po krótkiej rozmowie oświadczył, że Związek czeka na mnie, gdyż potrzebni są wykształceni niewidomi na odpowiedzialnych stanowiskach. Abym mógł się do tych zadań przygotować jak najlepiej, od tego czasu zapraszano mnie na zebrania plenarne Zarządu Głównego i ważniejsze konferencje krajowe na prawach aktywnego uczestnika.
Studentów mojego wydziału obowiązywała coroczna, wakacyjna praktyka w redakcjach czasopism, aby mogli jak najlepiej przygotować się do pracy w instytucjach prasowych. Ja wybrałem "Dziennik Zachodni " w Katowicach, ponieważ dobrze znałem miasto i dzięki temu mogłem bez większych trudności realizować zadania zlecane mi przez kierownictwo Dziennika. W czasie praktyki adiustowałem teksty przeznaczone do druku, przygotowywałem informacje z materiałów PAP-owskich, pisałem artykuły o działalności różnych instytucji śląskich. Gdy więc ukończyłem czteroletnie studia, miałem już dobre przygotowanie do pracy redakcyjnej i mogłem od razu zająć stanowisko kierownicze .
Próg redakcji "Pochodni", jako jej pracownik, przekroczyłem 1 sierpnia 1958 roku. Studia ukończyłem miesiąc wcześniej, choć egzamin magisterski zdałem dopiero w czerwcu 1960 roku. Od razu zostałem szefem redakcji.
***
Od początku z odpowiedzialnością i zaangażowaniem zabrałem się do pracy. Do pomocy, głównie do czytania i adiustowania (redakcyjnego opracowania) tekstów przychodzących do redakcji, miałem osobę widzącą. Narzędzi pracy naówczas nie było wiele. Tabliczka brajlowska i czarnodrukowa maszyna do pisania musiały mi wystarczyć. Magnetofon, który bardzo usprawniał pracę, dostałem dopiero pod koniec 1962 roku, a na komputer trzeba było poczekać jeszcze prawie trzydzieści lat.
Zależało mi na przeprowadzeniu zmian merytorycznych, które miały na celu zwiększenie atrakcyjności czasopisma i jego roli społecznej oraz liczby prenumeratorów. W tym celu wprowadziłem nowe rubryki poszerzające stronę informacyjną, publicystyczną i reportażową. Od początku duży nacisk położyłem na spotkania z czytelnikami w terenie, wizyty w zakładach pracy, w kołach i okręgach PZN.
***
Z poszczególnych rubryk tematycznych powstawały nowe czasopisma, jako dodatki do "Pochodni" I tak zaczęły wychodzić kwartalniki: "Niewidomy Spółdzielca", "Niewidomy Masażysta", "Głos Kobiety", "Encyklopedia Prawa", czasopismo w języku Esperanto - "Pola Stelo" (Polska gwiazda). Kwartalniki miały swoich redaktorów, ale redakcja "Pochodni" sprawowała nad nimi nadzór merytoryczny i organizacyjny.
Dużo czasu, przynajmniej kilka dni w miesiącu, poświęcałem na wyjazdy do różnych miast i miasteczek, aby spotykać się z czytelnikami, władzami terenowymi i załogami różnych zakładów pracy. Spotkania z czytelnikami były dla mnie ważnym źródłem informacji, poznawania potrzeb odbiorców i skuteczności działania redakcji.
Dzięki pracy na stanowisku redaktora naczelnego "Pochodni", mogłem przez cały czas rozmawiać z Czytelnikami, wskazywać, według moich ocen, najważniejsze kierunki w sferze spraw niewidomych, kultury i problemów związanych z codziennym życiem, dzielić się z nimi swymi przemyśleniami i doświadczeniami.
Poznałem setki ludzi, mądrych, szlachetnych i ideowych, a z wieloma się zaprzyjaźniłem. Sprzyjały temu organizowane przez redakcję narady korespondentów, zjazdy i konferencje, a także inne formy spotkań z czytelnikami. Ich troski, fascynacje i pragnienia przekazywałem poprzez wywiady i artykuły szerszemu ogółowi, a to przyczyniało się do budowania jedności i pomostów między ludźmi.
***
W realizowaniu zadań redakcyjnych ważną rolę odgrywała współpraca międzynarodowa. Począwszy od połowy lat 60. co dwa lata organizowane były międzynarodowe konferencje redaktorów naczelnych czasopism, które miały status organów prasowych związków niewidomych w krajach należących do obozu państw socjalistycznych, za każdym razem w innym kraju, w Polsce dwa razy - w latach 1974 i 1986.
Dzięki temu powstawały możliwości nawiązywania bliskich więzi z wieloma ludźmi w całej Środkowej i Wschodniej Europie, a nawet w tak odległych krajach, jak Uzbekistan czy Azerbejdżan. Poznałem nie tylko ludzi, ale i kulturę, obyczaje, osiągnięcia i problemy tych krajów oraz ich najważniejsze zabytki.
Międzynarodowe konferencje dziennikarzy trwały przeważnie około tygodnia i miały na celu wymianę doświadczeń zawodowych i społecznych oraz nawiązywanie więzi przyjacielskich. Porozumiewaliśmy się za pośrednictwem tłumaczy oraz języka rosyjskiego, jednak najczęściej rozmowy między przedstawicielami narodów słowiańskich nie wymagały tłumaczenia. Współpraca zagraniczna między redakcjami zanikła całkowicie na przełomie lat 80. i 90. gdy w krajach Środkowej i Wschodniej Europy dokonały się zmiany polityczne.
***
W 1962 roku powierzono mi dodatkową funkcję: koordynowanie działalności wszystkich czasopism i książek. Z tego tytułu do niej należały sprawy organizacyjne całego działu wydawniczego, finansowe i personalne. Za tę działalność nie otrzymywałem wynagrodzenia, była to więc praca społeczna.
Redaktorzy kierujący poszczególnymi redakcjami nie należeli do ludzi ustępliwych. Cechowała ich wyrazista osobowość, toteż często dochodziło do rozmaitych spięć. W tym zespole tylko ja miałem opinię umiejącego łagodzić konflikty, likwidować ogniska zapalne. Tak współpracownicy, jak i zwierzchnicy w ZG PZN mieli do mnie zaufanie, a ja starałem się nie zawieść. Udawało mi się to przez dwadzieścia kilka lat. Z funkcji koordynatora zrezygnowałem dopiero pod koniec 1985 roku. Wtedy te zadania przeszły na dyrektora Zakładu Wydawnictw i Nagrań Związku.
***
Przedstawiłem tylko niektóre kierunki działalności zawodowej, które łączyły się z redagowaniem czasopisma. Chcę jeszcze dodać, że to wszystko nie byłoby możliwe bez pomocy współpracowników widzących, którzy uczestniczyli we wszystkich zadaniach związanych z redagowaniem czasopisma, jeździli po całej Polsce, zbierając materiały dziennikarskie, pisali reportaże i artykuły publicystyczne . Wspierali mnie we wszelkich czynnościach , okazywali w zrozumienie i przyjaźń. Bez ich pomocy nie mógłbym osiągać celów stawianych mi przez społeczeństwo.
Na stanowisku redaktora naczelnego "Pochodni" pracowałem do połowy 1994 roku, czyli przez 36 lat, aż do osiągnięcia wieku emerytalnego. Po rezygnacji z funkcji kierowniczej, zostałem jeszcze w redakcji na częściowym etacie, do 31 lipca 2003 r., zajmując się adiustowaniem tekstów przeznaczonych do druku, pisaniem artykułów oraz różnymi innymi sprawami wydawniczymi. Było to dość naturalne, ponieważ funkcję redaktora naczelnego objęła współpracowniczka, która przedtem pracowała ze mną w redakcji przez ponad trzydzieści lat.
***
Po formalnym odejściu z redakcji, w moim trybie życia prawie nic się nie zmieniło, tyle tylko, że przestałem dojeżdżać do lokalu redakcyjnego. Wynikało to i z tego, że zwiększała się u mnie niesprawność ruchowa wynikająca ze schorzenia stawów biodrowych. Nadal pisałem artykuły do "Pochodni" i kilku innych czasopism. Kierujący nimi redaktorzy, doceniając moją wiedzę i doświadczenia dziennikarskie, zabiegali o współpracę ze mną, oczekując głównie publikacji problemowych czyli takich, które zmuszają czytelnika do wysiłku intelektualnego i emocjonalnego.
Każdego roku zamieszczałem około dwudziestu artykułów. I tak na przykład w pierwszej połowie 2012 roku ukazało się w druku dwanaście moich publikacji. Począwszy od 2005 r. sporo czasu zacząłem poświęcać opracowaniom książkowym.
***
Pierwsza książka pod moją redakcją ukazała się na początku lat 70. W tamtym czasie, prawie każdego roku w "Pochodni" ogłaszane były konkursy na różne tematy. Czytelnicy lubili tę formę aktywności kulturalnej i chętnie uczestniczyli w konkursowych imprezach, zwłaszcza, że i nagrody - pieniężne i rzeczowe - stanowiły skuteczny doping. W 1973 roku tytuł konkursu brzmiał: "Poczucie własnej wartości". Temat ten doskonale wpisał się w zainteresowania i osobiste przeżycia czytelników.
Nadeszło kilkadziesiąt ciekawych prac. Uczestnicy konkursu szczerze opowiadali w nich o swych dramatach związanych z utratą wzroku i jak potem z pełnym samozaparcia mozołem poszukiwali nowego miejsca w społeczeństwie, jakie musieli znosić upokorzenia i pokonywać przeszkody, aby na nowo odzyskać ludzką godność.
Z nadesłanych prac wybrałem ponad dwadzieścia najlepszych, udoskonaliłem je stylistycznie i opracowałem redakcyjnie, napisałem wstęp i nadałem im formę książkową. Wtedy nawiązałem kontakt z kierownictwem wydawnictwa "Iskry" w Warszawie i zaniosłem projektowaną książkę. Od razu przyjęto ją do druku.
***
W 2001 roku wyszła moja praca monograficzna pt.: "Ręce, które widzą". Jest to historia jednej z warszawskich spółdzielni: "Nowa Praca Niewidomych", o profilu artystycznym, od początku jej istnienia, czyli od 1956 do dwutysięcznego roku. Ukazane są dzieje zakładu oraz ludzi, którzy go tworzyli, oddawali mu swoje serca i umysły. Książka wyszła w druku zwykłym, i kodzie Czytaka. Zawiera również kilkadziesiąt ilustracji. W jej końcowej części znajdują się notki biograficzne ludzi, którzy na kartach dzieła wystąpili i to jest dodatkowa wartość tej niezwykłej monografii.
Latem 1996 roku, Zarząd Główny PZN, chcąc uczcić 50. rocznicę utworzenia ogólnokrajowej organizacji - Związku Pracowników Niewidomych RP - zorganizował w Jachrance koło Warszawy ośmiodniową naradę dla starszych działaczy, którzy nie tylko pamiętali minione wydarzenia, ale aktywnie uczestniczyli w tworzeniu godnych warunków życia niewidomych w Polsce. Ich wypowiedzi obejmujące najważniejsze nurty działalności dla dobra ludzi, którzy muszą żyć bez światła, stanowią kanwę książki: "Historia na żywo". Praca wyszła w druku w 2008 roku.
***
W latach 2009 - 2010 wyszły dwa wydania książkowe pod moją redakcją, pierwsze - "Oni torowali drogi", drugie - "Widzący niewidomym". Pierwszą książkę wydał Zarząd Główny PZN, natomiast drugą - Zarząd Fundacji Polskich Niewidomych i Słabo widzących "Trakt". Obydwie pozycje mają podobny charakter.
***
W 2003 roku powstało Stowarzyszenie Pomocy Osobom Niepełnosprawnym "Larix" im. Henryka Ruszczyca, z siedzibą w Warszawie. Jednym z kierunków jego działalności jest udostępnianie niepełnosprawnym wzrokowo książek beletrystycznych i popularnonaukowych czyli kopiowanie ich w formatach dostępnych niewidomym i niedowidzącym na cyfrowych kartach pamięci. Latem 2011 roku, Stowarzyszenie "Larix" przyjęło ode mnie do nagrania w kodzie Czytaka książkę pt: "Henryk Ruszczyc we wspomnieniach".
***
Na dysku komputerowym mam jeszcze kilka ważnych dla mnie pozycji książkowych , które dotychczas nie zostały wydane. Należy do nich praca , zawierająca kilkaset biografii prasowych ludzi widzących i niewidomych mających znaczne zasługi w pracy społecznej lub zawodowej dla inwalidów narządu wzroku. Każda biografia składa się z artykułów prasowych publikowanych na przestrzeni kilkudziesięciu lat. Wszystkie podzielone są na następujące działy: Działacze społeczni, Kultura, Muzycy, Nauczyciele, Naukowcy. Każdy z tych działów dzieli się na dwie części: ludzi działających i nieżyjących. Całość opatrzona jest moim wstępem autorskim. Trwają starania, aby praca ta znalazła się na jednym z portali internetowych. Dotychczas skorzystało z niej wielu młodych ludzi piszących prace magisterskie na tematy związane z niepełnosprawnością.
Druga pozycja, do której jestem przywiązany, nazwana jest roboczo: kalendarz historyczno - kulturalny. Jest to zbiór dat i faktów od czasów najdawniejszych do 2012 roku. Narodziny wydawnictwa przypadają na 1995 rok, a zaczęło się od konkretnych potrzeb.
Zdarzało się wielokrotnie, że gdy pracowałem nad jakimś artykułem, potrzebna mi była data wydarzenia lub opis faktu. Musiałem wtedy szukać wiadomości po różnych dostępnych mi źródłach i nie zawsze ją znajdowałem. Właśnie dlatego, czytając czasopisma lub książkę, wynotowywałem niektóre fakty, które mogły mi się przydać w dziennikarskiej profesji. Z biegiem lat rozrastał się mój kalendarz historyczny. Po dwudziestu latach notatek, pozycja ta urosła do kilkuset stron.
***
Dużą pozycję stanowią napisane przeze mnie i opublikowane artykuły od 1954 roku, a więc od zawodowego zaangażowania się w dziennikarstwo. Kosztowało mnie to niemało trudu i pieniędzy, gdyż publikacje te musiały być przepisane z wydawnictw, które wyszły w druku zwykłym, w okresie kiedy o komputerach nawet nikt nie marzył. Są to głównie artykuły, które ukazały się w "Pochodni". Do większości innych wydawnictw dotychczas nie udało mi się dotrzeć.
W publikacjach prasowych mojego autorstwa przeniesionych ze zwykłego druku do komputerowej przestrzeni, a jest ich około tysiąca, opowiedziana jest duża część życia niewidomych w powojennej Polsce wplecionych w historię naszej ojczyzny. Stanowią więc istotny obszar naszych dziejów.
Za swą pracę zawodową i działalność na rzecz ludzi niepełnosprawnych, na przestrzeni lat, otrzymałem sporo odznaczeń państwowych i społecznych. Oto niektóre z nich:
Złoty Krzyż Zasługi 1968 rok
Krzyż Kawalerski Orderu Odrodzenia Polski 1978 rok .
Zasłużony Działacz Kultury 1970 rok
Złota Honorowa Odznaka Polskiego Związku Niewidomych
Złota Odznaka Związku Ociemniałych Żołnierzy RP
Złota Odznaka Towarzystwa do Walki z Kalectwem
Złota Odznaka za Zasługi dla Śląska
Nagroda kpt. Jana Silhana
Brązowy Medal za Obronność Kraju (za popularyzację na łamach prasy problematyki wojskowej i patriotycznej)
Medal - Dwanaście Wieków Gniezna
Medal 30-Lecie Duszpasterstwa Niewidomych w Polsce
Złota Odznaka za Zasługi dla Warszawy(Syrenka)
W latach 1970 -1988 otrzymałem Odznaki za Zasługi w następujących województwach: Bydgoszcz, Bielsko-Biała, Poznań, Płock, Włocławek.
W 2012 otrzymałem najwyższe odznaczenie PZN - Honorowy Członek Polskiego Związku Niewidomych.
O mojej pracy zawodowej i społecznej ukazało się w prasie polskiej, nie tylko środowiskowej, sporo artykułów i wywiadów, w których miałem możliwość przedstawienia swych poglądów na różne ważne zagadnienia. Na zakończenie mojej pracy etatowej, artykuł o szerszym spojrzeniu na moją osobę, napisała mgr Danuta Tomerska, która w kierownictwie wydawnictw współpracowała ze mną przez ponad 40 lat. Miała więc możliwość poznania mnie w różnych sytuacjach i okolicznościach. Jej wypowiedzią chciałbym zakończyć opowieść o bardzo istotnej części mojego życia.
Józef Szczurek
Warszawa 22 lipca 2012
Źródło: Publikacja własna "WiM"
Włodzimierz Dolański urodził się w Jassach /Rumunia/ w 1886 - zmarł w Warszawie 1973roku.W wieku 10 lat, na skutek wybuchu prochu strzelniczego, stracił wzrok i prawą rękę. Uczył się we lwoskiej szkole dla niewidomych.
Na początku dwudziestego wieku, przez kilkanaście lat występował, jako jednoręki pianista, z koncertami w różnych miastach europejskich. Studiował w paryskiej Sorbonie i Uniwersytecie Warszawskim. Był nauczycielem muzyki w szkole dla niewidomych w Laskach.
W 1946 roku stworzył pierwszą ogólnopolską organizację:"Związek Pracowników Niewidomych RP. Jako przewodniczący Zarządu Głównego ZPN powołał do życia "Pochodnię". Pierwszy numer czasopisma wyszedł w brajlu we wrześniu 1948 roku. Był wykładowcą w Państwowym Instytucie Pedagogiki Specjalnej i Uniwersytecie Warszawskim. W 1957 r. otrzymał Krzyż komandorski Orderu Odrodzenia Polski.Jest autorem setek artykułów publicystycznych i rozpraw naukowych na tematy tyflologiczne.
***
Włodzimierz Dolański - jemu należy się miano i ranga pioniera zorganizowanego ruchu niewidomych w Polsce, jednego z głównych twórców cudu społecznego, jaki stał się działem tej grupy inwalidów po II wojnie światowej w Polsce.
Po raz pierwszy z nazwiskiem - Dolański - zetknąłem się, ale tylko w warstwie werbalnej, na początku 1939 roku, ponieważ właśnie wtedy rozpocząłem naukę w szkole w Laskach. Od współuczniów dowiedziałem się, że jest całkowicie niewidomy, nie ma prawej ręki, uczy gry na fortepianie i jest świetnym pianistą. Mówiono ponadto, że pan Dolański wykłada matematykę, ale w wyższych klasach. Tak więc, ponieważ nie miałem lekcji muzyki i należałem zaledwie do trzecioklasistów, nie miałem okazji poznania tego wybitnego pedagoga.
Pod koniec lata 1939 roku wybuchła II wojna światowa i przez 6 lat przebywałem w domu rodzinnym. Do Zakładu w Laskach wróciłem jesienią 1945 roku, ale w pierwszych latach okresu powojennego dr Dolański zajęty był organizowaniem ogólnopolskiego ruchu niewidomych i cały czas przebywał w Warszawie. Zetknąłem się z nim dopiero wiosną 1948 roku, a odbyło się to w sposób następujący.
Włodzimierz Dolański pełnił wówczas funkcję przewodniczącego Zarządu Głównego Związku Pracowników Niewidomych RP i organizacji tej, którą trzy lata wcześniej stworzył, poświęcał dużo czasu i energii. Obejmowała ona coraz większe połacie kraju.
Na początku kwietnia wspomnianego roku, zwołano szkole w Laskach zebranie, w którym uczestniczyli najstarsi wychowankowie oraz niewidomi nauczyciele i wychowawcy. Zebrało się prawie czterdzieści osób. Wszyscy serdecznie powitali inicjatora zebrania - dr Dolańskiego i jego żonę - panią Wandę.
Najpierw zacny gość opowiedział o powstaniu pierwszej ogólnopolskiej organizacji niewidomych, o jej celach, formach pracy i trudnościach, z jakimi musi się borykać. W zebraniu aktywnie uczestniczyła pani Wanda, co świadczyło o tym, że jest ona mocną podporą w pracy społecznej męża. To właśnie pani Dolańska zaproponowała, aby wszyscy uczestnicy zebrania zapisali się na członków ZPN. Wniosek został przyjęty i w ten sposób w Laskach powstało koło Związku Pracowników Niewidomych RP, a jego przewodniczącym został jeden z nauczycieli - mgr Zdzisław Zajączyński.
Zebranie założycielskie zakończyło się bardzo miłą wiadomością. Przewodniczący Zarządu Głównego - dr Włodzimierz Dolański ogłosił, że wszyscy członkowie laskowskiego koła otrzymują w darze naręczne zegarki brajlowskie. Wśród obdarowanych zapanowała radość. Nie należy się dziwić. Brajlowskie zegarki, i to szwajcarskie, były wówczas w Polsce rzadkością, a fakt, że przyszły do nas niespodziewanie, stały się dodatkowym atutem zadowolenia.
Na następne spotkanie z Włodzimierzem Dolańskim czekałem aż dziewięć lat, czyli do wiosny 1957 roku. Odegrało ono ważną rolę w moim rozwoju osobowościowym. Zbliżałem się wówczas do końca studiów dziennikarskich. I tu muszę się cofnąć do jesieni 1956 roku, kiedy w Europie dokonywały się doniosłe przemiany polityczne.
W naszym kraju "Polski Październik" osiągnął największe wrzenie. Na Węgrzech, po wkroczeniu wojsk radzieckich, trwały walki, ginęli ludzie. Młodzież polska, a szczególnie brać studencka, murem stała po stronie węgierskich powstańców. Tak się złożyło, że w tym burzliwym okresie w Warszawie rodziło się nowe czasopismo brajlowskie- miesięcznik: "Nasz Świat".
Pani Halina Banaś, której powierzono zadanie zorganizowania czasopisma, mnie zaproponowała napisanie wstępnego artykułu politycznego do pierwszego numeru. Wyraziłem zgodę. Propozycja stwarzała możliwość rozładowania wewnętrznych napięć, oburzenia najazdem na Budapeszt. W artykule co rusz pojawiały się takie określenia, jak: nieprzyjacielska armia, wrogie wojska rosyjskie, bezprzykładna agresja... Taki artykuł, napisany na fali największego wzburzenia, powędrował do redakcji tworzącego się pisma.
Pierwszy numer nowego miesięcznika ukazał się w połowie stycznia 1957 roku, a więc ponad dwa miesiące po przygotowaniu mojego wstępniaka. Dobrze, że nie było go w pierwszym wydaniu "Naszego Świata". W tamtym okresie sytuacja polityczna bardzo szybko się zmieniała. W czasie dwu miesięcy, jakie upłynęły od listopada do stycznia, napięcia w stosunkach międzynarodowych opadły, Oddziały Armii Czerwonej wycofały się z Budapesztu. W Polsce rząd pod kierownictwem Władysława Gomułki stawał się coraz bardziej stabilny i silniejszy, społeczeństwo zaczęło smakować owoce "Października". O moim artykule wkrótce całkiem zapomniałem.
Po tej nieco przydługiej dygresji pora wrócić do spotkań z dr Dolańskim. Tym razem odbyło się ono w maju 1957 roku w Laskach. Trzeba tu przypomnieć, że w połowie lat 30. państwo Dolańscy, kosztem wielu wyrzeczeń, wybudowali na terenie zakładu w Laskach, niewielki dom, w którym przez wiele lat późniejszych mieszkali. W tym właśnie domu pan Dolański przyjął mnie wiosną 1957 roku. Siedzieliśmy na zewnętrznych schodkach willi, śpiewały szpaki i słowiki. Wtedy właśnie zacny gospodarz przypomniał mi mój naładowany emocjami artykuł wstępny do "Naszego Świata".
Okazało się, że publikacja ta, zanim ją odrzucono, była analizowana i dyskutowana w gronie kilku osób, które decydowały o tym, co dzieje się na szczytach związkowej władzy. Krytyka była miażdżąca. Mój artykuł uznano za szkodliwy i nieodpowiedzialny.
Już wcześniej, na początku mojej nauki uniwersyteckiej, planowano, iż po ukończeniu studiów dziennikarskich, podejmę pracę na kierowniczym stanowisku w redakcji "Pochodni". Jednak tak nieprzemyślany artykuł mocno podważył ten zamiar, bo jaka może być gwarancja, że po przyjściu do "Pochodni" - organu prasowego Związku, będę postępował racjonalnie i odpowiedzialnie. Bardzo niewiele brakowało, a droga do pracy w wydawnictwach PZN zostałaby przede mną zamknięta.
Na kanwie tego wydarzenia, na drewnianych schodkach, dr Dolański przekazał mi kilka zasad postępowania, które zapamiętałem na zawsze, i które w wielu późniejszych trudnych momentach decydowały o wyborze drogi. Wynikało z nich, że człowiek, któremu powierzono odpowiedzialne zadania, nie powinien się kierować emocjami, choćby najwznioślejszymi, lecz rozumem, zwłaszcza, kiedy przyjmuje na siebie odpowiedzialność za dobro i pomyślność innych ludzi. Należy widzieć nie tylko to co jest dziś, jutro, ale także realia za lat dziesięć, dwadzieścia. Niejednokrotnie trzeba znieść własne trudne momenty, dla dobra ludzi, którym chcemy służyć. Kanony te w późniejszych latach sprawdziły mi się wielokrotnie.
W sierpniu 1958 roku rozpocząłem pracę w "Pochodni". Od razu zabrałem się do urozmaicenia i merytorycznego wzbogacania czasopisma. Od tego czasu dr Dolański stał się częstym gościem w redakcji. Przychodził do nas ze swą drugą żoną - Marią przynajmniej raz na dwa, trzy miesiące. Trzeba tu wyjaśnić, że pierwsza żona - pani Wanda, złożona ciężką chorobą, w 1951 roku, przeczuwając zbliżające się rozstanie z życiem, poprosiła swą najbliższą przyjaciółkę, aby zaopiekowała się jej niesprawnym mężem. Pani Maria prośbę przyjęła i obietnicę spełniła. Stała się serdeczną i pełną oddania żoną.
Swych artykułów pan Dolański nie przesyłał pocztą. Zawsze przynosił je osobiście, a pisał w tym czasie dużo, między innymi - do kwartalnika "Szkoła Specjalna", miesięcznika naukowego: "Problemy" a także do czasopism zagranicznych. Każda wizyta państwa Dolańskich stawała się okazją porozmawiania na rozmaite tematy.
Latem 1959 roku doszło do niespodziewanego i przykrego zgrzytu. Podczas studiów na Wydziale Dziennikarskim UW uczono mnie, że redaktor naczelny wydawnictwa prasowego odpowiada za treść i formę publikowanego artykułu. Ma więc prawo, a nawet obowiązek naniesienia poprawek, jeśli uzna, że są nieodzowne. Tej zasadzie starałem się być wierny.
Moje ambicje korektorskie nie ominęły również jednego z artykułów Pana Dolańskiego. W kilku zdaniach zmieniłem niektóre słowa. Treści publikacji to nie zaszkodziło, ale forma przybrała nieco inny kształt. Na skutki nie musiałem czekać długo. Po przeczytaniu swego artykułu w wydrukowanym już czasopiśmie, autor setek publikacji i doświadczony stylista, wpadł w gniew.
Redakcyjny telefon zadzwonił z samego rana. Zaskoczony, usłyszałem zdenerwowany głos dr Dolańskiego: "Jak pan śmiał poprawiać mój tekst? Nie upoważniłem Pana do tego. Może, a nawet powinien Pan poprawiać korespondencje przychodzące ze wsi i małych miasteczek, pisane niewprawną ręką czytelnika, ale moich tekstów zmieniać nie pozwolę.
Byłem wstrząśnięty. Czułem się tak, jakby mnie ktoś przyłapał na jakimś okropnym draństwie. Po kilkunastu minutach, gdy już nieco ochłonąłem, zatelefonowałem do pana Dolańskiego i najserdeczniej, jak tylko potrafiłem, przeprosiłem go za wcześniejszą przewinę. Mój zacny rozmówca także nie był już tak zagniewany. Na szczęście, ten niemiły incydent nie wywarł ujemnego wpływu na nasze przyjazne stosunki, miał jednak dla mnie ogromne i dodatnie znaczenie.
O sprawie tej myślałem wielokrotnie, rozważałem ją w wielu aspektach, jako człowiek, dziennikarz i redaktor. Pojąłem, że należy szanować myśli, doświadczenia i wysiłek drugiego człowieka. Ten nakaz ze szczególną siłą obowiązuje dziennikarzy. Jeśli z tytułu redaktorskiego nie mogę zaaprobować zawartych w publikacji przekonań, powinienem problem przedyskutować z autorem, ale nie zmieniać sensu jego wypowiedzi.
Telefoniczna rozmowa z dr Dolańskim uwrażliwiła mnie na drugiego człowieka, wyposażyła w instrumenty intelektualne, psychiczne i fachowe, których nie dały mi kilkuletnie studia uniwersyteckie.
O doktorze Dolańskim napisano sporo artykułów, ale zawsze jest on przedstawiany w kategoriach bardzo poważnych, niemal dostojnych i to nieco zniekształca jego sylwetkę psychiczną i społeczną. W połowie lat 60. państwo Dolańscy otrzymali dwupokojowe, kwaterunkowe mieszkanie na warszawskim Mokotowie, w najbardziej zielonej części miasta. Cieszyli się, gdyż było to w ich życiu ważne wydarzenie. Chcieli, abym ich odwiedził.
Gdy przyjechałem któregoś popołudnia, pan gospodarz z ożywieniem mówił, jak się urządzili, jak poradzili sobie z przeprowadzką i jak niedaleko mają do miejsc, gdzie jest szum drzew, świergoty ptaków i spokój. Po kolacji dr Dolański z nie mniejszą werwą opowiadał o swych paryskich czasach i przyjaciołach z tamtych lat. Nie brakowało w tych wspomnieniach faktów humorystycznych i zabawnych, a także momentów rozrzewniających.
Kolejnym tematem była kolorowa bonżurka czyli krótki, męski szlafroczek, który już wtedy wychodził z mody. Państwo Dolańscy od dłuższego czasu daremnie szukali jej w sklepach. I właśnie tego dnia, w którym ich odwiedziłem, udało im się nabyć piękną, brązową bonżurkę. Pan Dolański cieszył się nią, jak dziecko. Wtedy właśnie poznałem tę drugą stronę jego bogatej osobowości.
Uważam, że dorobek publicystyczny dr Dolańskiego zasługuje na opracowanie naukowe. W połowie lat 70. postanowiłem zmierzyć się z tym zadaniem. Podjąłem decyzję o przystąpieniu do pisania pracy doktorskiej na temat jego publicystycznej i naukowej działalności.
Zagadnienie to bardzo mnie zafrapowało. Zacząłem zbierać materiały. Uczęszczałem na seminaria i sesje doktoranckie organizowane przez Wydział Dziennikarski Uniwersytetu Warszawskiego. Jednak po roku musiałem się wycofać z tych ambitnych planów. Nie zdołałem pogodzić obowiązków zawodowych, społecznych i rodzinnych z nowymi zadaniami, zwłaszcza, że artykuły Włodzimierza Dolańskiego rozsiane są po licznych czasopismach, krajowych i zagranicznych, i nie tylko w języku polskim. Wtedy jeszcze nie było komputerów, internetu i skanerów, które teraz tak znakomicie ułatwiają niewidomym pracę.
Twórczość dziennikarska była nie tylko pasją i żywiołem Włodzimierza Dolańskiego, ale traktował ją również, jako posłannictwo, najważniejsze narzędzie kształtowania rzeczywistości społecznej niewidomych. Pisał do końca życia. ostatni artykuł wyszedł spod jego pióra na miesiąc przed śmiercią. Artykuł przedstawiał pierwsze lata pobytu Henryka Ruszczyca w Laskach. Ukazał się w marcowej "Pochodni" 1973 roku, a więc w miesiącu, w którym dr Dolański odszedł od nas na zawsze. Jestem przekonany, że gdybyśmy chcieli czerpać z jego przebogatej działalności naukowej i społecznej, jego intelektualnego i moralnego przesłania, mimo upływu czasu, nasze dzisiejsze drogi byłyby łatwiejsze i prostsze.
Źródło: Historia niewidomych polskich w zarysie Ewy Grodeckiej
Fragmenty
Przygotowywane przed wojną połączenie wszystkich regionalnych stowarzyszeń niewidomych cywilnych w jeden związek ogólnopolski stało się teraz nie tylko dla wszystkich oczywiste, ale i konieczne w nowym układzie stosunków.
Zachęcony przez władze państwowe, do których zwrócił się z memoriałem przedstawiającym sytuację i potrzeby niewidomych, dr Włodzimierz Dolański przystąpił do organizowania ogólnokrajowego Związku Pracowników Niewidomych, stawiając sobie jako cel zasadniczy "pracę wszystkich niewidomych do pracy zdolnych i opiekę nad niezdolnymi".
W sierpniu 1946 r. odbyło się w Łodzi pierwsze spotkanie przedstawicieli wszystkich związków regionalnych, na którym uzgodniono zasady wspólnego statutu.
W październiku tegoż roku odbył się w Chorzowie zjazd delegatów wszystkich stowarzyszeń regionalnych, który powołał do życia Związek Pracowników Niewidomych R.P. z siedzibą w Warszawie.
Według statutu członkiem Związku mógł zostać każdy niewidomy bez względu na wyznanie i przekonania religijne, pod następującymi warunkami:
- utrata wzroku w granicach od 85 do 100 procent,
- wiek powyżej lat 18,
- obowiązek pracy na utrzymanie swoje i rodziny,
- podporządkowanie się postanowieniom statutu.
Na przewodniczącego Związku został wybrany dr Włodzimierz Dolański. Liczba zrzeszonych niewidomych wynosiła 1913 osób.
Czując się spadkobiercą poniemieckich zakładów dla niewidomych, Związek spodziewał się uzyskać stałą bazę roboczą i organizacyjną w dawnym Blindenheimie, położonym w centrum Wrzeszcza, a składającym się z pięciu budynków w ośmiohektarowym parku. Wszystko to było zaplanowane i zbudowane ze zrozumieniem potrzeb ludzi pozbawionych wzroku i w trosce o nich. Od roku powstania /1864/ zakład był wielokrotnie odnawiany, rozszerzany, ulepszany i wyposażany coraz bardziej nowocześnie. Bezpośrednio po wojnie niewidomi polscy wprowadzili się tu i zorganizowali warsztaty szczotkarskie. Nie zdołali jednak ani objąć wszystkich budynków, ani ocalić bogatych urządzeń i zbiorów muzealnych przed rozgrabieniem.
Związek Pracowników Niewidomych czynił wszystko, co było w jego mocy, by obiekt we Wrzeszczu został mu oddany w całości i na stałe, by mógł być zagospodarowany przez niewidomych, by ich dobru służył. Prócz warsztatu szczotkarskiego została tu uruchomiona drukarnia brajlowska i tu powstał ośrodek szkolenia zawodowego niewidomych z całej Polski.
Niestety, wśród toczącej się wówczas na terenie zniszczonego kraju walki różnych instytucji o gmachy i lokale, - niewidomi przegrali. Były Blindenheim we Wrzeszczu okazał się jedynym pomieszczeniem odpowiednim dla Gdańskiej Akademii Medycznej /1950/.
Zarząd Główny Związku prowadził pracę w kilku uzupełniających się wzajemnie kierunkach.
Dbając o należyty poziom oświaty i kultury niewidomych zorganizował dwa biura przepisywania w brajlu książek, w pierwszym rzędzie podręczników dla szkół specjalnych, które po zniszczeniach wojennych znajdowały się w krytycznej sytuacji pod względem pomocy szkolnych. Biura, w których zatrudnione były kobiety niewidome, dostarczały szkołom i członkom Związku 300 tomów różnych książek. Po uruchomieniu drukarni brajlowskiej wznowione zostało wydawanie "Pochodni", a następnie zaczęto drukować pisemko dla dzieci pt. "Światełko". Miesięcznik czarnodrukowy pt. "Przyjaciel Niewidomych", wydawany jako organ Związku, spełniał podwójne znaczenie: informował widzących o sprawie niewidomych w Polsce i zagranicą, ułatwiając w ten sposób wzajemne zbliżenie i zrozumienie, nadto zaś za ogłoszenia i artykuły propagandowe, umieszczane w piśmie przez różne instytucje i firmy, uzyskiwał poważne fundusze na działalność Związku /1948/.
Zgodnie z własnym hasłem "nic o nas bez nas", za pośrednictwem swego prezesa Związek brał czynny udział w zorganizowanej przez Ministerstwo Oświaty naradzie w sprawie szkół dla dzieci niewidomych, następnie zaś w pracach stałej Komisji Doradczej dla Spraw Niewidomych w tymże Ministerstwie.
Uważając się za reprezentację niewidomych polskich w dotyczącej sprawy niewidomych akcji międzynarodowej, Związek gościł w r. 1948 Rolanda Bergera, delegata Departamentu Społecznego ONZ, a następnie doradcę Królewskiego Narodowego Instytutu dla Niewidomych w Londynie, Artura Platta. Berger, po zapoznaniu się z Zakładem Niewidomych we Wrzeszczu obiecał swą pomoc, życząc rozwinięcia tej skromnej placówki we wzorowy ośrodek pracy niewidomych. Platt, który gruntownie zapoznał się z sytuację niewidomych polskich i z działalnością, mającą na celu ich dobro, wygłosił szereg odczytów i wnioski swoje przedstawił na konferencji, zwołanej w tym celu przez Ministerstwo Pracy i Opieki Społecznej.
W związku z bytnością w Polsce R. Bergera i A. Platta, dr Dolański został wysłany z ramienia Departamentu Społecznego ONZ i naszego Ministerstwa Pracy i Opieki Społecznej do Anglii, celem zapoznania się z urzędami dla niewidomych w tym kraju, a następnie przeniesienia na teren Polski wszystkiego, co uzna za odpowiednie i korzystne.
W sierpniu 1949 r. przebywający w Anglii Dolański uczestniczył w Międzynarodowym Kongresie Niewidomych w Oksfordzie i brał czynny udział w organizowaniu światowego Biura do Spraw Niewidomych przy Departamencie Społecznym ONZ. Został następnie wybrany na członka Komitetu Wykonawczego tego Biura.
Zgodnie ze swymi podstawowymi założeniami i nazwą, Związek Pracowników Niewidomych wkładał duży wysiłek w podnoszenie istniejących i tworzenie nowych zakładów pracy, zatrudniających niewidomych i przez nich kierowanych. Posiadane stosunki pozwoliły mu zaciągnąć pożyczkę w wysokości 30 milionów złotych i zakupić surowce krajowe i zagraniczne, "dzięki czemu pracownicy niewidomi nie zaznali bezrobocia" w tych trudnych latach. Zakupione surowce, którymi dysponował Zarząd Główny, zmagazynowane zostały w gmachu Oddziału Związku w Chorzowie i stąd rozsyłane były do wszystkich Oddziałów, które prowadziły dalszy rozdział według własnego, bezpośredniego rozeznania potrzeb.
Na wiosnę 1948 r. Związek posiadał zorganizowane przed jego powstaniem i przyjęte Oddziały w Warszawie, Chorzowie, Łodzi, Bydgoszczy, oraz nowo zorganizowane w Poznaniu i Wrzeszczu. Nadto przy Państwowym Zakładzie Szkoleniowym dla Ociemniałych Żołnierzy w Jarogniewicach-Głuchowie /Wielkopolska/ istniała delegatura Związku.
W roku 1949 Związek posiadał 10 Oddziałów wojewódzkich, których działalności nie krępował.
***
Tak więc to, co Wagner zrealizował w r. 1929, tworząc z trzech regionalnych związków ociemniałych inwalidów wojennych organizację federacyjną o jednolitym kierownictwie nadrzędnym, dr Dolański osiągnął w r. 1946 w formie również federacyjnego Związku Pracowników Niewidomych.
W federacji niewidomych cywilnych Oddział terenowy stanowił jednostkę organizacyjną i gospodarczo-samodzielną w stopniu tym wyższym, im mocniejszą miał tradycję ugruntowaną na działalności przedwojennej i powojennej przed zjednoczeniem.
Zarząd Główny Związku scalał działalność poszczególnych Oddziałów, reprezentował całą federację wobec władz państwowych, społeczeństwa i instytucji międzynarodowych, zdobywał środki materialne i pomoce rzeczowe, które następnie rozprowadzał za pośrednictwem Oddziałów.
Zgodnie z nazwą organizacji, sensem istnienia Związku i jego Oddziałów była działalność gospodarcza. Według założeń statutowych Związek miał być bowiem zrzeszeniem pracowników niewidomych, opiekujących się kolegami niezdolnymi do pracy. Dlatego prowadzenie, wspomaganie i organizowanie własnych zakładów pracy stanowiło główne zadanie Związku i podstawę, gwarantującą rozwój działalności w innych kierunkach.
Koncepcyjnie Związek tkwił bardzo mocno w tradycjach przedwojennych, nadal uważał za swoje zadanie i za swój obowiązek zastępowanie i wspomaganie działalności państwa na rzecz niewidomych przez akcję społeczną w całym tego słowa znaczeniu, a więc dobrowolną, bezinteresowną, niekrępowaną odgórnie w metodach, formach i programach pracy, jak najmniej obciążającą państwo finansowo, jak najwydatniej czerpiącą środki materialne z dochodów własnych i z ofiarności społecznej.
Na tym samym zresztą gruncie stał wznowiony Związek Ociemniałych Żołnierzy, który przekształcił dawną formę samopomocy opartej na koncesjach i rentach w formę nową, polegającą na organizowaniu i prowadzeniu własnych warsztatów rzemieślniczych.
Odmienne stanowisko w stosunku do sprawy niewidomych zajmował jedynie Michał Blaufuks-Lisowski i prowadzony przez niego Oddział Warszawski Związku Pracowników Niewidomych. Zwalczano tutaj filantropię i filantropów. Dążono do nadania organizacji niewidomych cech zdyscyplinowanego związku zawodowego.
Tymczasem sprawa inwalidów, a więc i sprawa niewidomych, zaczęła coraz wyraźniej wchodzić w orbitę poczynań polityczno-społecznych państwa budującego socjalizm na ściśle sformułowanych zasadach pod kierownictwem partii i rządu. W obliczu wielkiej przemiany ustrojowej i społecznej związki niewidomych nie mogły pozostać w swych dawnych formach i w swej przedrewolucyjnej roli.
Pierwszym rewolucyjnym faktem było wydzielanie związkowych dotąd zakładów pracy, przekształcenie ich w spółdzielnie i włączenie do nowo utworzonej Centrali Spółdzielni Inwalidów. Nastąpiło to w roku 1949.
Drugim faktem było, po rozwiązaniu Związku Inwalidów Wojennych, zawieszenie Zarządu Głównego Związku Pracowników Niewidomych i mianowania Kuratora, którym miał pozostawione przy życiu związki niewidomych zreorganizować, przystosowując do nowej roli w nowym ustroju.
W marcu 1950 r. ociemniały w czasie Powstania Warszawskiego major Leon Wrzosek zapoczątkował na gruncie polskiej sprawy niewidomych okres rewolucji, nazwany "okresem kurateli".
Uprawnienia i przywileje, które poszczególne Związki Niewidomych uzyskiwały dla swych członków, stawały się przedmiotem zarządzeń państwowych, dzięki czemu otrzymywały moc prawną w skali krajowej.
Źródło: Tylkoigrzyska.pl/www.niepelnosprawni.pl
Data opublikowania: 2014-08-25
Polscy lekkoatleci wrócili z Mistrzostw Europy Osób Niepełnosprawnych z 31 medalami. Biało-Czerwoni w walijskim Swansea (19-23 sierpnia 2014 r.) wywalczyli sześć złotych krążków, piętnaście srebrnych i dziesięć brązowych.
Ostatniego dnia, w sobotę 23 sierpnia, szósty złoty medal dla naszej reprezentacji zdobył w pchnięciu kulą (kategoria F41) Bartosz Tyszkowski. Nasz kulomiot uzyskał 12,83 m, czym pobił swój rekord życiowy. Drugi był Kyron Duke z Wielkiej Brytanii (11,96 m), a trzeci Rosjanin Dmitrij Duszkin (10,30 m). Startowało czterech zawodników, ostatni był Rosjanin Jan Szkułka (6,98 m).
Po dwa medale Kornobys i Rokickiego
Drugie srebro na tych mistrzostwach wywalczyła Lucyna Kornobys. Polka z wynikiem 7,39 m w pięcioosobowym finale rozdzieliła na podium Niemki. Wygrała Birgit Kober (8,60 m), a jej rodaczka Frances Herrmann wywalczyła brąz z wynikiem 6,61 m.
Tak, jak Kornobos, z dwoma srebrami wyjechał ze Swansea Janusz Rokicki. W rzucie dyskiem (F57) uzyskał on rezultat 41,11 m, tylko o metr krótszy od zwycięzcy, Alieksieja Aszapatowa z Rosji. Brąz wywalczył Jaroslav Petrous z Czech.
Drugi w pchnięciu kulą w kat. F36 był Tomasz Blatkiewicz. Polak uzyskał 13,58 m, co jest jego najlepszym wynikiem w sezonie. Wygrał Mindaugas Bilius z Litwy z rezultatem 15,15 m. Brąz powędrował do Mykoły Żabniaka z Ukrainy (13,45 m). Startowało sześciu zawodników.
Brązy Kozuna i Hamerlaka
Ostatniego dnia mistrzostw brązowy medal w połączonym konkursie kat. F53-55 zdobył Karol Kozun. Nasz zawodnik za wynik 11,03 m uzyskał 930 pkt. O zaledwie 2 cm przegrał z nim medal Lech Stolman (928 pkt.) i został sklasyfikowany na czwartym miejscu. Wygrał Bułgar Ruzhdi Ruzhdi z wynikiem 11,48 m (974 pkt.). Drugi był Serb Drażenko Mitrović z kat. F54 (9,88 m, 962 pkt.). Startowało piętnastu zawodników.
Na 5000 m (T54) trzeci był Tomasz Hamerlak. Stracił on do drugiego Niemca Alhassane Balde 0,28 sek. Czas Polaka to 12.14,47. Wygrał Szwajcar Marcel Hug z czasem 11.36,19. Startowało siedmiu zawodników.
Szósty w skoku w dal (T42/44) był Maciej Lepiato. Polak skoczył 5,95 m (637 pkt.). Wygrał Niemiec Markus Rehm z wynikiem 7,63 m (1086 pkt.). Srebro powędrowało do Daniela Jorgensena (T42), który uzyskał 6,22 m, co dało mu 975 pkt. Brąz wywalczył Holender Ronald Hertog.
Polacy na ósmym miejsce w Europie
Polska z 6 złotymi, 15 srebrnymi i 10 brązowymi medalami zajęła ósme miejsce w klasyfikacji medalowej mistrzostw w Swansea. Bezkonkurencyjni byli Rosjanie (41-29-18), następna w kolejności była Ukraina (17-8-18) oraz Wielka Brytania (16-19-17).
Źródło: Tylkoigrzyska.pl/www.niepelnosprawni.pl
Data opublikowania: 2014-09-02
Siedem medali, w tym dwa złote, wywalczyli polscy kolarze na zakończonych w poniedziałek 1 września 2014 r. Mistrzostwach Świata w Parakolarstwie rozgrywanych w amerykańskim Greenville. Na najwyższym stopniu podium w czempionacie globu stanęli Renata Kałuża w wyścigu ze startu wspólnego (kat. H3) oraz Rafał Wilk (H4) w jeździe indywidualnej na czas.
Renata Kałuża do końca walczyła o złoto ze starszą od siebie o 12 lat Amerykanką Alice Daną. Ostatecznie Polka przed amerykańską publicznością pokonała na finiszu reprezentantkę gospodarzy o "błysk szprychy" i sięgnęła po złoty medal MŚ! Brąz zdobyła ze znaczną stratą Karen Darke z Wielkiej Brytanii. Polka zdobyła także brązowy medal w "czasówce", w której uległa dwóm wspomnianym zawodniczkom. W obu zmaganiach startowało trzynaście pań, z czego jedna nie ukończyła wyścigu szosowego.
Mistrzem świata w handbikach (H4) został także Rafał Wilk. Nasz kolarz wygrał w jeździe indywidualnej na czas z Francuzem Joelem Jeannotem oraz Austriakiem Thomasem Fruehwirthem. Polak tym samym obronił tytuł z poprzednich MŚ.
Odwieczna rywalka
Wicemistrzynią świata w jeździe na czas została Anna Harkowska w kat. C5. 34-letnia Polka przegrała jedynie z Sarah Storey, odwieczną rywalką z Wielkiej Brytanii. Podium uzupełniła Samantha Heinrich z USA. W konkurencji udział wzięło dziewięć zawodniczek.
W wyścigu ze startu wspólnego nasza zawodniczka zdobyła drugie srebro. Tym razem Sarah Storey pokonała Harkowską o zaledwie setną sekundy. Taki sam czas jak Polka miały przekraczając metę Mariela Delgado z Argentyny oraz Heinrich. Ostatecznie brąz zdobyła jednak 28-letnia Delgado.
Niestety, czasówki nie ukończyły Aleksandra Wnuczek i Iwona Podkościelna. W tandemach B najlepsze były Japonki Mai Tanaka oraz Yurie Kanuma. O wiele lepiej spisały się nasze zawodniczki w wyścigu szosowym, w którym zajęły siódme miejsce w gronie trzynastu tandemów (jeden nie ukończył).
Dwa brązy panów
W wyścigu ze startu wspólnego brąz wywalczył Arkadiusz Skrzypiński, który wjechał w tym samym czasie na metę, co Joel Jeannot z Francji oraz Niemiec Vico Merklein. Tuż za podium znalazł się Wilk ze stratą dwóch setnych sekundy.
Na najniższym stopniu podium mistrzostw świata uplasował się w czasówce nasz tandem Michał Ładosz oraz Marcin Polak. Triumfowali Włosi Luca Pizzi i Ivano Pizzi, przed Timo Fransenem i Vincentem ter Schure z Holandii. Miejsce jedenaste zajął tandem Piotr Czopek i Przemysław Wegner. Rywalizowały 22 duety, z czego dwa nie ukończyły wyścigu.
W wyścigu ze startu wspólnego Ładosz i Polak zajęli szóste miejsce, brązowy medal przegrali na finiszu z grupy. Za nimi z takim samym czasem sklasyfikowani byli Artur Korc i Piotr Kołodziejczuk. Na 16. miejscu w stawce 19 par, które ukończyły, był tandem Czopek /Wegner. Aż pięć par duetów nie przyjechało do mety.
Ostatni w kat. H3 był Rafał Szumiec. Stracił on prawie siedem minut do zwycięskiego Heinza Freia ze Szwajcarii. Niestety, Polak nie ukończył wyścigu ze startu wspólnego. Wygrał Vittotio Podesta z Włoch.
W MŚ rozegrano również rywalizację sztafet, do której przystąpiło jedenaście ekip, w tym Polska. Biało-Czerwoni w składzie: Rafał Wilk, Rafał Szumiec i Renata Kałuża zajęli piąte miejsce. Wygrali Włosi w składzie: Vittorio Podesta, Luca Mazzone i Alessandro Zanardi, przed Amerykanami Williamem Groulxem, Williamem Lachenauerem oraz Danielem Cnossenem oraz Szwajcarami Jeanem-Markiem Bersetsem, Tobiasem Fankhauserem oraz Heinzem Freiem.
Źródło: Publikacja własna "WiM"
Wiele lat temu brałem udział w rajdzie pieszym po Górach Świętokrzyskich. Zakwaterowano nas w ośrodku wypoczynkowym spółdzielni niewidomych. Do ośrodka przyjechaliśmy w przeddzień, tak więc po obiedzie wyruszyliśmy na kilkukilometrowy spacer.
Droga wiła się wśród malowniczych wzgórz porośniętych iglastym lasem. Po pewnym czasie trafiliśmy na gospodę i postanowiliśmy napić się piwa. Zajęliśmy miejsca przy stolikach na wolnym powietrzu, a nasz opiekun z ramienia organizatorów poszedł zamówić piwo. Wrócił błyskawicznie i zarządził natychmiastowy odwrót. Okazało się, że w okolicy pracowała grupa geodetów w ramach akcji scalania gruntów. Była to rzecz bardzo niepopularna wśród miejscowych. Nasz opiekun usłyszał przy bufecie, jak grupa chłopaków orzekła, że nasze białe laski są tyczkami mierniczych i zamierzała spuścić nam potężne lanie. Uratowała nas szybka ewakuacja.
Źródło: Lista dyskusyjna Typhlos
Data opublikowania: 2014-09-08
Ostatni tydzień spędziłem na wspaniałej imprezie żeglarskiej na Mazurach. Załogi jachtów składały się z osób niepełnosprawnych w większości niewidomych i słabowidzących, ale byli też chodzący na kulach lub tacy, którzy świetnie dawali sobie radę nie mając rąk. Aby opisać wszystkie pozytywne emocje, jakich tam doznałem, trzeba by w nieco bardziej literacki sposób przedstawić nasze przeżycia.
Nie piszę takiego tekstu, dlatego przytoczę tylko pewną anegdotę z toalety w Mikołajkach. Prysznic kosztuje tam 13 złotych (słownie trzynaście złotych), ale można się nim polewać dowolnie długo. W porównaniu z innymi marinami, gdzie za kilka minut trzeba było płacić kilka złotych, po czym automat odcinał ciepłą wodę, może to wcale nie być wygórowaną ceną.
Otóż myję sobie ręce w umywalce tuż przy drzwiach i oto słyszę rozmowę "babci klozetowej", która pobierała opłaty przy drzwiach z jakąś znajomą.
"Tu jest jakaś grupa niewidomych" - mówi ta pani do swojej rozmówczyni. I po chwili dodaje.
Ja mówię, że prysznic kosztuje jak dla niego 10 złotych (opuściła jednym słowem trzy zety jak dla niego), a on mi daje 5 złotych i wchodzą we trzech do jednej kabiny.
No i tak pewnie te panie w Mikołajkach zapamiętają niewidomych.
Myślałem, że już sporo wiem o siostrach i braciach z niepełnosprawnym wzrokiem, a tu proszę kolejne zaskoczenie.
Jednym słowem człowiek ciągle się uczy!
List p. Henryka na Typhlos uzupełniła Gosia. Czytamy:
Powiem tak. Po spotkaniu na pomoście, gdzie Sylwia tłumaczyła co i jak, poszliśmy do sklepu, a tam pan mówi do sprzedawczyni. Wie pani, tu jest grupa niewidomych żeglarzy i ja dzisiaj dopiero zrozumiałem, jakie mam szczęście, że widzę panią i cały ten piękny świat. Można więc mieć i pozytywne odczucia.
Z prezydentem PFDSD panem Jasiem Jasińskim rozmawia Stary Kocur
SK. - Panie Prezydencie, proszę rozszyfrować na użytek czytelników "WiM" skrót PFDSD.
J.J. - Bardzo chętnie. Jest to skrót od Polska Federacja Donatorów, Sponsorów i Dofinansowaczy.
S.K. - Nie wiedziałem, że powstała taka Federacja.
J.J. - Nic dziwnego, bo istniejemy dopiero od trzech miesięcy..
S.K. - Jaki był cel utworzenia Federacji?
J.J. - W Polsce istnieje wiele instytucji, fundacji i organizacji, które dotują, sponsorują i dofinansowują różne działania. Każda z nich stosuje odrębne zasady, wymaga innych dokumentów oraz słów, które otwierają ich kasy.
S.K. - O, to mnie bardzo cieszy, bo rzeczywiście można zginąć w gąszczu zasad, paragrafów, przepisów, ankiet i innych papierzysk. Teraz to się chyba zmieni?
J.J. - Oczywiście, że się zmieni i to radykalnie. Po to utworzyliśmy naszą Federację, żeby się zmieniło.
S.K. - Jakie to będą zmiany?
J.J. - Już powiedziałem, radykalne.
S.K. - No dobrze, ale już sam język jest skomplikowany i trudny do opanowania. Mogę tu przytoczyć niektóre z językowych wymogów. Jeżeli np. jakieś stowarzyszenie, tak po ludzku, zwróci się z prośbą o pomoc, guzik dostanie. Musi aplikować o tę pomoc. Jeżeli napisze, że skorzysta z pomocy 180 osób, guzik otrzyma. Musi napisać, że z pomocy skorzysta 180 beneficjentów. Jeżeli będzie kontrolowane, sprawdzane, śledzone, oceniane całe przedsięwzięcie - ni czorta, guzik otrzyma. Musi napisać, że będzie ewaluowane.
J.J. - A toś mnie zaskoczył Kocurku! I co w tym złego?
S.K. - No, to trudny język. Nie każdy potrafi rozszyfrować, co oznacza zdanie: Wasza aplikacja została negatywnie zweryfikowana, gdyż nie spełnia quasi-standardów kanonu, ani paradygmatu EU w dziedzinie imperatywu kategorycznego, ani pseudoewaluacyjnego progresu dyskryminacyjnego osób z niepełnosprawnością z grup egalitarno-dysponseryjnych w rozumieniu zaimplementowania ekspresyjno-partycypacyjnego i maksymalistyczno-minimalistycznego do ekskluzywnego projektu. Po takiej odpowiedzi, nie dosyć, że nie ma pieniędzy, to jeszcze nie wiadomo, o co chodzi.
J.J. - Oj, Kocurku, Kocurku! Wprawiasz mnie w zdumienie.
Po pierwsze nikt nie będzie odpowiadał i wyjaśniał podjętej decyzji. Po prostu na naszej stronie wywiesimy listę aplikantów i przyznaną im liczbę punktów. Zabraknie jednego punktu i sprawa jasna. Każdy to zrozumie.
Po drugie, jeżeli aplikant nie rozumie tak prostego zdania, z pewnością nie potrafi nic dobrze zaplanować, zorganizować, wykonać i udokumentować. Nie warto przyznawać mu nawet złamanego grosza.
S.K. - Ale przecież to nie wszystko. Jeżeli aplikant napisze, że będzie zatrudniał psychologów a nie doda -lożki, instruktorów bez dodania -torki, matematyków bez przełamania ich przez -tyczki, lekarzy bez dodania- karki itd., guzik z pętelką otrzyma. Proszę przeczytać informację zawierającą takie rozszerzenia, a przekona się Pan, jak chropawo to wygląda.
J.J. - I słusznie! Czy Ty tego nie rozumiesz, że musi być równość płci?
S.K. - Ależ rozumiem, tyle że zasady języka kształtowały wieki i nie da się tego zmienić tak łatwo.
J.J. - My to zmienimy. Po prostu nie przyznamy dotacji, dofinansowania ani niczego podobnego i będą musieli nauczyć się wyrażać po ludzku.
S.K. - To może i Konstytucję RP zmienicie, bo tam jest mowa o prezydencie bez dodania -entka, o premierze bez premierki, o radzie ministrów bez dodania ministerek? A co zrobicie z takimi nazwami, które są rodzaju żeńskiego a oznaczają rodzaj męski.
J.J. - A jakież to nazwy są takie pokręcone?
S.K. - No, np. wojewoda, starosta, sędzia. Czy będziecie wymagali, żeby pisać wojewod i wojewoda, starost i starosta, sędź i sędzia? A może motorniczy i motornica, kierowca i kierownica, maszynista i maszynistka - ale to ostatnie jest przecież zupełnie czym innym.
J.J. - A to rzeczywiście problem. Będziemy musieli go przedyskutować. Ale, ale... No, dziękuję Ci, że zwróciłeś mi uwagę na tak ważne zagadnienie. Zgłoszę je na walnym zgromadzeniu członków Federacji i zaproponuję zatrudnienie prawników, językoznawców, filologów, logików i innych specjalistów z profesorami Bralczykiem i Miodkiem na czele. Myślę, że podołają temu zadaniu.
S.K. - Panie prezydencie, ale nie dodawał Pan żeńskich końcówek do męskich nazw specjalności.
J.J. - Oż psiamać! To tylko świadczy o tym, jak ważny to problem.
S.K. - No i z bezrobociem trzeba walczyć.
J.J. - Właśnie to robimy.
S.K. - Cieszę się niepomniernie. Przejdźmy więc do innego zagadnienia, niezmiernie ważnego.
J.J. - Cóż to za zagadnienie?
S.K. - Każdy donator, każdy sponsor, każdy dofinansowacz wymaga wypełniania mnóstwa różnych dokumentów, kwestionariuszy, załączników, poświadczeń, opisów, wykazów, sprawozdań, tabel, wykresów i innych świstków. Rozumiem, że to w ramach walki z bezrobociem, ale przecież stowarzyszenia ubiegające się o pomoc mają pomagać osobom niepełnosprawnym, np. niewidomym, a nie uprawiać papierologię.
J.J. - Jak to? Bez udokumentowania?
S.K. - Ależ nie, udokumentować trzeba każde zadanie, ale nie po kilka razy to samo i nie wymagać od beneficjentów dwudziestu podpisów na różnych dokumentach. Przecież niektórzy wymagają tego, co jest zakazane. Jak to robić?
J.J. - Nie ma czegoś takiego, czego zrobić nie można.
S.K. - Jest! Jest! Nie wolno gromadzić dokumentów dotyczących stanu zdrowia, a Wy tego wymagacie.
J.J. - I słusznie, że nie można. Można natomiast złożyć oświadczenie, że się widziało takie dokumenty, które stwierdzają stan zdrowia beneficjentów.
S.K. - Rzeczywiście, to proste. Przypomniało mi się pytanie pewnego archiwisty, skierowane do szefa wysokiej rangi - czy można skasować dokumenty typu X. Odpowiedź była - można, ale należy wcześniej zrobić trzy kopie.
J.J. - I to jest słuszne podejście do zagadnienia.
S.K. - Rozumiem, że skoro powstała Wasza Federacja, to teraz będzie mniej wymaganych różnych dokumentów. Zostanie ustalony wykaz najniezbędniejszych, zostaną wyeliminowane mniej ważne i będzie łatwiej.
J.J. - Masz rację, będzie łatwiej, ale nic nie będzie wyeliminowane. Zostaną zebrane wszystkie wzory, które stosują sponsorzy, donatorzy i dofinansowacze, zostaną ułożone alfabetycznie i będą wymagane. Przecież nie można zaprzepaścić dorobku setek urzędników/czek, pracowników/czek, specjalistów/stek i kontrolerów/lek. A tak będzie słusznie i sprawiedliwie. Wszyscy członkowie naszej Federacji są sobie równi. Nie można więc robić nic, co godziłoby w godność któregoś z nich.
S.K. - Rozumiem, że papiery są ważniejsze niż ludzie.
J.J. - Rzeczywiście, ważniejsze, ale nie najważniejsze.
S.K. - A co jest najważniejsze?
J.J. - Najważniejsze są procedury, zasady, ustalenia, paragrafy, artykuły i inne dyrektywy.
S.K. - No, a co z ludźmi?
J.J. - Po opanowaniu procedur, dokumentów i terminologii, coś i dla ludzi zostanie. Nie oni są tu na pierwszym miejscu.
S.K. - Rozumiem i dziękuję za przekonujące wyjaśnienia. Omówiliśmy formalizmy, ale i z merytoryką nie jest najlepiej. Stowarzyszenia np. osób niewidomych z trudem tylko otrzymują, albo i nie otrzymują, dofinansowania na wydawanie prasy, na szkolenia rehabilitacyjne, jak orientacja przestrzenna, wykonywanie czynności życia codziennego, posługiwania się nowoczesnym sprzętem rehabilitacyjnym. O wiele łatwiej natomiast otrzymują forsę na jakieś dziwne szkolenia, eksperymenty, badania i Bóg wie na co jeszcze, a wszystko odległe od potrzeb osób niewidomych, odległe od życia.
J.J. - Widzę, że starość Ci na mózg pada. Ciągle chciałbyś tkwić w XX wieku, a przecież mamy drugą dekadę XXI wieku.
S.K. - Wiek wiekiem, ale niewidomi muszą umieć radzić sobie z trudnościami życia codziennego. Trzeba ich tego nauczyć.
J.J. - I co? Twoim zdaniem trzeba zrezygnować z tak wspaniałych zajęć jak nauka pisania tępą stroną ołówka, krojenie chleba rękojeścią noża, przelewanie wody z wanny do umywalki maleńką łyżeczką i pływania po przełomie Dunajca na bali babci? Chcesz zrezygnować z innowacyjności? Przecież niewidomy najlepiej czytający brajlem czy posługujący się komputerem, nie może być tak szczęśliwy jak ten, który potrafi włożyć ogórek do butelki, chodzić tyłem po błocie i piać o świcie, no i szukać pracy przez całe życie, oby najdłuższe.
S.K. - Wspaniale! Jest to ze wszech miar słuszne podejście. Dziękuję za interesujące informacje i za zapowiedź uproszczeń inaczej.
Ucieszony Stary Kocur
Źródło: Publikacja własna "WiM"
Ochoczo zabrałam się do lektury kolejnego numeru "Wiedzy i Myśli". Wędrowałam po tytułach, aż nagle moją uwagę zwrócił tekst pana Marka Markowskiego - "2.3. Z blondyneczką przez życie" ("WiM" nr 9/2014 r.). Zatrzymałam się przy nim na dłużej, ponieważ zarówno nazwisko autora, jak i tytuł artykułu wydały mi się znane. Po ponownej lekturze przekonałam się, że nie jestem w błędzie. Dokładnie ten sam tekst był publikowany (w dwóch częściach) w serwisie "Napisz do Nas", prowadzonym przez stowarzyszenie "De Facto". Ciekawe komu autor przyznał palmę pierwszeństwa - "Wiedzy i Myśli" czy serwisowi "Napisz do Nas"? Pytanie o tyle intrygujące, że tekst szybciej ukazał się w serwisie "De Facto", a to ma już istotny wpływ na informację dotyczącą źródła pochodzenia tekstu. Czy więc zamiast Źródło: Publikacja własna "WiM", nie powinno być Źródło: przedruk z serwisu "Napisz do Nas"?
Ponowna lektura tekstu skłoniła mnie do podjęcia polemiki z panem Markowskim. Nie zgadzam się, że tylko dzięki orientacji przestrzennej można coś w życiu osiągnąć. To ogromne uproszczenie.
Etap pierwszy - dzieciństwo
Autor spojrzał bardzo jednostronnie na relację niewidome dziecko i rodzice. Zdarza się, że rodzice nie potrafią sobie poradzić z niepełnosprawnością dziecka. Zaczynają się wtedy kierować sercem i błędnym pojęciem tego, co będzie dla niego dobre. Wolą wyręczać, bo nawet do głowy im nie przyjdzie, że mimo braku wzroku można wiele, bardzo wiele. Wreszcie nadchodzi moment, gdy dziecko przechodzi w wiek młodzieńczy, a wtedy rodzinna relacja zaczyna ulegać zmianie. Niewidomemu jest trudniej ułożyć relację na odpowiednim poziomie, gdyż w odczuciu rodziców jest on słabszy, niezaradny, wymagający pomocy na każdym kroku. Jeśli tylko młody człowiek ma wystarczająco dużo silnej woli i wytrwałości, wywalczy sobie inną pozycję, która da mu niezależność. Nadopiekuńczość bardzo często jest cechą dominującą w rodzinach, gdzie pojawia się dziecko z niepełnosprawnością. Jak już wspomniałam, rodzice patrzą sercem, a nie chłodnym i zdystansowanym okiem. Nie zdają sobie sprawy, że wyrządzają w ten sposób krzywdę, że powodują pogłębienie niepełnosprawności. Czy zabranianie wykonywania podstawowych, domowych czynności nie jest właśnie takim działaniem? Na pewno jest, ale pan Markowski chyba zapomniał, że jego dysfunkcja dotykała i to mocno również jego rodziców. Tato poradził sobie z nią lepiej, ale mama najwyraźniej nie potrafiła sobie z nią poradzić. Jako dorosła osoba przeżyłam podobną sytuację. Można powiedzieć, że po utracie wzroku ponownie zaczęłam być traktowana przez mamę jak mała dziewczynka. Nie mając przygotowania, wiedzy i pomocy - moja rodzicielka powieliła oczywisty schemat dotyczący niewidomych. Trzeba przyznać, że był to bardzo wygodny, rozleniwiający układ, ale sprawiał, że ja jako człowiek/partner byłam zdyskredytowana. Trochę delektowałam się tym ciepełkiem, aż przyszedł moment, gdy zrobiło mi się duszno. Zaczęłam walkę o siebie, która okazała się trudna i żmudna. Wymagała ona także rozmów, czasami sporów z przewodnikiem, czyli mamą, która początkowo buntowała się i nie chciała zaakceptować zachodzących zmian. Z upływem czasu i mimo braku białej laski - w instytucjach, urzędach, przychodniach, sklepach zaczęto traktować mnie jak równorzędnego partnera. Jednak to ja musiałam się wiele nauczyć, wypracować odpowiednią postawę i zapewniam, że nie załatwiło sprawy wzięcie do ręki białej laski. Dzisiaj, mimo że często korzystam z pomocy przewodnika, biała laska towarzyszy mi zawsze. Jednak czy jej posiadanie rozwiązuje wszystkie problemy, z jakimi stykam się w codziennym życiu?
Etap drugi - dorosłość
Pan Markowski przytacza kilka przykładów, które mają pokazać, że ten atrybut niewidomego jest dobry na wszystko. Czy naprawdę? Z całym poszanowaniem dla autora, ale towarzystwo przewodnika i dzierżenie w dłoni białej laski nie zwalniają niewidomego od myślenia. Byłam w podobnej sytuacji, którą opisuje autor (podróżowałam z przewodnikiem zatłoczonym autobusem), laskę miałam złożoną, bo w panującym ścisku raczej była utrudnieniem, niż pomocą. Za każdym razem, gdy autobus zwalniał, zakładałam że za chwilę będzie przystanek. Skoro przystanek, to oczywiste, że drzwi zostaną otwarte. Kuliłam się więc w sobie, wciskałam się odrobinę w innych pasażerów, aby nie otrzymać solidnego kopa drzwiami. A jeśli nawet klapnęłyby mnie w tylne nadobności, nawet nie przyszłoby mi do głowy, żeby się awanturować. Przecież byłam świadoma, że stoję w miejscu newralgicznym i zarówno brak wzroku, jak i biała laska nie miały w tym momencie znaczenia. Znajoma pana Marka raczej w kłótni z kierowcą wykorzystała dysfunkcję jako tarczę ochronną. Tylko w jakim celu?
O prozaicznej czynności, jaką są zakupy, można napisać powieść i dowcipy opowiadać. Zawsze tam, gdzie zachodzi relacja człowiek kontra człowiek, pojawiają się różne emocje i reakcje. A biała laska? Hm, bywa pomocna, ale czasami traci na znaczeniu. Paradoksalnie sytuacja opisana przez pana Marka jest doskonałym tego potwierdzeniem. Lubię buszowanie między półkami z kosmetykami, jeśli coś wyszperam, proszę przewodnika o dokładniejszy opis produktu. Zdarza się, że nie możemy czegoś znaleźć, wtedy szukamy pracownika sklepu i prosimy o pomoc. Jednak nie krzyczę, nie robię awantury, a o mojej dysfunkcji informuję dopiero wtedy, gdy ten np. wskazując jakąś półkę mówi "... tam pani znajdzie". Nie wiem, w jaki sposób biała laska mogłaby być pomocna przy zakupie kosmetyków, zwłaszcza gdy udaję się na nie z przewodnikiem? Obecnie sklepy oferują klientkom ogromny wybór w asortymencie, a to sprawia, że z pomocy obsługi korzystają także widzące kobiety. A może w przypadku koleżanki pana Marka większe znaczenie miało jej zachowanie, niż brak białej laski?
Już dawno przekonałam się, że pewne społeczne zachowania wypływają z obaw, niewiedzy czy lęku, żeby niewidomego nie urazić. Przecież niewidomi nie są pępkiem świata, nikt nie musi wiedzieć, jak mi pomóc. To ja musiałam się nauczyć o tę pomoc prosić, mało tego, musiałam nauczyć się przejmować inicjatywę w różnych, oj, bardzo różnych sytuacjach. Musiałam się także nauczyć przyjmować odmowę, bo nigdzie nie zostało powiedziane, że ktoś ma obowiązek mi pomóc. Byłam w sytuacji, gdy sprzedawca czy kierowca autobusu był arogancki i niemiły. Pierwsza taka konfrontacja była dla mnie zaskoczeniem i wprawiła mnie w konsternację, ale była także kolejną lekcją życia. Warto pamiętać, że ludzie są bardzo różni. Do tego zróżnicowania postaw ludzkich z całą odpowiedzialnością zaliczam osoby z dysfunkcją wzroku. Czyżby zdaniem autora niewidomi byli w formę lani?
Oglądanie na szklanym ekranie heroicznych lub łzawych reportaży o niewidomych, najczęściej dalekie jest od prawdy o nich. Właściwy wizerunek kreujemy my sami i zapewniam, że jest on równie barwny i ciekawy, jak wizerunek reszty społeczeństwa.
W tym momencie pragnę podkreślić, że doceniam znaczenie i rolę białej laski w mobilności osób niewidomych. Dzisiaj nie wstydzę się jej, ale kiedyś było inaczej. Mam jednak odwagę przyznać się do barier, których nadal nie udało mi się przełamać.
Na zakończenie chciałabym oddać głos pani Edycie Edytowskiej, która na łamach serwisu "Napisz do nas", podjęła polemikę z panem Markiem Markowskim. W pełni się z nią zgadzam i co tu dużo mówić, lepszej puenty nie wymyślę.
Cytat: "No i sprawa zasadnicza... Otóż, nie dam sobie wmówić, że tylko biała laska zapewnia niewidomym radosne, twórcze i aktywne pod każdym względem życie, a jej brak to jeno marazm, DPS i choroba alkoholowa. Mam wielu niewidzących znajomych, którzy do białej laski mają mniej więcej taki stosunek, jak ja, ale nigdy nie powiedziałabym o nich, że się nie rozwijają, czy mają ograniczone horyzonty myślowe. W większości to są bardzo inteligentni, oczytani i aktywni zawodowo i towarzysko ludzie. I miewają na mnie bardzo dobry wpływ. To oni mnie mobilizują, motywują, inspirują, a bywa, że i imponują ogromną wiedzą i pomysłowością. Bo ważne, co ma się w głowie, a nie w dłoni..."
Źródło: Publikacja własna "WiM"
Po otrzymaniu artykułu - Nie tylko z "blondyneczką" przez życie - pióra Alicji Aliny Lewandowskiej dowiedziałem się, że artykuł Marka Markowskiego pt. "Z blondyneczką przez życie" opublikowany w wrześniowym numerze "WiM" pod pozycją 2.3., ukazał się wcześniej w portalu Mazowieckiego Stowarzyszenia Osób Niepełnosprawnych "De Facto". Pan Marek Markowski nie poinformował mnie, że swój artykuł wysłał również do "De Facto", dlatego jako źródło podałem publikacja własna "WiM". Wcześniej miałem podobne zdarzenie z artykułem wysłanym do "WiM" i do "Pochodni". Artykuł ukazał się w obydwu czasopismach jednocześnie. Jego autorka jednak uważa, że nie wydarzyło się nic niewłaściwego, bo czasopisma te czytają inne osoby. Inaczej jest obecnie.
Po otrzymaniu artykułu p. Alicji Aliny Lewandowskiej, napisałem do p. Marka Markowskiego i poprosiłem o wyjaśnienie sprawy.
Poniżej znajdą Czytelnicy wyjaśnienie i przeprosiny p. Marka Markowskiego. Ze swej strony przepraszam Czytelników "WiM" i "Pochodni", redakcję "Pochodni" i redakcję portalu "De Facto" za zaistniałe nieprawidłowości.
***
Panie Stanisławie, bardzo Pana przepraszam za zaistniałą sytuację. Nawet nie pomyślałem, że tak się stanie. To niefortunne wydarzenie wyniknęło wyłącznie z braku doświadczenia w wysyłaniu publikacji. Nie miałem zamiaru nikogo, a przede wszystkim Pana postawić w niezręcznej sytuacji, zwłaszcza że darzę Pana pełnym zaufaniem i sympatią. Jak widać, muszę się jeszcze dużo uczyć. Następnym razem wyślę artykuł wyłącznie do Pana.
Szczerze przepraszam również Czytelników i "De Facto".
Marek Markowski
Władimir Putin
postanowił zakończyć ukraiński konflikt w sposób korzystny dla obydwu stron i złożył pięciopunktowy plan pokojowy. W myśl tych propozycji:
1) Krym zostanie zwrócony Ukrainie,
2) wszyscy żołnierze rosyjscy oraz separatyści zostaną wycofani ze wschodnich obwodów Ukrainy,
3) Rosja wypłaci Ukrainie reparacje wojenne w wysokości 40 miliardów dolarów amerykańskich,
4) dodatkowo będzie dostarczała Ukrainie przez 25 lat gaz i ropę naftową po kosztach wydobycia,
5) Putin oddeleguje Władimira Żyrinowskiego na Ukrainę i powierzy mu stanowisko prezydenta Ukrainy.
Bez wątpienia są to rzetelne propozycje i z pewnością zostaną przyjęte przez Ukrainę. W ten sposób konflikt zostanie uczciwie rozwiązany.
Źródło: www.klucz.org.pl
Guldog:
Przed meczem Polska-Litwa usłyszałem reklamę Mini Ratki w banku PKO BP chyba. Teraz już nie wiem, czy BP, czy może SA, ale to mniej istotne. Reklama ma odniesienie do organizmu ludzkiego. Zaczyna się słowami: "Jestem w oku" i opiera się na sloganie, że w mgnieniu oka można dostać kredyt z Mini Ratką. Na koniec reklamy usłyszałem taki dialog:
- A to kto? - pyta jeden głos, a w tle słychać kroki grupki ludzi.
- To wycieczka ze Ślepej Kiszki. Oni niczego w życiu nie widzieli.
Ta druga kwestia jest wypowiedziana pogardliwym tonem i słysząc to, poczułem mały dyskomfort psychiczny. Szczerze mówiąc, średnio mi się ów dialog podoba. A co Wy sądzicie?
Roman H.:
No i właśnie - efekt osiągnięty, reklama utkwiła w głowie. Skądinąd faktycznie idiotyczna, ale ja tam dyskomfortu nie poczułem.
Danuaria:
Faktycznie parę razy słyszałam tę reklamę i jest taka jakaś... Ale raczej kojarzy mi się z pogardą dla ludzi z małych miejscowości.
Jr:
Myślę, że reklamodawca nie pomyślał o trochę niefortunnym wydźwięku, i że ktoś może z kiszką się utożsamić.
Magdalena K.:
Zadaniem mediów jest trafienie do odbiorców, bez patrzenia na jakiekolwiek zasady. Dotyczy to nie tylko reklam, lecz także reportaży czy relacji. Śmiało można powiedzieć, że czasem odbywa się to "po trupach". Taki współczesny rynek.
Patryk M.:
Rzeczywiście średni dialog - słyszałem go, oglądając reklamę, jakiś czas temu, ale żebym poczuł się jakoś tym dotknięty, tego nie powiem...
Robert G.:
Mnie rzeczona reklama nie przeraża, tylko wzbudza politowanie nad tym, jak można się "upupić". Przeraża mnie za to ten koszmarny natłok chłamu reklamowego zewsząd nas otaczający.
Kasica:
A co tu sądzić? Rozśmieszyło mnie to tylko, bo fajna gra słów, a reklama trochę bez sensu.
Krzysztof Ś.:
A ja nie rozumiem problemu. I co, że kiszka "ślepa"? To gra słów. Jakoś nikt się nie oburza, że mówienie o słoniu to obraza otyłych itd. Kiszka zawsze była ślepa, tak jak ślepe były uliczki, czasem ludzkie drogi itd. Czemu zaraz brać to do siebie? Przypomina mi to pewną dawno znaną koleżankę, która - kiedy ktoś mówił: "Widzisz, to jest tak..." - zaraz wykrzykiwała: "Ja nie widzę!". Często rozwalała tym rozmowę.
No i nie obrażajcie się czasem na Czechów, że u nich kura to chyba slepica, a u Rosjan niewidomy to sliepy. :-) A może niektórych bulwersuje ta reklama, bo nikt jej wam nie opisał albo za mocno patrzycie w siebie i wszystko bierzecie jako odnoszące się do was?
Więcej luzu, narodzie! I tak fajnie, że ta wycieczka ze Ślepej Kiszki umie zdjęcia robić. :-)
W tym odcinku polecamy Państwu urządzenia, które w szczególny sposób kompensują następstwa dysfunkcji wzroku. Proponowane rozwiązania stanowią istotną pomoc rehabilitacyjną dla osób słabowidzących oraz dla całkowicie niewidomych.
Blaze EZ - dużo więcej niż tylko udźwiękowiony odtwarzacz książek
Blaze EZ to rewolucyjny, posiadający OCR multi-odtwarzacz książek, dokumentów, audiobooków, plików, txt, Daisy, muzyki, podcastów itd. Daje on możliwość rozpoznawania druku dzięki wbudowanemu OCR. Można nim zrobić zdjęcie (książek, dokumentów, gazet, menu w restauracji, formularzy), które potem zostanie rozpoznane i odczytane przez urządzenie. Ma on również Bluetooth i WiFi, dzięki czemu można na nim słuchać internetowego radia. Do dyspozycji jest także dyktafon nagrywający w formatach wav i mp3. Radio FM i zegarek uzupełniają wielkie możliwości tego nowego urządzenia. Blaze EZ jest bardzo prosty w obsłudze - tylko jeden przycisk zapewnia dostęp do muzyki, mediów, dokumentów, a nawet do drukowanych materiałów.
Podstawowe dane techniczne:
- Wymiary: 116 x 58 x 16 mm,
- Waga: 138 gramów,
- Pamięć Flash: 16 GB,
- Bluetooth: 3,0,
- Czas pracy na akumulatorach: ok. 12 godzin,
- Dodatkowe funkcje: Web radio, Daisy online, podcasty, radio, zegarek,
- Odtwarzacz DAISY: Daisy2.0, 2.02, XML DAISY, ANSI/NISO, Z39.86 (DAISY3.0), NIMAS1.1, NLS, Learning Ally, Bookshare.org, Serotek (SAMNet), Open Library,
- Odtwarzacz muzyki zapisanej w formatach: MP3, MP4, WAV, WMA, WMV, OGG, ASF, AAC, AVI, FLAC, 3GP, MPG, M4A,
- Odtwarzacz książek i dokumentów zapisanych w formatach: TXT, RTF, HTML, HTM, XML, DOC, DOCX, PDF, EPUB, FB2, PDF,
- Dyktafon z możliwością zapisu dźwięku w formatach: MP3, WAV,
- Wyjścia: micro USB, slot kart SD,
- Wi-Fi: 802.11 b/g/n,
- Współpracuje z zewnętrznym CD-ROM przez USB (DAISY, Audio),
- OCR: skanuje, zapamiętuje, czyta obrazy lub teksty,
Dostępny jest również opcjonalny pakiet akcesoriów dla Blaze EZ:
1. Wygodna podstawka "OCR" do skanowania z ogranicznikiem do formatu strony A4.
2. Podstawka z możliwością naładowania baterii, naładowania Blaze EZ jednocześnie lub jednego z nich oddzielnie.
3. Dodatkowy zasilacz i bateria.
Cena odtwarzacza Blaze EZ - 2 850,00 złotych
Cena zestawu akcesoriów - 600,00 złotych
Kieszonkowa elektroniczna lupa Maggie PRO
Maggie PRO jest niewielką lupą elektroniczną wielkości karty kredytowej. Jej zaletami są: 3-calowy ekran TFT, odporna obudowa, zakres powiększenia od 4 do 11 razy oraz wydajna bateria. Ze względu na małe rozmiary można swobodnie korzystać z niej w każdym miejscu, gdyż jest bardziej dyskretna, niż standardowe powiększalniki.
Właściwości:
- Ekran wielkości 3 cali,
- Skala powiększenia: 4, 6, 8 i 11 razy,
- Tryb wyświetlania: kolorowy,
- Ostry i wyraźny trójkolorowy wygląd,
- Aluminiowa obudowa,
- Regulacja jasności,
- Podświetlenie diodami LED,
- Możliwość "zamrażania" obrazu,
- 3,5 godziny pracy bez doładowywania baterii,
- Ładowanie akumulatora poprzez złącze USB komputera lub z gniazda sieciowego,
- Waga: 70g,
- Wymiary: 55 x 88 x 12 mm.
W komplecie: Lupa, akrylowa podstawka, ładowarka i kabel USB.
Cena Maggie PRO 949,00 złotych
W ofercie jest również dostępna nieco droższa wersja MD, która ma dodatkowo tryb negatywu. Cena tej wersji 1099,00 złotych.
Pięciocalowa lupa elektroniczna Ruby XL HD
Ruby XL HD to przenośny powiększalnik o 5-calowym ekranie i obrazie w jakości HD. Łączy w sobie cechy lupy Ruby i nowe przydatne funkcje, takie jak funkcja Linii i Masek, dzięki której użytkownik może ograniczyć czytany obszar do linii poziomych i pionowych. Ruby XL HD gwarantuje powiększenie od 2 x do 14x, a 20 trybów kolorów pozwala na dostosowanie obrazu do potrzeb użytkownika. Jest łatwy w użytkowaniu. Oznaczone kolorami przyciski ułatwiają regulację powiększenia, wybór trybu kolorów albo dodanie linii Odczytu i Maski. Jego niewielki rozmiar sprawia, że produkt, który mieści się w kieszeni jest idealnym towarzyszem podróży.
Zalety:
- Umożliwia szybki odczyt bez zniekształceń,
- Oferuje funkcję Zamrażania Obrazu z regulowanym powiększeniem,
- Gwarantuje 20 trybów wyświetlania kolorów,
- Umożliwia zapamiętanie do 80 obrazów, a dzięki złączu micro USB przesłanie danych na komputer.
Specyfikacja techniczna:
- 5-calowy, panoramiczny wyświetlacz LCD,
- Powiększenie od 2-14x,
- Autofocus,
- Kamera 5 megapixeli,
- Podstawka do czytania i składana rączka,
- Bateria pozwala na 3 godziny ciągłej pracy,
- Funkcja Linii i Masek,
- Wymiary: 13.8 x 8.8 x 2 cm,
- Waga: 300 g.
W komplecie: Lupa Ruby XL HD, futerał, ładowarka, pasek na nadgarstek, kabel US.
Cena: 2 895,00 złotych
SmartLux - lupa elektroniczna
SmartLux to elegancka i nowoczesna lupa elektroniczna znanego niemieckiego producenta pomocy optycznych firmy Eschenbach.
Najważniejsze cechy:
- 5-calowy ekran LCD prezentujący obraz bez refleksów,
- Jasny obraz odzwierciedlający rzeczywiste kolory w doskonałej, jakości,
- Możliwość wzmocnienia kontrastu - 3 poziomy,
- Tryb sztucznych kolorów,
- Funkcja zamrożenia obrazu oraz możliwość zapisu do 20 obrazów,
- Centralnie usytuowana kamera,
- Duże, wyraźne przyciski, dla ułatwienia w różnych kolorach,
- Możliwość ustawienia kamery w dwóch pozycjach - do czytania i pisania.
Dane techniczne:
- Zakres powiększenia: 5x, 7x, 9x, 12x, (trzymany w ręku ok. 5 cm: 1.9x, 2.6x. 3.4x, 4.5x w pozycji do pisania: 1.7x, 2.4x, 3.1x, 4.2x),
- 5 trybów ustawienia kolorów: kolory rzeczywiste, biało-czarny o wzmocnionym kontraście, negatyw o wzmocnionym kontraście, żółto-czarny, czarno-żółty,
- Waga: 220g,
- Czas działania z baterii: 3 godziny
Cena: 2 300,00 złotych
Myślę, że zgodzą się Państwo z nami, iż powyżej prezentowany sprzęt, pozwala spojrzeć optymistycznie nawet na wydruki bankowe z informacjami o stanie naszego konta.
Zapraszamy do nas po zakupy prezentowanego w tym odcinku sprzętu, a także po wiele innych przydatnych przedmiotów i po porady, których udzielamy bezpłatnie, życzliwie i kompetentnie.
P.H.U. Impuls Ryszard Dziewa
ul. Powstania Styczniowego 95d/2
20-706 Lublin
tel. 81 533 25 10
kom. 693 289 020
E-mail: impuls@phuimpuls.pl
strona WWW: www.phuimpuls.pl