WIEDZA i MYŚL
(Pr 2590)
INTERNETOWY MIESIĘCZNIK TYFLOSPOŁECZNY
Wydawca i redaktor naczelny
Stanisław Kotowski
Styczeń 2014
Rok VI
Nr 1(61)/2014
Czasopismo nie jest dofinansowywane ze środków publicznych ani żadnych innych. Wydawane jest bez nakładów finansowych. Osoby piszące artykuły oraz zaangażowane przy redagowaniu, adiustacji i korekcie oraz kolportażu nie otrzymują wynagrodzenia. Fundacja „Klucz” przetwarza „WiM” nieodpłatnie do standardu DAISY, a IVO Software Sp. z o.o. udostępnia bezpłatnie niezbędne do tego oprogramowanie.
Czytelnicy otrzymują „WiM” również bezpłatnie. Wystarczy napisać na adres: ST.k@onet.pllub ST.k1@wp.pli w każdym miesiącu znaleźć aktualny numer w swojej „Skrzynce odbiorczej”.
Wersję dźwiękową oraz w formacie RTF można pobierać pod adresem:
oraz:
Pod tymi adresami można również pobierać numery archiwalne „WiM”.
Najnowszy numer w wersji DAISY znajduje się pod linkiem:
wypozycz.dzdn.pl/wim/WIM.zip
Najnowszy numer w formacie RTF pobierać można pod linkiem:
wypozycz.dzdn.pl/wim/WIMRTF.zip
ADRES REDAKCJI (wyłącznie internetowy):
TELEFON KOMÓRKOWY:
501-239-769
Na łamach „Wiedzy i Myśli” zamieszczamy różne opinie i poglądy, w tym takie, z którymi się nie zgadzamy.
Spis treści
1. WYDARZENIA, OGŁOSZENIA I INFORMACJE..5
1.2. Zmarł dr Przemysław Kiszkowski9
1.3. Szukamy niedorzeczności - konkurs zabawa.12
1.5. Sejm dostępny dla zwiedzających z dysfunkcją wzrokuDorota Ziental15
1.6. Literatura dziecięca w DAISY..16
1.7. Trzy makiety, a może raczej czy makiety?Henryk Lubawy.18
1.8. Nowe technologie na Wielkiej Gali IntegracjiAda Prochyra.21
2. KOMPLEKSOWA REHABILITACJA..31
2.1. Morze niepełnosprawnościMaciej Kowalczyk.31
2.2. Ulica z latarniąMałgorzata Szejnert37
2.4. O ZWYKŁYCH I NIEZWYKŁYCH CZYNNOŚCIACHZupy mleczneZbigniew Niesiołowski50
3. NAUKA, OKULISTYKA, UDOGODNIENIA, SPRZĘT I POMOCE REHABILITACYJNE..51
3.1. Zwyrodnienie plamki żółtej jedną z najczęstszych przyczyn ślepoty dorosłych.51
3.2. Prof. Wojtkowski: pacjenci dziękowali nam za nasze odkrycie.53
3.3. NFZ obniży wycenę zabiegu usunięcia zaćmy.54
3.4. Będzie problem z leczeniem zaćmy.54
3.5. MZ: obniżka wyceny operacji zaćmy zmniejszy kolejki55
3.6. GPS zamiast psa-przewodnikaTomasz Kobosz.57
3.7. Niewidomi też mogą grać w ping-pongaMichalina Bednarek.58
3.8. Jak żyć - z audiodeskrypcją, czy bez niej... ?Zbigniew Niesiołowski59
3.9. Integracja przetestowała udogodnienia PendolinoPiotr Stanisławski61
3.10. Guziki i rowki dla niewidomych.63
4. ROZMOWA MIESIĄCAZ Henrykiem Lubawym rozmawia Stanisław Kotowski (cz. 2/4)66
5. ORGANIZACYJNE, PRAWNE, PRAKTYCZNE, SPOŁECZNE I ŚWIADOMOŚCIOWE PROBLEMY..80
5.1. Pismo Komisji Rewizyjnej Okręgu Dolnośląskiego PZN..80
5.2. U niepełnosprawnych wzrokowo (cz. 7)Czym powinien zajmować się PZN?Aleksander Mieczkowski86
5.3. Niewidomy z resztkami wzrokuZuzanna Ratek.90
5.4. Integracja społeczna niewidomych wczoraj i dziś.92
5.5. Bariery techniczne czy mentalne.99
5.6. Bariery techniczne czy mentalne komentarz prawny.106
5.7. Usuńcie bariery! Przez nie niepełnosprawni zamykają się w domach...Krzysztof Blinkiewicz.110
6. ZATRUDNIENIE, REHABILITACJA, PRAWO, EKONOMIA..113
6.1. Firmy zrezygnują z pracy chronionejMichalina Topolewska, oprac.: GR 113
6.3. Krótszy dzień pracy według wskazań lekarzaMałgorzata Poznańska, oprac.: GR..118
6.4. Niepełnosprawny biznesmen może płacić mniej na NFZMagdalena Januszewska, oprac.: GR..120
6.5. Prawo do ulgiRzeczpospolita, oprac.: GR..122
6.6. Fundusz sprawdzi prawo do ulgiRzeczpospolita, oprac.: GR..123
6.7. Fundusz nie opłaci szczepień, ani badań osób niepełnosprawnych Rzeczpospolita, oprac.: GR..125
7. W PRAWIE, W POLITYCE I W PRAKTYCE..125
7.1. Nie ma odwrotu od edukacji włączającejBeata Rędziak.126
7.2. Trybunał: nie wolno było odebrać świadczeń opiekunom niepełnosprawnych.127
7.3. Wyrok TK nie oznacza odzyskania utraconych świadczeń pielęgnacyjnychBeata Rędziak.129
7.4. Rząd utrzymał dodatkowe 200 zł do świadczenia pielęgnacyjnego.131
7.5. Opiekun nie odwoła się od decyzji wojewódzkiego zespołu Michalina Topolewska.132
7.6. Czy na ulgę ma wpływ niepełnosprawnośćMagdalena Majkowska, oprac.: GR..133
7.8. Wystąpienie w sprawie dostępności bankomatów dla osób niewidzących 138
8. WSPOMINAMY LUDZI I WYDARZENIA..140
8.1. Co przyniesie nam Nowy Rok 1957 ?.140
8.2. Rezultat woli i wytrwałościHalina Banaś.142
9.1. Szczyt bezczelnościZ.N.148
9.2. Bączek niezharmonizowanyBączek.149
9.3. Drogi i bezdroża niewidomychKto by się spodziewał, że to też konkurencjaJerzy Ogonowski151
9.4. Mruczę i prychamObsługa klientów..153
10.1. Warto poczytać, porównać i pomyślećBeata Kawecka.156
10.2. Szkoła za zamkniętymi oczamiMałgorzata Szlachetka.157
10.3. Uczył w szkole, choć był niewidomy. Bał się zwolnieniaMałgorzata Szlachetka.160
10.4. Są pieniądze na film "Carte Blanche" o niewidomym nauczycielu z Lublina.162
11. FAKTY, POGLĄDY, OPINIE I POLEMIKI163
11.1. OpiniaIwona Kaczmarek.164
11.3. Urzędnik wie lepiej - komentarze uczestników listy Typhlos Opracowała Agata Gołda.168
12. REKLAMAZeszyty dla każdego.170
Drodzy Czytelnicy i Współpracownicy!
Mamy nowy 2014 rok, a w nim 365 dni, które niosą mnóstwo wydarzeń - dobrych, neutralnych i złych. Życzymy Wam i Waszym bliskim, żeby Was dotyczyły tylko te dobre wydarzenia. Neutralne też mogą być, ale złe niech idą na bory i lasy, jak najdalej od Was i Waszych bliskich. Niech ten nowy rok nie szczędzi Wam powodów do zadowolenia, do radości, wydarzeń miłych, oczekiwanych, pięknych przeżyć i wszystkiego co dobre, przyjemne i pożądane.
Do siego roku Drodzy Czytelnicy i Współpracownicy!
Redakcja Wiedzy i Myśli
Tym razem szczególnie polecamy "Szukamy niedorzeczności - konkurs zabawa" pozycja 1.3. Może uda się nam wspólnie pobawić i ktoś wylosuje nagrodę. Poczytajmy i poszukajmy tych niedorzeczności.
Jest to konkurs, który będzie trwał do grudnia 2014 r. Potem okaże się, czy będzie mógł być kontynuowany.
Życzymy dobrej zabawy w wyszukiwanie niedorzeczności.
Serdecznie dziękuję za sympatię i uznanie osobom, które przysłały gratulacje z okazji wydawania przez pięć lat "Wiedzy i Myśli", ukazania się sześćdziesiątego numeru miesięcznika. To bardzo miłe, jeżeli Czytelnicy doceniają naszą pracę.
Poniżej zamieszczam kilka listów czytelników. Nie uzgadniałem z ich autorami publikacji i podpisów. Dlatego podpisuje je jedynie pierwszą literą imienia. Wyjątek stanowją gratulację pana dyrektora Zenona Imbierowskiego, który wyraził życzenie, żeby jego gratulacje opublikować.
Szanowny Pan
Stanisław Kotowski
Redaktor Naczelny
Wydawca Miesięcznika
"Wiedza i Myśli"
"Sukces wydaje się być w dużej mierze kwestią
wytrwania, gdy inni rezygnują". W. Pedther
DROGI PRZYJACIELU!
Proszę przyjąć z serca płynące życzenia i gratulacje z okazji 5 roku istnienia miesięcznika "Wiedzy i Myśli".
Miesięcznik to wspaniałe wydawnictwo, a o merytorycznym poziomie artykułów niech świadczy fakt, że materiały w nim prezentowane czytam "od deski do deski". "WiM" to przede wszystkim TWOJA zasługa, to TWÓJ osobisty sukces, przekazuję szczere słowa uznania i podziękowania.
Na specjalne wyróżnienie zasługuje fakt, że internetowe wydanie miesięcznika nieodpłatnie trafia do dużej grupy osób słabowidzących i niewidomych, choć nie tylko.
Życzę TOBIE DROGI PRZYJACIELU dużo zdrowia, kolejnego pięknego jubileuszu, który może uda się obchodzić w gronie Przyjaciół oraz życzliwych osób współpracujących z miesięcznikiem.
Radosnych Świąt Bożego Narodzenia oraz sukcesów w Nowym Roku wraz z podziękowaniami za dotychczasową współpracę.
Z najpiękniejszymi pozdrowieniami
Zenon Imbierowski
były długoletni Dyrektor
OSW im. L. Braille'a
w Bydgoszczy
***
Gratuluję pierwszej piątki, oby tak do pięćdziesiątki.
Serdecznie pozdrawiam
J.
***
Witam, Panie Stanisławie,
Gratuluję Panu oraz osobom współredagującym miesięcznik, wspaniałych 60ciu numerów i pięciu bardzo cennych i wytrwałych lat pracy.
Pozdrawiam bardzo serdecznie.
S.
***
Szanowny Panie Redaktorze!
Pańska inicjatywa i praca ma dla mnie wielkie znaczenie poznawcze i rehabilitacyjne. Kiedyś czytałam bardzo dużo brajlowskich czasopism. Teraz możliwości są znacznie mniejsze, a te które istnieją, nie odpowiadają moim potrzebom.
"Wiedza i Myśl", och, jak żałuję, że nie wychodzi w brajlu, ale za to jej treści...
Jest to miesięcznik bardzo bogaty o zróżnicowanej tematyce, który nie unika trudnych tematów. Nie znam drugiego czasopisma, które mogłoby pod tym względem rywalizować z "Wiedzą i Myślą".
Serdecznie gratuluję tak dobrego czasopisma. Życzę Panu i współpracownikom, a także sobie, dalszych sześćdziesięciu numerów "Wiedzy i Myśli".
Czekam na nią zawsze z niecierpliwością i cieszę się, że ukazuje się tak regularnie.
U.
***
Gratulacje!
"Wiedza i Myśl" jest czasopismem rzeczywiście dla niewidomych, miesięcznikiem opiniotwórczym, bogatym w treści. W każdym numerze znajduję przynajmniej kilka artykułów, które naprawdę warto przeczytać. Szczególnie sobie cenię publikacje prawne, artykuły problemowe i polemiczne.
Szczególną moją sympatią cieszy się Stary Kocur. Próbowałem napisać coś w jego stylu. Nie wyszło. Głaszczę go z przyjemnością.
Panie Redaktorze!
Gratuluję Panu i pozostałym dziennikarzom bardzo potrzebnego i pożytecznego czasopisma. Życzę zdrowia i sił na co najmniej na następne pięć lat.
H.
***
"Wiedza i Myśl" na tle mizerii informacyjnej PZN jest niedościgłym wzorem. Oby ukazywała się jeszcze przez wiele lat. Gratuluję i życzę, żeby Wam nie znudziła się ta społeczna działalność.
Są w miesięczniku artykuły, które czytam z przyjemnością, są autorzy, którzy piszą to, co ja myślę. Nie wymieniam ich nazwisk, żeby nie sprawiać przykrości tym, których pominę.
J.
***
Szanowny Panie Redaktorze! Drogi kolego!
Przyjmnij moje gratulacje. Naprawdę podziwiam Twoją wytrwałość, zaangażowanie, no i umiejętności. Do gratulacji dołączam najlepsze życzenia zdrowia, sił i zapału do pracy, a także dobrych pomysłów. Życzę też, żeby Twoimi publikacjami zainteresowali się działacze, którzy pełnią najwyższe funkcje w Polskim Związku Niewidomych.
L.
***
Nadziwić się nie mogę "Syzyfowym pracom" redakcji "Wiedzy i Myśli". Pisać i pisać bez nadziei, że odniesie to jakiś skutek... To nie dla mnie. Ale dobrze, że są ludzie, którym się jeszcze chce. O, przepraszam, nie tylko ludzie, bo i jeden kot.
Gratuluję, dziękuję i życzę dalszych sukcesów w przeorywaniu świadomości, która jest orką na ugorze.
Źródło: www.fizyka.amu.edu.pl
Data opublikowania: 2013-11-15
Szanowni Państwo,
Pracownicy, Doktoranci i Studenci Wydziału Fizyki
z ogromnym smutkiem pragnę poinformować, że dnia 13 listopada 2013 r. zmarł
Dr Przemysław Kiszkowski
Cześć Jego pamięci!
Antoni Wójcik
Dziekan Wydziału Fizyki
Pogrzeb ś.p. dr Przemysława Kiszkowskiego odbył się we wtorek,
19 listopada 2013 r. na Cmentarzu Górczyńskim.
WSPOMNIENIE
o dr. Przemysławie Kiszkowskim
Doktora Przemysława Kiszkowskiego, a dla wielu z nas po prostu Przemka, poznałem wczesnym latem 1979 r., jako student I roku fizyki. Wówczas bowiem rozpoczęły się przygotowania do kolejnego obozu naukowego. Na obóz zostałem zakwalifikowany i od tego czasu zaczęła się moja, trwająca wiele lat przygoda z obozami naukowymi, no i wieloletnia znajomość z Przemkiem.
Każdego roku, przez trzy letnie tygodnie studenci fizyki, a także nieliczni studenci matematyki, chemii, medycyny, kierunków inżynierskich, a nawet filozofii prowadzili w różnych miejscach w Polsce badania naukowe. Badania te miały pozwolić na poznanie i zrozumienie fizycznych podstaw... różdżkarstwa. Tematyka ta była wówczas mocno eksplorowana przez prof. Henryka Szydłowskiego oraz dr. Przemysława Kiszkowskiego.
Obozy naukowe pozwalały prowadzić badania w terenie. Wykorzystywaliśmy różnorodne metody pomiarowe, między innymi pomiar rezystancji gruntu (tzw. metoda elektrooporowa), pomiary przewodności gruntu, ale także badania gruntów wykonywane na podstawie licznych odwiertów, wykonywanych wówczas ręcznie!
Dla wielu z nas, studentów, była to prawdziwa naukowa przygoda, której oddawaliśmy się z całą pasją. Wykonywanie pomiarów wzbogacały liczne naukowe dyskusje, spotkania z zaproszonymi gośćmi, no i przede wszystkim niezwykle barwne życie studenckie.
Sromowce Wyżne, Objezierze, Osieczna, Strzelce Krajeńskie, Witosław, Gniezno, to miejscowości, w których odbywały się kolejne obozy naukowe, w których spędziliśmy fantastyczne 3-tygodniowe naukowe wakacje.
Wiele historii, mniej lub bardziej prawdziwych pochodzi z tamtych czasów. Nocna wyprawa na Trzy Korony (wschód Słońca), kąpiele w wartkim i niewyobrażalne zimnym Dunajcu, obozowa kwatera w strażackiej remizie w Sromowcach Wyżnych, nocne kąpiele w pięknym Jeziorze Górnym w Strzelcach Krajeńskich i budowa wiejskiego wodociągu w Witosławiu. Legendami obrosły wspólne zamieszkiwanie i wspólna kuchnia kilkudziesięcio osobowej grupy studentów i kadry. Setki smażonych placków ziemniaczanych (na jeden obiad), kilkanaście dużych bochnów chleba zjedzonych na jedną kolację, niezliczone ilości zjedzonych tabliczek czekolady (zjedliśmy "wielowiekowe" zapasy czekolady w Sromowcach), czy niewyobrażalne ilości wypitej herbaty (Przemek ją uwielbiał). Na obozie w Gnieźnie słynne stały się jeszcze późnowieczorne potańcówki, których głównym bohaterem (i najlepszym tancerzem) był Przemek.
Przemek był postacią niezwykłą, typem światowca, świetnie posługującym się językiem angielskim, słuchającym na co dzień audycji radia BBC. Tysiące magnetofonowych kaset w jego domu i setki, jeśli nie tysiące czarnych płyt. Uwielbiał rozmowy, były dla niego, osoby w pełni niewidomej, najważniejszym sposobem kontaktu ze światem. W sposób niezwykły nawiązywał kontakty z ludźmi. Nie znam ani jednej osoby, z którą by nie był "na ty". Był wreszcie Przemek prawdziwym mistrzem dowcipu. Genialna pamięć pozwalała na przechowywanie setek, jeśli nie tysięcy dowcipów! Każdą rozmowę telefoniczną rozpoczynał Przemek od opowiedzenia "nowego" dowcipu, i każdą rozmowę telefoniczną "nowym" dowcipem kończył.
Dowcipem wyrażał też swój stosunek do otaczającej rzeczywistości PRL-u:
Dlaczego Polskę podzielono na 49 województw? - pytał.
- Bo tyle jest liczb w Totolotku i teraz co tydzień odbywa się losowanie, które województwo otrzyma przydział mięsa.
Drogi Przemku! Dla wielu z nas byłeś prawdziwym Przyjacielem. I za tę niezwykłą przyjaźń dziś Tobie dziękujemy. Na zawsze pozostaniesz w naszej pamięci.
Ryszard Naskręcki
***
Dr Przemysław Kiszkowski był niewidomym fizykiem, pracownikiem Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu. O jego pracy mówił Henryk Lubawy w "Rozmowie miesiąca", której pierwsza część została opublikowana w grudniowym wydaniu "Wiedzy i Myśli" z 2013 r. pod pozycją 4. Według Henryka Lubawego dr Przemysław Kiszkowski był niezwykle interesującym człowiekiem i wykonywał niezwykłą pracę. Kiedy rozmawiałem z Henrykiem Lubawym i mówił o dr. Przemysławie Kiszkowskim, nawet nie pomyśleliśmy, że już po miesiącu od ukazania się pierwszego odcinka rozmowy, będziemy informowali o jego śmierci.
Szkoda, że środowisko tak niewiele wie o zmarłym niewidomym fizyku.
(przypis redakcji "WiM")
Źródło: Publikacja własna "WiM"
Drodzy Czytelnicy!
"WiM" rozpoczyna zabawę w poszukiwanie na jego łamach niedorzeczności. Jest to konkurs dla uważnych czytelników.
Oczywiście, niektórzy uważają, że cała "WiM", a nawet tylko wspominanie o niej jest niedorzecznością. Takie podejście jednak byłoby zbyt łatwe. Będziemy szukali prawdziwych niedorzeczności.
Otóż w każdym numerze, poczynając od styczniowego w 2014 r., będzie ukryta taka niedorzeczność. Może to być na przykład w informacji prawnej wstawka, że koty i psy potrafią fruwać, albo w artykule o charakterze rehabilitacyjnym wstawka, że prezydenci Krakowa i Białegostoku uzgodnili przeniesienie kościoła Mariackiego do Piły. Może to być nawet informacja prawdziwa, ale zupełnie niepasująca do treści danej publikacji na przykład wstawka, że Stanisław Bukowiecki był wybitnym prawnikiem i politykiem II Rzeczypospolitej w artykule o sprzęcie rehabilitacyjnym.
Żeby taką wstawkę znaleźć, trzeba tę publikację przeczytać. Ponieważ nie wiadomo, co i gdzie trzeba szukać, nie będzie to łatwe zadanie, ale może dobra zabawa.
W każdym miesiącu wśród osób, które znajdą ukrytą niedorzeczność, będzie wylosowana nagroda rzeczowa wartości około 120 złotych. Chciałem, żeby była to nagroda pieniężna, ale względy finansowo-księgowe stanęły temu na przeszkodzie. Ponieważ będzie to nagroda rzeczowa, trudno ustalić jej wartość co do złotego.
Nagrody fundować będzie Przedsiębiorstwo Handlowo-Usługowe "Impuls" Ryszarda Dziewy z Lublina. Osoba, która wylosuje nagrodę będzie mogła uzgodnić z p. Ryszardem Dziewą, co ma dla niej kupić w granicach wyżej wymienionej kwoty. Jeżeli wartość zakupu będzie kilka złotych niższa lub wyższa - nie będzie problemu. Natomiast jeżeli wartość nagrody znacznie przekroczy 120 złotych, różnicę będzie można dopłacić.
Osoby, które zechcą włączyć się do naszej zabawy, po znalezieniu niedorzeczności, proszone są o przysłanie informacji na ten temat w terminie do dnia 20 w danym miesiącu, na który datowany jest numer "WiM" (mamy styczniowe wydanie "WiM", a więc do 20 stycznia) na mój adres:
st.k@onet.pl
W "temacie" e-mail proszę pisać: "niedorzeczności", a w treści e-maila - jaka to była niedorzeczność i w której publikacji się znajdowała.
Na tym etapie nie trzeba nawet podawać swojego imienia i nazwiska. Wystarczy adres e-mail. Po wylosowaniu nagrody, napiszę do jej zdobywcy, poproszę o imię, nazwisko i numer telefonu albo adres. Informacje te prześlę do pana Ryszarda Dziewy, który skontaktuje się w sprawie zakupu nagrody, sposobu jej przekazania zdobywcy i ewentualnej dopłaty.
W następnym numerze "WiM" poinformuję, ile wpłynęło odpowiedzi i kto wylosował nagrodę, oczywiście, za zgodą zainteresowanej osoby. W przypadku zastrzeżenia odnośnie nieujawniania nazwiska, będę podawał uzgodniony pseudonim, inicjały albo inne określenie tej osoby.
Za fundowanie nagród "Impuls" będzie publikował swoje reklamy na łamach "WiM".
Źródło: "BIP" 24 (69), grudzień 2013
By być na bieżąco w sprawach ważnych dla osób niewidomych i słabowidzących, wiedzieć wszystko o aktualnych wydarzeniach kulturalnych, zmianach w prawie czy projektach adresowanych do osób niepełnosprawnych, nie trzeba przekopywać się przez setkę nie zawsze dostępnych stron internetowych. Wystarczy zaprenumerować elektroniczną wersję wydawanego co dwa tygodnie "Biuletynu Informacyjnego Pochodni", dodatku do magazynu społecznego "Pochodnia".
Wszyscy chętni mogą zamówić obydwa czasopisma, wysyłając zgłoszenie na adres pochodnia@pzn.org.pl. Prenumerata ta jest bezpłatna, a publikacje wysyłane są mailem w postaci plików html lub rtf. Osoby, które otrzymywały je do tej pory, nie muszą od nowego roku potwierdzać subskrypcji, czasopisma będą nadal przesyłane na podany adres.
"Pochodnia" to magazyn wydawany przez Polski Związek Niewidomych od 1948 roku. Można w nim znaleźć m.in. artykuły opisujące najnowsze rozwiązania techniczne ułatwiające życie osobom niewidomym i słabowidzącym, reportaże i eseje przybliżające społeczeństwu realia życia osób z dysfunkcją wzroku, poruszane są tu też tematy związane ze zdrowiem, z nowymi sposobami leczenia schorzeń oczu. Ważną pozycję zajmują również sprawy związane z rehabilitacją społeczną i zawodową osób niewidomych i słabowidzących, a więc przeciwdziałające wykluczeniu tej grupy. Pochodnia to także jedyny ukazujący się na rynku tytuł, w którym można znaleźć aktualne informacje o bieżących wydarzeniach odbywających się w Polskim Związku Niewidomych.
Czasopismo wydawane jest w czterech wersjach: czarnodrukowej, brajlowskiej, elektronicznej (w postaci plików html i rtf) oraz na płytach CD (czytane mową syntetyczną).
"Biuletyn Informacyjny Pochodni" ukazuje się od 2011 r. i jest uzupełnieniem dwumiesięcznika.
Źródło: Lista dyskusyjna Typhlos
Data opublikowania: 2013-12-27
Z przyjemnością oraz niekrytą satysfakcją uprzejmie informuję, iż Sejm Rzeczypospolitej jest już dostępny dla zwiedzających z dysfunkcją wzroku!
Wraz z Fundacją Kultury bez Barier i na jej zlecenie w ostatnim czasie przeprowadziliśmy praktyczno-teoretyczne szkolenie pracowników wszechnicy sejmowej, a dokładniej wydziału korespondencji i informacji ze skutecznego oraz właściwego oprowadzania osób niewidomych i słabowidzących.
Poza kompetentnymi przewodnikami są dostępne w Sejmie liczne tyflografiki, a także odlewy z brązu kompleksu sejmowego.
Sejm jest otwarty dla zwiedzających każdego dnia i z tej oferty korzysta dziennie około 1500 osób.
Gorąco zapraszamy do odwiedzenia Sejmu!
Źródło: Informacja Fundacji KLUCZ
To tytuł projektu realizowanego od 15 października do 31 grudnia 2013 r. przez Fundację KLUCZ, a dofinansowanego przez Samorząd Województwa Mazowieckiego. Projekt obejmuje wydanie 40 bajek z czterech państw: Polski, Węgier, Mongolii i Danii. Bajki mongolskie, węgierskie i polskie to bajki ludowe, z natury swojej anonimowe. Na podkreślenie zasługuje fakt, że bajki polskie pochodzą ze zbioru Oskara Kolberga, znanego XIX-wiecznego etnografa, który zapisał je podczas swoich wędrówek po kraju. Natomiast z Danii wybraliśmy baśnie z twórczości Hansa Chrystiana Andersena.
Osoby z uszkodzonym wzrokiem, zwłaszcza niewidome, mają znacznie mniejszy dostęp do literatury w porównaniu z osobami widzącymi. Zaledwie niewielka część tego, co ukazuje się na rynku wydawniczym, jest dostosowywana do ich możliwości percepcyjnych. Fundacja Klucz stara się zwiększać możliwości korzystania z literatury, wydając książki w pełnym formacie DAISY. Z uwagi na wymienione ograniczenia każda pozycja dostępna dla czytelnika z uszkodzonym wzrokiem jest pożądana i oczekiwana. Wynika to przede wszystkim z faktu, iż osoby niepełnosprawne wzrokowo mają bardzo wąski dostęp do dóbr kultury, a dzięki książce mogą w niej czynnie uczestniczyć. Książka ma też dla osób niewidomych walory terapeutyczne, pozwala na pomniejszenie poczucia samotności i odrzucenia.
Równie wielkie, a może nawet większe znaczenie ma dla dzieci z uszkodzonym wzrokiem literatura dostosowana do ich wieku i możliwości percepcyjnych. Niestety, dostęp do literatury dziecięcej również wygląda nie najlepiej. W tym przypadku ograniczenia są jeszcze większe, gdyż w literaturze dziecięcej olbrzymią rolę odgrywają bogate ilustracje rysunkowe, z których niewidome dzieci korzystać nie mogą. Rysunki natomiast podnoszą atrakcyjność tekstów pisanych i przyczyniają się do wzrostu zainteresowania literaturą. Ograniczone możliwości czytania natomiast są przyczyną m.in. słabszej znajomości ortografii.
Bajki wydane przez Fundację Klucz, oprócz walorów poznawczych, zawierają duży ładunek pozytywnych emocji. Będą więc przyczyniać się do rozwijania zamiłowań czytelniczych dzieci z uszkodzonym wzrokiem. Wartość tych bajek jest tym większa, że dzieci mogą korzystać jednocześnie z wersji audio oraz wersji tekstowej (pełny format DAISY), co umożliwia zapoznawanie się z tekstem również w zakresie poprawności pisania i nauki czytania. Nie bez znaczenia jest fakt, że DAISY pozwala na szybkie wyszukiwanie dowolnych fragmentów tekstu. Dzieci lubią wracać do ulubionych bohaterów i ich przygód.
Wydanie bajek w formacie DAISY powiększy księgozbiór bibliotek obsługujących osoby niepełnosprawne na terenie województwa mazowieckiego. Ułatwi to korzystanie z pięknych bajek przez naszych milusińskich zamieszkałych na Mazowszu.
Książki DAISY są multimedialne. Oznacza to, że nie tylko ich treść ma wartość, lecz także wykonanie. Bajki czytają znani i lubiani artyści: Elżbieta Kijowska, Hanna Kinder-Kiss, Jacek Kiss i Janusz Zadura.
W ramach tegorocznego projektu książki zostaną wydane w nakładzie 50 egzemplarzy i nieodpłatnie przekazane do 20 instytucji, w tym bibliotek publicznych, ośrodków szkolno-wychowawczych oraz punktów bibliotecznych działających na terenie województwa mazowieckiego, obsługujących osoby z uszkodzonym wzrokiem.
W przyszłym roku książki z bajkami zostaną powielone w nakładzie 450 egzemplarzy i przekazane nieodpłatnie do bibliotek i innych instytucji z terenu całego kraju, które udostępniają literaturę piękną osobom niewidomym i słabowidzącym. Na ten cel Fundacja Klucz zamierza pozyskać środki finansowe od darczyńców oraz z odpisów jednego procenta podatku.
Książki wydawane w standardzie DAISY będą służyć czytelnikom przez wiele dziesiątek lat. Publikacje cyfrowe bowiem charakteryzują się trwałością, wysoką jakością i mimo częstego używania nie tracą na jakości, jak w przypadku nagrań analogowych i książek brajlowskich.
Zarząd Fundacji Klucz pragnie serdecznie podziękować Samorządowi Województwa Mazowieckiego za sfinansowanie wydania literatury dziecięcej w DAISY. Bez tej pomocy najmłodsi czytelnicy nie mogliby korzystać - w najdogodniejszy dla nich sposób - z bajek różnych narodów świata.
Serdecznie dziękujemy również za wyrażenie zgody na nieodpłatne prawo do wydania bajek senatorowi Stanisławowi Gorczycy za utwory pochodzące ze zbioru "Mongolskie bajki ludowe" oraz Ludowej Spółdzielni Wydawniczej i Węgierskiemu Instytutowi Kultury za utwory pochodzące ze zbioru "Cudowna Ilona i inne bajki węgierskie".
Dziękujemy w imieniu własnym oraz najmłodszych czytelników z uszkodzonym wzrokiem.
Prezes Zarządu Fundacji KLUCZ
mgr Janusz Durbacz
Źródło: Publikacja własna "WiM"
W drugim dniu tegorocznej, już jedenastej edycji konferencji REHA FOR THE BLIND IN POLAND ciągle jeszcze trwała wystawa sprzętu wspierającego niewidomych oraz szereg towarzyszących jej atrakcji, między innymi sportowych. Ponadto organizatorzy postarali się o zorganizowanie kilku paneli dyskusyjnych. Tematów poruszanych było naprawdę bardzo dużo - sprawy niezwykle ważne i poważne dotyczące środowiska osób z dysfunkcją wzroku. Nie sposób tych wszystkich poruszanych tematów dyskusji wymienić, a tym bardziej trudno było w nich uczestniczyć. Jest to urok tak wielkich wydarzeń, jak Reha. Można było świadomie wybrać jeden z zaproponowanych tematów, albo przypadkiem znaleźć się w miejscu, gdzie toczyła się dyskusja.
Od dłuższego czasu interesuje mnie problematyka dostępności przestrzeni publicznej dla niewidomych i słabowidzących. Wybór panelu dyskusyjnego był zatem oczywisty. Standard TYFLOAREA® - udźwiękowienie i ubrajlowienie otoczenia. Ten panel dyskusyjny prowadzili Elżbieta Oleksiak i Krzysztof Kulik.
Nie sposób przedstawić i omówić wszystkie wątki poruszane podczas tej dyskusji. Była ona bardzo pożyteczna, gdyż prowadzący przedstawiali ustalenia i, co najważniejsze, obowiązujące przepisy. Zgromadzeni na sali byli proszeni o zwrócenie uwagi na to:
- jakie jeszcze zagadnienia należałoby poruszyć,
- jakie miejsca,
- w jaki sposób powinny być brane pod uwagę w trakcie procesu dostosowywania przestrzeni publicznej do potrzeb niewidomych i słabowidzących.
Ten sposób przedstawienia tematu wydaje się, że jest słuszny, bo mimo wielkiego doświadczenia i wiedzy obojga prowadzących, niewidomi słuchacze pokazali, że są jeszcze miejsca i problemy, na które należy zwrócić szczególną uwagę. Być może ktoś zda szczegółowo relacje z tego spotkania. Ja natomiast chciałbym wykorzystać swoją przewagę jako autor tego krótkiego tekstu i skupić się nad swoją wypowiedzią w trakcie dyskusji. Ponieważ już od dawna uważam, że to sprawa ważna, a nawet bardzo ważna, więc pozwalam sobie raz jeszcze przedstawić ideę swojej wypowiedzi.
W trakcie dyskusji nad dostosowaniem przestrzenii publicznej do potrzeb niewidomych, wcześniej czy później, pada słowo "makieta" . Nie tylko przecież pojedyncza makieta, ale makiety, bo dopiero jeśli jest ich więcej, to można przedstawić pełniej przestrzeń. Tak było i tym razem. Magiczne słowo makiety padło w końcu w trakcie dyskusji. Usłyszeliśmy, że jedna z firm zajmująca się od lat wspieraniem technologicznym niewidomych, wykonuje takie makiety. Wykonują je pracownicy tej firmy w ramach udostępniania przestrzeni niewidomym. Nie ma w tym nic niezwykłego. Działalność ta jest bardzo pożyteczna i godna pochwały. Jednak właśnie te słowa zwróciły moją uwagę i skłoniły mnie do zabrania głosu.
Mamy taką oto sytuację. Jest jakaś przestrzeń, jakiś obiekt wart tego, aby niewidomi mogli się z nim zapoznać, a następnie wykonuje się jego makietę. Ktoś oczywiście musi sfinansować te prace. Firma, o której była mowa, z pewnością zarabia na wykonywanych przez siebie makietach. Tak funkcjonuje świat. Jest to całkowicie normalne i zrozumiałe. Ktoś coś robi i chce na tym zarobić.
Dlaczego wobec tego zabrałem głos w dyskusji?
Otóż w sali obok były prezentowane trzy makiety. Oto stały obok siebie trzy makiety obiektów, które nigdy nie znajdą się w realnym świecie, w naturalnych rozmiarach w sąsiedztwie. Jeśli zdarza się, że mamy kilka makiet prezentujących na przykład zabytki, to te zabytki z pewnością są nieopodal siebie. Tych obiektów natomiast nikt nigdy nie pobuduje w niewielkiej odległości od siebie. Jednak nie tylko to jest niezwykłe w tym projekcie.
Oto mieliśmy makiety trzech stadionów wybudowanych w naszym kraju na mistrzostwa piłkarskie Euro 2012. Są to PBG Arena w Gdańsku, Stadion Narodowy w Warszawie oraz Inea Stadion w Poznaniu. Wszystkie te obiekty zbudowała Grupa PBG. Makiety wykonał artysta rzeźbiarz Roman Kosmala, absolwent Wydziału Biologii na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu oraz Wydziału Wychowania Plastycznego i Wydziału Malarstwa, Grafiki i Rzeźby w Państwowej Wyższej Szkole Sztuk Plastycznych w Poznaniu. Jednak nie wszechstronne wykształcenie autora makiet, a nawet nie jego credo artystyczne mówiące o terapeutycznej roli sztuki spowodowało to, że chciałem Państwu zwrócić uwagę na te obiekty. Pan Roman zrealizował również kilka innych makiet, które przybliżają niewidomym Poznań. Pierwszą z nich była makieta Starego Rynku ze stojącym na nim renesansowym ratuszem. Jako ostatnia została odsłonięta w maju 2013 r. makieta Placu Mickiewicza ze stojącymi na nim pomnikami wieszcza i Poznańskimi Krzyżami oraz otaczającymi plac budowlami Dzielnicy Cesarskiej. Nie są to jedyne makiety istniejące w Poznaniu. Na 500 dni przed rozpoczęciem mistrzostw Euro 2012 została obok stadionu odsłonięta jego makieta. Jak to możliwe, że jest ona jednocześnie prezentowana na konferencji Reha. Makiety są wykonane jako odlewy z brązu. Przygotowanie odpowiedniej formy wymaga bardzo żmudnej pracy artystycznej. Gdy już zostanie wykonana forma odlewnicza, wykonanie kolejnej kopi, czyli w istocie kolejnej makiety, jest banalnie proste i zdecydowanie tańsze.
Przy wszystkich tych projektach zawsze jako konsultanci byli zatrudnieni niewidomi. To jest praktyka bardzo dobra.
W trakcie konferencji makiety były prezentowane przez Fundację PBG. Jak pamiętamy, te trzy stadiony wybudowała firma o nazwie Grupa PBG. I to wcale nie jest przypadkowa zbieżność. Inicjatorem oraz sponsorem budowy makiet była Grupa PBG, która budowała stadiony. Założyła ona Fundację o tej samej nazwie.
Na to właśnie chciałem zwrócić Państwa uwagę. Jest to inicjatywa godna pochwały, nagród wszelakich i poparcia. Oto mamy sytuację, że makiety obiektów powstają praktycznie w tym samym czasie co ich pierwowzory. Przestrzeń jest wypełniana gigantycznym obiektem jakim jest stadion, a jednocześnie jest udostępniana osobom, które nie są w stanie ogarnąć , poznać dotykiem tak dużych obiektów.
Być może, akurat stadion piłkarski nie jest najważniejszym, najczęściej odwiedzanym miejscem. Również nie jestem fanem piłki nożnej. Jest zdecydowanie więcej miejsc, w których mieszkańcy miasta, w tym i osoby niepełnosprawne wzrokowo, przebywają w trakcie codziennego życia w mieście. O ileż byłoby milej, sympatyczniej, a przede wszystkim bezpieczniej, gdyby wraz z nowo powstającymi obiektami, dworcami, pływalniami, galeriami handlowymi itp. powstawały ich makiety.
Odpowiedź na pytanie, czy makiety, z pewnością jest twierdząca, bo są one jednym z elementów przybliżających niewidomym przestrzeń publiczną.
Mam nadzieję, a raczej marzenie, że te trzy makiety stadionów wyznaczają nowy standard. Standard, który spowoduje udostępnienie nowo powstałych obiektów niewidomym. Nie trzeba będzie ich przystosowywać. Do przystosowania, poprzez ukazanie na makietach, pozostaną jedynie obiekty historyczne, których w naszym kraju jest sporo. Pracy starczy dla wszystkich.
Źródło: www.niepelnosprawni.pl
Data opublikowania: 2013-11-28
Wczorajszy wieczór 28 listopada 2013 r. w Sali Kongresowej Pałacu Kultury i Nauki w Warszawie był już 18. wspólnym świętem Integracji i naszych Przyjaciół. Hasłem przewodnim tegorocznej Wielkiej Gali Integracji były nowe technologie wspomagające osoby z niepełnosprawnością w codziennym funkcjonowaniu. Nagrodzono m.in. aplikacje bez barier, a także zaprezentowano portal cyfrowaintegracja.org, informujący o nowych rozwiązaniach technologicznych dla osób z niepełnosprawnością.
Wśród tłumnie zgromadzonej publiczności znaleźli się dostojni goście, m.in. Irena Wóycicka, sekretarz stanu w Kancelarii Prezydenta, Jarosław Duda, pełnomocnik rządu ds. osób niepełnosprawnych, Włodzimierz Paszyński, zastępca prezydenta m.st. Warszawy. Wielka Gala Integracji była transmitowana na żywo na naszym portalu www.niepelnosprawni.pl, dostępna w audiodeskrypcji i tłumaczona na język migowy.
Technologia w służbie człowieka
Widzom na pewno zapadnie w pamięć pokaz tańca otwierający uroczystość. Rumbę na wózku zatańczyła Katarzyna Błoch, partnerował jej Marek Zabłocki, a akompaniował akordeonista Marcin Wyrostek wraz ze swoim zespołem Coloriage. Po tym przyjemnym wstępie na scenie pojawili się prowadzący Galę - Hubert Urbański oraz prezes Integracji Piotr Pawłowski.
- Drodzy państwo, witamy na osiemnastej Wielkiej Gali Integracji - rozpoczął Piotr Pawłowski. - Dzisiaj skupimy się na rozwiązaniach technologicznych i sprzętowych.
- Dzisiejsza gala jest wyjątkowa - dodał Hubert Urbański. - Będziemy cały czas krążyć wokół tematu technologii. Będziemy pokazywać, udowadniać, jak technologie służą osobom z niepełnosprawnością.
Był to wstęp do inauguracji podczas Gali portalu www.cyfrowaintegracja.org - pierwszej w Polsce cyfrowej platformy, dedykowanej najnowszym rozwiązaniom wspierającym osoby z niepełnosprawnością w obszarze samodzielności, dostępności serwisów internetowych, pracy, transportu itd.
Jako pierwszy przykład nowej technologii w służbie człowieka z niepełnosprawnością zaprezentowany został materiał filmowy o raperze Karolu "Pjusie" Nowakowskim, który jako dorosły chłopak zaczął tracić słuch w wyniku choroby genetycznej. Karierę muzyczną, przerwaną przez chorobę, udało się wznowić dzięki wszczepieniu wokaliście nowoczesnych implantów.
Aplikacja rozpozna kolor
Drugi przykład nowoczesnej technologii ułatwiającej życie osobom z niepełnosprawnością pokazał film o aplikacji Seeing Assistant-Home, która umożliwia osobom niewidomym i niedowidzącym m.in. rozpoznawanie kolorów i odnajdywanie źródeł światła, a także oferuje lupę elektroniczną. Na filmie zobaczyliśmy, jak tablet informował głosem niewidomą dziewczynę, jaki kolor mają wskazane przez nią bluzki.
Aplikacja ta została nagrodzona w konkursie "Aplikacje bez barier", organizowanym przez Integrację we współpracy z Urzędem m.st. Warszawy. Laureatów uhonorował Tomasz Pactwa, dyrektor Biura Pomocy i Projektów Społecznych Urzędu m.st. Warszawy.
- Zastosowań aplikacji dla osób z niepełnosprawnością jest naprawdę wiele. Na konkurs spłynęło bardzo wiele projektów, pomysłów, w jaki sposób mogą wyglądać aplikacje przyszłości i tak naprawdę bardzo dużo nauczyliśmy się z tych propozycji - opowiadał o konkursie Tomasz Pactwa.
W kategorii "Istniejące dostępne aplikacje" zwyciężyła - zaprezentowana wcześniej za pośrednictwem Cyfrowej Integracji - Seeing Assistant-Home. Nagrodę odebrał autor programu Adam Bancarewicz z firmy Transition Technologies.
- To jest dla nas ogromny zaszczyt, że możemy odebrać nagrodę w konkursie "Aplikacje bez barier" - podkreślił. - Upewnia nas to w przekonaniu, że tworzymy oprogramowanie, które poprawia jakość życia.
Kolejną nagrodę w tej kategorii otrzymała aplikacja Go2stop, a odebrał ją współtwórca programu Michał Ratajczak z firmy Kakaki Soft. Go2stop zawiera rozkłady jazdy komunikacji miejskiej 50 polskich miast, pracuje bez połączenia z Internetem (oprócz momentu pobierania aktualizacji baz danych z rozkładami). Aplikacja została wyróżniona za to, że napisano ją pod kątem zgodności z funkcją VoiceOver, co oznacza, że jest dostępna dla osób niewidomych. Michał Ratajczak podkreślił, że aplikacja w swoim podstawowym zakresie działania jest bezpłatna; ma także możliwość uaktywnienia nowych funkcjonalności w wersji premium, którą dokupić można poprzez drobne płatności internetowe.
Komórka zaalarmuje o epilepsji
Nagrody w drugiej kategorii konkursu "Aplikacje bez barier", za koncepcje aplikacji, wręczyli laureatom Natalia Partyka, tenisistka stołowa, olimpijka i wielokrotna mistrzyni paraolimpijska, oraz Bartosz Mielecki, prezes Fundacji Lotto Milion Marzeń, fundatora nagród w konkursie. Pierwsze wyróżnienie zostało przyznane koncepcji Monitoring of Position - aplikacji służącej do wykrywania ataku epilepsji lub narkolepsji, wzywania pomocy, informowania o tym zdarzeniu bliskich chorego oraz instruowania świadków ataku, jak powinni się zachować. Nagrodę otrzymał Marcin Miłowski.
- Każdy nowoczesny telefon jest wyposażony w czujniki ruchu i zmiany pozycji - tłumaczył. - W momencie, gdy u takiej osoby nastąpi atak, czyli dana osoba zmieni pozycję, telefon generuje dźwięk, który informuje wszystkich dookoła, że osoba ta upadła na ziemię i potrzebuje pomocy. Gdy ktoś podejdzie i chwyci telefon, otrzyma instrukcję, jak konkretnie pomóc osobie w zminimalizowaniu skutków ataku. Dodatkowo do opiekuna wysyłany jest SMS z danymi o wypadku, a jeśli atak trwa powyżej pięciu minut, wiadomość przesyłana jest pod numer alarmowy 112.
Kolejna nagroda, w kategorii "Życie w Warszawie", została przyznana Jakubowi Rejnhardowi - autorowi koncepcji aplikacji "Warsaw Enabled", która ułatwia poruszanie się po stolicy na wózku.
Prowadzący wykorzystali okazję i zapytali Natalię Partykę o stypendium, które otrzymała od Fundacji Lotto Milion Marzeń.
- Mam to szczęście, że znalazłam się w gronie stypendystów Fundacji Lotto Milion Marzeń - odpowiedziała tenisistka. - Współpraca trwa już kilka miesięcy i mam nadzieję, że obie strony są z niej zadowolone - ja na pewno. Nie ukrywam, że stypendium w dużej mierze wspomaga mój rozwój sportowy.
Prowadzący wspomnieli także innego stypendystę Fundacji Lotto Milion Marzeń, postać dobrze znaną przyjaciołom Integracji - wspaniałego kierowcę Bartka Ostałowskiego, który w wyniku wypadku stracił obie ręce. Z wyświetlonego filmu dowiedzieliśmy się, że dzięki stypendium ufundowanemu przez Fundację Lotto Milion Marzeń udało się spełnić jego największe marzenie - o kontynuowaniu rajdowej pasji.
Czarny ekran
Czas na kolejny konkurs, tym razem filmowy. "Nakręć się na integrację" to konkurs skierowany do młodzieży gimnazjalnej i ponadgimnazjalnej. Propaguje i promuje integrację społeczną wśród młodzieży, organizowany jest przez Integrację we współpracy z Urzędem m.st. Warszawy. Nagrody wręczył przewodniczący jury, zastępca prezydenta m.st. Warszawy Włodzimierz Paszyński.
Nagrodę Jury otrzymał film autorstwa Sylwii Stępniewskiej i Krzysztofa Mikulskiego pt. "Mój Świat", który zobaczyli uczestnicy Gali. Zobaczyli, a właściwie usłyszeli, bo zza czarnego ekranu dobiegały jedynie dźwięki miasta, jakie słyszy osoba niewidoma. Aby widzowie mogli lepiej wczuć się w sytuację niewidomego bohatera filmu, Sala Kongresowa została wyciemniona na czas projekcji.
Zdobywcy Nagrody Publiczności w konkursie
Nagrodę Publiczności otrzymali autorzy projektu "Nie jestem inny..." - Patrycja Papaj, Karolina Pyć, Anna Surowiecka, Krzysztof Mikulski i Jan Niwiński. Ich film można obejrzeć na stronie www.warszawabezbarier.org.
- Głosowało 1888 internautów. Film "Nie jestem inny..." zdobył 49 procent głosów publiczności, przewagą zaledwie pięciu punktów procentowych. Walka toczyła się do ostatnich godzin głosowania - opowiadał o filmowym starciu Hubert Urbański.
Tę część uroczystości zakończył występ zespołu wokalnego Me Myself & I. Finaliści programu "Mam talent!" brawurowo wykonali trzy utwory, a ich muzyka bez instrumentów i bez słów spodobała się publiczności.
Jakość, która powinna promieniować
Zaraz po tym występie publiczność zasiadająca na widowni oraz śledząca przebieg Gali za pomocą internetowej transmisji na żywo dowiedziała się, kto w tym roku zdobył Medal Przyjaciel Integracji.
- Co roku wręczamy Medal instytucjom i osobom, które - nie z formalnego obowiązku - myślą i pamiętają o osobach z niepełnosprawnością - mówił Piotr Pawłowski o idei wyróżnienia.
Pierwszy z tegorocznych Medali przyznany został Kancelarii Prezesa Rady Ministrów za stworzenie i wdrożenie dostępnego dla osób z niepełnosprawnością serwisu internetowego www.premier.gov.pl.
- Jest to pierwsza instytucja, która zgłosiła się do Integracji z prośbą: "pomóżcie, by serwis premier.gov.pl był dostępny w pełni". Ta instytucja wdraża nowe rozwiązania, a uczą się od niej inni. To jest ta jakość, która powinna promieniować. To medal dla ludzi w Kancelarii Premiera, którzy wykonali kawał dobrej roboty - argumentował wybór Piotr Pawłowski.
W imieniu prezesa Integracji Hubert Urbański wręczył Medal szefowi Kancelarii Rady Ministrów Jackowi Cichockiemu i naczelnikowi wydziału projektów internetowych Kancelarii Agnieszce Borowie-Malinowskiej.
- Ten Medal ma szczególne znaczenie dla nas, ponieważ potwierdza, że mamy doświadczenie zgromadzone w Kancelarii, którym możemy się dzielić z innymi organami administracji - zaznaczył Jacek Cichocki. - Do kwietnia 2015 r. wszystkie strony internetowe ministerstw powinny być dostosowane do potrzeb osób z niepełnosprawnością; ja mogę w tym miejscu złożyć deklarację, do której upoważnił mnie pan premier, że przypomnimy jeszcze innym ministrom na długo przed kwietniem, że mają taki obowiązek, i będziemy starali się to wyegzekwować - zapowiedział.
Tworzenie nowych standardów
Kolejny Medal Przyjaciel Integracji otrzymała firma Siemens "za kompleksowe dostosowanie dla pasażerów z niepełnosprawnością wagonów Inspiro, przygotowanych dla warszawskiego metra". Z rąk minister Ireny Wóycickiej Medal odebrała Dominika Bettman, prezes ds. finansowych Siemens sp. z o.o.
- Ten medal to nagroda za naszą ciężką pracę, a także za to, że od samego początku dostosowanie wagonów metra do potrzeb osób z niepełnosprawnością było naszym priorytetem. Dzięki konsultacjom z Integracją wagony Inspiro mają specjalne wysuwane platformy i zatoki dla osób poruszających się na wózkach inwalidzkich, mają poręcze z właściwą kolorystyką dla osób niedowidzących oraz system informowania o tym, po której stronie należy opuścić wagon na stacji. Mają wreszcie szerokie drzwi i dużo miejsca w samym wagonie. Jestem bardzo dumna z tego, że tworzymy nowe standardy i że stajemy się wzorem dla innych - dziękowała Dominika Bettman. W swojej przemowie nawiązała także do usterki technicznej jednego z pociągów, zapewniając, że jest ona zlokalizowana, a Inspiro niebawem wróci na tory.
Trzecim tegorocznym laureatem Medalu Przyjaciel Integracji była firma Peugeot za program "Peugeot Bez Barier". Nagrodę, także z rąk minister Ireny Wóycickiej, odebrała Sophie Passard, dyrektor marki Peugeot w Polsce. Jej podziękowania przetłumaczył na język polski dyrektor handlowy Peugeot Tomasz Chodkiewicz.
- Jestem bardzo dumna, że dziś wieczorem odbieram tę nagrodę - mówiła Sophie Passard. - "Peugeot Bez Barier" to znacznie więcej niż tylko samochód. To coś wyjątkowego, program, który wywodzi się z serca. Ten program istnieje dzięki zaangażowaniu pracowników Peugeot. Program może nie jest jeszcze idealny, ale może być ulepszony dzięki Wam.
Nowe technologie są dostępne
Radosną atmosferę tej części gali podkreślił występ Kabaretu Absurdalnego w składzie: Iza Malarz, Marcin Kieś i Jacek Boiński. Zaprezentowali oni skecze entuzjastycznie przyjęte przez publiczność, m.in. na temat życia w nowoczesnym świecie oraz o "tych sprawach". Kabaret założony został przez ks. Marka Wójcika i podopiecznych DPS Republika w Chorzowie, czyli osób z niepełnosprawnością intelektualną. Pierwszy raz kabaret wystąpił w 1993 r., a w 1999 r. zwyciężył na festiwalu kabaretowym PaKA w Krakowie. Kabaret zakończył działalność 7 lat temu, ale został reaktywowany - ku uciesze zgromadzonej w Sali Kongresowej publiczności.
W programie Gali pozostał już tylko film o wystawie "Dobry Wzór 2013", którą do 8 grudnia można oglądać w Instytucie Wzornictwa Przemysłowego w Warszawie. Wystawa jest kwintesencją tego, jak mogą być wykorzystane nowe pomysły na rzecz osób z niepełnosprawnością.
Na zakończenie wieczoru publiczność wysłuchała koncertu Marcina Wyrostka i występujących z nim gościnnie przyjaciół: Eweliny Flinty, Kasi Wilk i Macieja Miecznikowskiego.
- Drodzy państwo, chcieliśmy dzisiaj zwrócić uwagę, że nowe technologie nie tyle są obok nas, co są dla nas dostępne, ale musimy zastanowić się, jak z nich skorzystać. Powiem szczerze, że korzystając ze smartfonów czy tabletów, nie wyobrażałem sobie zupełnie, że mając tak ogromne ograniczenie, mogę być bardziej samodzielny. Trzeba szukać, namawiać i wspierać tych, którzy mają pomysły, żebyśmy byli jeszcze bardziej samodzielni i jeszcze bardziej aktywni, żebyśmy myśleli o edukacji i pracy oraz o tym, żeby nikomu nie zawracać głowy swoją niepełnosprawnością. Cyfrowa Integracja będzie w tym pomagała, ale myślę, że bez Was nie jesteśmy w stanie tego zrobić - powiedział gospodarz wieczoru Piotr Pawłowski, żegnając gości.
Źródło: www.pfon.org
Data opublikowania: 2013-12-13
Konferencja "Włączenie Cyfrowe i Społeczne" zorganizowana przez Fundację Widzialni i Uniwersytet Śląski odbyła się 11 grudnia 2013 w Centrum Informacji Naukowej - Bibliotece Akademickiej w Katowicach. Tematyka dotyczyła szeroko rozumianej dostępności Internetu i multimediów, a w tym roku również dostępności architektonicznej.
Przy okazji konferencji zaprezentowany został nowy kierunek studiów podyplomowych Uniwersytetu Śląskiego "Włączenie cyfrowe i społeczne: strony internetowe, audiodeskrypcja, multimedia". To nowość na polskim rynku edukacyjnym.
Uczestników konferencji przywitał pan Wojciech Kulesza z Fundacji Widzialni. Dr Izabela Mrochen - kierownik nowego kierunku studiów podyplomowych - przedstawiła zaangażowanie Uniwersytetu Śląskiego na rzecz wyrównywania szans i włączania osób z niepełnosprawnościami. Zaprezentowała również dane statystyczne dotyczące osób z niepełnosprawnością w Unii Europejskiej i Polsce, które pokazały jak wiele jest jeszcze do zrobienia na rzecz dostępności. Nowo utworzony kierunek studiów ma być odpowiedzią na dużą potrzebę przeciwdziałania wykluczeniu cyfrowemu. Będą to studia interdyscyplinarne obejmujące takie bloki tematyczne jak tworzenie dostępnych stron www, audiodeskrypcji dedykowanej osobom niewidomym, tworzenie filmów i multimediów dla osób głuchych i elementów projektowania uniwersalnego przestrzeni architektonicznej. Kończąc, dr Izabela Mrochen przedstawiła kadrę dydaktyczną nowego kierunku studiów.
W kolejnym wystąpieniu Barbara Szymańska z Fundacji Audiodeskrypcja przybliżyła uczestnikom zasady tworzenia dobrej audiodeskrypcji. Samo "odczytanie" widzianych obrazów nie wystarczy. Bardzo istotna jest możliwość głosowego przekazu "widzianych" emocji. Przedstawiła również przykłady audiodeskrypcji. Monika Szczygielska z portalu Dostępni.eu opowiedziała czym są dostępne multimedia. Rozwiązania techniczne są obecnie łatwe do zastosowania i nie tak kosztowne. Napisy pod filmem lub wideotłumaczenia przy udziale tłumacza języka migowego, coraz częściej są nie tylko dobrą praktyką ale i standardem wymaganym prawem. Ważne jest jednak aby były poprawnie przygotowane. Przy napisach czcionka powinna być odpowiedniej wielkości i o dobrym kontraście. Należy stosować napisy przedstawiające pełną treść dla dorosłych odbiorców i w wersji uproszczonej dla dzieci. Obraz tłumacza języka migowego powinien być poprawnie wykadrowany i zsynchronizowany z treścią. Z reguły w tłumaczeniu należy wybierać Polski Język Migowy.
Minister Administracji i Cyfryzacji Rafał Trzaskowski w multimedialnym wystąpieniu pogratulował Uniwersytetowi Śląskiemu nowego kierunku studiów. Potwierdził, że Polska ma dobre prawo dotyczące dostępności. Zwrócił uwagę, że włączenie cyfrowe jest szansą a nie problemem.
Jan Zieliński pełnomocnik ds. osób niepełnosprawnych w Urzędzie Marszałkowskim Województwa Śląskiego - zaprezentował dostępność instytucji publicznych. Jego wystąpienie skupiało się na dostosowaniu architektonicznym i elektronicznym budynków, w szczególności budynków użyteczności publicznej. Istotną zasadą jest tutaj tzw. Projektowanie Uniwersalne, które będzie służyło wszystkim. Zaznaczył, że wzorem rozwiązań prawnych oraz działań na rzecz osób o szczególnych potrzebach są kraje anglosaskie.
Artur Marcinkowski z Fundacji Widzialni w wystąpieniu "Stan polskiego Internetu" przedstawił badania na temat dostępności stron www. Ponad 1/3 obywateli Polski jest narażona na wykluczenie cyfrowe. Są to nie tylko osoby niepełnosprawne, ale i osoby w podeszłym wieku, jak również o niskim statusie materialnym. Zaprezentował wybrane dane z przygotowanego przez Fundację Widzialni "Raportu Otwarcia 2013", w którym badaniu pod względem dostępności zostało poddanych 114 stron instytucji publicznych. 90,3 proc. sprawdzonych stron wypadło niestety nie najlepiej. Na koniec podkreślił, aby przy budowaniu stron internetowych zwracać uwagę na: poprawne definiowanie odpowiedników tekstowych pod obrazami, jasne definiowanie etykiet, poprawny dobór nagłówków, sensowne przygotowywanie linków (odnośników), dobór kontrastu.
Michał Umiński
Źródło: www.niepelnosprawni.pl
Data opublikowania: 2013-11-27
Kiedy na świat patrzy się z poziomu wózka albo kiedy nie patrzy się na niego wcale, a także kiedy się go nie słyszy, doświadczyć można poczucia ograniczenia, życiowej porażki lub zwykłej bezradności. Sposobów na uwolnienie się z tej "pułapki" jest wiele. Choćby ucieczka w morze.
Brak poczucia wolności jest chyba największym problemem każdego zniewolonego człowieka. Dlatego swoboda ruchów, której nabiera się w wodzie, przyciąga do nurkowania wielu para- i tetraplegików. Narciarz zjeżdżający na mono-ski ze stoku ma taką samą mobilność, jak każdy inny. Często jego oprzyrządowane bywa w Polsce obiektem drwin - polscy narciarze zjazdowi niechętnie akceptują takie ekstrawagancje sprzętowe, ale nikomu nie przyjdzie na myśl, że trzeba by tego zabronić. A jeśli okaże się przy wyciągu, że zawodnik nie ma nóg, "no to szacun!".
Wiele barier budujemy sobie sami we własnych umysłach i sercach. Przykładem są tu odciski palców pobierane przy składaniu wniosku o polski paszport... Odnośne władze założyły, że każdy obywatel RP musi mieć dwa palce wskazujące. Kropka. Tak zbudowany jest program komputerowy. A jak obywatel nie ma jednego z dwóch palców? No to problem, bo system tego nie zakłada. I teraz od samego urzędnika zależy, kto ma ten problem - państwo wydające paszport czy obywatel.
Wyjść w morze
Przekraczanie barier to nie ułatwienia dla osób z niepełnosprawnością; to przełamywanie stereotypów, burzenie mitów, budowanie więzi społecznych. Gdy te powstaną, reszta nie będzie już tak trudna. Niepełnosprawny, dla którego problemem jest nadal wyjście z własnego domu, który ma do pokonania jeden wielki krok do wielkiego świata, ale go z jakiegoś ważnego powodu nie podejmuje, z dnia na dzień nie zacznie nurkować z płetwami i aparatem tlenowym, nie wsiądzie na handbike, bo go nie posiada i nie ma w zwyczaju jeździć rowerem - i to takim ekstrawaganckim - po ulicy, nie zacznie grać w siatkówkę na siedząco...
Nie wyjdzie z domu do ludzi, ale zawsze może wyjść w morze. Oczywiście, trzeba mu to jakoś zorganizować, ale poza tym wysiłkiem potrzeba tylko odwagi, pewnie też jakiejś pomocy innych, a przede wszystkim świadomości: po pierwsze, że można, po drugie, że nie jest to aż tak trudne, po trzecie - że tam, na tym morzu, spotka się takich samych ludzi.
Załoga
"Kiedy pierwszy raz >>zobaczyłem morze<<, zrozumiałem, jak inne były moje (...) wyobrażenia o rejsie. Zrozumiałem, że żaden niewidomy, który nie popłynie, nie zrozumie. Nie da się opowiedzieć, nie da się nawet przybliżyć dźwięków, nutki niepokoju, smaczków niepewności, woli zwycięstwa nad sobą... To piorunująca mieszanka doznań, które składają się na wspomnienia z rejsów" - pisze Romuald Roczeń, niewidomy bard i miłośnik morza, na stronie www.zobaczycmorze.pl.
Nie każdy może jeździć na nartach czy na mono-ski, nie każdy może nurkować. Osoby z niepełnosprawnością, które latają na paralotniach, to jednostki na tle milionów. Jednym zdaniem: sporty te wymagają jakichś predyspozycji i wysiłku. Ale każdy może usiąść na pokładzie, każdy może wypłynąć w morze i - jak można prosto zrozumieć słowa Roczenia - będzie czuć właśnie to, co narciarz na stoku, płetwonurek pod wodą czy lotnik na paralotni.
Po pierwsze: można "zobaczyć" morze
W naszym kraju istnieją na razie dwa środowiska, które zajmują się organizacją rejsów dla osób z niepełnosprawnością. Pierwsze to fundacja "Gniazdo Piratów", która tradycyjnie organizuje rejsy dla osób z porażeniem wzroku. Rejsy te odbywają się na jachcie "Zawisza Czarny". Każdego roku w ramach projektu "Zobaczyć morze" z możliwości tej korzysta ok. 50 niewidzących żeglarzy.
Zaczęło się od inicjatywy trzech osób: kapitana Janusza Zbierajewskiego, Marka Szurawskiego i niewidomego Romualda Roczenia. Od 2006 roku "Zawisza Czarny" z załogą z osobami niewidomymi w składzie porusza się po Morzach Bałtyckim i Północnym. Projekt stał się inspiracją dla środowisk osób z dysfunkcją wzroku w innych krajach. Zgromadził wokół siebie rzesze sponsorów, partnerów i instytucji wspierających. Jednym z patronów jest Ministerstwo Pracy i Polityki Społecznej.
Organizatorzy postawili sobie za cel przystosowanie jachtu do potrzeb osób niewidomych. Trzeba było na przykład w specjalny sposób opracować mapy. W roku 2008 na warszawskiej Akademii Wychowania Fizycznego powstała praca magisterska na temat akcji "Zobaczyć Morze", obroniona przez Ewę Skrzecz.
W roku 2013 mieliśmy do czynienia już z ósmą edycją akcji. Przedsięwzięcie podzielone było na trzy 10-dniowe etapy. Każdy z nich rozpoczynał się i kończył w innym miejscu, jednak transport zapewniał organizator.
Po drugie: czuć się swobodnie, ale bezpiecznie
Drugie środowisko, które organizuje rejsy dla osób z niepełnosprawnościami, skupia się wokół żeglarzy niepełnosprawnych ruchowo oraz niesłyszących i niedosłyszących. Rejsy morskie organizowane są przez Klub Sportowy Niepełnosprawnych "Start" Warszawa, a ich formuła zakłada, że mogą się odbywać tylko dzięki wsparciu Państwowego Funduszu Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych. Inicjatorem jest polski żeglarz, paraolimpijczyk Krzysztof Kwapiszewski, prezes "Startu" Warszawa.
- Zważywszy że koszt takiego rejsu waha się w kwocie 100-150 zł za dzień dla jednej osoby, założyliśmy, że żaden uczestnik nie będzie ponosił kosztów projektu - mówi Krzysztof Kwapiszewski, który na co dzień porusza się o kulach. - Pomysł pływania po morzu zrodził się po Igrzyskach Paraolimpijskich Ateny 2004, po których żeglarstwo regatowe zamieniłem na pływanie po morzu. Dostałem kiedyś taką szansę i chcę podzielić się moją pasją z innymi.
Akcja KSN "Start" jest nieco skromniejsza niż projekt "Zobaczyć Morze". Załoga "Warszawskiej Nike" jest mniej liczebna niż "Zawiszy Czarnego". Jacht w rejsach z osobami niepełnosprawnymi porusza się z reguły po portach Bałtyku.
- Podstawą jest bezpieczeństwo. "Warszawska Nike" daje nam taką gwarancję. Załoga składa się "tylko" w połowie z osób niepełnosprawnych. Ale nie ma dla nich taryfy ulgowej. Nie przewozimy pasażerów. Żeglarz musi umieć szyć żagle, marlować grota. Wiadomo, że osoba poruszająca się na wózku nie będzie na martwej fali klarować foka na dziobie, ale ludzie na wózkach, którzy przed rejsem z niedowierzaniem podchodzą do swoich ról na jachcie, po tygodniu sami nie wierzą w to, ile potrafią zrobić na pokładzie - przekonuje Kwapiszewski.
Warto tu także wspomnieć relację Janusza Zbierajewskiego, kapitana "Zawiszy Czarnego", z jednego z pierwszych rejsów z Romkiem Roczeniem: "Na Ibizie obok nas stanął jachcik-nówka. Motorowy, wielkości "Zawiszy" (...). Wpadłem na pomysł zrobienia im dowcipu: "Roczeń - do steru! Wychodzimy. Ty będziesz sternikiem manewrowym". Tamci oczywiście zorientowali się, że sternik jest niewidomy. A że "Zawias" stał równolegle, o niecały metr od ich burty - lekko zgłupieli. Odpaliłem U-boota najpierw naprzód, żeby odchylić rufę, potem wstecz, żeby się wycofać. "Zawias" z niewidomym sternikiem majestatycznie jechał tyłem wzdłuż ich wymuskanej burty. Widok "opadniętej" szczęki jaśniepana i oniemiałej białej załogi był wart wszystkich pieniędzy!" - czytamy na stronie www.zobaczycmorze.pl.
- Po co to robimy? Żeby nauczyć ludzi kochać morze i żeglarstwo morskie. Poza tym teraz, żeby móc zdawać na stopień sternika morskiego, trzeba wypływać minimum 200 godzin na morzu i my taką możliwość dajemy. A samo morze działa jak narkotyk. Albo się je kupuje, albo odrzuca. I tu ciekawostka: nawet osoby bardzo mało mobilne marzą o ponownym wyjściu na wielką wodę - mówi Kwapiszewski. - No i potem oni idą już własną drogą żeglarską - robią patenty sterników morskich, kapitanów...
Po trzecie: zwalczyć swoją niemoc
Krzysztof Kwapiszewski chyba jako jedna z pierwszych osób z niepełnosprawnością, która uniemożliwia normalne funkcjonowanie na jachcie, dorobił się patentu jachtowego kapitana żeglugi wielkiej. W roku 2013 ponownie zorganizował dwa rejsy bałtyckie na "Warszawskiej Nike". Pierwszy z nich odbywał się w bardzo trudnych warunkach pogodowych. Załoga miała chwile słabości.
- Bardzo długo funkcjonował w świadomości mit, że na morze mogą wychodzić tylko osoby supersprawne, bo warunki bywają bardzo trudne. Dla kogoś, kto jest pierwszy raz, warunki trudne wydają się warunkami ekstremalnymi. Nie ma znaczenia, czy chodzi o osobę sprawną, czy niepełnosprawną - mówi kapitan Kwapiszewski.
- Kiedy wiała "ósemka" i Bałtyk był rozfalowany, oczywiście nie było już tak fajnie, ale wszystko jest dla ludzi. Do wszystkiego można się przyzwyczaić i przejść nawet najgorsze, co widać na załączonym obrazku - mówi, siedząc za sterem "Warszawskiej Nike", Małgorzata Nawrot z Gdańska, na co dzień poruszająca się na wózku.
Sztormowa pogoda dała się we znaki zarówno załodze sprawnej, jak i niepełnosprawnej. Ciężkie warunki wszyscy odczuli tak samo, ale każdy reagował na nie inaczej.
- Sprawdziłam się! - cieszy się Katarzyna Oleś z Radomia, III oficer, osoba z obustronnym przykurczem ramion. - Nie opuściłam posterunku, nie puściłam steru, nie dałam za wygraną, nie oddałam morzu żadnej ofiary.
I jeszcze ze wspomnień kapitana Zbierajewskiego z żeglugi na "Zawiszy" z Romanem Roczeniem: "Kiedy pod koniec rejsu (...) przydzwoniła nam nagle "jedenastka" i trwała dwie doby, a większość "urlopowej" załogi dostała niezłego pietra, Romek był jedynym, który się nie bał tych fal, bo ich po prostu nie widział".
- Na chorobę morską chorują wszyscy - przekonuje Krzysztof Kwapiszewski. - Z doświadczenia mogę powiedzieć, że to, czy ktoś jest niesłyszący i ma problemy z błędnikiem, czy że porusza się o kulach i całe życie się na nich "buja" jak na morzu - absolutnie nie ma związku z przebiegiem jego choroby morskiej - dodaje kapitan z porażeniem nóg.
Bo nie chodzi o to, czy ktoś jest niepełnosprawny, czy nie, tylko o to, czy się nadaje. Na to ostatnie pytanie każdy musi odpowiedzieć sobie sam. Jak to sprawdzić? To trochę jak chodzenie po górach: lubi się to albo nie - i koniec. Ciężkie warunki przychodzą i odchodzą, zostają po nich wspaniałe morskie wspomnienia - prawdziwa sól żeglarstwa morskiego. A sprawa niepełnosprawności - jak widać - jest na morzu sprawą drugorzędną - zupełnie inaczej niż w górach.
- Zdarzają się sytuacje, że ludzie odrzucają morze - mówi Kwapiszewski. - Z reguły jednak po jakimś czasie wracają. Jeśli nie na Bałtyk, który sam w sobie jest trudny, to na przykład do Chorwacji.
"Dawno nie miałem tak sprawnej załogi" - wspomina kapitan Zbierajewski pierwszy rejs akcji "Zobaczyć Morze". "Osoby niewidome odrobiły zadania domowe. Miały na początku kłopoty z rozpoznaniem, który sznurek do czego służy, ale nie większe niż załoganci widzący, będący pierwszy raz na "Zawiasie". W końcu jest tam tych sznurków do upojenia. Sterowanie opanowywali znacznie szybciej niż osoby widzące" - pisze na stronie www.zobaczycmorze.pl.
Z tego punktu widzenia wszystko wydaje się jasne - morze wyrównuje szanse. A przede wszystkim daje je ludziom, którzy tych szans potrzebują. Warto po nie sięgnąć - nie po to, by być kapitanem, ale żeby otworzyć się na świat i dać się ponieść fali. Prawdziwej fali.
Źródło: Zbiór reportaży "My właściciele teksasu"
Data opublikowania: 1975 r.
Którejś niedzieli po audycji W Jezioranach odczytano list od niewidomej słuchaczki. Pisała, że urodziła i wychowuje troje dzieci i że cieszy się życiem. Zwróciłam się do radia z prośbą o nazwisko i adres nadawczyni. Podano: Emilia Święcicka, Łódź, ulica Komfortowa. Pani, która odnalazła te dane, uprzedziła mnie:- Dostajemy tysiące listów, często nie wiemy, co naprawdę powodowało autorem, piszą ludzie chorzy, nigdy nie mamy pewności, czy podany adres jest prawdziwy. Nieszczęśliwi wymyślają krzepiące opowieści, żeby pomóc innym, jeszcze bardziej dotkniętym przez los. Przeczytaliśmy ten list, bo jest taki optymistyczny.
Komfortowa, to brzmi podejrzanie, ciekawe, czy jest w Łodzi taka ulica. Jest. Siadamy na wersalce. Po lewej mamy pianino, po prawej etażerkę z kryształami, naprzeciw telewizor i okno.
- Pani pewnie się napije herbaty. Pójdę do kuchni, a pani sobie zdjęcia obejrzy. O, te, z biwaku.
Jezioro, ponton, w środku pani Emilia z twarzą skierowaną poważnie ku obiektywowi, dookoła dzieci i bryzgi wody.
- Herbaty, żeby nalać w sam raz, trzeba się pochylić nad szklanką i słuchać, słuchać. Dziobek od czajnika nie może być za szeroki, bo jak wielka masa wody leci, to się nie uda. Dlatego czajnik z gwizdkiem mnie nie urządza.
- Jak się pani nasza Łódź podoba? Dla nas nie może być chyba lepszego miasta. Cała Łódź jest szachownicą, wszędzie łatwo trafić.
Do szkoły chodziłam we Wrocławiu, to jest dla niewidomych miasto niewdzięczne. Najgorszy jest układ gwiaździsty, chociaż mówią, że gwiaździste miasta są takie piękne.
Moja rodzina pochodzi spod Równego. W czterdziestym piątym roku przyjechaliśmy do Szczepanowa koło Środy Śląskiej. Dostaliśmy tam gospodarkę. Było nas na tej ziemi osiem osób - mamusia wdowa i siedmioro dzieci. Ja, druga z rzędu, dwunastoletnia, i pięcioro młodszych. Z tamtych czasów pamiętam pole, niebo, las.
Zaraz po osiedleniu zachorowałam na zapalenie opon mózgowych. Leżałam trzy miesiące we Wrocławiu i wróciłam ze szpitala niewidoma. Straciłam wzrok całkowicie. Nie mam w ogóle poczucia światła.
Niewidomy na wsi to jakby nie człowiek, a on przecież łaknie wszystkiego, czego człowiek łaknie. Od tych sąsiadek, które się litowały, uciekałam przez drugie drzwi.
Dwa lata przesiedziałam w domu, osiwiałam, trochę mi się polepszyło, kiedy się nauczyłam po omacku robić na drutach.
Po dwóch latach przyszło zawiadomienie, że we Wrocławiu powstaje szkoła dla niewidomych. Mamusia bała się mnie posłać. Sąsiadki radziły - nie posyłaj, ją w domu starców zamkną. Namówiłam siostrę i uciekłyśmy z domu.
Siostra mnie zawiozła do szkoły. Siedziałam w kancelarii przerażona, bo chciałam żyć inaczej, chciałam tej szkoły, a żałowałam domu i rodziny.
Nasza matka, staruszka, jej nazwisko Chorążewska Leontyna, ciągle mieszka w Szczepanowie. Zdała ziemię za rentę, zostawiła sobie ogródek. Na wiosnę mamusia się żali: - Nie ma mojej Mili, nie ma; nie ma komu się cieszyć, że kwiatki już kwitną.
- Ja bym każdej wiosny jechała do naszego ogródka. Tam widzę najlepiej, tam biegam, tam mnie nigdy gałąź nie uderzy, tam mi wraca cała pamięć widzenia.Trudno, w Łodzi też drzewa są. Wiosną dotykam pąków codziennie.
To, że kiedyś widziałam, bardzo mi pomaga. Jestem śmiała w ruchach i więcej potrafię sobie wyobrazić. Ale ciągle muszę pracować nad swoją pamięcią.
Rano, kiedy wszyscy wyjdą z domu, siadam w łazience, w swoim kąciku szczotkarskim. Naciągam zmiotki i słucham powieści nagranych na taśmę. Jak poczytam Orzeszkową, Żeromskiego, ich opisy przyrody, moja pamięć jakby się obmywa. Jakby ją kto z kurzu starł. Ale tylu rzeczy nigdy nie widziałam.
Raz mąż przychodzi i pyta: - Wiesz, Milu, jak wygląda latarnia uliczna? Wiesz, jaka ona wysoka, skąd się światło wydobywa? - Mąż też jest inwalidą, jeszcze z partyzantki. Niewypał obezwładnił mu rękę i poranił twarz, ale jedno oko jest zdrowe.
- Tu - mówi - na chodniku leży latarnia, dopiero ją będą montowali, pójdziemy, to sobie zobaczysz.
- Poszliśmy wieczorem, ja lubię wszystko obejrzeć dyskretnie. Dotknęłam tej latarni na całej długości, jaka ona ogromna! Teraz, jak wyobrażam sobie ulicę, to już z latarniami.
Wszystkich potrafię sobie wyobrazić z wyjątkiem siebie. Jak mąż wygląda, wiem doskonale. Obraz dzieci też mam wyraźny i jestem pewna, że prawdziwy. Jak pani wygląda - już wiem; nie widzę żadnych szczegółów, koloru włosów czy oczu, ale mam wyobrażenie ogólne.
Mnie wystarczy nieraz jedno słowo i czuję - ten, kto je powiedział, jest brzydki. Albo znowu - ładny. Albo taki sobie, zwyczajny. Ale jaka ja jestem, nie wiem. Nie wyobrażam sobie ani swojej twarzy, chociaż jej stale dotykam, ani figury. Owszem, ważę siedemdziesiąt kilogramów, ale to mi jeszcze nic nie mówi o mojej sylwetce. Czy jestem zgrabna, czy nie.
We śnie widzę nieraz bardzo dokładnie. Śni mi się mój mąż w szarym garniturze. Nawet papieros w ustach widzę. Wysilam się, żeby zajrzeć mu w twarz, czy jest taka, jak myślę? Ale ta twarz niewyraźna: im bardziej się staram, tym bardziej się rozpływa. To samo ze mną. Siedzę przed lustrem i czeszę włosy. Włosy widzę wyraźnie, czarne, ładne i grzebień widzę, i toaletkę, ale twarz we mgle, rozmazana, coraz bledsza, wreszcie się budzę.
Często mam sny kolorowe. Oczy zawsze śnią mi się niebieskie, takie, jakie lubię. A sama mam czarne. Ludzie tak bardzo się dziwią - ślepa z trojgiem dzieci! Ja mam słuch wyczulony, nasłuchałam się na ulicy: - Popatrz, ślepa w ciąży chodzi! - Po trzecim porodzie lekarz mnie pyta: - Co, pani dalej rodzić zamierza? - A ja mu na to: - Jak będzie, to będę, a dlaczego nie? W tym, że odchowałam troje dzieci, nie widzę nic takiego, żeby się nad tym rozwodzić. Przed pierwszym porodem płakałam - przecież ja je rozdepczę jak żabę. Albo zagniotę. Ale jak tylko wróciłam ze szpitala, wykąpałam Bogusia bez niczyjej pomocy.
Człowiek się uczy różnych takich sposobów. Przede wszystkim trzeba dziecka słuchać. Ja wiem - ono teraz na dywanie, teraz na podłodze, a teraz się na krzesło wdrapuje. Raz wchodzę do kuchni i widzę: Boguś na parapecie, przewieszony przez okno, skrobie się tymi nóżkami. Wtedy krzyczeć nie wolno, tylko zajść po cichutku i zdjąć. A potem w skórę.
Żadne z moich dzieci nie było nigdy oparzone. Nigdy ich drzwiami nie przytrzasnęłam. Wszystkie były białe, ładne, żadnych żółtaczek nie przechodziły, a za dobrą opiekę dostałam nawet nagrodę z prezydium zdrowia. To się nazywało - za dobrą opiekę w trudnych warunkach.
Kiedy Boguś miał dwa lata, urodziła się córeczka. Mąż wtedy w dzień pracował, a po całych nocach się uczył. Normalny bez szkoły nic dzisiaj nie znaczy, co dopiero inwalida.
Rozstałam się z pracą między ludźmi, w spółdzielni, strasznie żałowałam, bo iść między ludzi taka rozrywka. Wzięłam te szczotki do domu. Mieszkaliśmy w pokoju z kuchnią. Kładłam dzieci spać i siadałam do chałupnictwa, i tak nad tym zasypiałam w fartuchu. A mąż z kolegami uczył się w pokoju, grupowo im było łatwiej. Skończył siódmą klasę i technikum, pracuje jako samodzielny inspektor bhp, ma pieczątkę własną z nazwiskiem. Dzieciaki się cieszą, w szkole ten ma ojca lekarza, tamten magistra, skoro nasz tata - mówią - ma pieczątkę, to swoje znaczy.
Naprawdę całkiem dobrze sobie radziłam. Przede wszystkim bardzo długo karmiłam piersią, to już uniknęło się mieszania w tych buteleczkach. Soczkiem poiłam z kieliszeczka. Brałam dziecko za bródkę, wtedy wiedziałam, jak do buzi trafić. Z gotowaniem mleka było trochę kłopotu, ale nauczyłam się. Trzeba leciutko łyżką dotykać powierzchni i wyczuć, jak drgnie. Takiego krążka, żeby mleko nie kipiało, szukałam, szukałam, ale nie dostałam. Wózek z dzieckiem trzeba zawsze ciągnąć za sobą. Przed sobą nie można go pchać.
Przecież ja miałam pięcioro rodzeństwa. Ja ich wyniańczyłam, mogę żłobek prowadzić. Wcale tak bardzo nie siedzę w tych garnkach.
Dom mój kochamy, ale on mi nie wystarcza. Zawsze chcę mieć coś dla siebie, osobiście. Przed urodzeniem Bogusia recytowałam w naszym związku. Teraz Basiunia już spora, mam więcej czasu. Wróciłam do deklamacji. Przychodzę, a inspektor zdejmuje ze ściany zdjęcia grupowe i mówi: - Pani Milu, jak to dobrze, że pani przyszła, mam tu panią na fotografii sprzed piętnastu lat.
- Teraz się nauczyłam wiersza Kasprowicza Umiłowanie ty moje... Taki obrazowy, tak mi łatwo przyszedł. Lubię teatr, lubię kino. Najlepiej, kiedy film jest polski albo dubbingowany, ale raz byłam na obcej wersji z napisami i nie powiem, żebym wyszła bez żadnej korzyści.
W Warszawie poszłam na wystawę malarstwa. Ciekawa byłam, jak teraz malują, tyle o tym się słyszy. Szłyśmy od obrazu do obrazu, Beatka dokładnie mi opisywała, a ja dotykałam. Teraz tak grubo farbę kładą, można wiele zobaczyć. Tylko na operetce rozpłakałam się, że nie widzę baletu. Nie widzę, nie widzę, nie mogę odczuć!
Przeproszę panią, bo przyjechali ze spółdzielni po towar. Zabrali dziesięć zmiotek i czterdzieści zamiataczy. Już piętnasty, a ja jeszcze nie zarobiłam tysiąca. Jak tak dalej pójdzie, to z nami niedobrze. Za zmiotkę dostaję dwa złote dwadzieścia, za zamiatacz siedem. Dawniej wyciągnęłam do czterech tysięcy, takie dostawałam szczoteczki techniczne, my je nazywamy kółeczka. Pracochłonne, ale lepiej płacone. A teraz tych szczoteczek chałupnikom nie dają.
Tyle jest na świecie nowych robót precyzyjnych, delikatnych, ciekawych. Nie moglibyśmy dostać pracy czystszej, takiej, żeby rąk nie zdzierać - przecież my nimi patrzymy - i nie takiej objętościowej? Przyuczyłabym się.
Teraz mamy mieszkanie większe, trzypokojowe. Już w tej ciasnocie nie dało się żyć, napisałam do Warszawy i zaraz nam dali, tu czekać sprawa była beznadziejna. Ale i to mieszkanie nie jest takie wielkie. Basiuni kącik cały zajęłam pod szczotki i łazienkę zajęłam. A tak mi się marzy pralka automatyczna, żebym nie musiała nad tym praniem stać. O robocie kuchennym też marzę. Podobno nam spółdzielnia pomoże z dotacją, trzeba będzie czym prędzej dokonać przedpłaty, bo na taką maszynę trzeba czekać co najmniej kwartał.
Opowiadałam, jak lubię się z domu wyrwać. Przepadam za zwiedzaniem. Uwielbiam dawność! W bibliotece zamkowej w Warszawie taka miła pani była, pozwalała mi dotknąć tych kobiet, które dźwigają świeczniki, jakież one wspaniałe! W starych kościołach jest taki zapach niezwykły. W katedrze oliwskiej słuchałam organów. W Łazienkach usiadłam z Basiunią naprzeciwko Szopena. Basiunia, sześcioletnia, też wszystko chciałaby wiedzieć. - Mamusiu, czy Szopen był żonaty, a gdzie on brał ślub? Mamusiu, ja się nauczę angielskiego, pojadę do Anglii i wyjdę za mąż za króla. Na Powązkach dotknęłam krzyży brzozowych. Obejrzałam, jak Nałkowska wyglądała. Widziałam też morze. Niestety dopiero jak już byłam niewidoma. Zrobiliśmy wycieczkę całą rodziną. Basia miała wtedy dwa latka, Beatka dziewięć, a Boguś dwanaście. Pojechaliśmy do Gdańska, a potem na Westerplatte.
Przedtem dużo czytałam, film widziałam, już swój obraz wytworzyłam. Ale trzeba być na miejscu, tym powietrzem odetchnąć.
Z Basiunią na rękach weszłam pod pomnik po osiemdziesięciu stopniach. Obeszłam go dookoła, jak drzewa w parku obchodzę. Już miałam wyobrażenie o tej potędze. Mąż opisał mi kształt pomnika i rzeźby. Potem usiedliśmy na brzegu, od strony portu. Było mało ludzi, słońce. Właśnie statek przybijał. Mąż z dziećmi opowiedzieli mi wszystko - ile ma pięter, jakie kominy, jak się do nas zbliża, jaki jest biały. Słyszałam motor, okrzyki, wodę, jak uderza. Mam obraz taki wyraźny, jak z widzących czasów.
Za wizytami też przepadam, za imieninami, za świętami. Na wigilię obowiązkowo dziesięć dań robię, cały dom pomaga, robię takie potrawy wschodnie, których nikt już nie zna, pierożki z gruszkami na przykład. Na wesela jestem chętnie zapraszana. Sąsiadka, jak przyszła z zaproszeniem, to mówi: - Pani Święcicka, panią pierwszą mieliśmy na uwadze. - A dla innych wcale nie jestem Święcicka, tylko ta ślepa.
Brat męża ma dwie córki i syna. Wszystkich w tym roku pożenił w Pabianicach. Wytańczyliśmy się za wszystkie czasy. W mojej rodzinie też nowe dzieci, żony, mężów muszę obowiązkowo poznać. Ze wszystkich sióstr mnie chyba najlepiej się ułożyło. Jedna swego Edzia miała, jakie piękne brwi, jakie piękne oczy, i tylko nieszczęście z tego wyszło.
Tutaj w bloku jedno małżeństwo mieszka, on jest artystą, młodzi, zdrowi, bogaci, jak oni sobie dokuczyć potrafią. Nieraz idę i tą białą laską ich roztrącam: - Ludzie, opamiętajcie się. - A on mówi: - Pani Milu, ja bym chciał z taką kobietą żyć jak pani. - To ja jemu: - Ja bym za pana nie wyszła nawet na minutę.
Czy moje dzieci tracą coś na tym, że ja nie widzę? Nic takiego, co by w życiu było ważne. Przez to, że mi ciągle opowiadają, ciągle tłumaczą, że się mną opiekują, więcej rozumieją niż inne. Więcej widzą. Więcej się we wszystkim doszukują. Są uzdolnione. Wrażliwe na kolory, na muzykę. Beatka maluje w ognisku plastycznym i gra na pianinie. Boguś na akordeonie. Teraz on dorasta i swój kierunek życiowy musi określić. Ma trzy główne zainteresowania: matematyka - wybił się w olimpiadzie, harmonia - do orkiestry należy, hokej - wokół meczu cała mowa jego. Jest w zawodniczej drużynie, wszędzie z nią jeździ. Czasem wraca z hali taki zmęczony, że aż drży cały - mamusiu, zdejmij mi buty, daj mi herbaty. Ja uklęknę, zdejmuję, przecież wiem, dziecko moje dobre, zawsze mi pomaga, to i ja mu usłużę, kiedy potrzebuje.
Wyjdziemy razem, pani na przystanek, a ja sobie zrobię zakupy. Ładna nasza dzielnica, za domem jest pole i ogrody działkowe. Chodniczek prowadzi i rabata - wystarczy ręką potrącić gałązkę. I powietrze prowadzi. Czasem się zamyślę, minę blok, wyjdę dróżką na pole i całym ciałem czuję tę przestrzeń otwartą. Widzę, że przeszłam i trzeba zawrócić.
Widzący myślą, że my liczymy kroki. A ja nigdy, nigdy tego nie robię. Cóż to byłby za świat, taki policzony. Do tego sklepu nie pójdę, bo tam zawsze kolejka, a ja w kolejce stać nie będę, sto razy mnie wszyscy wyminą. Idę bez kolejki i wtedy słyszę: - O, znowu przyszła!
- Niektórzy ludzie są tacy dobrzy, tacy mądrzy, taka Benia Marchowicka, taka Hania Zaborowska, obie widzące, przyjaciółki moje i moich dzieci. One mówią: - Milu, nawet jak nic nie będziesz potrzebować, i tak cię odwiedzimy. - A inni nie mogą wybaczyć niewidomemu, że żyje. Takiemu, który żebrze, to jeszcze wybaczą. Kiedyś wchodzę przednim pomostem, a konduktor pyta, jakim prawem. - Niewidoma jestem. - A on: - Wstydziłaby się, w futrze, w kapeluszu, niewidoma! Kiedyś mi tak dokuczyli w spożywczym, że się rozpłakałam.
Kierownik bardzo się przejął, sam mi zrobił zakupy. - Czemu pani płacze, nie trzeba. - Ja mu na to mówię: - Wcale nie dlatego płaczę, że nie widzę. Mnie żal, że oni są ciemni.
Z tego miejsca będzie pani miała autobus. Jeżeli pani ma jeszcze trochę czasu, niech pani po drodze wysiądzie i zajdzie do parku. Mamy jeden z najpiękniejszych, na styl francuski.
Źródło: Newsweek numer 51-52/2013
O niebie wiadomo, że duże, prostokątne, jest tam śnieg i dużo dobrych ludzi. W święta ludzie się spieszą, ale to i tak bardzo miły czas, można dotknąć Jezusa.
Rodzice mi powiedzieli, że śnieg ma kolor biały. W szkole też mówią, że biały. W dotyku nie jest przyjemny. Zimny. Lepi się - Kasia Świątek nie cierpi zimy. Ale lubi święta Bożego Narodzenia. Ma osiemnaście lat, wie oczywiście, że śnieg spada z nieba. Ale jak wygląda niebo? Uuuu, trudne pytanie - mówi. Uczy się w najstarszym w Polsce ośrodku dla osób niewidomych i słabowidzących imieniem Luisa Braille'a w Bydgoszczy, jedynym na północ od Warszawy. Sandra Pawlikowska (jest tu w ostatniej klasie podstawówki, ma dwanaście lat) była kiedyś na placu zabaw, chodziła po mostku, zawieszonym na linach i wtedy pomyślała, że chyba jest w niebie. Wydaje jej się, że tam tak jest: jakaś przestrzeń pod tobą i nad tobą. Widzący często pytają niewidomych: jak sobie wyobrażasz niebo? To dość irytujące. Jak można sobie wyobrazić coś, czego nie da się dotknąć?
Mnie się wydaje - mówi Sandra - że niebo to prostokąt. Coś jakby płachta. Jakby może kołderka, cała w sukienki ze złota. Niebo? Wiem, że jest u góry. I że tam jest dużo dobrych ludzi, którzy już nie mają żadnych problemów - mówi siedemnastoletnia Karolina Trojan, chodzi do drugiej licealnej. Mieszka w Grucznie, jest jedyną niewidzącą w swojej miejscowości. Pytają ją czasami, czy może chociaż w snach coś widzi? Może przynajmniej jakieś kolory? To kolejne pytanie z gatunku wkurzających. Niewidzący nie śni kolorowo. Skoro nigdy nie widział ani barw, ani kształtów, to niby skąd miałyby mu się nagle wziąć we śnie? Karolinie śnią się głosy. Ale też - nie wiadomo, jak to się dzieje - czasami w snach chodzi swobodnie, bez laski. W rzeczywistości żaden niewidzący raczej nie wyjdzie na spacer nieprzygotowany, spontanicznie. To zbyt ryzykowne. Trzeba ogromnego wysiłku umysłowego, żeby dokądś dojść i wrócić. Trasę musisz sobie wryć w pamięć. Wychodzisz, skręt w lewo, pod kątem prostym, później pamiętać, że w prawo, jeszcze dziesięć kroków i uwaga, będzie krawężnik. Karolina mogłaby już sama chodzić na świąteczne zakupy, potrafi płacić. Banknoty rozpoznaje się po tym, że każdy nominał ma trochę inną wielkość, a bilon rozróżnia się tak, że złotówka ma brzeg w ząbki z przerwami, dwuzłotówka jest dookoła gładka, pięć złotych - ząbkowane. Jednak zakupy w galeriach, sklepach samoobsługowych to zbyt wielkie wyzwanie - nawet jeśli za pierwszym razem zapamiętasz ustawienie rzeczy na półkach, to następnym razem idziesz, a tu wszystko poprzestawiane. Zimą w ogóle trzeba mieć niesamowitą odwagę, żeby gdziekolwiek samodzielnie się wybrać.
Wychodzę tylko, gdy naprawdę muszę - mówi Karolina.
Zaspy śniegu to zagrożenie. Nie czujesz, gdzie jest krawężnik, może już jesteś zbyt blisko jezdni? Wielu ludzi chce pomóc niewidomemu. Szczególnie teraz, wiadomo, święta: człowiek człowiekowi człowiekiem.
Ja przeprowadzę - mówią. I tak złapią, tak uniosą, tak zakręcą, że już się nie wie, w jakim kierunku miało się iść.
Figurka, która umie się ruszać.
Ludzie spieszą się bardziej niż zwykle. Po tym można poznać, że zaraz święta. No i wszędzie lecą kolędy. Pięknie oddają to, że Bóg się rodzi. Leży w żłóbku. Sandra dotknęła Jezusa. Twardy. Co roku jest wystawiany, na sianku, w tym samym miejscu, więc idąc na mszę, można przy nim przystanąć.
Uwielbiam kolędy, bardzo chętnie śpiewam - mówi Rafał Bladowski. Ma osiemnaście lat, chodzi do trzeciej klasy szkoły zasadniczej, święta spędzi z rodziną w Gdańsku. Piękne miasto, tak mówią. Jeśli chodzi o kolędy, najpiękniejsza to "Cicha noc". Tę Rafał śpiewa zawsze wyjątkowo chętnie.
Jak wygląda noc? - zamyśla się.
Ludzie mówią, że w nocy jest ciemno. Ale nie wiem, co to znaczy: ciemno. Czy to jest to, co mam pod powiekami? Wątpię. Ja chyba pod powiekami nie mam nic. Nie wiem, jak opisać nic. Od małego mówi się niewidomemu, uważaj, pokłujesz się! Ostrożnie! Jeszcze potłuczesz bombki i będzie! Ostatecznie jednak każdy sobie tę choinkę dotknie, zbada. To, że jest zielona, to się powtarza na lekcjach. Tak jak i to, że śnieg jest biały, niebo niebieskie. Trzeba to sobie zapamiętać. Sandrze się wydaje, że choinka jest niczym fontanna.
Gałązki są jak strumienie wody, lecą z góry na dół - mówi. Co roku robi w domu nowe ozdoby choinkowe.
Tnę paseczki z papieru, sklejam, łączę. Po prostu lubię robić ładne rzeczy. Chociaż nie wiem, co to znaczy ładny. Wydaje mi się, że ładnie rysuję. Umiem nie wychodzić za kartkę - wyjaśnia. Nakłuwa dookoła dziurki i dzięki temu wyczuwa palcami, gdzie się kartka kończy.
Najchętniej rysuję kwiaty, zawsze mi się udają. Nie wiem, czybym umiała narysować człowieka. Może jakbym się bardzo przyłożyła, tobym narysowała.
Jak wygląda człowiek? - Sandra wzdycha ciężko.
Trudno sobie wyobrazić człowieka w całości. Nie można go raczej całego dotknąć. W ogóle dość mało dotykam ludzi, bo jak ktoś nie chce? Jakbym miała opisać człowieka, to jest po prostu taka figurka, tylko nie z kamienia, umie się ruszać. Tak sobie zapamiętała. Widzący ma dobrze, może co chwila zapominać, bo w razie czego tylko spojrzy i już wie.
Ja muszę mieć w pamięci strasznie dużo rzeczy. Ale co zrobić - mówi Sandra - widocznie zostałam stworzona do ciągłego pamiętania.
Blondynki są bardzo nerwowe.
Na przykład stale trzeba zapamiętywać filmy. Niewidzący, tak jak każdy, lubi sobie w święta posiedzieć przed telewizorem. Musi się tylko bardziej skupić, żeby akcja mu się nie urwała. Sandrę wciągają seriale, najbardziej ten o szpitalu na TVN i jeszcze "Rodzinka.pl".
W "Rodzince" gra taka aktorka Małgorzata Kożuchowska, wydaje mi się, że to blondynka, bo blondynki są z natury bardzo nerwowe, a ona zawsze strasznie krzyczy na te swoje dzieci - mówi Sandra. Obejrzeć film, nie widząc, to naprawdę coś pasjonującego. Rozróżnia się głosy. A jak nikt nic nie mówi? To się zakłada, że akurat musiał wyjść po coś do miasta. Chłopakom najbardziej podoba się "Kevin sam w domu". Szesnastoletni Mateusz Holc (chodzi do liceum, kiedyś rozpoznawał jasno-ciemno, a nawet trochę barwy, teraz mu się zlewają) wręcz nie wyobraża sobie świąt bez Kevina. Gdy któregoś roku mieli go nie puścić i w internecie była akcja protestacyjna, też się podpisał. Kevin musi być! - mówi Mateusz.
To już świąteczna tradycja. Jak barszcz z uszkami. No to porozmawiajmy teraz o barszczu.
Hm - zasępiają się niewidzący. Wiadomo o barszczu tyle, że trzeba uważać, aby sobie ubrania nie zachlapać. Jak się ma farta, to się uda wyłowić uszko i tak zrobić, żeby nie spadło z łyżki. Już łatwiej zjeść pierogi, choć też jest pewną sztuką nadziać je na widelec. Czasami ucieknie. Rybę wziąć? Ryzyko. Dużo ości. Mało kto jest tak odważny, żeby zjeść karpia. Tylko Roland Świstek, czternaście lat, mówi, że nie brzydzi się ryb. Lubi je! Może dlatego, że urodził się nad morzem? Nawet nauczył się łowić. Podoba mu się chodzenie nad wodę, zarzucanie wędki. Niejeden go pyta: Ej, Roland, co ty widzisz w tym łowieniu ryb? Albo: jak ty łowisz, człowieku, skoro nawet spławika nie jesteś w stanie zobaczyć?
Ja wtedy mówię, że chodzi o ten spokój nad wodą - tłumaczy. Roland zawsze pomaga w kuchni. Tłucze orzechy na orzechowiec. Sandra lubi kroić sałatkę, choć wszyscy w domu krzyczą, żeby natychmiast odłożyła nóż, palce sobie utnie! Mateusz ubiera choinkę.
Pamiętam, jaki był układ bombek w poprzednie święta, kopiuję. Nie zdarzyło mi się, żeby wszystkie bombki wisiały po jednej stronie choinki, ubieram równo - zapewnia. Nigdy też żadnej nie stłukł, co nawet jemu samemu wydaje się dziwne, bo inne rzeczy tłucze. Kiedyś, jak był u babci, specjalnie wyrzucił szklankę przez okno. Babcia mieszka na pierwszym piętrze, chciał sprawdzić, czy pierwsze to wysoko. Myślał, że zorientuje się po tym, jak długo szklanka będzie lecieć. Ale ledwie rzucił, już brzdęk. Rodzice się wystraszyli, że zacznie tak samo eksperymentować, gdy wróci do domu, mieszkają na ósmym. Nie mogli pozwolić, żeby tak z ósmego coś zrzucał. Albo może i sam wypadł. Zamontowali w oknach zamki. Teraz już uważają, że jest bardziej odpowiedzialny, więc znieśli blokady. Może sobie wyglądać przez otwarte okno. Bardzo to lubi. Szczególnie gdy pada śnieg, moczy mu twarz. Kiedyś był w Warszawie, wjechał na taras widokowy Pałacu Kultury i Nauki. Niby po nic, bo przecież nie po to, żeby podziwiać widoki. Ale to, co tam poczuł, go zachwyciło. Bardzo lubi wysokość, choć nie umie sobie jej wyobrazić. Co to znaczy: wysoko? Albo: daleko? Co to znaczy: panorama miasta? Horyzont? Perspektywa? To dla niewidzących pojęcia nie do pojęcia. Nauczyciele próbują szukać zastępczych określeń. Na przykład pani od plastyki tłumaczy im, że z perspektywą jest jak z dźwiękiem. Jeśli ktoś jest tuż przy tobie, słyszysz go wyraźniej, niż gdyby odszedł o kilka kroków. Im coś jest bliżej, tym wydaje się większe. Im dalej, mniejsze. Tak właśnie jest z perspektywą. Próbują pamiętać. Mateusz nawet sobie rozpracował, jak to jest, gdy się leci samolotem. Nigdy jeszcze nie leciał, ale zaczął się domyślać, że wtedy po prostu wszystko, na co się spojrzy, jest bardzo, bardzo małe. Tak już ma, że jak go coś nurtuje, to drąży, docieka. Gdy jeszcze wierzył, że z prezentami lata po świecie Święty Mikołaj, nie wystarczył mu opis, że to taki ktoś z długą brodą. Bardzo chciał wiedzieć, jak wygląda długa broda. Sprawdził na manekinie.
Wzrok Mikołaja.
Święty Mikołaj ma jakieś siedemdziesiąt lat. Starszy pan - sądzi Roland. Po czym można poznać, że ktoś jest stary?
Po głosie. I po tym, że już bardziej siedzi, niż się rusza. Mikołaj raczej jest w jednym miejscu. Tylko zimą ma robotę, musi się uwijać. Ciekawe, skąd ma kasę na prezenty - zastanawia się Roland. Wielu jego kolegów przypuszcza, że to rodzice wkładają paczki pod choinkę, ale jak się nie widzi, to trudno być na sto procent pewnym. Nie wiadomo też na przykład, czy ten święty umie czytać listy pisane w brajlu, czy zna tylko czarnodruk? I w ogóle czy on ma dobry wzrok? Czy widzi to, co by się przydało niewidzącym? Kiedyś Roland dostał w prezencie gitarę. Nie zamawiał. Ani nawet przez moment nie marzył o gitarze. Zaskoczył mnie ten Mikołaj kompletnie - wspomina Roland. Oddał gitarę wujkowi. Jeśli chodzi o prezenty, to przydałby się jakiś namysł. Niewidzący nie zawsze cieszą się z tego, co daje radość widzącym. Potrafią na przykład niemal śmiertelnie przestraszyć się maskotki, jeśli ma fakturę im nieznaną. Roland na przykład nigdy za bardzo nie przepadał za samochodzikami. Najbardziej lubił bawić się pompką do roweru - fajnie było poczuć to wypychane z pompki powietrze. Sandra listy do Mikołaja pisała w brajlu. Ostatni raz trzy lata temu, miała wtedy dziewięć lat. Niestety, pisała listy obszerne, bo ma taki nawyk, żeby szczegółowo poinformować o zamówieniu. Najbardziej lubi dostawać książki, opisywała więc, czy mają być w twardej, czy w miękkiej okładce, jakiego koloru okładka. Straszna robota. Bo najpierw musiała kogoś widzącego poprosić, żeby jej opowiedział, jak wygląda to, co ona chciałaby dostać, później musiała to wyłuszczyć Mikołajowi. Koniec z tym. Teraz po prostu opowiedziała mamie, że marzy jej się książka o rzeźbach. Taka przestrzenna, którą się otwiera, a rzeźby uwypuklają się, można ich dotknąć. I jeszcze by chciała dostać kalkulator. No i może na chwilę wzrok? To nie musiałoby być na zawsze.
Pożyczyłabym widzenie na trochę, na spróbowanie - mówi Sandra.
Żeby zobaczyć rodzinę i mój pokój. Wszyscy mówią, że ma pokój wyjątkowo ładny. Ale dotykiem nie jest w stanie tego sprawdzić. To niewyobrażalne: spojrzeć i od razu wiedzieć, co gdzie stoi, jak wygląda - mówi Karolina Trojan. Gdyby mogła na chwilę dostać wzrok, to chciałaby zobaczyć chociaż jednego człowieka. Jeszcze nie wiem kogo - mówi. Wiadomo, że każdy człowiek ma głowę. Niektórzy przy powitaniu przytulają się, więc można wyczuć, że ten jest szczupły, a ten nie. Ale jak taki człowiek wygląda w całości? Chciałaby zerknąć choć przez chwilę na kogoś. Raczej nie na samą siebie. Zbyt by się bała.
Może bym się przestraszyła? - pyta. Choć widzący mówią jej przecież, że jest bardzo ładna, włosy ma jasne, oczy niebieskie, to jednak strach tak samą siebie nagle zobaczyć. Gdyby mogła dostać w prezencie wzrok, to chyba wzięłaby ten prezent na chwilę i oddała.
Jestem oczywiście ciekawa, jak wyglądają kolory, litery. Ale myślę, że może czasami lepiej jest nie widzieć. Na przykład niektórych spojrzeń. Z plusów niewidzenia największy jest taki, że nie widzi się tego, co brzydkie. Poza tym - jak się wydaje Karolinie - mając wzrok, musiałaby uczyć się wszystkiego od nowa. To tak, jakby się jeszcze raz zaczynało życie. Z przyzwyczajenia pewnie i tak by nadal wszystkiego chciała dotknąć.
Źródło: Publikacja własna "WiM"
Po opisaniu schematu przygotowania zup obiadowych pomyślałem, że warto wspomnieć o zupach mlecznych. Są one ważne z dietycznego punktu widzenia. Do takich zup można zaliczyć zupy budyniowe. Moja mama mówiła na nie "zupy-nic". Zupy te na ogół uwielbiane są przez dzieci.
A oto przepis na zupę-nic o smaku waniliowym:
W supermarketach można kupić wanilię w laskach. Z laski odkrawamy kawałek o długości około 3 cm, zalewamy go 1\2 litra mleka i doprowadzamy do zagotowania. W międzyczasie w następnym 1\2 litra mleka rozprowadzamy budyń o smaku waniliowym i wlewamy go do zagotowanego mleka. Mieszając doprowadzamy do wrzenia. Jeśli budyń nie zawierał cukru, zupę dosładzamy. Podajemy na gorąco z pokruszonymi bezami.
Jeśli chcemy przygotować zupę migdałową, zamiast wanilii dodajemy dwie łyżki płatków migdałowych. W przypadku zupy o smaku czekoladowym, po jej ugotowaniu na bazie budyniu czekoladowego, wyłączamy kuchenkę i dodajemy dwie łyżki pokruszonej czekolady, najlepiej gorzkiej.
Oprócz zupy budyniowej można polecić zupę mleczną, przygotowaną na bazie płatków owsianych lub jęczmiennych. Zupy takie dietetycy bardzo cenią zaliczając je do potraw bogatoresztkowych.
Do garnka wsypujemy 4 czubate łyżki płatków, 2 łyżeczki cukru, garść suszonych żurawin lub rodzynek. Wszystko zalewamy litrem mleka i mieszając doprowadzamy do zagotowania.
Do potraw bogatoresztkowych zaliczają się poza tym kasze, które dietetycy radzą jeść 2 - 3 razy w tygodniu. Dieta bogatoresztkowa jest wskazana dla osób cierpiących na zaparcia.
Żeby jednak zupa mleczna była naprawdę smaczna, należy dodać: czubatą łyżkę dobrze startego chrzanu, łyżkę tureckiego pieprzu, stołową łyżkę octu i dużo magi.
Źródło: PAP/Rynek Zdrowia
Data opublikowania: 2013-11-27
Związane z wiekiem zwyrodnienie plamki jest częstą przyczyną ślepoty u dorosłych na całym świecie - szacuje się, że problem dotyczy 25 mln osób. Wobec ograniczonych możliwości leczenia ważna jest profilaktyka i kontakt z okulistą przy pierwszych niepokojących objawach - przypominają specjaliści.
Związane z wiekiem zwyrodnienie plamki - ang. AMD (age-related macular degeneration) - to schorzenie części centralnej siatkówki - plamki żółtej, powodujące utratę widzenia centralnego, prowadzące w konsekwencji do ślepoty. Chory ma trudności w codziennym funkcjonowaniu - nie może czytać, prowadzić samochodu, czy sprawdzić, która jest godzina.
- Obserwujemy zdecydowany wzrost wizyt pacjentów, u których diagnozujemy jako pierwsi AMD, ale mamy też wielu pacjentów, którzy od wielu lat zmagają się z tą chorobą - mówiła podczas środowej konferencji prasowej okulistka, wicedyrektor Samodzielnego Publicznego Szpitala Klinicznego nr 5 w Katowicach prof. Ewa Mrukwa-Kominek.
- Zaalarmować powinny wszelkie nieprawidłowości w polu widzenia - wykrzywienie obrazu, poświaty wokół obrazu albo plama przed okiem, która się przesuwa razem ze wzrokiem. Pacjent chory na AMD może stopniowo obserwować utratę widzenia, ale może to być też proces bardzo szybki - dodała specjalistka.
- Wciąż poszukuje się nowych metod leczenia. W naszym ośrodku stosujemy wszystkie obecnie dostępne środki pozwalające opóźnić postęp choroby. Przygotowujemy się też do zastosowania leczenia radiochirurgicznego z wykorzystaniem urządzenia Gamma Knife - zaznaczyła prof. Mrukwa-Kominek.
Przyczyny AMD nie są dokładnie znane. Bada się wpływ czynników genetycznych, spożywanych z żywnością konserwantów, niezdrowego trybu życia chorych. Lekarze obserwują, że obniża się wiek pacjentów - choruje coraz więcej osób po 50. roku życia.
- Szacuje się, że w ciągu następnych 25 lat wzrośnie trzykrotnie liczba chorych. To bardzo niepokojące. Dlatego tak duży nacisk kładziemy na profilaktykę. Jej główne elementy to zdrowy tryb życia, unikanie używek, wyeliminowanie z diety węglowodanów i wysokokalorycznych tłuszczów, a wzbogacenie jej w warzywa i ryby, by zapewnić podaż kwasów omega-3 - wyjaśnia specjalistka.
Źródło: PAP Nauka w Polsce/Rynek Zdrowia
Data opublikowania: 2013-11-27
Fizyk prof. Maciej Wojtkowski jako pierwszy na świecie skonstruował urządzenie do obrazowania siatkówki ludzkiego oka za pomocą tomografii optycznej SOCT. Sprzęt pomaga w diagnostyce już w ponad stu placówkach.
Na łamach serwisu PAP Nauka w Polsce, prof. Witkowski wyjaśnia na czym polega metoda obrazowania siatkówki za pomocą tomografii optycznej OCT z detekcją fourierowską. Jego odkrycie znalazło zastosowanie w medycynie. Pomaga już w diagnostyce chorych w ponad stu placówkach medycznych w Polsce.
- Głównie w okulistyce, ale również w kardiologii, bowiem tą metodą można zobrazować z dużą dokładnością pokaźny wycinek tkanki naczynia krwionośnego. Przydaje się to bardzo podczas zakładania stentów, czyli specjalnych sprężynek wzmacniających tętnice. Dzięki mojej metodzie możemy przyjrzeć się, czy złogi nie zatykają światła naczynia, a także sprawdzić, czy stent nie przebił jego ścianki - tłumaczy prof. Maciej Witkowski.
W opinii naukowca, w ostatnich latach wiele w okulistyce się zmienia.
- Pojawiają się nowe terapie, zarówno operacyjne, jak i farmakologiczne. Pojawiła się też potrzeba wyrafinowanej diagnostyki oka, potrzebnej do wdrożenia potem odpowiedniego leczenia. Są np. leki hamujące rozwój zdegenerowanych naczyń krwionośnych w oku. To przełom! - mówi fizyk.
Więcej: www.naukawpolsce.pap.pl
Źródło: DZiennik Gazeta Prawna/Rynek Zdrowia
Data opublikowania: 2013-11-27
NFZ chce rozładować kolejki do zabiegu usuwania zaćmy mniej płacąc placówkom za jego wykonanie. Pula pozostanie w budżecie na ten cel ta sama, ale z leczenia ma skorzystać więcej pacjentów.
Szpitale mają stracić nawet ponad 1 tys. zł na każdym zabiegu, ale - jak wylicza Fundusz - wykonają za to prawie 100 tys. więcej procedur rocznie. Tymczasem jak wynika z analiz Watch Health Care, obecnie na usunięcie zaćmy czeka się średnio 2,5 roku, a miejscami nawet do 6 lat - informuje Dziennik Gazeta Prawna.
W tej chwili Fundusz zwraca nawet blisko 3,7 tys. zł za tę procedurę. Płaci tyle w sytuacji bardziej skomplikowanych zabiegów usuwania zaćmy, które wymagają hospitalizacji. Zabieg - także ten z powikłaniami, ale wykonywany w trybie jednodniowym - jest wyceniany na 3,2 tys. zł. Od stycznia zamierza płacić odpowiednio - ok. 2,3 tys. zł szpitalom i 2 tys. zł poradniom.
To tylko jeden z przykładów planowanych zmian. W grę wchodzą więc obniżki od 10 proc. aż do ponad 35 proc. Zdaniem NFZ procedura była do tej pory przeszacowana. W efekcie szpitale zarabiały, przyjmując niewielu pacjentów.
Więcej: www.gazetaprawna.pl
Źródło: Gazeta Polska Codziennie /Rynek Zdrowia
Narodowy Fundusz Zdrowia obniża wyceny leczenia zaćmy. - Co gorsza, im bardziej skomplikowana procedura, tym cięcia są wyższe - mówi Gazecie Polskiej Codziennie prezes Polskiego Związku Niewidomych Anna Woźniak-Szymańska.
Jak wylicza GPC, lecznice i szpitale dostaną nawet o 1/3 pieniędzy mniej niż obecnie i np. jeżeli dziś NFZ płaci klinice, która ma podpisaną umowę z Funduszem, za zabieg z powikłaniami ponad 3 tys. zł, to w 2014 r. dostanie ona ok. 2 tys. zł.
W rezultacie placówki będą przeprowadzały zabiegi, używając materiałów medycznych starszej generacji, ewentualnie zaoszczędzą na personelu - zauważa gazeta.
- NFZ traktuje osoby niewidome i niedowidzące po macoszemu - ocenia prezes PZN.
Fundusz przeznacza skandalicznie niskie środki na rehabilitację wzroku - podkreśla Woźniak-Szymańska. A chodzi o kompleksową pomoc chorym, którą prowadziliby okuliści, psychologowie, a także specjaliści w zakresie poruszania się i wykonywania podstawowych czynności życiowych.
- Kiedy ktoś straci wzrok, musi nauczyć się żyć samodzielnie - wyjaśnia szefowa Związku.
Źródło: PAP/Rynek Zdrowia
Data opublikowania: 2013-12-05
Obniżenie przez NFZ wyceny dla świadczeniodawców za operację usunięcia zaćmy, przy utrzymaniu tych samych ogólnych nakładów powinno spowodować wykonywanie większej ilości zabiegów i zmniejszenie kolejek - ocenia wiceminister zdrowia Igor Radziewicz-Winnicki.
Wiceminister odpowiadał w czwartek (5 grudnia) w Sejmie na pytanie posła Andrzeja Sztorca (PSL) o działania ministerstwa zdrowia oraz rządu podejmowane w celu zmniejszenia kolejek pacjentów do tego świadczenia. Jak mówił Sztorc, w maju 2012 r. na ten zabieg oczekiwało ponad 300 tys. pacjentów, a średni czas oczekiwania to 2,5 roku.
Wiceminister zdrowia podkreślił, że problem zaćmy to schorzenie cywilizacyjne towarzyszące starzeniu się populacji. Wyjaśnił, że nakłady NFZ na leczenie zaćmy rosną sukcesywnie; w 2009 - było to 518 mln, a w 2013 r. - 561 mln zł. Poinformował, że wzrosła także liczba placówek, które wykonują operację usunięcia zaćmy z 236 do 252.
Według Radziewicza-Winnickiego rosnące zapotrzebowanie na operację zaćmy wynika ze zmian demograficznych i starzenia się społeczeństwa, zbyt późnego wykrywania tego schorzenia przez lekarzy podstawowej opieki zdrowotnej, ale także nierównomiernego dostępu do specjalistycznych poradni okulistycznych. Podkreślił, że prowadzone są obecnie działania edukacyjne dla lekarzy POZ oraz okulistów, aby zwracali uwagę na wczesne wykrywanie tej choroby, co daje większą skuteczność leczenia.
Radziewicz-Winnicki mówiąc o kolejkach do tego świadczenia wyjaśnił, że sytuacja jest zróżnicowana w zależności od województwa. - Trzeba pamiętać, że są przypadki stabilne i tu najdłuższa kolejka to 1405 dni, a jednocześnie są miejsca, gdzie czas oczekiwania dla przypadku stabilnego to 17 dni - mówił. - W przypadkach pilnych kierujemy pacjentów bez zbędnej zwłoki, a kolejka to od 5 do 24 dni w skali kraju.
Wiceminister przypomniał, że w konsultacjach społecznych jest projekt zarządzenia prezesa NFZ, który zaproponował zmniejszenie wyceny operacji zaćmy, ponieważ należy ona do "jednych z najdroższych". Jak wyjaśnił, koszt tej procedury jest obecnie dwukrotnie większy niż w Czechach i Niemczech. Zapewnił ponadto, że NFZ promuje zwiększenie liczby pacjentów, którzy przechodzą operację usunięcia zaćmy w trybie jednodniowym.
- Jeżeli przyjąć, że dojdzie do obniżenia wyceny przy utrzymaniu tych samych ogólnych nakładów - powinno to spowodować wykonywanie większej ilości procedur i zwiększenie dostępności oraz rozładowanie kolejek - mówił Radziewicz-Winnicki. - Według NFZ, obniżenie wyceny nie spowoduje ograniczenia dostępności, ale wręcz przeciwnie - dodał.
Źródło: Głos Rosji
Rosyjscy naukowcy z ośrodka rehabilitacyjnego w Tiumeniu opracowali oparty na GPS system nawigacyjny, przeznaczony dla osób niewidomych, które nie mają zamiaru zamykać się w czterech ścianach.
Urządzenie, które niewiele różni się od zwykłego odbiornika GPS, współpracuje z przystosowanym do potrzeb niewidzących użytkowników telefonem komórkowym. Sercem systemu jest specjalna aplikacja, generująca wskazówki głosowe.
Przykładowo telefon komunikuje:
"... po następnych stu metrach na prawo, potem wejść do sklepu spożywczego...
", albo
"... w odległości 50 m na lewo znajduje się wejście do miejskiego parku..."
W projekcie uczestniczą zarówno niewidomi dorośli, jak i dzieci. Oczywiście, młodzież szybciej potrafi oswoić się z nowymi możliwościami. Ludzie starsi potrzebują więcej czasu na przyzwyczajenie się do urządzenia. Jednak z czasem oni również zaczynają dobrze orientować się w przestrzeni za pomocą nawigatora GPS. Nauka trwa średnio około miesiąca.
- Obecnie prawie w każdym autobusie miejskim w Tłumieniu można usłyszeć głos naszego nawigatora. Oznacza to, że niewidomi wychodzą z domów. I to jest nasz wielki sukces. Na taką skalę nikt jeszcze tego w naszym kraju nie zrobił - cieszy się jeden ze współtwórców systemu.
Koszt urządzeń, oprogramowania oraz szkolenia nie jest mały - wynosi ok. 600 dolarów - jednak sami użytkownicy muszą wyłożyć tylko 15 proc. tej kwoty, resztę dopłacają władze miejskie Tiumienia.
Źródło: Gazeta.pl Katowice Życie i styl
Data opublikowania: 2013-12-07
Leszek Szmaj, wychowawca ze Specjalnego Ośrodka Szkolno-Wychowawczego dla Dzieci Niewidomych w Owińskach, opatentował tenis stołowy dla osób niewidomych i słabo widzących. Zamiast rakietek gracze mają jedynie swoje ręce, zamiast wzroku - kierują się słuchem.
W sobotę, w Specjalnym Ośrodku Szkolno-Wychowawczym dla Dzieci Słabowidzących i Niewidomych w Dąbrowie Górniczej, odbyły się zawody Pucharu Polski w tenisie stołowym dźwiękowym. W rozgrywkach udział wzięły drużyny z Owińsk, Krakowa, Łodzi, Gliwic oraz Dąbrowy Górniczej. Zawodnicy rywalizowali indywidualnie i w grze podwójnej.
Tenis stołowy dźwiękowy, bo tak fachowo nazywa się ten specyficzny ping-pong, to gra stworzona z myślą o osobach niewidomych. Jej twórcą jest wieloletni pedagog, nauczyciel wychowania fizycznego i rehabilitant Leszek Szmaj. - Gra polega na podawaniu piłeczki za pomocą rąk, bez rakietek. Piłeczka powinna się odbić minimum dwukrotnie na polu podającego, a przeciwnik nie powinien jej złapać. Wtedy zdobywa się punkt. Prawidłowa obrona to taka, gdy zawodnik złapie piłkę, nie dotykając łokciami powierzchni stołu i nie pomoże sobie innymi częściami ciała - wyjaśnia Szmaj.
Gra została stworzona w celu doskonalenia umiejętności posługiwania się echolokacją oraz rozpoznawania kierunków i sygnałów dźwiękowych. - Tenis stołowy dla osób niewidomych i słabowidzących rozwija umiejętności koncentracji na sygnale dźwiękowym, wspomaga orientację w małej przestrzeni, rozwija umiejętności wyszukiwania przedmiotów w ruchu i oczywiście rozbudza ducha walki - wyjaśnia pomysłodawca gry.
Tenis stołowy dźwiękowy został opatentowany i wdrożony w SOSWDN w Owińskach w październiku 2011 roku, gdzie od tego czasu regularnie odbywają się zawody sportowe.
Nie ma mowy o oklaskach
Turnieje trzeba przeprowadzać w zamkniętych pomieszczeniach, a na sali musi panować zupełna cisza, tak żeby zawodnicy mogli się zorientować, w jakim kierunku leci piłeczka. Nie ma też mowy o oklaskach po zdobytym punkcie. Stół także różni się od tych, które wykorzystywane są do gry w tenisa stołowego - nie ma na nim rozciągniętej siatki. Na dodatek wszyscy zawodnicy mają na sobie specjalne gogle, przez które nic nie widać. Wszystko po to, żeby wyrównać szanse osób słabowidzących i niewidomych.
Niektórzy zawodnicy, którzy brali udział w zmaganiach o puchar, trenują już kilka lat, a inni dopiero zaczynają treningi. - Kiedy trzy lata temu zaproponowano nam grę w tenisa stołowego, najpierw uznałyśmy to za słaby żart. Wręcz byłyśmy zbulwersowane, bo przecież jak ktoś, kto nie widzi, może grać w ping-ponga. Potem okazało się, że to jednak możliwe, ale trzeba się wykazać dobrym refleksem. Problem pojawia się, kiedy piłeczka leci wysoko w powietrzu - nie słychać jej wtedy i tym trudniej złapać - wyjaśnia Natalia i Nikola ze szkoły w Owińskach, które razem zagrały w turnieju deblowym.
Zawodnicy mają też wypracowane różne techniki gry - wszystko po to, żeby zmylić przeciwnika. - Można puścić piłeczkę po stole, można wybić wysoko w powietrze, można kontrolować szybkość jej lotu. Trzeba wyczuć słaby punkt przeciwnika i dobrać odpowiedni styl gry - mówi Miłosz Bromboszcz z Chrzanowa.
Źródło: Publikacja własna "WiM"
Na tak postawione pytanie, odpowiedź jest jednoznaczna. Żyliśmy, żyjemy i będziemy żyć z audiodeskrypcją, chociaż jej tak dotychczas nie nazywaliśmy. Przecież jadąc na wycieczkę prosiliśmy osoby towarzyszące, by opisywały nam mijane widoki, zabytki czy inne obiekty. Idąc do teatru oczekiwaliśmy, by opisano nam wygląd sceny, kostiumy aktorów, ich gesty, miny i zachowania. Idąc do opery poza wrażeniami muzycznymi pragnęliśmy dowiedzieć się, jak wygląda scenografia, jak ubrani są śpiewacy i jak się zachowują, zwłaszcza przy współczesnych, często udziwnionych pomysłach reżyserskich.
Idąc ulicą dopytujemy się, jak wyglądają przechodnie, jakie są trendy w modzie, czy jakie gadżety są noszone. Skąd bierze się ta nasza ciekawość. Ano, stąd że zdajemy sobie sprawę, iż otaczający świat to nie tylko dźwięki, ale i obrazy, które niosą wiele istotnych informacji. Najpierw jesteśmy ludźmi, z ich wszystkimi potrzebami, a dopiero potem niewidomymi. Jako ludzie pragniemy w pełni uczestniczyć i smakować różne aspekty życia. Skąd więc biorą się sprzeciwy niektórych niewidomych wobec audiodeskrypcji. Zapewne stąd, że jest to coś nowego, a nowe u osób o nastawieniu konserwatywnym budzi często opór i niechęć. Tymczasem nowa jest tylko nazwa, bo opis słowny obrazów towarzyszył niewidomym od zawsze. Przykładem niech będzie Homer, w którego poezji znajdujemy mnóstwo fascynujących obrazów. Opis wojowników, bitew i widoków był dla Homera niedostępny. Musiał więc o tym wszystkim od kogoś usłyszeć.
Dlatego dziwią mnie słowa krytyki pod adresem tych, którzy pomagają niewidomym przygotowując skrypty do filmów, przedstawień teatralnych, wystaw muzealnych lub do spotkań z zabytkami.
Audiodeskrypcja nie tylko wzbogaca niewidomych, ale przełamuje ich społeczne wykluczenie. Po utracie wzroku przez pięćdziesiąt lat nie chodziłem do kina, a od dwóch lat dzięki audiodeskrypcji obejrzałem blisko sześćdziesiąt filmów, uczestniczyłem w ciekawych prelekcjach i dyskusjach na ich temat i poczułem się pełnoprawnym uczestnikiem życia kulturalnego.
Na imieninach, u fryzjera, czy przy innych okazjach zabieram głos na temat najnowszych filmów i przedstawień, i nie czuję się już osobą wykluczoną. Życie w izolacji społecznej nie sprzyja naszemu dobremu samopoczuciu, a nawet zdrowiu. Apeluję więc do osób publicznie wypowiadających się przeciwko audiodeskrypcji, by zrewidowały swoje stanowisko i nie szkodziły innym niewidomym doceniającym audiodeskrypcję i w pełni z niej korzystającym.
Wielkim sojusznikiem niewidomych w udostępnianiu tych dziedzin, z których dotychczas byliśmy wykluczani jest stowarzyszenie "De Facto". Jego zarząd potrafi pozyskiwać granty z różnych źródeł i dzięki nim uruchamiać tak pożyteczne usługi, jak e-kiosk, IKFON i festiwal dla niewidomych, czy portal społecznościowy.
Nie ma obecnie drugiego stowarzyszenia, które wprowadzałoby tyle innowacyjnych usług dla osób niewidomych i ociemniałych. I co ważniejsze, stowarzyszenie "De Facto" kieruje się zasadą, że najważniejsza jest aktywność samych niewidomych. Mamy więc możliwość uczestniczenia w projektach, o których możemy powiedzieć, że "nic o nas, bez nas".
Stowarzyszenie "De Facto" ma również umiejętność pozyskiwania dla swoich inicjatyw prominentnych sprzymierzeńców, którymi są znakomici reżyserzy, aktorzy, krytycy i dziennikarze. To ich bardzo ciepłe, a nawet entuzjastyczne opinie tworzą klimat sprzyjający naszym sprawom. Niedostrzeganie tego świadczy o wyjątkowej krótkowzroczności, a nawe złej woli.
Organizując we wrześniu 2013 r. spotkanie obywatelskie nie oczekiwaliśmy natychmiastowej realizacji postulatów zawartych w podjętej rezolucji. Przeciwnie - mówiliśmy, że czeka nas długa droga, lecz od naszej aktywności zależy, jak szybko zdołamy ją przebyć.
Na zakończenie warto dodać, że rezolucja została opublikowana w XI numerze miesięcznika "Kino" i rozesłana do kilkunastu centralnych instytucji.
Źródło: www.niepelnosprawni.pl
Data opublikowania: 2013-12-17
W warszawskiej Olszynce Grochowskiej PKP InterCity zaprezentowało mediom nowy pociąg Pendolino, który oferuje szereg udogodnień dla osób z niepełnosprawnością. Integracja miała okazję te udogodnienia przetestować.
Pod koniec przyszłego roku na polskich torach zaczną kursować pociągi Pendolino, które to - jak chwali się PKP InterCity - mają być szczególnie przyjazne osobom niepełnosprawnym, mającym problemy z mobilnością.
Piotr Pawłowski, prezes Integracji, testował udogodnienia Pendolino jako pierwsza osoba poruszająca się na wózku.
Pociągi te, a dokładnie trzeci wagon każdego z nich, mają zaoferować pasażerom o ograniczonej mobilności ruchowej wysoki komfort podróży. W wagonie tym zewnętrzne drzwi wyposażone zostały w elektrycznie sterowany podnośnik ułatwiający wsiadanie i wysiadanie pasażerom poruszającym się na wózkach inwalidzkich. Dla nich też w części bezprzedziałowej wagonu przewidziano dwa miejsca na ustawienie wózka inwalidzkiego, przystosowano również toaletę.
Toaleta jest powiększona, aby osoba na wózku mogła się w niej swobodnie obrócić, a drzwi otwierają się i zamykają automatycznie. Podobnie otwiera się i zamyka zawór wody przy umywalce. Nie zabrakło także wygodnych przycisków ułatwiających korzystanie z toalety, które umieszczono na odpowiedniej wysokości. Jest wśród nich przycisk do przywołania obsługi pociągu.
Wagon trzeci wybrano nieprzypadkowo, w nim bowiem znajdują się pomieszczenie obsługi pociągu i część barowa - aby osoby z niepełnosprawnością nie musiały przemieszczać się przez inne wagony w celu skorzystania z baru i mogły szybko skorzystać z pomocy obsługi pociągu.
Wsparcie dla osób z dysfunkcją wzroku i słuchu
Pomyślano także o osobach niewidomych i niedowidzących. Wszystkie miejsca w przedziałach są oznaczone alfabetem Braille'a, a informacje o kolejnych stacjach podawane będą przez system nagłośnieniowy. Przyciski przywołujące obsługę pociągu umieszczone są w każdym wagonie, podobnie jak kilka ekranów wyświetlających informacje o zbliżających się stacjach, co z kolei stanowi wsparcie dla osób niesłyszących.
PKP Intercity wciąż współpracuje z Zespołem ds. Osób z Niepełnosprawnością przy Urzędzie Transportu Kolejowego i testuje kolejne rozwiązania, które chce wprowadzić od przyszłego roku. Udoskonalenia wymaga na pewno podnośnik, którego mechanizm - jak na dzisiejsze standardy i tak nowoczesny pociąg - wydaje się nieco przestarzały. Podnośnik tylko w części rozstawiany jest automatycznie obsługująca go osoba wiele czynności musi wykonać ręcznie, co bardzo wydłuża czas podczas wsiadania i wysiadania.
Spotkanie, podczas którego zaprezentowano pociąg Pendolino, zostało zorganizowane z inicjatywy Fundacji Zero Barier.
Zapraszamy do obejrzenia na naszym portalu galerii zdjęć dostosowań w pociągu Pendolino.
Źródło: Express Ilustrowany/POON Flash nr 5
Data opublikowania: 2013-10-28
Na wyremontowanych odcinkach ulicy Piotrkowskiej, na chodnikach tuż przy przejściach dla pieszych, montowane są metalowe guziki z myślą o niewidomych i niedowidzących.
- Wyczuwając je pod stopami, będą wiedzieli, że właśnie dochodzą do ulicy - mówi Jacek Sarzało z Zarządu Dróg i Transportu.
Większość łódzkich inwestycji drogowych w ostatnim czasie wykonywanych jest także z myślą o niepełnosprawnych. Pomocne dla nich rozwiązania dotyczą przede wszystkim przejść dla pieszych i peronów przystankowych czy kolejowych. Tak jest na przykład na odnowionej ulicy Przybyszewskiego, Zielonej czy remontowanej ulicy Kopernika. Tam montowane są chropowate płyty lub takie z rowkami (prowadzą one niewidomego poruszającego się o lasce). Z sygnalizatorów emitowane są komunikaty głosowe, a perony przystankowe zamontowano wyżej, by łatwiej wsiadało się do pojazdów.
- Przystanki przystosowane do potrzeb osób niewidomych znajdują się na ulicy Kopcińskiego przy ulicy Narutowicza i przy alei Piłsudskiego, na ulicy Puszkina między rondami Sybiraków i Inwalidów oraz na ulicy Przybyszewskiego - wylicza Sebastian Grochala z Miejskiego Przedsiębiorstwa Komunikacji.
- Dodatkowo takie perony znajdą się przy remontowanej ulicy Kopernika oraz na trasie Wschód-Zachód.
Podobne pomoce dla niepełnosprawnych zamontowano też na przystankach Łódzkiej Kolei Aglomeracyjnej. Dodatkowo znajdują się przy nich windy przystosowane do przewożenia wózków inwalidzkich.
Źródło: www.niepelnosprawni.pl
Data opublikowania: 2013-12-16
Ministerstwo Transportu, Budownictwa i Gospodarki Morskiej nie otrzymywało do tej pory sygnałów wskazujących na konieczność ujednolicenia sygnalizacji świetlnej na przejściach dla pieszych oraz oznakowania na niebiesko miejsc parkingowych dla osób z niepełnosprawnością. Takie wnioski mogą jednak być uzasadnione - wynika z odpowiedzi resortu na dezyderat sejmowych komisji infrastruktury i polityki społecznej i rodziny.
W wyniku dyskusji i prac nad nowymi przepisami dotyczącymi zasad wydawania kart parkingowych komisje zgłosiły do ministra transportu, budownictwa i gospodarki wodnej dezyderat o ujednolicenie dźwięku na przejściach dla pieszych w całej Polsce, zawężenie jego parametru, określenie minimalnego czasu na przejście przez jezdnię oraz ujednolicenie oznakowania kopert (na niebiesko).- Obowiązujące przepisy określają wszystkie niezbędne parametry potrzebne do stosowania sygnalizacji akustycznej, a minimalny czas przejścia pieszego przez jezdnię określa się z odpowiedniego wzoru zawartego w określonych przepisach - powiedział w odpowiedzi na dezyderat wiceminister transportu Zbigniew Rynasiewicz na wspólnym posiedzeniu Komisji Infrastruktury i Polityki Społecznej i Rodziny, które odbyło się 12 grudnia br. - Takie stanowisko resortu wynika z tego, że sterowanie ruchem na skrzyżowaniu wymaga elastycznego dostosowania programów sygnalizujących do zmieniających się parametrów ruchu i jest to kwestia indywidualna - dodał.
Odpowiedź niezadowalająca
W kwestii oznakowania kopert na niebiesko ministerstwo wprawdzie nie zanegowało takiej potrzeby, ale nie uznało również za konieczne wprowadzenia takiego obowiązku. - Byłby to na pewno dodatkowy koszt dla samorządów - powiedział wiceminister.
Posłanka Magdalena Kochan zgłosiła wniosek o uznanie odpowiedzi ministerstwa za niezadowalającą. Obecna na posiedzeniu Komisji Anna Woźniak-Szymańska, prezes Polskiego Związku Niewidomych, podkreśliła, że w Polsce jest 1,8 mln osób z dysfunkcją wzroku. - Wielokrotnie organizacje zwracały uwagę na konieczność ujednolicenia sygnalizacji - to może uratować życie lub zdrowie wielu osób. Często zdarza się, że sygnalizacja na wniosek mieszkańców jest wyłączana nie chcemy być uciążliwymi obywatelami, dlatego istotne jest, by dokonać takiego ujednolicenia dźwięku - mówiła prezes PZN.
Wiceminister Rynasiewicz podkreślił, że resort chętnie zapozna się z całą dyskusją, która toczyła się na posiedzeniach Komisji, oraz zaznaczył, że ministerstwo jest otwarte na te rozwiązania i na pewno weźmie pod uwagę rzeczowe argumenty.
Poseł Sławomir Piechota zauważył, że tylko ministerstwo może podjąć odpowiednie działania, by proponowane zmiany wprowadzić w porządek prawny jako standard. - Chcielibyśmy, by to był obowiązek, a nie czyjaś dobra wola, dlatego prace nad tymi propozycjami powinniśmy kontynuować - powiedział przewodniczący Komisji Polityki Społecznej i Rodziny.
Komisje przyjęły wniosek posłanki Kochan
***
Na stronie o niżej podanym adresie można posłuchać dźwięki i zapoznać się z tekstem propozycji ujednolicenia sygnalizacji oraz z artykułami przedstawiającymi przebieg i wyniki badań na temat sygnalizacji dźwiękowej na skrzyżowaniach.
http://www.staff.amu.edu.pl/~henrykl/sygnalizacja_akustyczna/
(przypis redakcji "WiM")
Źródło: Publikacja własna "WiM"
S.K. - Przed miesiącem opowiedział Pan nam wiele interesujących faktów z Pańskiego życia, wiele poszukiwań i doświadczeń. Zanim przejdziemy do dalszych Pańskich perypetii życiowych, proszę powiedzieć, co z Pańskich doświadczeń wynika dla młodych niewidomych i słabowidzących.
Według moich doświadczeń i przemyśleń, każdy młody człowiek, który zamierza studiować na wyższej uczelni musi spełniać pewne warunki. Musi być przynajmniej przeciętnie inteligentny, w miarę pracowity, dysponować wymaganą wiedzą. Czy wystarczy, jeżeli niewidomy kandydat na studia będzie spełniał te warunki? A może musi charakteryzować go coś więcej? Na co chciałby Pan zwrócić uwagę młodym niewidomym, którzy myślą o studiach wyższych?
H.L. - Szczerze powiedziawszy nie wiem, czym powinien charakteryzować się niewidomy młody człowiek chcący studiować. Wiem co powinien zrobić! Z pewnością cechy, które Pan wymienił są bardzo przydatne, ale jeśli powiem, że któraś z nich jest istotniejsza od innych lub dorzucę coś jeszcze, to obawiam się, że ktoś młody marzący o studiowaniu może sobie pomyśleć, że nie ma szans, bo jest za mało zdolny lub pracowity. Ponadto jestem jak najdalszy od udzielania tak zwanych dobrych rad. Dydaktycy akademiccy mówią o tym, że studenci gdzieś tak dopiero około trzeciego roku zaczynają umieć się uczyć. Ilość i jakość wiedzy, którą trzeba przyswajać na studiach jest na tyle różna od tego z czym mamy do czynienia w szkole średniej, że trzeba najpierw opanować umiejętność efektywnego uczenia się. Tyczy to oczywiście tak zwanego przeciętnego studenta, choć być może raczej trafniejszym jest określenie statystycznego studenta, który w większości jest osobą pełnosprawną. Skoro pełnosprawny student prawie połowę studiów poświęca na rozgrzewkę, to być może niepełnosprawnym zajmie to nieco więcej czasu. Z pewnością przydatna jest w takim wypadku spora motywacja. A tak naprawdę niepełnosprawny chcący studiować powinien zrobić tylko jedną absolutnie banalną rzecz. Trzeba zacząć studiować. Jeśli zaczniemy to pewności nie ma, ale są spore szanse, że skończymy studia. Jeśli nie odważymy się ich zacząć, to jest absolutnie pewne, że ich nie ukończymy.
S.K. - Zgadzam się, że trzeba się odważyć, ale i podstawy jakieś trzeba mieć.
H.L. Przypomina mi się sentencja wypisana na szarfie jednego z medali, jaki zdobyłem za uczestnictwo w zawodach sportowych, a muszę tutaj dodać, że zacząłem w nich startować w wieku, w którym większość ludzi siada w kapciach w wygodnym fotelu. Brzmi ona tak: "Cudem nie jest to, że skończyłem. Cudem jest to, że miałem odwagę zacząć". Gdybym w bardzo upalny lipcowy dzień nie wsiadł do pociągu i nie przejechał 100 kilometrów, aby uczestniczyć w biegu Pod Tysiącletnimi Dębami w Kazimierzu Biskupim niedaleko Konina, to nie otrzymałbym bardzo oryginalnego drewnianego medalu z tymi właśnie słowami. Wywarły one na mnie wówczas ogromne wrażenie. O wysiłku już dawno zapomniałem, a medal pozostał. No i te słowa wypowiedziane przez Johna Binghama.
Faktycznie zawsze, gdy odważyłem się coś zacząć, udawało się to zakończyć. Oczywiście, zawsze ze sporym wysiłkiem, który z pewnością będzie czekał również młodych niewidomych chcących studiować. Medali, choćby tylko takich za uczestnictwo w zawodach i dyplomów jednak bez wysiłku nikt nie otrzymuje. No, chyba że kogoś satysfakcjonuje spędzenie życia w kapciach siedząc w wygodnym fotelu.
S.T. - Czy to, co uważa Pan za ważne, dotyczy w równym stopniu niewidomych dziewcząt i chłopców?
H.L. - Nie rozróżniałbym w ten sposób. Do tego, co powiedziałem poprzednio, może należałoby dodać, że warto mieć marzenia. Jeśli słyszę, że ktoś zamierza studiować, to zakładam, że takie marzenia ma. Warto, aby było ich niezbyt wiele, ale kilka. Wówczas zawsze coś uda się zrealizować. Marzenia i jakaś pasja zdecydowanie pomagają.
S.T. - Ma Pan rację. To pomaga, ale nie można poprzestawać na marzeniach, bo wówczas będzie marzycielstwo, a nie dążenie do ziszczenia marzeń. Słusznie Pan dodał tę "pasję". Marzenia i pasja to dopiero coś.
Wróćmy jednak do pańskich doświadczeń i dokonań. Proszę teraz opowiedzieć o swojej ścieżce zawodowej.
H.L. - Oj, była bardzo zawiła i skomplikowana. Wielokrotnie się spotkałem z opiniami niewidomych, którzy mówili, że się nie sprawdziłem w pracy na takim czy innym stanowisku. Ja jednak uważam, że zdobyłem naprawdę spore doświadczenie zawodowe, które teraz wielokrotnie się przydaje.
Wiele razy zmieniałem wykonywane zajęcie. Czasem byłem do tego zmuszany przez okoliczności, czasem mnie gdzieś gnało, bo to co robiłem nie spełniało moich oczekiwań. Kilka razy udało mi się wykorzystać nadarzającą się okazję. Parę razy tworzyłem miejsca pracy, na których następnie przepracowałem kilka lat. Dziś trochę żartobliwie mogę powiedzieć, że zaciążyła nad tymi wszystkimi moimi przygodami zawodowymi pechowa trzynastka.
S.K. - "Trzynastka"? A co ona ma do Pańskiej kariery?
H.L. - Tak, trzynastka. W październiku 1981 r. przerwałem studia na fizyce i udało mi się zapukać do drzwi Państwowej Inspekcji Radiowej. Przed maturą biegałem na kurs krótkofalarski i zapisałem się do klubu. Koledzy wówczas dziwili się, co ja robię, bo oni nieustannie uczyli się do matury, a mnie to wówczas pomagało nieco się odprężyć. Po trzech latach pomogło to w zdobyciu pracy. Zostałem referentem technicznym w stacji kontroli emisji radiowej. W istocie byłem technikiem, ale tak to się nazywało, bo formalnie technicznego wykształcenia nie miałem. Początkowo jak każdy nowo przyjęty pracownik byłem szkolony, czyli uczęszczałem na dyżury z bardziej doświadczonym pracownikiem. Tak, dyżury. Stacja kontrolna pracowała w systemie pracy ciągłej, a my chodziliśmy na 12-godzinne dyżury. Po takim dziennym dyżurze był dzień przerwy, a potem dyżur nocny, po którym bywały dwa lub więcej dni wolnego.
Do naszych zadań należało, bez wdawania się w szczegóły techniczne, dbanie o odpowiednią jakoś sygnału radiowego czy telewizyjnego, jaki docierał do domowego odbiornika. Kontrolowaliśmy nadajniki w całej północno-zachodniej Polsce. Pomiary trzeba było wykonać o ustalonych porach, ale nikt nie stał nad człowiekiem i nie zmuszał rygorystycznie do pracy. Proszę sobie wyobrazić mieszkanie na poddaszu dużej wilii na peryferiach miasta. Różniło się ono od przeciętnego mieszkania tylko tym, że zamiast jednego odbiornika radiowego czy telewizyjnego było ich kilka, a ponadto kilka przyrządów pomiarowych z mnóstwem przełączników i pokręteł. Kiedyś je wszystkie policzyłem. Było tego prawie tysiąc. No i po pewnym czasie szkolenia kierownik doszedł do wniosku, że już jestem w stanie sam wykonywać wszystkie pomiary.
Został mi przydzielony samodzielny dyżur nocny z soboty na niedzielę. To nic strasznego. Jako nowicjusz miałem dyżur, na którym akurat z reguły jest mniej pomiarów do wykonania. Nie pamiętam, co robiłem tego dnia do czasu pójścia do pracy. Doskonale pamiętam jednak to, co działo się na dyżurze. Aby nie przedłużać opowieści, powiem tylko tyle, że tych pomiarów nie zrobiłem! Pierwsza praca i pierwsze samodzielne działania, i taki pech. Jednym słowem nie sprawdziłem się.
To nie było tak. W tę noc bardzo wiele się zmieniło nie tylko w moim życiu. Zamilkły telefony i jeden po drugim były wyłączane nadajniki radiowe i telewizyjne. Nie miałem co mierzyć! Tak, mój pierwszy samodzielny dyżur był w nocy z 12-tego na 13-tego grudnia 1981 r. Rano jeszcze w pracy słyszałem generała ogłaszającego stan wojenny.
S.K. - A to rzeczywiście pech, a może interesujące doświadczenie?
H.L. - Chyba to drugie, bo nagle moja praca zamieniła się w służbę. Zostałem zmilitaryzowany. Początkowo było groźnie, potem wszystko się ustabilizowało i zaczęło być w miarę znośnie. Następnie było już tylko śmiesznie, a wreszcie całkowicie nudno. Śmiesznie i nudno, bo nie mieliśmy co mierzyć. Pracował tylko nadajnik pierwszego programu Polskiego Radia. Według tego nadajnika ustawialiśmy nasze przyrządy pomiarowe, więc trudno było mierzyć coś, co było dla nas wzorcem. Niemniej byłem chyba jedynym członkiem PZN, który pracował w firmie zmilitaryzowanej.
S.K. - No i jak się Pan czuł jako żołnierz? Nie było z tym jakichś kłopotów?
H.L. - Nie, nie było żadnych niedogodności ze strony współpracowników czy bezpośredniego kierownictwa. Wszyscy znaleźliśmy się przecież w tej samej sytuacji. Usiłowałem się z tego wszystkiego jakoś wykręcić. Postanowiłem wrócić na studia.
Bardzo pomocnym przy zwolnieniu się z PIRu okazał się czas pracy. Właśnie w owym czasie pojawił się przepis o 7-godzinnym dniu pracy dla osób niepełnosprawnych. No i zacząłem nie pasować do systemu pracy dyżurowej w systemie ciągłym. I to wcale nie chodziło o jedną godzinę mniej do przepracowania, ale zaledwie o 15 minut. Tak, piętnaście minut! Ze względu na jakieś ustalenia resortowe pracownicy łączności byli zobowiązani do przepracowania 7 godzin i 15 minut. Ustalano, ile jest dni roboczych w miesiącu, następnie mnożono przez te właśnie siedem godzin z kwadransem. Potem już tylko wystarczyło podzielić przez 12 i było wiadomo, ile dyżurów każdy będzie miał do przepracowania. To nigdy tak idealnie nie pasowało, więc zawsze ktoś miał jakiś jeden dyżur więcej lub mniej w danym miesiącu.
Gdyby można było dla mnie wyliczyć ten czas biorąc za podstawę 7 godzin pracy, to miałbym w każdym miesiącu o jeden dyżur mniej - kilka dodatkowych dni wolnych na zregenerowanie sił, na czas dla siebie. Nie można było! Od pewnego momentu zacząłem przychodzić do pracy codziennie, ale nie pasowałem do tego wszystkiego. Tkwiłbym pewnie w tej firmie jako taki dziwny pracownik, gdyby nie jej rozwój. Stacja kontroli emisji radiowej została przeniesiona kilka kilometrów za miasto do lepszych warunków lokalowych i technicznych. Codziennie o 8 rano i 20-tej samochód dowoził pracowników z centrum miasta. Ja pracowałem do 15-tej. Wracałem kilka kilometrów pieszo, bo komunikacji miejskiej tam nie było. To była naprawdę wieś, ale za to jaką miałem kondycję... Jednak zbliżała się zima, byłoby coraz trudniej. I tak po prawie trzech latach przerwałem pracę w Państwowej Inspekcji Radiowej. Był to kolejny paradoks, których potem doznałem znacznie więcej.
S.K. - Czyli uprawnienie to ułatwiło Panu rozstanie się z pracą i powrót na studia. Czy to Pana uczeszyło?
H.L. - Ależ skąd... Coś, co miało służyć inwalidom, mnie zaszkodziło. Mam uraz z tego powodu do dziś. Poczułem, że naprawdę jestem niepełnosprawny i za takiego powinienem się uważać! Jestem zwolennikiem wszelkich ułatwień i udogodnień, ale nie mogą one prowadzić do takich absurdów, jakie mnie spotkały. Nie może to też być ze zbyt dużą korzyścią dla niepełnosprawnych.
Oto słyszę w naszej lokalnej rozgłośni radiowej kilka dni temu pewnego niewidomego, który opowiada swoją drogę życiową zachwalając wybrany zawód. Stawia on zawód masażysty między skrajnościami, jakimi jest praca w spółdzielczości i praca po studiach. Chwali się, jak ciężko i efektywnie pracował przez całe życie jako masażysta. Pracował rano na etacie w przychodni, a popołudniami w prywatnym gabinecie.
S.K. - Przepraszam, może warto wyjaśnić, jak tego dokonał?
H.L. - O ile wiem, a sprawdzałem to zaraz po tej wypowiedzi, masażyści mają skrócony czas pracy do 6, a nawet 5 godzin dziennie. Pracując 6 godzin etatowo, a potem jeszcze dwie lub trzy wcale nie pracuje się więcej, tylko tyle, ile przeciętny pracownik. A można to zrobić dzięki przywilejowi, który chyba nie w tym celu został przyznany. Coś tu jest nie tak!
S.K. - Również uważam, że coś tu jest nie tak.
H.L. - Wracam jednak do moich osiągnięć zawodowych. Jak już wspominałem, postanowiłem wrócić na studia. Jednak szukałem jakiejś pracy, którą mógłbym wykonywać i jednocześnie studiując. Pojawiło się ogłoszenie. Pewna spółdzielnia inwalidzka poszukiwała pracowników do nawijania transformatorów. Transformator jest to najprościej mówiąc taka szpulka z drutem. W zależności ile tego drutu jest nawinięte na tę szpulkę, tak on zmienia napięcie elektryczne z większego na mniejsze lub odwrotnie. Zgłosiłem się, bo przecież było to coś w zasięgu moich zainteresowań. Gdy dowiedziano się, że mam kłopoty ze wzrokiem, zostałem natychmiast odrzucony, bo rzekomo nie mógłbym odczytywać licznika i wiedzieć, czy jest dostateczna ilość zwojów na szpulce.
Następnie poszedłem do jednej z dwóch poznańskich spółdzielni zatrudniających niewidomych. Tu najpierw przeszedłem szkolenie wkładania uszczelek w kapsle do butelek. Jakoś dziwnie się czułem, bo w stacji kontroli emisji radiowej tysiąc przełączników, z którymi sobie radziłem, a tutaj tysiąc kapselków. Właśnie do tej pracy się nadawałem, bo mam wpis w orzeczeniu: "Praca jak dla niewidomych". A to była właśnie praca dla niewidomych.
Kariery kapselkowej jednak nie zrobiłem, bo okazało się, że w tej samej spółdzielni mogę wykonywać bardziej skomplikowane wyroby tj. szczotki. Poszedłem więc na szkolenie, chyba na całą dniówkę i poznałem tajniki robienia szczotek, takich dużych, którymi podłogę można by szorować. Potem przez jakiś czas robiłem w systemie chałupniczym pędzelki do lakierów do paznokci. Był to pędzelek umieszczony w zakrętce do buteleczki z lakierem. Nie pamiętam dokładnie, jak to długo trwało, ale w końcu się skończyło, bo zamiast robić pędzelki, kombinowałem jak by tu zmajstrować maszynkę, która dozowałaby odpowiednią ilość włosia. A ponieważ jest w Poznaniu jeszcze druga spółdzielnia, tym razem dziewiarska, to zapukałem i do niej.
Przy pierwszej wizycie byłem zaszokowany hałasem na hali produkcyjnej. W inspekcji radiowej, jako że od czasu do czasu używaliśmy słuchawek, okresowo badano nam słuch. No, ale nie była to przecież praca dla niewidomych, a ja sam mogłem regulować głośność tego, co słyszałem w tych słuchawkach. To samo było z oświetleniem. Mogłem je odpowiednio dobrać i lampkę skierować tam, gdzie chciałem. Na hali w spółdzielni niewidomych było bardzo ostre nieprzyjemne światło, ale to była praca dostępna dla niewidomych.
S.K. - Ta praca "dla niewidomych", jak widać, nie była ani zbyt ambitna, ani szczególnie dostosowana do ich potrzeb.
H.L. - Toteż w końcu podjąłem męską decyzję. Wróciłem na studia i zatrudniłem się jako chałupnik w spółdzielni dziewiarskiej. Maszyna dziewiarska, która została zainstalowana u mnie w domu miała taki sam licznik, z powodu którego kiedyś nie dopuszczono mnie do robienia transformatorów. Pewnie ten licznik był dla niewidomych, bo tym razem nikomu to nie przeszkadzało, że patrzę na niego przez lupę. Korzyść z tego była taka, że do dziś mam sweter, który sam sobie zrobiłem. Gdybym nawijał transformatory, to najwyżej mógłbym wykonać jakąś fuchę dla kolegów konstruktorów krótkofalowców.
Dziś mogę o tym z dystansem mówić, ale wtedy nie było mi wesoło. Ponieważ jestem nocnym Markiem, to dziergałem swetry w nocy, a w dzień żona je pruła, bo wiecznie coś było nie tak.
S.K. - Widzę, że Pańskie osiągnięcia jako dziewiarza nie są zbyt imponujące. Jak zakończyła się ta kariera?
H.L. - Jestem gadułą. Łatwiej mi jest tłumaczyć cokolwiek drugiemu człowiekowi, niż wykonywać manualne czynności z włóczką. W końcu udało się zaprzestać robienia swetrów na rzecz pracy w szkole. Choć był taki okres, że robiłem jedno i drugie jednocześnie. Była też jeszcze firma komputerowa, do której usiłowałem się przenieść, spełnić swoje licealne marzenia i stać się prawdziwym programistą.
Do szkoły trafiłem ze strachu.
S.K. - Rozumiem Pańskie perypetie z pracą, ale ta szkoła ze strachu?
H.L. - Tak, ze strachu. Gdy już wróciłem na studia i jakoś na nich zaczęło mi się powodzić, okazało się, że na mojej ukochanej fizyce trzeba zaliczyć praktyki w szkole. Byłem tym po prostu przerażony. Chciałem przecież dokonywać odkryć na miarę Nobla, a tutaj szkoła. Jak to załatwić, jak się wykręcić, jak obejść? Jedyne co mi przyszło do głowy to wyjść temu naprzeciw.
Poszedłem do mojej podstawówki, gdzie mnie jeszcze pamiętano i zaproponowałem, że poprowadzę kółko informatyczne. Usłyszałem: "Ale my nie mamy komputera". Powiedziałem, że ja mam i mogę z nim przychodzić. Była to słynna maszyna ZX Spectrum, nadająca się raczej do gier niż do pracy, na przykład do pisania tekstów. Trzeba było podłączyć to coś do telewizora. Na dużym ekranie coś tam mogłem odczytać i nawet pisałem jakieś proste programiki. Zacząłem więc chodzić co tydzień do swojej starej szkoły z wielką torbą, w której był komputerek. Potem zdobyłem dla szkoły z kuratorium jeszcze dwa takie komputerki. Dzieciaki grały, a ja zaliczyłem praktyki. Rada rodziców kupiła najpierw dwa, potem kolejne trzy prawdziwe pecety. Ktoś przekazał szkole jakiś stary komputer i powstała najprawdziwsza pracownia informatyczna. Teraz już miałem kilka godzin płatnych za prowadzenie kółka zainteresowań, a potem zajęć fakultatywnych z informatyki.
S.K. - Ale nauczycielem również Pan nie został, co stanęło na przeszkodzie?
H.L. - Po prostu któregoś roku nie przedłużono ze mną umowy, bo zadarłem z przewodniczącym rady rodziców. Usiłowałem nieco ustatkować jego niesfornego syna. Powstała sprawa ocierająca się o kradzież wartościowych rzeczy z odbywających się w Poznaniu międzynarodowych targów informatycznych Infosystem. Stałem na stoisku na tych targach reklamując sprzęt dla niewidomych. Nie tylko prezentowałem sprzęt dla niewidomych, ale musiałem dosłownie oganiać się od młodzieńców, którzy dla czystego psikusa potrafili w trakcie prezentacji podbiec i zresetować komputer, albo włożyć do stacji bardzo brudną dyskietkę, której uruchomienie niszczyło napęd. Po takim dniu ciężkiej pracy na stoisku targowym miałem popołudniowe zajęcia w szkole. I oto mój uczeń chwali się, że skombinował na targach myszki komputerowe. Nie zdzierżyłem, gdy wyciągnął podręcznik do programowania, warty wówczas kilkaset złotych i zaczął się chwalić jak go zdobył. Wszystko to zarekwirowałem. Początkowo miałem poparcie u dyrektora szkoły, ale potem okazało się, że czynnik społeczny, czyli ojciec tego ancymonka negatywnie zaopiniował moją osobę. Okazało się, że nie mam odpowiednich umiejętności wychowawczych, czyli nie sprawdziłem się w szkole.
S.K. - Ciągle wracał Pan do sprzętu rehabilitacyjnego dla niewidomych. Jak rozwinęły się te zainteresowania?
H.L. - Chcąc stworzyć sobie w firmie komputerowej stanowisko pracy dobrze oprzyrządowane, na tyle zainteresowała mnie ta technologia, że stało się to moim zajęciem. Firma się rozrastała. Najpierw zatrudniała kilka osób, które w swoich domach kopiowały gry komputerowe i zajmowała się handlem. Następnie zaczęła sprzedawać prawdziwe komputery i oprogramowanie do nich. Szefostwo, oczywiście, starało się zarabiać na czym się tylko da, więc gdy pokazałem pierwszy syntetyzator mowy Apollo zainteresowało się tym, choć początkowo z umiarem. Zachęcałem niewidomych do kupowania czegoś co było koszmarnie drogie, a ponadto tak naprawdę wówczas nikt do końca nie wiedział do czego ten komputer może służyć. To były pionierskie czasy. W ofercie pojawiały się kolejne produkty. Wszystkie były wskazywane przeze mnie, podobnie jak kontakty do firm produkujących je. Nikt inny się w tej firmie wówczas na tym nie znał, a i specjalnie nie interesował. Firma była raczej zyskobiorcą niż pracodawcą. No cóż, skoro nie potrafiłem założyć własnej firmy, to musiałem realizować swoje pasje w cudzej.
W taki sposób wprowadziłem na polski rynek powiększalnik tej samej niemieckiej firmy, z której pochodził mój pierwszy aparat. Koleżanka plastyczka wycinając nożykiem pomagała poprzerabiać niemieckie prospekty na polskie. Przydatne do tego literki otrzymywałem dzięki koledze, który pracując na uniwersytecie miał dostęp do jednej z pierwszych drukarek laserowych. Pokaz powiększalnika odbył się w ten sposób, że udało mi się namówić dwóch klientów na zakup urządzeń. Zostały one sprowadzone za pieniądze klientów. Jeden trafił natychmiast do odbiorcy, a drugi dopiero po kilku dniach. W tym czasie odbył się pokaz. Pozapraszałem ludzi z całej Polski pilnując, aby o pokazie nie wiedział klient, do którego w istocie urządzenie należało.
S.K. - Ależ Panie Henryku! To nawywijał Pan w życiu!
H.L. - To prawda, tak istne wariactwo, na które dziś raczej bym się już nie odważył. Przerwa w pracy w szkole akurat w tej działalności się przydała. Mogłem na przykład swobodnie pojechać na szkolenie do niemieckiej firmy, z którą właśnie nawiązaliśmy kontakt. Firma ta, inna niż producent powiększalników, też była dość ciekawa. Wystarczy powiedzieć, że jej właściciel po pokazie, jaki dla nich zorganizowaliśmy w ZG PZN na koniec tury objazdowej po Polsce poszedł porozmawiać z naszą konkurencją. On był zainteresowany przecież własnymi zyskami, a niekoniecznie współpracą akurat z nami. Och ten kapitalizm.
S.K. - No, coraz ciekawiej układają się Pańskie losy. I co było dalej?
H.L. - Któregoś dnia odebrałem telefon ze szkoły z zapytaniem, czy nie zechciałbym wrócić. W międzyczasie powstał w szkole autorski program nauczania. Informatyka stała się ważnym przedmiotem wykładanym w klasach siódmych i ósmych. Komputery, które kiedyś zdobyłem dla szkoły, okazały się ważniejsze niż młotki, wkrętaki i wiertarki. Zamiast więc tak zwanych prac ręcznych postawiono na informatykę. Nauczyciel, który opracował ten program dojeżdżał z innej szkoły i nie był w stanie poprowadzić wszystkich zajęć. Zaproponowano mi prawie trzy czwarte etatu - zajęcia we wszystkich klasach siódmych. Zatrudniała mnie dyrektorka, która pamiętała mnie jako ucznia tej szkoły. Dojeżdżający nauczyciel informatyki często nie pojawiał się na zajęciach w naszej szkole. Przed końcem roku szkolnego wiedziałem, że od września będę prowadził wszystkie zajęcia z informatyki. I to była bardzo dobra wiadomość, bo w tym czasie skończyła się moja kilkuletnia praca w firmie komputerowej. Przenosiny do centrum miasta, gdzie wszelkie opłaty były znacznie wyższe przy niezmienionej ilości komputerów i oprogramowania spowodowało kłopoty. Jednym słowem przeinwestowanie. Firma trochę zainwestowała po raz pierwszy zresztą w produkcję urządzenia dla niewidomych - syntetyzatora mowy Kubuś. Był on owocem wspominanego wcześniej stania na stoisku targowym. Pokazywałem wówczas syntetyzator mowy Apollo. Na stoisku pojawili się ludzie, którzy powiedzieli, że mają coś, lepiej mówiącego po polsku. I faktycznie mieli. Kilkuletnie starania, aby produkować coś własnego, a nie sprowadzać tylko sprzętu z zagranicy, zostały uwieńczone sukcesem, właśnie wówczas, gdy przestałem pracować. Jak już wspominałem, firma przeinwestowała. Pracownicy znikali jeden po drugim. Pewnego dnia i ja zniknąłem. Trochę pomógł mi w tym niewidomy prawnik, któremu wcześniej pomogłem zatrudnić się w firmie. Szczerze powiedziawszy miałem wówczas bardzo przyjemne wakacje. Nie musiałem godzić się na dość specyficzny styl obsługi niewidomych klientów w rodzaju prezentacji powiększalnika, o której już wspomniałem. No i miałem zapewnioną pracę w szkole.
S.K. - Widzę, że nie tylko doświadczenia Pan zdobywał, ale również przyczyniał się do wprowadzania nowoczesnego sprzętu rehabilitacyjnego i informatycznego dla niewidomych i słabowidzących. A jak ułożyła się praca etatowego nauczyciela? Jak radził Pan sobie w szkole?
H.L. - Na pierwszych zajęciach zawsze się przedstawiałem. Aby dzieciaki nie wymyśliły dla mnie przezwiska i nie wykrzykiwały podczas przerw coś w rodzaju "ślepy idzie", sam sobie wymyśliłem przezwisko. Uczyłem języka programowania pierwszego kontaktu dla dzieci, zwanego LOGO. Kto może uczyć Logo? Oczywiście, że Pan Logo! I tak zawsze pisałem na tablicy swoje imię i nazwisko, a obok Pan Logo. Przyjęło się. Jeszcze do niedawno słyszałem na ulicy: dzień dobry Panie Logo!
Szkoła też jednak się kiedyś skończyła. Jednym słowem nie sprawdziłem się! Pani dyrektor Elżbieta Sierżant poszła na emeryturę. Z nową panią dyrektor wytrzymałem chyba tylko jeszcze rok. Reforma szkolnictwa i wprowadzenie gimnazjum miały spowodować zmniejszenie ilości godzin informatyki w naszej szkole. Jakoś tego nie mogłem zrozumieć. Ale padały sugestie, abym znalazł sobie inną pracę. Pojawiło się ogłoszenie, firma z branży samochodowej poszukuje niepełnosprawnego informatyka. Zgłosiłem się i zostałem przyjęty zostawiając panią dyrektor w osłupieniu. Usłyszałem o niej jeszcze później z lokalnej prasy. Wprowadziła w szkole takie zasady, że wyleciała z niej po kilku latach z wielkim hukiem. Byłem szczęśliwy, że udało mi się uniknąć tego wszystkiego, o czym słyszałem.
S.K. - Na czym polegała Pańska kolejna praca?
H.L. - Właśnie, zacząłem zgłębiać tajniki lakierowania i prac blacharskich. No nie, byłem informatykiem, ale z grubsza z technologią stosowaną w firmie musiałem się zapoznać. Trzymałem nawet pistolet lakierniczy. Jak to mówią fachowcy - "sikałem lakier".
Firma zajmowała się importem lakierów oraz urządzeń do prac blacharskich. Miała kilka sklepów w różnych częściach kraju. Trzeba było przekazywać dane o sprzedaży z tych sklepów do centralnego systemu. Zajmowałem się też systemem komputerowym do pomiarów geometrii podwozia samochodów. Po remontach trzeba to dokładnie sprawdzić. Pamiętam kiedyś zamieszanie w firmie, bo w pewnej renomowanej warszawskiej stacji obsługi samochodów nie mogli sobie poradzić z tym systemem pomiarowym. Właściwie usłyszałem, że o czymś takim się mówi. Sam zaoferowałem pomoc. Podejrzewałem co się stało. Gdy usłyszałem historię urządzenia, wiedziałem już dokładnie co się stało i przede wszystkim co należy zrobić. Kilkugodzinna podróż do Warszawy samochodem z kierowcą wysłanym specjalnie, aby mnie tam dostarczyć. Około 3 minuty wgrywania z dyskietki tego co należało i ponownie wiele godzin drogi powrotnej. Taka to była praca. Samochodziarze nie znali się na komputerach, a ja na samochodach. Zresztą do dziś się nie znam. Śmiało mogę powiedzieć, że jedną z niewielu zalet pogorszonego wzroku jest to, że nie muszę zajmować się pewnymi dziedzinami. Samochody to jedna z nich. Czasem można wręcz w ten sposób śmiać się ze swojej niepełnosprawności i obrócić ją w zaletę. Pamiętam dyskusję na spotkaniu wigilijnym na uczelni o odbudowywanym właśnie w Poznaniu Zamku Królewskim, który wzbudzał bardzo wiele kontrowersji. Ktoś powiedział, że źle zostały wykonane pewne detale. Ja na to, że na szczęście tego nie widzę! I zrobiło się sympatycznie.
Ale wróćmy do mojej ścieżki zawodowej. Przecież to Pan chciał, abym opowiedział o niej, a ja ostrzegałem, że tego jest sporo. Jeszcze chwila i skończę. Firma samochodowa również nie trwała bez końca. Szef był mało inteligentnym dorobkiewiczem, który otaczał się ludźmi wykształconymi, ale fatalnie ich traktował. Mobbing był tam na porządku dziennym. No tak, ale on był z zawodu lakiernikiem samochodowym, a dobrze wykształcona pani dyrektor robiła w szkole w istocie to samo. Różnica była jedynie taka, że w szkole mnie już nie było i to, że o niej akurat napisano w gazecie, a o nim nie! No i ponownie przeżywałem coś w rodzaju plajty w źle zarządzanej firmie.
A ponadto dofinansowanie z PFRONu trwało tylko 4 lata. Jednym słowem znowu się nie sprawdziłem! Mój następca nie mógł sobie poradzić nie tylko z systemem pomiarowym, ale i z innymi sprawami. Firma musiała wynająć zewnętrznych fachowców, aby zapewnić dostęp do internetu, gdy telekomunikacja zmieniła pewne parametry. Znajomi niewidomi nie mieli problemów w tym przejściowym okresie, bo się zastosowali do instrukcji, które każdy użytkownik otrzymał listownie. W mojej byłej firmie nie umieli sobie z tym poradzić. Szef uważał, że to moja wina i nawet pozwał mnie do sądu, mimo że ja już tam od kilku miesięcy nie pracowałem. Sprawa się odbyła. Sędzia śmiał się z tego pozwu, ale musiał go rozpatrzyć. Jednym słowem, jak przygody to przygody.
S.K. - Myślę, że tych przygód miał Pan jeszcze niemało. Porozmawiamy o nich za miesiąc. Dziękuję za interesujące informacje.
Źródło: Korespondencja Okręgowej Komisji Rewizyjnej Okręgu Dolnośląskiego PZN
Komisja Rewizyjna Okręgu Dolnośląskiego PZN
ul. Grunwaldzka 12b
50-355 Wrocław
Wrocław, 25.11.2013
Prezes Zarządu Głównego
Polskiego Związku Niewidomych
Pani Anna Woźniak-Szymańska
ul. Konwiktorska 9
00-216 Warszawa
Pan Piotr Kopyciński
Przewodniczący Głównej Komisji Rewizyjnej
Wobec bezprzykładnej pogardy w stosunku do zaangażowanych członków Polskiego Związku Niewidomych oraz ich pracy społecznej na rzecz niewidomych, okazanej na Nadzwyczajnym Zjeździe Delegatów Okręgu Dolnośląskiego w dniu 06.11.2013 roku przez Pana przewodniczącego Głównej Komisji Rewizyjnej i Panią Prezes Zarządu Głównego PZN.
Komisja Rewizyjna Okręgu Dolnośląskiego stwierdza, co następuje:
Realizując swe statutowe zadania (par. 44.1. wymienia kompetencje KRO, do których należy:
"1. kontrolowanie działalności statutowej, finansowej i gospodarczej zarządu okręgu, prezydium zarządu okręgu, zarządów kół, delegatur i innych jednostek organizacyjnych powołanych przez zarząd okręgu, komisji, rad środowiskowych, sekcji i klubów oraz przedstawianie właściwym władzom wniosków i zaleceń pokontrolnych, opiniowanie rocznych sprawozdań finansowych Zarządu Okręgu (...)".
Przepisy Statutu poświęcone Komisji Rewizyjnej Okręgu nie określają form w jakich swoje kompetencje ma realizować Komisja Rewizyjna Okręgu.
Komisja Rewizyjna Okręgu przeprowadziła liczne czynności kontrolne w oparciu o własne obserwacje, zgłoszenia pracowników oraz wobec arogancji byłej Pani Dyrektor Jankowskiej. W wyniku ustaleń zostały przekazane władzom Okręgu stosowne zalecenia, ponadto plenum ZO przyjęło rezygnację Prezesa oraz odwołało z funkcji Dyrektora i sekretarza ZO Panią Jankowską. Mimo, że sami pracownicy biura zgłaszali powstałe nieprawidłowości i brak środków na dalsze prowadzenie Okręgu, odmawiali oni wykonywania czynności pracowniczych, gdyż wcześniej była Dyrektor niczego od nich nie wymagała. Wystąpiła więc konieczność zwolnienia pracowników.
Aby praca Okręgu nie była całkowicie sparaliżowana, wiele czynności podjęły Panie Grażyna Chłopaś - nowo wybrana sekretarz oraz Grażyna Dyl - przewodnicząca KRO. Wobec braku środków skutkiem działania byłej dyrektor oraz zwolnionych z konieczności pracowników, a także niejasnych działań pracowników pozostałych i braku skutecznego działania skłóconego ze sobą Prezydium, wymienione Panie zmuszone były podejmować wszystkie niezbędne czynności związane z odbiorem dokumentów, korespondencją a także czynnościami porządkowymi i sprzątaniem. Wszystko to czynione było nieodpłatnie, chodziło bowiem o ratowanie Okręgu, a nie własnych dochodów. Gdyby nie działania wymienionych Pań, nie mógłby się odbyć nadzwyczajny Zjazd, skłócone Prezydium nie było bowiem w stanie go przygotować.
Wystąpienie na nadzwyczajnym zjeździe Okręgu Pana przewodniczącego GKR wskazuje, że nie rozumie on zaangażowania członków PZN w utrzymanie organizacji, wysunął obraźliwe zarzuty pod adresem Pani Grażyny Dyl, nie rozumiejąc zupełnie istoty sprawy oraz okazując niespotykaną w historii PZN pogardę dla nieodpłatnej działalności członków Związku. W zasadzie przewodniczący GKR wykorzystał możliwość wystąpienia na zjeździe jedynie do wygłoszenia wierno-poddańczej deklaracji wobec Pani Prezes ZG oraz skorzystał z okazji, że przewodnicząca Komisji Rewizyjnej Okręgu Pani Grażyna Dyl była w szpitalu, toteż nie mogła złożyć stosownych wyjaśnień.
Z głosem przewodniczącego GKR pod koniec zjazdu współbrzmiało wystąpienie Pani Prezes ZG PZN, która wyraziła zdziwienie, że KRO pracuje w jakimś pomieszczeniu (zwanym przez Panią Prezes "gabinetem"), co zapewne miało oznaczać, iż Komisja Rewizyjna Okręgu powinna swe czynności pełnić w przedpokoju, pod schodami lub w toalecie, a w najlepszym wypadku - w gabinecie kontrolowanej jednostki pod jej czujnym okiem. Wydaje się zatem, że przygotowaniem do takich wystąpień było wcześniejsze wyeliminowanie ze szkoleń członków KRO i przewodników, aby uniemożliwić tym samym lub ograniczyć udział całkowicie niewidomych w tego rodzaju szkoleniach. Można przypuszczać, że masowe występowanie osób całkowicie niewidomych z PZN uwarunkowane jest właśnie podobnego typu postępowaniem władz naczelnych oraz ich pogardą wobec społecznych postaw członków Związku.
Złożone przez Panią Prezes ZG podziękowania za zorganizowanie i doprowadzenie do Nadzwyczajnego Zjazdu stają się pustym frazesem wobec usiłowań Pani Prezes i przewodniczącego GKR zmierzających do zdyskredytowania czysto społecznych działań Komisji Rewizyjnej Okręgu zmierzających do uratowania istnienia Okręgu PZN.
Powyższe wystąpienia - powtórzmy to raz jeszcze - są wyrazem niespotykanej pogardy władz naczelnych PZN okazywanej pracującym społecznie członkom Związku oraz arogancji dobrze uposażonych pracowników wobec osób zaangażowanych na rzecz niewidomych bez dostępu do koryta. W tym kontekście zrozumiałe staje się, dlaczego w ostatnich latach PZN przy obecnych władzach pozbył się praktycznie wszystkich istotnych funkcji na rzecz niewidomych, stając się organizacją szkoleniowo-konferencyjną, a istotne dziedziny życia niewidomych występują niekiedy tylko w postaci szczątkowej. PZN nie zajmuje się już młodzieżą, szkolnictwem specjalnym, sportem, kulturą, praktycznie nie ma środowiskowych czasopism, a w ostatnim okresie odstąpił od zajmowania się biblioteką i upowszechnianiem czytelnictwa. Natomiast w dobie, gdy na skalę międzynarodową upowszechniane jest oznakowanie brajlem, PZN zlikwidował Zakład Wydawnictw i Nagrań, pozostawiając te sprawy innym podmiotom gospodarczym, podobnie jak w wypadku przygotowywania brajlowskich list wyborczych podczas ostatnich wyborów. Tak więc, obecne władze są odpowiedzialne za zepchnięcie niewidomych na margines społeczny i społeczną degradację środowiska.
Niezależnie od zaistniałej, niekorzystnej dla niewidomych sytuacji wspieranej przez władze PZN, niniejszym oświadczamy, że nie pozwolimy obrażać zaangażowanych członków naszej Komisji Rewizyjnej Okręgu, traktując jako zarzuty, rzeczy, dzięki którym Okręg Dolnośląski jeszcze istnieje. Zarzut wobec Pani Grażyny Dyl o to, że odbierała korespondencję i kontrolowała pracowników czy zaglądała do dokumentów w okresie, gdy praktycznie nie było nikogo, kto mógłby realnie zająć się bieżącymi sprawami Związku oraz zarzut, iż KRO posiada jakiś gabinet, jest czymś niedopuszczalnym. Dlatego domagamy się publicznych przeprosin obu Pań przez naczelne władze PZN i mamy nadzieję, że jednostki, do których wiadomości kierujemy również niniejsze pismo, wesprą nas w tym względzie i nie pozwolą na przyszłość szargać godnością zaangażowanych członków PZN.
Domagamy się ponadto upublicznienia wysokości zarobków naczelnych władz Związku, gdyż brak takiego upublicznienia bardzo utrudniał nam kontrolę finansową biura, gdzie w sposób nieuzasadniony była dyrektor dawała podwyżki wybranym pracownikom, a przede wszystkim - samej sobie, za milczącą aprobatą byłego Prezydium ZO, pomimo braku pieniędzy i niezłożenia żadnych aplikacji umożliwiających pozyskanie środków. Środki przekazywane przez społeczeństwo niewidomym oraz ich wydatkowanie musi być transparentne, ponieważ nie są to środki, którymi władze ZG mogą dysponować w dowolny sposób i ze względu na swój społeczny charakter nie mogą być utajnione, gdyż sprzyja to korupcji i zwykłemu złodziejstwu. W tej sprawie również liczymy na wsparcie organów, do wiadomości których przekazujemy niniejsze pismo.
Na koniec pragniemy zwrócić uwagę, że zamieszczona w Biuletynie Informacyjnym "BIT" notatka dotycząca Nadzwyczajnego Zjazdu, stanowi coś w rodzaju dokładnego potwierdzenia tego, co zostało powiedziane wyżej. W Biuletynie bowiem czytamy:
"Na decyzję o zwołaniu Nadzwyczajnego Zjazdu złożyło się kilka czynników: trudna sytuacja
finansowa Okręgu, nie mniej trudna sytuacja kadrowa w biurze Okręgu (zwolnienie z pracy dyrektora Okręgu oraz prawie wszystkich pracowników), konflikty z niektórymi zarządami kół, a także zła współpraca w gronie Prezydium Zarządu Okręgu".
W przedstawionym przez Komisję Rewizyjną Okręgu sprawozdaniu, wnioskiem podsumowującym było odwołanie Kierownictwa Okręgu. "(...) w związku z licznymi skargami, jakie napływały do Prezydium ZG i GKR od czerwca 2013 r., we wrześniu, czyli jeszcze przed Zjazdem, Główna Komisja Rewizyjna z udziałem głównej księgowej Związku przeprowadzili kontrolę zgłoszonych w skargach zagadnień. Dotyczyły one złej organizacji pracy Okręgu oraz niejasnych zasad współpracy z kołami terenowymi. Wiele nieporozumień wynikało z konfliktów personalnych, a także niezrozumienia kompetencji struktur Okręgu, określonych w statucie Związku".
Ze swej strony oświadczamy, że żadne insynuacje, brak wiedzy, chęć wspierania malwersantów i osób o podejrzanej kondycji społecznej przez naczelne władze PZN nie zmuszą nas do wyrażania pogardy wobec członków PZN, zwłaszcza tych, którzy pracują społecznie. Znamy swe obowiązki, statut oraz historię PZN, która dopiero za kadencji obecnych władz przestała być czymś chwalebnym i przestała służyć umacnianiu godności osób z niepełnosprawnością wzrokową.
W nadziei, że sprawy zostaną uregulowane z należytą starannością i uczciwością,
łączymy wyrazy szacunku
przewodnicząca Okręgowej Komisji Rewizyjnej Grażyna Dyl
wiceprzewodniczący Jerzy Ogonowski
sekretarz Jan Czuchryta
członkowie: Janina Krupa, Krystyna Pondo, Stanisław Żurko
Do wiadomości:
1. Polskie Forum Osób Niepełnosprawnych
ul. Ogrodowa 28/30, 00-896 Warszawa
2. Koalicja na rzecz Osób z Niepełnosprawnością
ul. Konwiktorska 7/9, 00-216 Warszawa
3. Sławomir Piechota - Przewodniczący Komisji ds. Polityki Społecznej i Rodziny
- ul. Oławska 2, 50-123 Wrocław
4. Pełnomocnik Rządu ds. Osób Niepełnosprawnych
Jarosław Duda
ul. Nowogrodzka 11, 00-513 Warszawa
Źródło: Publikacja własna "WiM"
Przed miesiącem zastanawiałem się nad członkostwem w PZN-ie. Doszedłem do wniosku, że zrzeszanie w jednym stowarzyszeniu osób niewidomych i słabowidzących jest niekorzystne dla tych pierwszych. Oczywiście, żadnych skutków to moje rozważanie mieć nie będzie. Nikt bowiem nie jest zainteresowany takimi wnioskami, a już na pewno nie słabowidzący. Jest jeszcze gorzej - całkowicie niewidomi, w większości, również nie popierają nawet zmiany nazwy Związku, a co dopiero ograniczenie prawa zrzeszania się w tym stowarzyszeniu tylko osób ze znacznym stopniem niepełnosprawności i to jeszcze z perspektywą podziału ich na niewidomych i słabowidzących.
Niezależnie od tego, czy kogoś zainteresują moje przemyślenia, nie widzę potrzeby, żeby zachowywać je wyłącznie dla siebie. Wychodząc z takiego założenia postanowiłem zastanowić się nad działalnością PZN-u, nad tym, czym powinien się zajmować, co robić, jakiej pomocy udzielać.
No tak, można się zastanawiać, a i tak o tym, czym zajmują się stowarzyszenia i fundacje działające na rzecz osób niepełnosprawnych decyduje PFRON i inne instytucje, które dofinansowują ich działalność. Najkrócej można by powiedzieć, że PZN i inne organizacje pozarządowe powinny zajmować się tym, na co mogą otrzymać dofinansowanie. I nie jest to wielkie odkrycie. Właśnie tak postępują. Fakt, że otrzymują pieniądze nie na to, co jest najbardziej potrzebne, najpilniejsze, najważniejsze z punktu widzenia rehabilitacji, nie ma znaczenia. Wniosek o przyznanie pieniędzy, czyli aplikacja, musi mieścić się w jakichś programach, musi zawierać modne słowa i określenia, musi wyglądać atrakcyjnie, a czy zaspokoi ważne potrzeby osób niepełnosprawnych, nie ma znaczenia. No i jeszcze sam wniosek, a następnie rozliczenie realizacji zadania muszą być dobrze udokumentowane, zawierać mnóstwo załączników, opisów, podpisów, faktur, umów, oświadczeń i poświadczeń. W rezultacie po zdobyciu pieniędzy na tak zwany wkład własny do projektu, o który stara się jakaś organizacja pozarządowa, po opracowaniu i uzasadnieniu aplikacji, a następnie po udokumentowaniu każdej czynności wykonywanej w ramach tego projektu, organizatorowi się żyć odechciewa, a co tu dopiero mówić o pomaganiu osobom niepełnosprawnym. Do tego należy dodać nieprzewidywalność decyzji decydentów, zmiany priorytetów i późne przyznawanie pieniędzy bez możliwości przesunięcia realizacji zadania na początek roku następnego.
W takim systemie organizacje pozarządowe nie mogą zajmować się tym, czym powinny, nie mogą w sposób efektywny pomagać osobom niepełnosprawnym. Jeżeli uwzględnimy fakt, że nie istnieją służby państwowe czy samorządowe, których zadaniem byłoby udzielanie pomocy rehabilitacyjnej osobom niepełnosprawnym, mamy żałosny obraz.
Wyobraźmy sobie, że nie ma żadnej rządowej ani samorządowej służby, która zajmowałaby się nauczaniem nowo ociemniałych samodzielnego poruszania się po drogach publicznych. Takim nauczaniem zajmuje się PZN i w mniejszym stopniu inne organizacje pozarządowe. Organizacje te muszą zdobyć we własnym zakresie pieniądze na częściowe sfinansowanie takiej pomocy, wystąpić do PFRON-u o jej dofinansowanie i prowadzić rozbudowaną dokumentację zadania. Wygląda to tak, jakby władze uważały, że tego rodzaju pomoc jest fanaberią, a nie podstawą rehabilitacji.
Mało tego, nauka orientacji przestrzennej nie jest działalnością innowacyjną. Jeżeli więc w danym roku akurat premiowana jest innowacyjność, trudno otrzymać pomoc na działalność, która innowacyjną nie jest.
System pomocy finansowej na działalność rehabilitacyjną jest nieefektywny również z powodu braku ciągłości działań. Stowarzyszenie otrzymuje dofinansowanie na jakąś nową, nowatorską, innowacyjną działalność. Przygotowuje się do tej działalności, zakupuje niezbędny sprzęt, zatrudnia instruktorów i innych wykonawców, opracowuje programy i pracuje np. przez dwa lata, bo na tyle otrzymało pieniądze. Dwa lata mijają, projekt się kończy i nie ma kontynuacji, bo nie ma pieniędzy. Zakupiony sprzęt marnuje się niewykorzystywany, kwalifikacje wykonawców się marnują, wypracowane programy idą do segregatorów i na półki.
Jak więc w takich warunkach prowadzić podstawową działalność, jak pomagać niewidomym?
Rzecz jasna, że można robić tylko to, co można, a nie to, czego nie można. Czy jednak na wszystko są potrzebne pieniądze?
Oczywiście, że PZN i inne organizacje pozarządowe chcą istnieć, muszą więc mieć pieniądze, muszą zajmować się taką działalnością, na którą można otrzymać dofinansowanie. Nie oznacza to jednak, że nie mogą zajmować się inną działalnością, na którą może nie są konieczne pieniądze.
Myślę, że są możliwości udzielania bardzo potrzebnej pomocy, którą można świadczyć bez wielkich pieniędzy.
W przypadku niewidomych, zwłaszcza samotnych czy małżeństw dwojga niewidomych, niezmiernie ważna jest pomoc w postaci usług przewodników i lektorów.
Niewidomi muszą załatwiać różne sprawy, chcieliby wyjeżdżać na turnusy rehabilitacyjne, chcieliby odwiedzać przyjaciół, muszą robić zakupy, dbać o zdrowie, przeczytać korespondencję, wypełnić jakieś formularze, zeznania podatkowe itd. Należy zauważyć, że pomoc taka często jest niezbędna nawet wówczas, gdy niewidomy ma dorosłe dzieci, które mieszkają oddzielnie. Tempo życia jest niekiedy tak wielkie, że praca zawodowa oraz opieka nad własnymi dziećmi, dowożenie ich czy doprowadzanie na różne zajęcia, nie pozostawia czasu wolnego na zajęcie się innymi sprawami. Jeżeli więc córka czy syn mieszkają oddzielnie, często w innym mieście czy odległej dzielnicy miasta, nie mają możliwości udzielania pomocy niewidomym rodzicom. Bywa i tak, że rodzice wiedzą o trudnościach swoich dorosłych dzieci, wolą więc rezygnować z zaspokajania własnych potrzeb, żeby tylko nie sprawiać im dodatkowych trudności.
Wiem, że można tu mówić o obowiązkach dzieci wobec rodziców. Można, ale to do niczego nie prowadzi. I tak czasu dorosłym dzieciom od tego nie przybędzie i nie skłoni niektórych starszych niewidomych do wymuszania na dzieciach swoich praw.
Myślę, że organizowanie takiej pomocy mogłoby stanowić istotę działania PZN-u i innych organizacji pozarządowych działających w tym środowisku. Wiem, że jest to niezmiernie trudne zadanie, czasami nawet niewdzięczne, ale wiem też, że jest bardzo ważne i potrzebne.
Dodam, że nie ma aż tak wielu niewidomych, którym pomoc taka jest niezbędna. Zdecydowana większość członków PZN-u to osoby słabowidzące, które doskonale sobie radzą z problemami życia codziennego. Nie wszyscy całkowicie niewidomi również potrzebują tego rodzaju pomocy. Jeżeli osoba niewidoma mieszka z widzącym współmałżonkiem albo widzącymi członkami rodziny, najczęściej nie potrzebuje pomocy innych osób. Jeżeli jednak mieszka samotnie albo z inną osobą niewidomą, a to już inna sprawa.
Nawet najbardziej zaradna osoba całkowicie niewidoma nie załatwi wszystkich spraw samodzielnie. Nie może robić grubszych zakupów, np. odzieży, mebli, zasłon, firan. Nie może wypełniać urzędowych druków, nie wszędzie trafi bez pomocy. Nawet zwykły spacer, zażycie trochę ruchu i powietrza może być uciążliwe. Wysiłek psychiczny, napięta uwaga, stres itp. mogą być tak uciążliwe, że zniweczą korzyści ze spaceru.
Jak już wspomniałem, nie ma wielu niewidomych, którzy potrzebują takiej pomocy. Ich potrzeby można więc zaspokajać efektywnie i bez kosztów. Jeżeli w każdym kole średniej wielkości jest kilka takich osób, a w wielkich kołach kilkanaście, nie przerasta to możliwości zarządu koła. Trzeba tylko uznać tę pomoc za ważniejszą od spotkań towarzyskich, wycieczek czy podobnej działalności.
Konieczne jest poszukiwanie wolontariuszy, którzy chcieliby w ten sposób pomagać. Jeżeli udałoby się na każdą osobę potrzebującą omawianej pomocy znależć, zarejestrować i utrzymywać kontakt z trzema wolontariuszami, niewidomi nie musieliby czekać na pomoc. Zawsze, kiedy potrzebna byłaby pomoc, któryś z wolontariuszy miałby czas, żeby jej udzielić.
Istnienie tak zorganizowanej pomocy świadczyłoby, że PZN dba o najsłabszych członków, że chce udzielać im pomocy, że są oni ważni dla Związku. Członkowie Związku natomiast czuliby się pewniej, bezpieczniej, bardziej u siebie. Korzystałoby niewielu, bo liczbowo są to niewielkie potrzeby, ale jakościowo bardzo ważne. Fakt, że pomoc nie dotyczyłaby wielu osób świadczy, że możliwe jest rozwiązanie problemów życia codziennego osób, które potrzebują takiej pomocy. W rezultacie wszyscy członkowie czuliby, że w razie potrzeby mogą liczyć na pomoc. Z pewnością mniej z nich decydowałoby się na opuszczenie szeregów PZN-u.
Jak już pisałem, nie jest to łatwe zadanie, a czasami nawet niewdzięczne. Starsi ludzie nie zawsze są łatwi we współżyciu. Jeżeli jednak władze Związku uznałyby taką działalność za bardzo ważną, przypominały o niej przy każdej okazji i bez okazji, rozliczały zarządy okręgów i kół z organizowania i świadczenia omawianej pomocy, po jakimś czasie byłyby rezultaty.
Propozycję tę traktuję jako wywołanie problemu. Nie jest ona jedyną możliwością działania bez większych nakładów finansowych. Nie jest też do końca przemyślana i zaprogramowana. Podjęcie tego zadania bowiem, wymaga dobrego rozeznania problemu, rozmów z zainteresowanymi i z terenowymi działaczami. Myślę jednak, że moja propozycja może stanowić punkt wyjścia do dalszych rozważań, poszukiwania najlepszych rozwiązań, działań pilotażowych. Może więc zainteresuje władze stowarzyszeń działających w naszym środowisku, a przede wszystkim władze PZN-u.
Za miesiąc postaram się zaproponować jeszcze parę działań, które nie wymagają wielkich nakładów, a mają duże znaczenie dla niewidomych i słabowidzących.
Źródło: Publikacja własna "WiM"
Temat wiekowy, ale niemniej aktualny. Nieporozumienia, a raczej dość dowolne definiowanie i rozumienie pojęcia "niewidomy", Statut Polskiego Związku Niewidomych miłosiernie pod skrzydła stowarzyszenia pozwala zagarniać i niewidomych, i bardzo słabo widzących, oraz tych którzy po prostu widzą gorzej. Różnice między tymi trzema grupami zrzeszonych są porównywalne do różnic poziomów Bałtyku i tatrzańskiego Mnicha. Bo też i potrzeby, i oczekiwania tych osób są inne. I nie jest istotne przekonywanie komu lepiej, komu gorzej, a komu najgorzej funkcjonować w życiu codziennym, bo na ten temat wypisano morze atramentu.
Rzecz idzie o to, aby nie robić zamieszania w pojęciach, bo jeśli ktoś jest niewidomy, to jest niewidomy i basta, a nie niewidomy ze szczątkowym widzeniem czy z ograniczonym polem widzenia do 20 stopni.
Natomiast wszystkie precyzujące określenia zdolności widzenia trzeba wrzucić do zakresu pojęcia niedowidzenia: mamy więc szczątkowe widzenie, widzenie słabe, np. z odległości metra i niedowidzenie, gdzie niedowidzący swobodnie czyta rozkład jazdy, o numerach pojazdów nie wspominając. Czy się nam podoba czy też nie, ale różnymi kamuflującymi zabiegami i nazwami nie da się zmienić rzeczywistości.
Osoby szczątkowo widzące i słabowidzące nie przeczytają napisów informacyjnych, tablic czy billboardów, ale są w jakimś stopniu wspomagane wzrokiem. Są więc teoretycznie bardziej samodzielne od niewidomych. Jednostki niedowidzące są w miarę komfortowej sytuacji, bo choć nie mają tak sprawnego wzroku jak osoby z widzeniem niezaburzonym, niemniej potrafią z bliższej lub dalszej odległości samodzielnie przeczytać wszelkie informacje i znormalizowany druk. A to już czyni je zaradnymi i zdolnymi do wykonywania wielu czynności wymagających zaangażowania wzroku.
Oczywiście, ta grupa osób ma także swoje niedogodności i bariery: nagła zmiana natężenia światła, olśnienia, ciemność. Obniżona sprawność wzroku to mniejszy komfort jego wykorzystania, ale niewątpliwie jest to sprawność.
Sądzę, że już w niedługim czasie przyjdzie upartej organizacji niewidomych zmierzyć się z problemem, albo społecznej wiarygodności niewidomych, albo koniecznością zmiany nazwy i rozszerzenie jej o człon "Niedowidzących", albo "Słabowidzących". Jak pokazuje praktyka ostatnich lat siła wcale nie tkwi w liczebności. Łatwiej będzie uzyskać pomoc państwa w postaci zwolnień dla np. 8000 osób niż dla 85000. Łatwiej także będzie wyspecjalizować się w pomocy dla tej jednorodnej grupy niż z uporem brnięcie w przekonywanie wszędzie i wszystkich, że niedowidzący i niewidomy to dokładnie taki sam podopieczny Związku.
Źródło: Portal Obywatelski Niewidomych
Data opublikowania: 2013-10-01
włączenie osób niepełnosprawnych w życie społeczne" czytamy w internetowym miesięczniku tyflospołecznym "Wiedza i Myśl" Marzec 2013 Nr 3(51)/2013 (str. 48). Jednak tak prosta i oczywista definicja procesu okazała się w realizacji praktycznej czymś raczej dość złożonym i skomplikowanym.
Po II Wojnie Światowej ruch społeczny niewidomych nabiera wielkiego rozpędu i skuteczności. Trzeba powiedzieć, że do nowo kształtującej się rzeczywistości ustrojowej ta grupa niepełnosprawnych dopasowała się bardzo szybko. W przeciągu zaledwie kilku lat powstało mnóstwo spółdzielń, w których znajdowała zatrudnienie przytłaczająca większość inwalidów wzroku. Działo się tak z własnej inicjatywy zainteresowanych, którzy znosili różnego rodzaju sprzęt, aby w końcu zorganizować spółdzielnię, brajlowską drukarnię, środowiskową działalność kulturalno-oświatową czy szkoły dla niewidomych itp. Załatwiali pracę i rozrywkę nie tylko sobie, ale także innym, wyciąganym często z głębokich wsi, nierzadko po prostu z chlewa. Spółdzielnie stawały się podstawą życia tych ludzi, dawały zarobki (z czasem wcale niemałe), tam tworzyły się rodziny niewidomych, które w organizowanych przez siebie zakładach pracy znajdowały opiekę dla swych dzieci, jeśli życiowo okazywały się niezaradne. Spółdzielczość była hojnie dotowana przez państwo, co stwarzało niewidomym względnie godne i niezłe materialnie warunki życia.
Środowiska niewidomych coraz bardziej jednak zamykały się we własnym kręgu i nawet poszczególne jednostki pracujące na początku swej kariery zawodowej w tzw. środowisku naturalnym, wracały do spółdzielń, bo tu było łatwiej, dostatniej i spokojnie zwłaszcza, jeżeli przejawiane ambicje były niezbyt wygórowane. W okresie tym mamy też do czynienia z szybkim rozwojem szkolnictwa specjalnego dla niewidomych. Przytłaczająca większość absolwentów tych szkół była potem zatrudniana przede wszystkim w spółdzielniach, a po części też zasilała kadry PZN. Odrębną grupę stanowili masażyści i zawód ten był powszechnie akceptowany przez społeczeństwo jako szczególnie przydatny dla niewidomych.
Obok tych rozwiązań na skalę masową istniała może niezbyt liczna, ale dość znacząca grupa osób, które podejmowały pracę w tzw. środowisku naturalnym. Byli to ludzie zazwyczaj po wyższych studiach. U schyłku socjalizmu grupa pracujących poza spółdzielczością i Związkiem Niewidomych była dość liczna - niewidomi i słabowidzący znajdowali zatrudnienie jako artyści, naukowcy, nauczyciele (w tym również - choć rzadko - w szkołach masowych), w kulturze (domy kultury i podobne placówki), jako tłumacze, różnego rodzaju koordynatorzy, telefoniści. Pod koniec lat 80-ych ubiegłego wieku struktura zatrudnienia niewidomych wyglądała tak, że - ogólnie rzecz biorąc - przytłaczająca większość znajdowała zatrudnienie na stanowiskach pracowników fizycznych i umysłowych w spółdzielczości niewidomych, następnie dużą grupę stanowili masażyści, pozostali - to grupa złożona z przedstawicieli rozlicznych zawodów.
Niewidomi w kraju tracącym stabilność gospodarczą czuli się względnie bezpiecznie i bardzo nieliczna grupa inwalidów wzroku wykazywała świadomość, że przychodzą zmiany, którym przyjdzie sprostać, a może stawić czoła. Na poczucie bezpieczeństwa wpływały też różnego rodzaju "prezenty" ze strony chylącego się ku upadkowi establishmentu w postaci dodatkowych urlopów, skróconego dnia pracy, prawa do płatnych turnusów rehabilitacyjnych, ulgi komunikacyjne i inne. Istniały też pewne gałęzie gospodarki zastrzeżone w kraju lub terenowo dla spółdzielni niewidomych.
Przełom ustrojowy roku 1989 przyniósł dla większości niewidomych nieoczekiwane negatywne zmiany. Przede wszystkim okazało się, że spółdzielczość nie jest już w stanie wchłonąć tylu pracowników ani zapewnić tak wysokich zarobków, jak dotąd. Zawody zastrzeżone dla spółdzielń znikły. Co więcej, dotychczasowe przywileje okazały się czynnikiem zniechęcającym pracodawców do zatrudnienia osób niepełnosprawnych. Jednocześnie zaczęto kształtować nowe rozwiązania na wzór zachodnioeuropejskich, polegające - ogólnie rzecz biorąc - na tworzeniu zachęt finansowych dla pracodawców zatrudniających osoby niepełnosprawne, finansowym wspieraniu zakładów pracy chronionej, tworzeniu warsztatów terapii zajęciowej itp. Znaczny spadek poziomu zatrudnienia osób niepełnosprawnych niewidomych dotknął najbardziej.
Na tym tle pojawiło się bardzo nagłośnione i upowszechnione hasło integracji. I od samego początku przełomu ustrojowego stało się ono przedmiotem licznych nieporozumień i niejasności. Pierwszy pełnomocnik niekomunistycznego rządu ds. osób niepełnosprawnych podjął próbę czegoś w rodzaju "zjednoczenia" wszystkich niepełnosprawnych uznając, całkowicie bezpodstawnie, że każda niepełnosprawność jest ostatecznie taka sama. Przyjmował z gruntu błędne założenie, że wspólny los, czyli niepełnosprawność sama w sobie może i powinna stanowić czynnik jednoczący wszystkich tych ludzi. Pojawiały się wówczas i takie pomysły, żeby w sanatorium niewidomym opiekował się niepełnosprawny ruchowo, zamiast uznać konieczność umożliwienia niewidomemu i osobie z niepełnosprawnością ruchową korzystanie z pomocy asystenta. Ostatecznie na dziś przyjęto bardzo niekorzystne rozwiązanie eliminujące praktycznie niewidomych z sanatoriów i uznając, że kurs rehabilitacyjny może być tego ekwiwalentem, chyba że uda się niewidomemu pokryć sobie w pełni koszty asystenta. Ponadto, wbrew upowszechnianym przez ideologów hasłom o integracji ze sobą wszystkich niepełnosprawnych, wystąpiły wyraźne rywalizacje pomiędzy poszczególnymi rodzajami niepełnosprawności.
Warto zastanowić się nad tym, na ile u podstaw takiej rywalizacji nie leżały przyczyny raczej polityczne. Dobitnym wyrazem tego jest właśnie sytuacja niewidomych, która ukształtowała się na początku przemian ustrojowych. O ile bowiem po II Wojnie Światowej osoby niepełnosprawne ze względu na wzrok bardzo szybko "złapały wiatr w żagle", to po roku 1989 zupełnie nie potrafiły znaleźć właściwego miejsca w społeczeństwie. I tak, kiedy grupy osób z niepełnosprawnością ruchową zajmowały coraz to wyższe stanowiska w różnych gałęziach gospodarki, to niewidomi nadal lansowali przeżyte już bolszewickie postawy, pogardę dla wiedzy, zwłaszcza ekonomicznej oraz broniły jak niepodległości różnych przywilejów, które uniemożliwiały znalezienie się w nowej sytuacji i gospodarce rynkowej. Znalazło to swój wyraz w przekonaniu, iż osoby z niepełnosprawnością ruchową są faworyzowane, podczas gdy tym razem to właśnie tak naprawdę ta grupa potrafiła "zrozumieć historyczne przemiany".
Nacisk na integrację społeczną bowiem ma również swe konkretne racjonalne uzasadnienie ekonomiczne. Włączenie osób niepełnosprawnych w nurt zwykłego życia pozwala obniżyć nakłady na całkowicie wyodrębnione jednostki gospodarcze, zracjonalizować je na tyle, aby były one ponoszone tylko wobec tych ludzi, którzy autentycznie nie potrafią dać sobie rady w życiowych zmaganiach. W konsekwencji powstaje konieczność ścisłego rozróżnienia pomiędzy świadczeniami socjalnymi i rehabilitacyjnymi.
W okresie przejściowym z nieefektywnego ustroju socjalistycznego do racjonalnej gospodarki rynkowej różnica ta całkowicie została zatarta na podobnej zasadzie, jak pomieszanie pojęć związanych z integracją.
Pomieszanie pojęcia świadczenia socjalnego i rehabilitacyjnego prowadzi wprost do marnotrawstwa środków i pewnego rodzaju socjalistycznych anachronizmów. Efektem jest zrównanie poziomu życia niepełnosprawnych w ten sposób, że człowiek wymagający pomocy socjalnej wprawdzie zbliża się swym poziomem materialnym do życiowo zaradnych osób z fizyczną niepełnosprawnością, ale dzieje się tak dlatego, że zaradna życiowo jednostka nie może otrzymać ze względu na swój dochód kosztownego wsparcia w postaci wyposażenia usprawniającego jej funkcjonowanie, a tym samym, kiedy oprzyrządowanie takie nabędzie z własnych środków, ubożeje pomimo swej życiowej przedsiębiorczości. U schyłku socjalizmu możliwość uzyskania w spółdzielni niewidomych rozmaitych sprzętów, od maszynki do golenia po pralkę automatyczną przy kłopotach w pozyskaniu na rynku detalicznym magnetofonu stanowiącego narzędzie pracy naukowca, nierzadko sprzyjała przechodzeniu tego ostatniego do spółdzielczości. W gospodarce rynkowej po prostu zachęca do rezygnacji z pracy zarobkowej.
Przemiany społeczno-ekonomiczne czynią izolację osób niepełnosprawnych czymś nie tylko niemoralnym, ale również nieracjonalnym i ekonomicznie nieuzasadnionym. Poszczególne kraje różnie próbują ten problem rozwiązać.
W Wielkiej Brytanii w latach 90-ych powstało stowarzyszenie uznające, iż praca niewidomych w przemyśle i na wolnym rynku w wielkich zakładach pracy jest w praktyce na dłuższą metę nieosiągalna, zatem uznano, iż najlepszym rozwiązaniem jest praca na własny rachunek. Stowarzyszenie zrzeszające niewidomych biznesmenów pozyskuje środki od różnych darczyńców, analizuje wnioski osób, które zgłaszają propozycje podjęcia takiej czy innej działalności i jeśli owa działalność przez doświadczonych biznesmenów uznana zostanie za rokującą nadzieję na powodzenie, wnioskodawca otrzymuje dotację na jej rozpoczęcie.
Z kolei Francuzi wydają się iść w takim kierunku, że renty socjalne przyznawane niewidomym są złożone z wielu elementów, a niewidomy podejmuje pracę w zasadzie dopiero wtedy, kiedy jest ona na tyle wartościowa, że przynosi mu dochody znacznie przekraczające tę rentę, z której po podjęciu pracy musi zrezygnować albo w całości, albo z poszczególnych elementów.
Wydaje się, że w Polsce mamy do czynienia ciągle z systemem przejściowym i mieszanym, gdzie dotacje na niepełnosprawnych są stale wysokie, a jednocześnie niewystarczające, nie tam, gdzie trzeba kierowane, nie sprzyjające przedsiębiorczości ze względu na pomieszanie pojęć, zaczynamy coraz bardziej zwracać uwagę nie tyle na pracę osoby niepełnosprawnej, co raczej na dochody pracodawcy z tytułu jej zatrudnienia.
Specyficznym rozwiązaniem po przełomie ustrojowym okazały się szkoły integracyjne. Dziś zaczyna się odwrót od tej idei, podczas gdy konieczne byłoby raczej zracjonalizowanie pomysłu. Opieka nad dzieckiem niepełnosprawnym w szkole ma kapitalne znaczenie dla dalszego jego rozwoju. Dlatego musi być prowadzona uważnie, przez odpowiednio przygotowany personel. Jeżeli tak nie jest, dziecko jest pozostawiane samo sobie i traktowane ulgowo. Skutkuje to poważnymi zaniedbaniami, co często zostaje wykryte, gdy po latach w szkole integracyjnej uczeń trafia do szkoły specjalnej. Tu również daje o sobie znać uwarunkowanie ekonomiczne, tym razem jednak bardzo negatywnie. Dyrekcje szkół podejmują działania integracyjne ze względu na możliwość pozyskania dodatkowych środków.
Tymczasem idea integracyjnego szkolnictwa nie jest niczym nowym, także i w Polsce. Jeszcze w latach 50 i 60 XX wieku niewidomi uczęszczali do masowych szkół średnich i kończyli je z bardzo dobrymi wynikami, po czym dostawali się na studia. Rzecz jednak w tym, że do szkoły średniej przychodzili już z bogatą wiedzą o swojej specyfice, znajomością brajla, podstaw geometrii itp., którą to wiedzę nabyli w szkole specjalnej dla niewidomych. Wówczas nie tylko nie trzeba było specjalisty nauczyciela, ale zdolny uczeń był w stanie przekazać nauczycielowi stosowną wiedzę związaną ze swymi możliwościami, umiejętnościami i specyfiką.
Warto zwrócić uwagę na fakt, że w PRL pojęcie integracji było używane raczej niezbyt często. Przede wszystkim mówiono o rehabilitacji. Pojęcie integracji zrobiło karierę szybko po przełomie ustrojowym, ale okazało się pojęciem bardzo pojemnym i rozciągłym. Dla jednych było to wspólne uczęszczanie na basen osób z różnymi niepełnosprawnościami, dla innych zatrudnienie pełnomocnika ds. osób niepełnosprawnych na uczelniach, dla jeszcze innych - organizowanie turnusów rehabilitacyjnych.
Znawcy przedmiotu oraz rzecznicy konkretnych idei rozumieją integrację jako "włączenie osób niepełnosprawnych w życie społeczne", czyli pojęcie to występuje jako przeciwieństwo społecznej izolacji. O ile w PRL rehabilitacja była rozumiana jako stworzenie możliwości do funkcjonowania poprzez zorganizowanie sprzyjających po temu warunków, to dziś chodzi o takie funkcjonowanie, aby osoba niepełnosprawna od samego początku żyła w otaczającym ją społeczeństwie, a otaczająca ją społeczność- z nią. Zakłady pracy chronionej, warsztaty terapii zajęciowej, różnego rodzaju domy opieki itp. przeznaczone są dla tych, którzy takiej pracy chronionej, terapii zajęciowej i opieki wymagają.
Z takim pojęciem integracji ściśle wiąże się choćby przystosowanie osiedli mieszkaniowych i sygnalizacji w ruchu ulicznym do potrzeb niewidomych, nie zaś tworzenie enklaw, w których specjalne rozwiązania są stosowane na zamkniętym terenie. Waga tych zadań z dnia na dzień wzrasta, co spowodowane jest dynamicznym rozwojem motoryzacji, budownictwa, wizualnych środków masowego przekazu itp.
Trzeba jednak pamiętać, że szeroko i racjonalnie rozumiana integracja jest czymś znacznie trudniejszym w realizacji aniżeli tradycyjnie pojęta rehabilitacja. Chodzi bowiem nie o to, aby z całego arsenału możliwości, jakie stwarza nam rozwój cywilizacyjny, były dostępne dla niepełnosprawnych jedynie jakieś "dzieła wybrane" tejże cywilizacji, lecz absolutnie wszystko. Chodzi jeszcze, a może przede wszystkim o to, że gdy jakiś niewidomy zgłasza operatorowi takiego czy innego portalu w Internecie, że nie ma dostępu do tego portalu ze względu na brak wzroku, to taki operator nie powinien odsyłać go to innych portali odpowiednio przystosowanych, lecz zastanowić się, co i jak można by zrobić, żeby dostęp był.
Tak więc integracja społeczna osób niepełnosprawnych występuje w opozycji do szeregu różnych pojęć, a więc nie tylko izolacji, ale także incydentalności rozwiązań czy arbitralności. Sygnalizacja dźwiękowa na wybranych skrzyżowaniach, udźwiękowienie wybranych bankomatów, obniżenie stopni w niektórych pojazdach komunikacji publicznej, zastosowanie zapowiedzi dźwiękowych w niektórych tramwajach i autobusach... Brak rozwiązań kompleksowych staje się czymś fasadowym, aby można było wykazać się dbałością o niepełnosprawnych. No a żeby ustrzec się słusznej krytyki, coraz częściej w zapowiedziach mamy dodane hasło "pilotażowy", co ma oznaczać, że trwałości rozwiązania nie należy się w żadnym wypadku spodziewać.
I warto w podsumowaniu powiedzieć, że istnieje zasadnicza jakościowa różnica pomiędzy polskim modelem rehabilitacji z Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej a europejskim modelem integracji osób niepełnosprawnych. Po kursach rehabilitacyjnych w PRL przybywał zwykle na zakończenie prezes najbliższej spółdzielni i angażował ludzi do pracy, nawet wówczas, gdy nie byli pewni, czy tego chcą. Dziś różne rehabilitacyjne kursy w praktyce bez woli zainteresowanego nie są żadnym punktem wyjścia do niczego, co więcej, nierzadko same te kursy stanowią jakiś sposób na spędzenie wolnego czasu czy nawet sposób na życie osoby niepełnosprawnej. W tym ostatnim przypadku jest to marnotrawstwo społecznych pieniędzy, w miarę rozwoju, by tak rzec, gospodarczo-moralnego, powinno się to ułożyć.
Tak czy owak, "Integracja Jest to włączenie osób niepełnosprawnych w życie społeczne" - tylko tyle, aż tyle, wszystko jednak bez przymusu, bo ktoś, jeśli zechce, może także zażyczyć sobie, aby mu pozwolono być niepełnosprawnym w pojęciu tradycyjnym. Dopóki nie utrudnia racjonalnie rozumianej integracji innych, to niech tak będzie.
Źródło: POON Flash nr 5
Przez wiele lat osoby niepełnosprawne żyły w całkowitej izolacji. Można powiedzieć, że państwo dbało o ładny wygląd ulic i nikt nawet nie zastanawiał się, czy niepełnosprawni są wśród nas. Przepraszam w minionym ustroju to określenie nie funkcjonowało. Wtedy mówiło się o inwalidach, kalekach lub nieszczęśnikach poszkodowanych przez los. Tu trzeba zaznaczyć, że na sytuację danej grupy inwalidów wpływ miał rodzaj dysfunkcji. Inne możliwości miały np. osoby niewidome, a inne osoby poruszające się na wózku inwalidzkim. Niewidomi uczyli się w specjalnych ośrodkach dla dzieci i młodzieży niewidomej, w których uczono np. wyplatania koszyków czy robienia szczotek. Dla tej grupy inwalidów właściwie jedyną szansą na podjęcie pracy były spółdzielnie inwalidów. Nikomu nie powstało w głowie, że niewidomy mając odpowiednie narzędzia pomocnicze może osiągnąć znacznie więcej.
Zmiana ustroju dla tej grupy społecznej miała ogromne znaczenie. Pojawiły się możliwości, o jakich do tej pory nawet im się nie śniło. Komputery ze specjalistycznym oprogramowaniem dla niewidomych, a potem różnorodne urządzenia przyniosły szeroko pojętą rewolucję. Biegła obsługa komputera z udźwiękowieniem lub programem powiększającym otworzyła przed niewidomymi i słabowidzącymi szerokie możliwości w różnych dziedzinach życia. Ten bum technologiczny okazał się dobrodziejstwem nie tylko dla niewidomych. Z tych możliwości korzystają także osoby z dysfunkcją ruchu, niepełnosprawni intelektualnie i osoby starsze. Bum objął swoim zasięgiem wiele sfer życia społecznego, kulturalnego i zawodowego. Nieustannie spotykamy się z nowymi, technicznymi rozwiązaniami, które mają ułatwić egzystencję potencjalnemu obywatelowi. Jednak czy zawsze tak jest?
Dzisiaj współczesny niepełnosprawny chce być równorzędnym partnerem w społeczeństwie. Chce samodzielnie załatwiać swoje sprawy, chce korzystać z możliwości, jakie się przed nim otwierają. Niestety mimo szeroko pojętej walki z dyskryminacją są dziedziny, w których nowoczesność staje się jego przeciwnikiem. A właściwie nie tyle nowoczesność, co często brak zrozumienia potrzeb tej grupy obywateli. Mam na myśli kolejkomaty, z którymi niewidomi spotykają się coraz częściej w urzędach, a czasami także w przychodniach. Nie wiem czy wszystkie kolejkomaty nie jako z automatu mają zainstalowane udźwiękowienie, ale na pewno takie są. Udźwiękowienie powinno rozwiązywać problem niedostępności kolejkomatów dla osób niewidomych, słabo widzących, niepełnosprawnych intelektualnie czy starszych. Niestety syntetyczna mowa często drażni pracowników instytucji, w których skorzystano z tego rozwiązania. Dopiero pisząc te słowa zorientowałam się, że właściwie nie wiem, jaki dźwięk wydaje kolejkomat. A może po naciśnięciu przycisku wcale nie słychać informacji głosowej, tylko urządzenie "pika", "tyka", "buczy" dając znać, że działanie zostało aktywowane. Najzwyczajniej w świecie w moim mieście wszędzie, gdzie zainstalowano kolejkomaty od razu wyłączono w nich udźwiękowienie. Osobiście taki milczący kolejkomat spotkałam w Urzędzie Pracy. Pracownica wyjaśniła mi, że udźwiękowienie wyłączono dla komfortu widzących petentów oraz dlatego, że do urzędu Pracy przychodzi nie wielu niewidomych. Takie wyjaśnienie było dla mnie zaskakujące, więc zapytałam jak osoba niewidoma ma sobie w tej sytuacji poradzić?
Tu trzeba dodać, że po odebraniu kolejkowego numerka, ustawieniu się w kolejce oczekujących należy patrzeć, jaka cyfra wyświetla się na ekranie nad danymi drzwiami. Pani stwierdziła, że mam po przyjściu do urzędu dać jej znać, że jestem, a ona wtedy poprosi mnie bez kolejki. Nie pozostało mi nic innego jak zastosować się do tych wskazówek. Oczywiście ta sytuacja wywołuje różne komentarze innych czekających, które często dla mnie nie są miłe. Wiadomo dla innych petentów jestem osobą, która bezczelnie się pcha, zamiast poczekać na swoją kolejkę.
Naturalnie powinno być rozwiązanie alternatywne i jest, a właściwie są dwa. Pierwsze, to - stanowisko, w którym mogą załatwić swoją sprawę osoby niepełnosprawne. W moim urzędzie Pracy taki punkt jest utworzony, ale ciągle zamknięty. W ramach sprawdzenia jak on działa, zgłosiłam w informacji chęć skorzystania z tej możliwości. Dosyć długo czekałam na pracownika, który nie był zachwycony, że oderwałam go od innych zajęć. Żeby pozytywnie załatwić sprawę, z którą przyszłam musiał i tak iść do pokoju, w którym była moja dokumentacja. Bowiem nie wszystko można było załatwić logując się do systemu.
Poczułam się jak intruz, który nagle przychodzi i ma jakieś specjalne oczekiwania, sprawia trudności.
Drugie rozwiązanie to - poproszenie innych klientów w urzędzie o pomoc. Oczywiście życzliwych nie brakuje, ale są chwile, w których niewidomy jest zależny od kaprysów otoczenia. To nie zawsze jest miłe i przyjemne, bo przecież tak jak są różni niewidomi, tak są różni widzący. Po zdobyciu upragnionego "kartonika" pozostaje jeszcze zorientowanie się, jaka cyfra właśnie została wyświetlona. W tej sytuacji znowu trzeba poprosić o pomoc innych. Przyznaję, że postanowiłam sprawdzić, czy w miarę bezproblemowo uda mi się przebrnąć przez te bariery. Może popełniłam błąd, bo zrobiłam to tylko raz i niestety trafiłam na smutnych bezrobotnych. Na moje pytanie czy ktoś z państwa może powiedzieć mi, kiedy wyświetli się numer 25 nie uzyskałam odpowiedzi. Może ktoś i pokiwał głową, ale ja tego nie widziałam. A może źle sformułowałam pytanie? Tego nie wiem, ale poczułam się znowu jak intruz, jak ktoś niemile widziany. To mało komfortowe uczucie, które deprymuje i sprawia, że traci się chęć do samodzielnego działania. To trochę tak jakby próbowało się walczyć z wiatrakami! Naturalnie przytoczony przykład nie jest wyznacznikiem ludzkich zachowań, bo obecnie coraz częściej spotykam się z życzliwością i zainteresowaniem. Coraz więcej osób podchodzi i zadaje pytanie: "Czy pani pomóc"? To miłe, ale w przypadku kolejkomatów nie o to chodzi. Tu myślę, że nieświadomie urzędnicy tworzą barierę, która utrudnia samodzielne załatwienie sprawy przez petenta z dysfunkcją wzroku. Zastanawiam się czy przypadkiem nie jest tak, że osoby niewidome bardzo szybko skorzystały z oferowanych im możliwości, natomiast społeczeństwo nie umiało tak szybko przestawić się na akceptację tych zmian. Do niedawna osoba niepełnosprawna kojarzona była z zależnością od bliskich i bezradnością, a nie samodzielnością w każdej dziedzinie własnego, aktywnego życia.
Z podobną sytuacją spotkałam się w ZUS-e, gdzie od niedawna zainstalowano kolejkomat. Urządzenie umieszczono w zaciemnionym rogu sali, więc problem z obsługą mają osoby starsze, słabo widzące oraz na wózku inwalidzkim, bo jest ono zainstalowane zbyt wysoko. Dla niewidomego znowu pojawia się bariera w postaci braku udźwiękowienia. W tej instytucji po pobraniu kolejkowego numerka należy przejść na główny hol, na którym znajdują się stanowiska obsługi. Hol jest przestronny i w różnych jego miejscach są ustawione rzędy foteli, praktycznie nie ma kolejki, bo petenci są rozproszeni. Tak więc niewidomy nie ma szansy odnaleźć żadnego punktu odniesienia. Pozostaje kierowanie się za głosem czekających na obsłużenie. Stanowiska są cztery, rozmieszczone w pewnych odstępach, ale w jednej linii. Takie rozmieszczenie teoretycznie, może ułatwić niewidomemu odszukanie właściwego stanowiska. Jednak tylko teoretycznie, bo jak zorientować się, które stanowisko właśnie się zwolniło?
Przyznaję, że w oddziale ZUS w mojej miejscowości kolejkowe numery wypowiadane są głosowo. Głośniki rozmieszczono w różnych punktach sali, co utrudnia umiejscowienie źródła dźwięku. Syntetyczny głos pięknie odbija się echem od ścian i dlatego nie może być punktem orientacyjnym dla niewidomego petenta. Skala głośności jest podkręcona bardzo mocno, co sprawia, że nie można np. usłyszeć kroków osoby, która odchodzi od stanowiska obsługi. W ten sposób niewidomy traci kolejny, dźwiękowy punkt orientacyjny.
Zapytałam pracownika ZUS-u jak w tej nowoczesności ma sobie poradzić osoba niewidoma, jeśli tak się zdarzy, że przyjdzie sama do urzędu?
W odpowiedzi usłyszałam, że powinna odczekawszy w kolejce, podejść do stanowiska, wyjaśnić sytuację, a wtedy po numerek do kolejkomatu pracownik uda się za nią. Pozostaje tylko pytanie, jak niewidomy ma się zorientować w nieistniejącej kolejce? Numerki nie są przez syntezator wyczytywane w kolejności. Kiedy zapraszany jest kolejny klient (właściwie należałoby powiedzieć kolejny numer) ten natychmiast rusza, nim padnie numer stanowiska. W tym wypadku Zakład Ubezpieczeń Społecznych w moim mieście stworzył barierę nie do przebycia przez niewidomego. Naturalnie i w tym urzędzie jest stanowisko obsługi osób niepełnosprawnych, jest ono usytuowane całkowicie na uboczu. Jest odpowiednio oznaczone - symbolem osoby na wózku inwalidzkim. Jednak osoba z dysfunkcją ruchu miałaby nie tylko problem, aby do niego dojechać, ale także marne szanse na obsłużenie. To stanowisko zawsze jest puste. Oczywiście w Zakładzie Ubezpieczeń Społecznych można zastosować podobne alternatywne rozwiązania jak w urzędzie Pracy. Jednak czy o to chodzi?
Przecież wdrożenie nowoczesnych rozwiązań technicznych nie powinno tworzyć barier dla jakiejkolwiek grupy obywateli. Zwłaszcza, że kolejkomaty z założenia są przygotowane do obsługi niewidomego klienta. Dlaczego wyznacznikiem włączenia lub wyłączenia udźwiękowienia w urządzeniu ma być ilość odwiedzających instytucję niewidomych?
Czy osoby widzące idąc przykładowo do piekarni muszą kupić, każdy rodzaj oferowanego w niej pieczywa?
Nie, tzw. sprawna część społeczeństwa ma pozostawiony wolny wybór. Dlatego osoby niewidome także powinny mieć pozostawione prawo wyboru - skorzystają lub nie z udźwiękowionego kolejkomatu. W życiu bywa bardzo różnie, raz niewidomy idzie do urzędu sam, a innym razem w towarzystwie przewodnika. Skąd więc przekonanie urzędników, że osoby z dysfunkcją wzroku powinny zjawiać się przed nimi w towarzystwie osoby widzącej. Choć to przekonanie dotyczy nie tylko tej grupy osób. Tu pojawia się pewne uogólnienie, ugruntowany stereotyp, że niepełnosprawny potrzebuje "opiekuna", Czyli tak naprawdę osoby, którą urzędnik potraktuje jak równorzędnego partnera, która w jego mniemaniu wyręczy niepełnosprawnego, dobrze zrozumie, co się do niej mówi.
Taka postawa najczęściej związana jest z niewiedzą i brakiem przygotowania do kontaktu z osobami z różnymi dysfunkcjami. Im urzędnik ma częstszą styczność z niepełnosprawnymi osobami, tym szybciej zaczyna dostrzegać poprzez pryzmat dysfunkcji człowieka. Jednak nie zmienia to faktu, że nadal nie postrzega osoby niepełnosprawnej jako obywatela mającego te same prawa, co każdy inny. Warto podkreślić, że nie tylko prawa, ale także obowiązki.
A przecież prawa te gwarantuje swoim obywatelom m.in. Konstytucja RP. Jednak czy w takim razie zbyt często nie zapominamy o jej zapisach? Może jako Polacy po prostu nie wiemy jaka jest jej treść? Przyznaję, że nigdy nie przyszło mi do głowy, aby zajrzeć do tego ważnego dokumentu.
Kolejnym narzędziem gwarantującym równe traktowanie niezależnie od płci, rasy, pochodzenia etnicznego, narodowości, religii, wyznania, światopoglądu, niepełnosprawności, wieku lub orientacji seksualnej jest ustawa z 2 grudnia 2010 r. Mówi ona o wdrożeniu niektórych przepisów Unii Europejskiej, w zakresie równego traktowania wszystkich ludzi.
Wreszcie bardzo ważny dokument - Konwencja o Prawach Osób Niepełnosprawnych przyjęta przez Zgromadzenie Ogólne Narodów Zjednoczonych 13 grudnia 2006 r. Gdy ratyfikowało ją 20 państw weszła w życie. Została także ratyfikowana przez Radę Unii Europejskiej, Unię Europejską, a wreszcie również przez Polskę.
Art. 3 Konwencji mówi o poszanowaniu godności osobistej, indywidualnej autonomii, w tym o swobodzie dokonywania własnych wyborów oraz poszanowaniu niezależności jednostki, niedyskryminacji, o pełnym uczestnictwie w życiu społecznym. Mówi także o poszanowaniu odmienności oraz o gwarantowaniu równych szans dla osób niepełnosprawnych.
Czytając ten art. stwierdziłam, że są odpowiednie przepisy prawne, które gwarantują niepełnosprawnym równe traktowanie. Jednak ciągle zapisy Konwencji o Prawach Osób Niepełnosprawnych ONZ, nijak mają się do rzeczywistości. Zastanawiam się, które organy są powołane do interweniowania w kwestii nie przestrzegania zapisów m.in. Konwencji ONZ?
A może raczej powinnam zapytać, czy w ogóle takie są?
W tym momencie w ramach odpowiedzi na moje pytanie przyszła mi do głowy tylko jedna instytucja - Rzecznik Praw Osób Niepełnosprawnych. Jeśli tak naprawdę o respektowanie moich praw przyjdzie mi walczyć samotnie, to smutny czeka mnie koniec. Podejrzewam, że do końca życia mogę nie wyjść z sądów. Natomiast walcząc jako osoba niewidoma, czyli niepełnosprawna przewiduję, że potrzebne mi będą co najmniej dwa życia. W tym momencie oczywiście odrobinę ironizuję, ale faktycznie jednostka ma marne szanse na wygraną w tej walce. Mało tego obawiam się, że domaganie się respektowania moich praw w społecznej ocenie będzie odbierane jako postawa roszczeniowa. Mam nieodparte wrażenie, że logiczne i oczywiste potrzeby osób niewidomych/niepełnosprawnych wyrównujące im szansę są traktowane jako fanaberie. Tak naprawdę nie pomogą żadne ustawy, rozporządzenia, artykuły prawne, jeśli nie zmieni się społeczna i urzędnicza mentalność. Nie wiem ile potrzeba czasu, aby osoby niepełnosprawne zaczęły być traktowane jako równorzędni i równoprawni obywatele Polski. Mam nadzieję, że uda mi się dożyć takiej chwili. Na razie nie mam nic przeciwko temu, aby kraj przyjazny wszystkim obywatelom zaczął się pojawiać w moich snach. W końcu zaczynamy od marzeń, a kończymy na ich realizacji.
Kolejkomaty mają coraz szersze zastosowanie, na pewno z czasem pojawią się jeszcze inne rozwiązania techniczne i dobrze. Świat idzie na przód i na szczęście osoby niewidome wcale nie pozostają za nim w tyle. Jednak, aby mogły w pełni korzystać z tych nowoczesnych rozwiązań potrzebne jest zrozumienie, że "gadający" kolejkomat, to nie techniczna fanaberia. To rozwiązanie, które sprawia, że niewidomi, słabowidzący i inni stają się niezależni i samodzielni.
Źródło: POON Flash nr 5
Zwrócona została uwaga na bardzo interesującą kwestię, a mianowicie odwołanie do Konstytucji. Ustawa zasadnicza, czyli trzon i podwalina całego ustawodawstwa krajowego, jak również korona mająca być latarnią wskazującą kierunek rozwoju państwa, która niedługo osiągnie swoją pełnoletność (dla przypomnienia obowiązująca Konstytucja Rzeczypospolitej Polskiej pochodzi z 2 kwietnia 1997 roku) najczęściej jest pomijana w rozważaniach na temat praw osób niepełnosprawnych.
Warto zatem dokładnie przeanalizować początkowe artykuły Konstytucji, które wskazują na podstawowe prawa osobiste wszystkich obywateli naszego kraju. Już w art. 5 czytamy, że Rzeczpospolita Polska [...] zapewnia wolność i prawa człowieka i obywatela oraz bezpieczeństwo obywateli. Zobowiązanie to wypełniane jest głównie poprzez ratyfikowanie prawa międzynarodowego (m.in. przywoływanej przez Panią Konwencji ONZ), jak również tworzenie wewnętrznych ram działania w granicach prawa. Warto zwrócić uwagę również na pojęcie bezpieczeństwa obywateli. Powinno ono być szeroko rozumiane, nie tylko jako stanie na straży pokoju w kraju, ale również zapewnienia takiego poziomu życia (także poprzez tworzenie odpowiednich warunków do pracy i dostępu do przestrzeni publicznej), aby każdy obywatel, bez względu na swoje warunki fizyczne oraz zdrowie, miał zagwarantowany równy status względem osób w pełni sił.
Dalej, w art 24 czytamy, że Praca znajduje się pod ochroną Rzeczypospolitej Polskiej. Państwo sprawuje nadzór nad warunkami wykonywania pracy. Zatem nie tylko państwowa inspekcja pracy, za pośrednictwem tego przepisu, zyskuje umocowanie do działania. Przytoczony artykuł oznacza również dążenie do zapewnienia jak najlepszych warunków pracy, w tym oczywiście dla osób niepełnosprawnych, co nie zawsze jest realizowane przez władze i przedsiębiorców. Jednak warto zwrócić uwagę na zmianę jaka dokonała się na przestrzeni ostatnich kilku lat. O ile pracodawcy nadal z pewną rezerwą podchodzą do pomysłu zatrudniania osób niepełnosprawnych obawiając się złożonych procedur związanych między innymi z koniecznością przystosowania stanowiska pracy do potrzeb pracownika z dysfunkcją, o tyle prawo pracy wprowadza różne formy tzw. elastycznego zatrudnienia, które choć trochę otwierają rynek pracy przed osobami niepełnosprawnymi. Mam tu na myśli przede wszystkim telepracę, czyli możliwość zdalnego wykonywania swoich obowiązków osobie przebywającej poza zakładem pracy. Zmienia się również model zbiorowego zatrudniania osób niepełnosprawnych. Nie są to już prace, o których wspominała Pani na początku swojej wypowiedzi. Oprócz tzw. Zakładów Pracy Chronionej, dedykowanych osobom z różnego rodzaju dysfunkcjami, powstają również spółdzielnie inwalidów, którzy oddolne angażują się w pracę, która sami chcą wykonywać.
Nie można również zapominać o art. 30 Konstytucji RP, w którym odnajdujemy wprost odwołanie do godności człowieka, która zgodnie z zapisami ustawy zasadniczej stanowi źródło wolności i praw człowieka i obywatela. Jest ona nienaruszalna, a jej poszanowanie i ochrona jest obowiązkiem władz publicznych. Jeśli dołożyć do tego zapis mówiący o równych prawach dla wszystkich, które muszą być respektowane przez władze oraz o zakazie dyskryminacji pojawia nam się mocne umocowanie do dochodzenia należnych każdemu z nas praw. Choć z drugiej strony należałoby się zastanowić czy w XXI wieku w pełni rozwiniętym społecznie - gospodarczo kraju konieczne jest dochodzenie tak podstawowych kwestii.
Warto również zastanowić się nad problemem dyskryminacji. Co jakiś czas opinia publiczna odwołuje się do tego pojęcia w kontekście dyskryminacji rasowej czy płciowej. Tak samo mówi się o zakazie dyskryminacji ze względu na wiek czy poglądy. A czy mówi się głośno o dyskryminacji, która dotyczy osób niepełnosprawnych. |To już rzadziej. W publikowanych reportażach i programach interwencyjnych publicyści zwracają uwagę na "tworzenie barier" przed osobami niepełnosprawnymi, brak dostosowania infrastruktury do ich potrzeb czy problemy związane ze sposobem postrzegania osób z dysfunkcjami w naszym otoczeniu. Ale bardzo rzadko nazywa się rzeczy po imieniu mówiąc, że jest to jawna dyskryminacja.
Jakie są ścieżki dochodzenia swoich praw? Trzeba wskazać Rzecznika do spraw Osób Niepełnosprawnych. Warto również pamiętać, że w naszym kraju funkcjonuje Pełnomocnik Rządu do spraw Osób Niepełnosprawnych. Obecnie urząd ten piastuje Pan Jarosław Duda (więcej informacji na temat prac Pełnomocnika, jak również jego kompetencji można znaleźć na stronie internetowej http://www.niepelnosprawni.gov.pl/).
Na poziomie krajowym, każdy niepełnosprawny ma również prawo zwrócenia się ze swoją prośbą do Rzecznika Praw Obywatelskich - obecnie Rzecznikiem jest Pani Teresa Lipowicz (na stronie internetowej www.rpo.gov.pl znajdziemy wiele przydatnych informacji łącznie z gotowymi formularzami do składania wniosków). Skoro, jak wskazywałam na początku swojej wypowiedzi równe traktowanie oraz zakaz dyskryminacji są zagwarantowane wszystkim w Konstytucji, to jak najbardziej Rzecznik powinien się zajmować sygnałami zgłaszanymi przez osoby z dysfunkcjami.
Warto również pamiętać, że zgodnie z ustrojem Rzeczpospolitej Polskiej wszystkich obywateli reprezentują wybierani w wyborach powszechnych parlamentarzyści. Wbrew pozorom nie jest to martwa instytucja, a posłowie i senatorowie, oprócz pracy w Sejmie i Senacie zobowiązani są do tzw. dyżurów poselskich i senatorskich. W ich trakcie, jak również za pośrednictwem poczty (zależnie od biura poselskiego lub senatorskiego - tradycyjnej bądź również mailowej) można kierować do wybranego parlamentarzysty prośby o interwencje. Najczęściej posłowie i senatorowie na podstawie przedstawionych ich próśb oraz stanów faktycznych, w przypadku uznania ich za zasadne, wysyłają do instytucji, w której doszło do naruszenia praw obywatela zapytania poselskie. Choć przykro pisać o tym wprost, taka korespondencja o wiele częściej spotyka się z odpowiedzią ze strony adresata niż niekiedy ginące w gąszczu korespondencji pisma obywateli.
Oczywiście rozwiązania na poziomie krajowym nie wyczerpują wachlarza możliwości dochodzenia swoich praw i ich respektowania zarówno przez instytucje publiczne jak i prywatne. Warto pamiętać o Europejskim Rzeczniku Praw Obywatelskich (dostępna jest również polskojęzyczna wersja strony internetowej Ombudsmana -
http://www.ombudsman.europa.eu/pl/home. Jest to organ pomocniczy działający w ramach struktur Unii Europejskiej, Rzecznik zajmuje się rozpatrywaniem skarg od wszystkich obywateli państw członkowskich UE związanych z działaniem instytucji i organów Wspólnot Europejskich (za wyjątkiem Trybunału Sprawiedliwości oraz Sądu). Skargi do Rzecznika należy składać poprzez europarlamentarzystów ze swojego kraju.
Dodatkowo w ramach struktur unijnych, każdy z obywateli ma prawo do złożenia petycji do Parlamentu Europejskiego w sytuacji naruszenia praw obywateli przez państwa członkowskie, władze lokalne lub inne instytucje (dokładne informacje na temat tego gdzie i w jakiej formie złożyć petycje dostępne są pod adresem:
http://www.europarl.europa.eu/aboutparl
Z kolei w przypadku naruszenia prawa UE przez państwo członkowskie, każdy z obywateli ma prawo do złożenia skargi do Komisji Europejskiej. (pod adresem internetowym
http://ec.europa.eu/eu_law/your_rights/
dostępny jest polskojęzyczny formularz skargi w sprawie nieprzestrzegania prawa wspólnotowego.
Jak widać obywatele nie są pozostawieni sami sobie w zakresie dochodzenia swoich praw. Problem polega raczej na dostępie do informacji o możliwych do wykorzystania ścieżkach interwencji. Mam nadzieję, że dzięki pokazaniu zarówno ścieżek krajowych, jak i europejskich uda się przekonać naszych czytelników, że ich los nie jest obojętny instytucjom krajowym i unijnym, a tworzone prawo nie żyje jedynie własnym życiem.
Na koniec warto również wspomnieć, że każda osoba spotykająca się z dyskryminacją lub chociażby trudnościami w wyegzekwowaniu swoich praw może liczyć na wsparcie wielu organizacji pozarządowych o charakterze rzeczniczym. Nie tylko tych, które zajmują się problemami osób niepełnosprawnych, ale również tych, które działają na rzecz ochrony praw obywatelskich, także w strukturach międzynarodowych.
Źródło: Gazeta.pl
Data opublikowania: 2013-12-13
Niepełnosprawni wciąż nie mogą swobodnie poruszać się po mieście i urzędach, korzystać z komunikacji miejskiej. Nie chcą potykać się o chodniki, drżeć, gdy przechodzą przez pasy, ani by trzeba było nosić ich w wózkach po schodach. Martwią się, czy nowy dworzec kolejowy będzie dla nich przyjaznym miejscem.
Stowarzyszenie "De Facto" przeprowadziło niedawno ankietę wśród 77 niepełnosprawnych płocczan, w piątek podzieliło się wynikami w hotelu Herman.
Mniej więcej połowa z respondentów nie widzi lub ma bardzo słaby wzrok, inni poruszają się na wózkach inwalidzkich lub za pomocą kul i protez. Ale niemal każdy wychodzi z domu - do pracy lub szkoły, do urzędów, na spacery, zakupy. Kilkoro wręcz czynnie uprawia sport. Ale tylko 42 proc. regularnie porusza się po Płocku bez niczyjej opieki - niemal tyle samo zadeklarowało, że nigdy nie odważą się wyjść z domu samemu...
Na drodze stoi im szereg barier architektonicznych. Aż 84 proc. ankietowanych wskazało, że płocką bolączką są nierówne chodniki, 68 proc. stwierdziło, że mamy w mieście za wysokie krawężniki. A 60 proc. ma problem z pokonaniem schodów, które bardzo często nie mają alternatywy w postaci podjazdu czy nie są odpowiednio oznaczone jaskrawymi kolorami i guzkami alarmującymi stopy o zbliżającej się przeszkodzie.
Funkcjonowanie w mieście utrudniają im też nieprawidłowo parkowane samochody, dziury między chodnikiem a krawężnikiem, w które wpadają koła wózków inwalidzkich, brak sygnalizacji dźwiękowej na wielu przejściach dla pieszych, korzystanie z "kopert" przez osoby, które cieszą się zdrowiem. Apelują, by przyjrzeć się zasadom, przyznawaniem uprawnień do "niebieskich naklejek".
Wojciech Grabarczyk jest osobą niedowidzącą. - Nie chcę przez to rezygnować z aktywnego życia, być obywatelem drugiej kategorii. Przecież tak samo płacę podatki. Potrzebuję jednak odpowiedniego oznaczenia przestrzeni miasta - apelował. Mężczyzna uczestniczy w akcjach monitorowania Płocka przez osoby niepełnosprawne wzrokowo i ruchowo, które organizuje "De Facto". - Szukamy barier i prosimy o ich usunięcie. Przez nie niepełnosprawni zamykają się w domach i boją się wyjść - tłumaczył.
Kolejna sprawa - komunikacja miejska. Mimo że dużą część taboru stanowią niskopodłogowce, a przewoźnik wprowadził systemy pilotów, które pozwalają niewidomemu na uruchomienie informacji dźwiękowej o trasie i linii, wciąż nie jest pozbawiona wad dla niepełnosprawnych. Narzekają oni w ankietach na nieczytelne rozkłady jazdy i trudności z wjechaniem wózkiem inwalidzkim do pojazdu, bo kierowcy zatrzymują autobusy na przystanku za daleko od krawężnika.
- Jestem znacznie niedowidzący. Na wielu przystankach wciąż nie ma wymalowanych jaskrawych linii, a nigdzie nie spotkałem linii poprzecznej, która wyznaczałaby miejsce, gdzie stoi czoło autobusu. Do tego na pętli przy Jachowicza są dramatyczne chodniki - żalił się Radek Widera.
A poruszający się na wózku Stefan Dobaczewski dodawał: - W zimę pługi odgarniają śnieg na przystanki autobusowe, zasłaniają tak krawężniki. To dodatkowo utrudnia nam wjazd do autobusu.
Dla osób niewidomych i jeżdżących na wózkach inwalidzkich, którzy stanowili połowę audytorium piątkowej konferencji, wyniki badań nie były niespodzianką. Myśleli raczej jak im zaradzić. - Jeden z ankietowanych zaproponował, by zrobić spotkanie dla płocczan, na którym dowiedzą się, do czego służy biała laska i jak oraz kiedy powinno się pomóc osobie, która idzie przy jej pomocy - relacjonowała Maja Durlik z warszawskiej Pracowni Badań i Innowacji Społecznej "Stocznia".
Warto zaznaczyć, że sami płoccy niepełnosprawni doprowadzili niedawno do usunięcia kilku barier architektonicznych - miasto wybudowało np. podjazd nad Sobótkę, obniżyło wiele krawężników, maluje linie na przystankach.
- Niewidomy Maciek, uczeń płockiej podstawówki, miał problem przejść przez skrzyżowanie Otolińskiej z Chopina. Dopiero na naszą prośbę zamontowano tam sygnalizację dźwiękową - przypominała Renata Nych, szefowa Stowarzyszenia "De Facto". I dodawała: - Niepełnosprawni mają konstytucyjne prawo do równego korzystania z usług i miejsc publicznych.
W konferencji wziął udział niedowidzący naukowiec Henryk Lubawy, który na Uniwersytecie Adama Mickiewicza w Poznaniu pracuje nad systemami dźwiękowymi, które montowane są na skrzyżowaniach miast. Zwracał uwagę na konieczność ujednolicenia sygnałów emitowanych przez głośniki towarzyszące sygnalizatorom. - Ustawa dopuszcza na przykład puszczania z nich śpiewu ptaków. To niedorzeczność - ganił.
Marek Wysocki, architekt z Politechniki Gdańskiej mówił natomiast o regulacjach prawnych, które architekci biorą pod uwagę przy projektowaniu ulic, chodników, budynków. Proponował, by wykreślić z prawa budowlanego zapis, nakazujący "szczególne dbanie" o osoby na wózkach inwalidzkich, by architekci nie zapominali o udogodnieniach dla niewidzących.
Dworzec przyjazny?
Na wiosnę ruszy przebudowa dworca PKP/PKS przy ul. Dworcowej. Jego projektowaniem i samym remontem zajmuje się firma Archidea z Łodzi. Obiekt kosztować będzie 20 mln zł, ma być gotowy już pod koniec listopada. Płoccy niepełnosprawni podczas piątkowej konferencji dopytywali, w jaki sposób dworzec i jego otoczenie będzie przystosowane do ich potrzeb.
- Europejskie prawo budowlane dość precyzyjnie określa, jakie udogodnienia projektować w stosunku do różnych niepełnosprawności. Projektując płocki dworzec, posiłkujemy się normami zachodnimi, które nawet nie zostały jeszcze przetłumaczone na język polski - tłumaczył Łukasz Królikowski, współwłaściciel Archidei. Przysłuchiwał się on całemu, kilkugodzinnemu spotkaniu.
- W Płocku jest nieciekawa sytuacja, bo dworzec jest miasta, a perony kolei. Tam, niestety, nic się nie zmieni. My wybudujemy obiekt przyjazny osobom niewidzącym, jeżdżącym na wózkach inwalidzkich, ale wciąż będziecie mieli państwo problem wejść na drugi peron, bo mostek nie ma windy, a przez tory wiedzie wyjątkowo wysoki krawężnik - przyznawał.
Renata Nych, szefowa Stowarzyszenia "De Facto", zaproponowała mu współpracę, zmierzającą do zlikwidowania wszelkich ewentualnych barier architektonicznych na dworcu kolejowo-autobusowym.
Na konferencji byli niewidomi i niedowidzący z Warszawy, Krakowa, Wrocławia, Poznania, Kutna, Sieradza. Opowiedzieli jakie bariery stawiają przed nimi tamtejsze dworce, które na ogół niedawno przeszły modernizacje. Wniosek nasuwał się jeden - żaden nie jest idealny. Najlepiej oceniali małe dworce w Kutnie i Sieradzu, najgorzej - nowo wybudowany w Poznaniu.
Źródło: Dziennik Gazeta Prawna/www.baza-wiedzy.pl
Data opublikowania: 2013-12-02
Rozmowa Dziennika Gazety Prawnej z Janem Zającem, prezesem Polskiej Organizacji Pracodawców Osób Niepełnosprawnych.
"DGP": W przyszłym roku firmy z chronionego oraz otwartego rynku pracy będą otrzymywać takie same dopłaty do wynagrodzeń niepełnosprawnych pracowników. Jaki wpływ na sytuację pracodawców będzie miała ta zmiana?
J.Z.: Przyjęte przez parlament zmiany będą miały największe znaczenie dla firm mających status zakładów pracy chronionej. Jest to związane z tym, że zmiana polegająca na zniesieniu różnic w dopłatach między chronionym a otwartym rynkiem pracy sprowadza się do znacznego ich obniżenia właśnie dla tej pierwszej grupy firm. W konsekwencji coraz więcej pracodawców będzie rezygnować ze statusu ZPChr. Już obecnie ich liczba wynosi 1,4 tys. Tymczasem jeszcze kilka lat wcześniej było ich 2 tys. Można więc się spodziewać, że w sytuacji gdy do wszystkich firm będzie trafiać pomoc na zatrudnienie w takiej samej wysokości, a tylko część z nich jest obciążona dodatkowymi obowiązkami wynikającymi z funkcjonowania w ramach pracy chronionej, spowoduje to podjęcie przez nie działań pozwalających na ich ograniczenie.
"DGP": Czy któraś z grup niepełnosprawnych pracowników najbardziej odczuje obniżenie wysokości dofinansowań?
J.Z.: Konsekwencje niższych dopłat dotkną na pewno osoby z umiarkowanym stopniem niepełnosprawności. W przypadku ZPChr początkowa propozycja rządu dla tych pracowników przewidywała zresztą, że kwota pomocy będzie niższa od tej, która obecnie przysługuje otwartemu rynkowi pracy. Ostatecznie w głosowaniu posłowie zdecydowali o jej podwyższeniu, ale korekta ta tylko minimalnie pozwoli złagodzić skutki zmian. Wiele firm i tak może zdecydować się na zwolnienia wśród tej grupy pracowników. Podobna sytuacja może też spotkać osoby ze znacznym stopniem niepełnosprawności, które odznaczają się niższą wydajnością, a jednocześnie najtrudniej jest im znaleźć zatrudnienie. Nie należy także zapominać, że spodziewana masowa rezygnacja pracodawców ze statusu ZPChr to w konsekwencji ograniczenie pomocy na rehabilitację dla niepełnosprawnych ze środków zakładowego funduszu rehabilitacji.
"DGP": A czy trzymiesięczne vacatio legis pozwoli firmom przygotować się do tych zmian?
J.Z.: Dobrze, że taki czas został wprowadzony, ale uważam, że z punktu widzenia pracodawców jest on zbyt krótki. Pozwoli to zapewne na bezpieczne rozwiązanie umów o pracę z pracownikami, ale nie złagodzi w całości negatywnych skutków wprowadzonych zmian.
"DGP": Jak niższa pomoc wpłynie na rentowność firm?
J.Z.: Negatywny efekt będzie widoczny w szczególności w przypadku zakładów pracy z dużą koncentracją niepełnosprawnych pracowników. Często politycy i media zapominają o szczególnych, bardzo kosztownych uprawnieniach pracowniczych osób niepełnosprawnych. Jeżeli do tego dodamy mniejszą produktywność takich osób, to możemy sobie wyobrazić, jaki wpływ na rentowność tych firm ma każda zmiana wysokości dofinansowań. To właśnie rolą dopłat jest wyrównanie konkurencyjności firm zatrudniających osoby niepełnosprawne w stosunku do tych, które zatrudniają tylko pełnosprawnych. Dla pracodawców dofinansowania do pensji stanowią element budowy ich budżetu. Nagłe i drastyczne ich obniżenie może więc spowodować pogorszenie ich wyników finansowych. To z kolei może doprowadzić do tego, że pozostaną w ogóle bez pomocy publicznej, bo nie mogą jej otrzymywać firmy znajdujące się w trudnej kondycji finansowej. Efektem tego łańcucha zdarzeń mogą być upadłości firm i likwidacja miejsc pracy.
"DGP": Dopłaty do wynagrodzeń stanowiły do tej pory zachętę do zatrudniania niepełnosprawnych. Czy po ich zmianie pracodawcy dalej będą chętnie przyjmować ich do pracy?
J.Z.: Wobec przyjętych obniżek będzie to bardzo trudne. Na początku na pewno będzie widoczny wzrost zatrudnienia na otwartym rynku pracy, który będzie wynikał tylko ze zmiany klasyfikacji pracodawców, którzy po rezygnacji ze statusu ZPChr staną się pracodawcami otwartego rynku pracy. Jest to jednak tylko pusta statystyka, która nie będzie się wiązać z żadnym tworzeniem nowych miejsc pracy. Należy też pamiętać, że już obecnie pracodawcy otwartego rynku pracy mogli otrzymywać w pewnych sytuacjach takie samo dofinansowanie jak ZPChr. Mimo to nie było widać znaczącego wzrostu liczby nowych miejsc pracy dla osób niepełnosprawnych, a jeśli już powstawały, to w większości w ZPChr. Dlatego w dłuższej perspektywie czasu nie należy się spodziewać, aby liczba pracujących osób z niepełnosprawnością rosła.
Więcej w Dzienniku Gazecie Prawnej z 21 listopada 2013 r.
Źródło: www.niepelnosprawni.pl
Data opublikowania: 2013-12-05
Senat 4 grudnia br. przyjął na posiedzeniu plenarnym uchwałę w sprawie tzw. ustawy okołobudżetowej. Ustawa została przyjęta w całości bez zgłoszonych w trakcie posiedzenia poprawek. Oznacza to, że Senat zaakceptował przyjęte przez Sejm i dyskutowane na ostatnim posiedzeniu senackiej Komisji Budżetu i Finansów Publicznych zmiany w zasadach finansowania zatrudnienia osób z niepełnosprawnością.
Wniosek mniejszości zgłoszony przez senatora Henryka Ciocha (PiS) został odrzucony przez Senat.
- Przyjęcie tej ustawy grozi upadkiem spółdzielczości. Te zmiany nie powinny następować w ten sposób, taki tryb jest niepoprawny legislacyjnie - mówił senator uzasadniając wniosek.
Zrezygnować z lekkiego stopnia
Wśród zgłoszonych przez senatorów poprawek znalazła się propozycja Andrzeja Kobiaka (PO), który proponował, by rozróżnić zakłady pracy chronionej na te, które faktycznie, pobierając dotacje, dbają o pracowników z niepełnosprawnością oraz na te, które nie robią tego realnie. Te pierwsze należałoby według senatora dotować wyżej, a te drugie powinny, według niego, wejść na otwarty rynek pracy.
Z kolei senator Marek Borowski (PO) proponował, by zmienić zasadę dofinansowania pracowników ze specjalnymi schorzeniami.
- Wśród tych osób są te ze znacznym, z umiarkowanym i lekkim stopniem niepełnosprawności i dofinansowanie dla wszystkich wynosi 600 zł. Może należałoby pozostawić tę kwotę dla pracowników ze znacznym stopniem, a dla pozostałych zmniejszyć - mówił Borowski.
Na prosty fakt, jakim jest mniejsza ilość pieniędzy, zwrócił uwagę Jan Filip Libicki (PO).
- Od ośmiu lat, od kiedy jestem parlamentarzystą, naszym docelowym zadaniem było zrównanie rynków - przypomniał senator.
Jego propozycja zmiany opierała się na rezygnacji w systemie orzecznictwa z lekkiego stopnia, tak, by dofinansowanie rozłożyć tylko na stopień umiarkowany i znaczny.
- Czy dziś dofinansowanie idzie do pracodawcy czy do pracownika? - pytał Libicki.
Zwrócił też uwagę na potrzebę nowego dokumentu w zamian za nowelizowaną już ponad 50 razy ustawę o rehabilitacji.
Osoby niepełnosprawne przejmie rynek otwarty
- Nie tak ma wyglądać solidarność z osobami niepełnosprawnymi, że będziemy dawać coraz więcej, a zatrudnienie będzie na tak niskim poziomie. Jeśli nie zrobimy nic, to zabraknie środków dla bardzo ważnych działań organizacji pozarządowych i samorządów - apelował senator Mieczysław Augustyn (PO).
Wiceminister finansów Hanna Majszczyk, uzasadniając zmiany w dofinansowaniach, podkreśliła, że zatrudnienie osób niepełnosprawnych nie spadnie, gdyż przejmie tę funkcję rynek otwarty.
- To dalej będzie pracownik dotowany, a więc atrakcyjny dla pracodawcy - zaznaczyła.
Jarosław Duda, pełnomocnik rządu ds. osób niepełnosprawnych, apelując do senatorów o przyjęcie ustawy bez poprawek, przypomniał, że wymagają tego przepisy unijne.
- Mam obawy o to, czy Unia pozwoli nam notyfikować nasz polski system. Firmy zatrudniające osoby z niepełnosprawnością nie mogą opierać się tylko o pomoc publiczną. W planie PFRON w przyszłym roku na dofinansowanie do zatrudnienia mamy 3 mld 150 mln, w tym roku było 3 mld 50 mln. Zdjęliśmy 100 mln z samorządów, a to są pieniądze np. na dostosowanie łazienek dla osób z niepełnosprawnością i zdjęliśmy 100 mln z programów celowych Funduszu, a to jest np. dofinansowanie do usług asystenta - mówił minister Duda. Za godną zapamiętania pełnomocnik uznał propozycję senatora Borowskiego. - Być może w nowelizacji ustawy o rehabilitacji, którą planujemy na 1 kwietnia, weźmiemy takie rozwiązania pod uwagę - powiedział.
56 senatorów głosowało za przyjęciem uchwały, a 30 było przeciwko.
Od 1 kwietnia 2014 r. będą obowiązywać takie same kwoty dofinansowań do wynagrodzeń osób z niepełnosprawnością na rynku otwartym i chronionym: 1800 zł dla pracownika ze znacznym stopniem niepełnosprawności, 1125 zł z umiarkowanym oraz 450 zł z lekkim stopniem. Pracodawcy zatrudniający osoby ze schorzeniami specjalnymi otrzymają dodatkowe dofinansowanie w wysokości 600 zł.
Źródło: Rzeczpospolita/www.baza-wiedzy.pl
Data opublikowania: 2013-12-13
Jakie normy czasu pracy należy stosować wobec pracowników z umiarkowanym lub znacznym stopniem niepełnosprawności po wyroku Trybunału Konstytucyjnego z 13 czerwca 2013 n? Czy obecnie, aby skrócić normy, szef może żądać przedłożenia zaświadczenia lekarskiego o celowości ich stosowania? - pyta czytelnik Rzeczpospolitej.
Tak - odpowiada dziennik "Rz". Co do zasady pracowników niepełnosprawnych w stopniu znacznym lub umiarkowanym nadal obowiązują normy czasu pracy wynoszące 8 godzin na dobę oraz 40 godzin w tygodniu. Jeżeli lekarz uzna za celowe skrócenie czasu pracy, to niepełnosprawny będzie wykonywał zadania odpowiednio przez 7 godzin na dobę oraz 35 w tygodniu. Zasady te będą obowiązywały do 9 lipca 2014 r. włącznie.
Do 31 grudnia 2011 r. czas pracy osoby niepełnosprawnej w stopniu znacznym lub umiarkowanym wynosił 7 godzin na dobę i 35 godzin tygodniowo. W wyniku nowelizacji ustawy z 27 sierpnia 1997 r. o rehabilitacji zawodowej i społecznej oraz zatrudnianiu osób niepełnosprawnych (tekst jedn. Dz.U. z 2011 r. nr 127, poz. 721 ze zm., dalej ustawa o rehabilitacji) czas pracy zmienił się na 8 godzin na dobę i 40 tygodniowo. Utrzymano jednak pewne złagodzenie. Jeśli lekarz przeprowadzający badania profilaktyczne pracowników, wydał tej osobie zaświadczenie o celowości stosowania skróconej normy, wtedy jej czas pracy wynosi 7 godzin na dobę i 35 na tydzień. Te reguły nie dotyczą niepełnosprawnych zatrudnionych przy pilnowaniu oraz pracowników, którym na ich wniosek lekarz medycyny pracy lub ten sprawujący opiekę nad tą osobą zgodził się na stosowanie norm powszechnych.
Art. 15 ust. 2 ustawy o rehabilitacji zaskarżono do Trybunału Konstytucyjnego. 13 czerwca 2013 r. wydał on wyrok (K17/11), w którym uznał, że uzależnienie stosowania skróconego czasu pracy niepełnosprawnych od uzyskania zaświadczenia lekarskiego o celowości stosowania skróconej normy czasu pracy jest niezgodne z art. 2 w związku z art. 69 konstytucji. Tym samym przepisy dotyczące czasu pracy stracą moc obowiązującą z 10 lipca 2014 r. tj. po upływie 12 miesięcy od ogłoszenia wyroku w Dzienniku Ustaw (Dz.U. z 2013 r. poz. 791).
Więcej w Rzeczpospolitej z 5 grudnia 2013 r.
Źródło: Dziennik Gazeta Prawna/www.baza-wiedzy.pl
Data opublikowania: 2013-12-06
Niepełnosprawni mogą obniżyć koszty prowadzenia własnej firmy. Osoba legitymująca się orzeczeniem o znacznym lub umiarkowanym stopniu niepełnosprawności może skorzystać z dwóch rodzajów ulg w opłacaniu składki zdrowotnej z działalności gospodarczej - czytamy w Dzienniku Gazecie Prawnej.
Składkę zdrowotną można obniżyć niekiedy aż do zera. Warunkiem jest, aby własny biznes był jedynym źródłem przychodu niepełnosprawnego. Składkę zdrowotną płaci on wtedy w wysokości nieprzekraczającej kwoty należnej zaliczki na podatek dochodowy od osób fizycznych (art. 82 ust. 10 ustawy zdrowotnej). Ulga ta nie dotyczy więc ryczałtowców i opodatkowanych w formie karty podatkowej. Należy pamiętać, że uprawnienie to przysługuje tylko w tych miesiącach, w których należna zaliczka jest niższa niż obowiązująca składka, czyli w tym roku mniej niż 261,73 zł. Jeśli zaliczka wynosi w danym miesiącu np. 100 zł, to właśnie taka będzie kwota składki zdrowotnej. Jeśli biznesmen w danym miesiącu nie osiągnął dochodu, to zaliczka na podatek dochodowy wynosi 0 zł, a zatem nie musi płacić na NFZ.
Nie jest to równoznaczne ze zwolnieniem z obowiązku odprowadzania składki zdrowotnej. Chodzi tylko o sposób ustalania jej wysokości, który może prowadzić do jej nieopłacenia. Zauważmy, że ulga ta przełamuje zasadę niepodzielności składki zdrowotnej. Normalnie przedsiębiorca płaci składkę w pełnej wysokości (wspomniane 261,73 zł), choćby działał w danym miesiącu tylko przez kilka dni, bo w pozostałe był np. chory lub zawiesił biznes.
Druga ulga polega na całkowitym zwolnieniu ze składki zdrowotnej niepełnosprawnego ze znacznym lub umiarkowanym stopniem, gdy:- przychody z własnego biznesu nie przekraczają miesięcznie połowy najniższej emerytury, lub- opłaca on podatek dochodowy w formie karty podatkowej.
Przedsiębiorcy mogą skorzystać z jeszcze jednej formy zwolnienia od składki zdrowotnej, z tym że nie jest ona zarezerwowana wyłącznie dla niepełnosprawnych. Prawo do niej mają emeryci i renciści. Przesłanki są podobne, tzn.:
- dodatkowe przychody z własnego biznesu nie mogą przekroczyć miesięcznie połowy najniższej emerytury, lub
- zainteresowany opłaca podatek dochodowy w formie karty podatkowej.
Dodatkowym warunkiem jest to, aby pobierana emerytura lub renta nie była wyższa od miesięcznego minimalnego wynagrodzenia (w 2013 roku - 1600 zł, a w 2014 roku - 1680 zł). Jest to rozwiązanie np. dla rencisty, który ma jedynie lekki stopień niepełnosprawności i pobiera niskie świadczenie.
Osoba, która chce skorzystać z tych ulg, musi wypełnić deklarację ZUS DRA, wpisując 0 zł lub odpowiadającą zaliczce na PIT kwotę składki zdrowotnej. Ulga może przysługiwać tylko w niektórych miesiącach, więc istotne jest, aby w razie zmiany sytuacji pamiętać o złożeniu kolejnej deklaracji. Przedsiębiorcy są bowiem zwolnieni od ich składania tylko wtedy, gdy wykazują w niej takie same wartości, jak w poprzednim miesiącu.
Omawiane preferencje dotyczą osób prowadzących pozarolniczą działalność gospodarczą lub z nimi współpracujących. Nie obejmują tych, którzy zawiesili firmę i w związku z tym nie podlegają obowiązkowo ubezpieczeniu zdrowotnemu, choć mogą przystąpić do niego dobrowolnie. Ulgi przysługujące biznesmenom w przypadku składek na ubezpieczenia społeczne mają inny charakter niż dotyczące zdrowotnych.
Niepełnosprawni mogą korzystać z refundacji obowiązkowych składek emerytalnych i rentowych, pod warunkiem że opłacają je w całości i terminowo. Kwota zwrotu zależy od stopnia niepełnosprawności:
1) 100 proc. składek emerytalnych i rentowych - przy znacznym,
2) 60 proc. składek emerytalnych i rentowych - przy umiarkowanym,
3) 30 proc. składek emerytalnych i rentowych - przy lekkim.
Refundowane są zarówno składki odprowadzane od zwykłej podstawy wymiaru, jak i te opłacane na preferencyjnych zasadach przez pierwsze dwa lata prowadzenia własnego biznesu. W 2013 roku w zwykłej wysokości wynoszą: 434,87 zł - na ubezpieczenie emerytalne i 178,22 zł - na rentowe, a preferencyjne odpowiednio: 93,70 zł i 38,40 zł.
Osoba z lekkim stopniem niepełnosprawności, która prowadzi działalność od kilku lat, w wyniku refundacji zyska miesięcznie 183,93 zł. Najpierw musi jednak w całości opłacić składki społeczne i zdrowotną. Przy umiarkowanym stopniu wsparcie wynosi 367,85 zł, a przy znacznym - składki są zwracane w całości, czyli w kwocie 613,09 zł.
Więcej w Dzienniku Gazecie Prawnej z 28 listopada 2013 r.
Źródło: Rzeczpospolita/www.baza-wiedzy.pl
Data opublikowania: 2013-12-11
Rezygnujemy ze statutu zakładu pracy chronionej. Zakładamy jednak, że nadal będziemy mieć niepełnosprawnych pracowników oraz stan zatrudnienia ogółem będzie wynosił ponad 40 osób. Wskaźnik zatrudnienia osób niepełnosprawnych będzie się kształtował w wysokości 50 proc, w tym niepełnosprawnych ze znacznym i umiarkowanym stopniem niepełnosprawności ze szczególnymi schorzeniami będzie ponad 30 proc. Czy możliwe jest dalsze udzielanie ulgi na PFRON firmom korzystającym z naszych usług? - pyta czytelnik Rzeczp ospolitej.
Tak - odpowiada ekspert współpracujący z dziennikiem "Rz". Mimo utraty statusu zakładu pracy chronionej, jeżeli firma będzie w dalszym ciągu zatrudniać minimum 25 pracowników w przeliczeniu na pełny wymiar czasu pracy i osiągać będzie wskaźnik 30 proc. osób wymienionych w art. 22 ust. 1 oraz spełni pozostałe wymogi z art. 22 ustawy o rehabilitacji, będzie w dalszym ciągu mogła być tzw. sprzedającym i udzielać ulg we wpłatach na PFRON.
Chodzi o ulgę wynikającą z art. 22 ustawy o rehabilitacji. Na tej podstawie wpłaty na PFRON ulegają obniżeniu z tytułu zakupu usługi (z wyłączeniem handlu) lub produkcji pracodawcy zatrudniającego co najmniej 25 pracowników w przeliczeniu na pełny wymiar czasu pracy, który osiąga wskaźnik zatrudnienia osób niepełnosprawnych będących osobami niepełnosprawnymi zaliczonymi do:- znacznego stopnia niepełnosprawności lub- umiarkowanego stopnia niepełnosprawności, przy równocześnie orzeczonym jednym ze schorzeń: choroba psychiczna (02-P), upośledzenie umysłowe (01-U), niewidomi (04-O), epilepsja (06-E) i całościowe zaburzenia rozwojowe (C-12) w wysokości co najmniej 30 proc, zwanego dalej "sprzedającym".
Zatem tzw. sprzedający nie musi mieć statusu zakładu pracy chronionej, żeby udzielać ulg we wpłatach na PFRON.
Więcej w Rzeczpospolitej z 2 grudnia 2013 r.
Źródło: Rzeczpospolita/www.baza-wiedzy.pl
Data opublikowania: 2013-12-16
Podmiotem uprawnionym do nadzoru prawidłowości udzielania pomocy na aktywnych niepełnosprawnych jest prezes PFRON. Wynika to z ustawy z 27 sierpnia 1997 r. o rehabilitacji zawodowej i społecznej oraz zatrudnianiu osób niepełnosprawnych (Dz.U. z 2011 r. nr 127, poz. 721 ze zm., dalej ustawa o rehabilitacji) - czytamy w Rzeczpospolitej.
Ponad pół roku temu PFRON na stronie internetowej zamieścił opis działań kontrolnych przeprowadzanych na mocy art. 22a (co do prawidłowości realizacji art. 22 ustawy o rehabilitacji), art. 25d ust. 1 (refundacja składek społecznych) i art. 26a ust. 10 (dofinansowanie do pensji niepełnosprawnych pracowników). Wynika z niej, że prezes Funduszu kontroluje prawidłowość udzielania:
- miesięcznego dofinansowania do wynagrodzeń niepełnosprawnych,
- ulg we wpłatach na PFRON udzielanych przez tzw. sprzedających, biorąc pod uwagę realizację art. 22 ustawy o rehabilitacji. Określa on warunki i zasady obniżenia wpłat na PFRON oraz refundacji składek społecznych za niepełnosprawnych przedsiębiorców i rolników.
Prezes zarządu Funduszu przeprowadza te kontrole na podstawie rozporządzenia ministra pracy i polityki społecznej z 20 grudnia 2012 r. w sprawie trybu i sposobu przeprowadzania kontroli przez organy upoważnione do kontroli na podstawie ustawy o rehabilitacji zawodowej i społecznej oraz zatrudnianiu osób niepełnosprawnych (Dz.U. z 2013 r., poz. 29, dalej rozporządzenie).
Wszyscy tzw. sprzedający i ich nabywcy wskazani w art. 22 ust. 1 ustawy o rehabilitacji mogą podlegać czynnościom kontrolnym w zakresie prawidłowości realizacji art. 22 ustawy o rehabilitacji. Czynności kontrolne nie ominą też pracodawców co do uzyskiwanego przez nich miesięcznego dofinansowania do wynagrodzenia pracownika niepełnosprawnego przysługującego ze środków Funduszu zgodnie z art. 26a-26c ustawy o rehabilitacji.
Prezes PFRON sprawdzi też dane w dokumentach składanych do Funduszu przez pracodawcę.
Ostatnią grupą, którą można skontrolować na mocy rozporządzenia, jest tzw. wnioskodawca. Tu badane będą refundacje składek społecznych opisane w art. 25a ustawy o rehabilitacji.
Zgodnie z rozporządzeniem celem kontroli jest zbadanie stanu faktycznego i prawnego przy spełnieniu przez kontrolowanego warunków określonych w ustawie o rehabilitacji, a u beneficjentów Funduszu także w zakresie zgodności z prawem kwot pomocy otrzymanej z PFRON.
Więcej w Rzeczpospolitej z 6 grudnia 2013 r.
Źródło: Rzeczpospolita/www.baza-wiedzy.pl
Data opublikowania: 2013-12-18
W katalogu wydatków, jakie pracodawca może pokryć ze środków funduszu rehabilitacji, jest m.in. podstawowa i specjalistyczna opieka medyczna ( par. 2 ust. 1 pkt. 4 rozporządzenia ministra pracy i polityki społecznej z 19 grudnia 2007 r. w sprawie zakładowego funduszu rehabilitacji osób niepełnosprawnych; tekst jedn. Dz.U. z 2013 r., poz. 1300) - czytamy w Rzeczpospolitej.
Ponieważ rozporządzenie nie precyzuje, jakie świadczenia wchodzą w ten zakres, rodzi się pytanie czy ze środków ZFRON można sfinansować pracownikom niepełnosprawnym koszt szczepień ochronnych zapobiegających zakażeniom, a także badań sanitarno-epidemiologicznych pracowników niepełnosprawnych. Jak wynika z odpowiedzi resortu pracy, choć przepisy dotyczące administrowania funduszem rehabilitacji nie zakazują finansowania z jego środków tego rodzaju kosztów, to nie można wywodzić, że jest to możliwe. Należy kierować się celem i grupą osób, które wymagają szczepień i badań. Te, które mają na celu profilaktykę związaną z pracą w narażeniu na zakażenie, dotyczą natomiast wszystkich osób pracujących w takich warunkach.
Zabiegi te nie mają żadnego związku z niepełnosprawnością. W związku z tym nie ma podstaw, żeby z tego funduszu pokryć koszty tych szczepień i badań.
Więcej w Rzeczpospolitej z 10 grudnia 2013 r.
Źródło: www.niepelnosprawni.pl
Data opublikowania: 2013-12-12
- Po ostatniej konferencji w Brukseli widać jasno, że od edukacji włączającej nie ma odwrotu - powiedział wiceminister edukacji narodowej Tadeusz Sławecki 11 grudnia br. na posiedzeniu sejmowej Komisji Edukacji, Nauki i Młodzieży.
Równocześnie wiceminister zaznaczył, że należy obalić mit, iż wprowadzenie edukacji włączającej wpłynie na likwidację szkół specjalnych. Za najważniejsze w tym procesie uznał przełamanie barier w mentalności. Minister Sławecki, informując o funkcjonowaniu edukacji włączającej i integracyjnej, podkreślił, że w 2013 r. został wykonany bardzo duży wysiłek legislacyjny w tym obszarze.
- Zniknęła np. w rozporządzeniu ws. druków szkolnych sprawa stygmatyzacji świadectw - dziecko z niepełnosprawnością musi zrealizować podstawę programową, ale różnymi metodami - mówił.
Przesunęła się także w dół granica wieku dziecka, w którym jest ono diagnozowane, co oznacza, że coraz młodsze dzieci są objęte wczesnym wspomaganiem.
- Subwencja oświatowa dla ucznia z niepełnosprawnością jest dużo wyższa niż na ucznia pełnosprawnego. Urzędy skarbowe zaangażowały się w kontrolę źle wydatkowanych subwencji i niekiedy powiaty muszą zwracać duże sumy pieniędzy w takich sytuacjach - zaznaczył wiceminister.
Według niego w latach 2014-2020 są szanse na nowe systemowe działania w obszarze edukacji włączającej.
Większość nauczycieli nieprzygotowana
Agnieszka Niedźwiecka ze Stowarzyszenia Nie-Grzeczne Dzieci zaznaczyła, że według niej edukacja włączająca nie będzie w Polsce możliwa bez wsparcia merytorycznego nauczycieli.
- Większość nauczycieli nie jest przygotowana i nie chce pracować z uczniami z niepełnosprawnością - na to wskazała kontrola NIK. Inną ważną kwestią jest to, że nie ma indywidualizacji procesu kształcenia oraz brak jest środków na realizację specjalnych potrzeb edukacyjnych. Subwencje nie zawsze trafiają do placówek, gdzie uczą się niepełnosprawne dzieci - mówiła Niedźwiecka.
Wśród problemów zgłaszanych przez rodziców wymieniła ona m.in. częste mylenie pomocy psychologicznej z rewalidacją, brak środków na finansowanie nauczycieli wspomagających i problemy z dowozem dzieci do wybranej przez rodzica szkoły.
Edukacja włączająca stawia na zindywidualizowane nauczanie na podstawie orzeczenia wydanego przez zespół orzekający w poradni psychologiczno-pedagogicznej. Uczeń, który posiada orzeczenie o potrzebie kształcenia specjalnego, niezależnie od rodzaju placówki, do której uczęszcza, ma indywidualny program edukacyjno-terapeutyczny, dostosowany do jego potrzeb rozwojowych, edukacyjnych i możliwości psychofizycznych.
Szacuje się, że w Polsce 18-20 proc. całej populacji uczniowskiej to uczniowie ze specjalnymi potrzebami edukacyjnymi.
Źródło: PAP/Rynek Zdrowia
Data opublikowania: 2013-12-05
Zmiany w ustawie o świadczeniach rodzinnych, które doprowadziły do odebrania świadczeń pielęgnacyjnych prawie 150 tys. opiekunów osób niepełnosprawnych, są niekonstytucyjne - orzekł w czwartek (5 grudnia) Trybunał Konstytucyjny. Opiekunowie stracili prawo do świadczeń w lipcu br., wskutek noweli z grudnia zeszłego roku.
Trybunał orzekł, że niezgodne z konstytucją są dwa przepisy ustawy z 7 grudnia 2012 r., które spowodowały, że 1 lipca wygasły z mocy prawa decyzje przyznające wcześniej prawo do takich świadczeń.
W obronie opiekunów stanęła rzecznik praw obywatelskich Irena Lipowicz, która zaskarżyła nowelę do TK. Jej argumenty podzielił Sejm oraz prokurator generalny. Wszyscy zgodzili się co do tego, że osoby, które podjęły ważne decyzje życiowe, np. przerwały pracę albo w ogóle nie podjęły zatrudnienia, by opiekować się niepełnosprawnym, miały prawo oczekiwać, że będą dostawać przyznane im świadczenie na niezmienionych zasadach. Stało się inaczej.
- Nowelizacja była zaskoczeniem dla osób opiekujących się osobami niepełnosprawnymi; osoby te znalazły się w swoistej pułapce życiowej - mówił w czwartek (5 grudnia) w TK Lesław Nawacki z Biura Rzecznika Praw Obywatelskich. Podkreślił, że wraz z utratą świadczenia pielęgnacyjnego osoby te straciły też prawo do opłacania im przez państwo składek na ubezpieczenia społeczne i zdrowotne.
Reprezentant Sejmu poseł PO Borys Budka przyznał w Trybunale, że naruszone zostały podstawowe wartości konstytucyjne.
Z danych Ministerstwa Pracy i Polityki Społecznej wynika, że w IV kwartale 2012 r. gminy wypłacały miesięcznie średnio 244,7 tys. świadczeń pielęgnacyjnych. Natomiast według danych na koniec lipca br., na podstawie wniosków złożonych po 2012 r., wydano niecałe 97,4 tys. decyzji przyznających świadczenie pielęgnacyjne lub specjalny zasiłek opiekuńczy, z tego ok. 92,2 tys. decyzji przyznających świadczenie pielęgnacyjne oraz 5,2 tys. specjalnych zasiłków opiekuńczych.
***
Jak podaje PAP - według wyliczeń ministerstwa pracy, przywrócenie prawa do świadczenia pielęgnacyjnego w kwocie 620 zł miesięcznie osobom, które utraciły je z początkiem lipca, będzie kosztować budżet państwa ponad 683 mln zł w 2013 r., a w roku 2014 - prawie 1 mld 367 mln zł.
(przypis redakcji "WiM")
Źródło: www.niepelnosprawni.pl
Data opublikowania: 2013-12-18
- Wyrok Trybunału nie daje podstaw do dochodzenia roszczeń o wypłatę utraconych korzyści za okres po 30 czerwca 2013 r. ani nie stwarza przesłanek do ubiegania się o nowe świadczenia przewidziane w obecnie obowiązującej ustawie o świadczeniach rodzinnych - komentuje wyrok TK ws. ustawy o świadczeniach rodzinnych Lesław Nawacki z Biura Rzecznika Praw Obywatelskich (BRPO).
Trybunał Konstytucyjny orzekł 5 grudnia br., że zaskarżone przez rzecznika praw obywatelskich przepisy o świadczeniach rodzinnych są niezgodne z konstytucją.
Prof. Irena Lipowicz, rzecznik praw obywatelskich (RPO), 24 czerwca br. złożyła do Trybunału Konstytucyjnego (TK) wniosek o stwierdzenie niezgodności art. 11 ust. 1 i 3 Ustawy z dnia 7 grudnia 2012 roku o zmianie ustawy o świadczeniach rodzinnych oraz niektórych innych ustaw z zasadami zaufania do państwa i prawa oraz ochrony praw nabytych, wynikającymi z art. 2 Konstytucji RP.
Od 1 lipca, kiedy weszła w życie nowelizacja ustawy o świadczeniach rodzinnych, wielu opiekunów osób z niepełnosprawnością straciło prawo do świadczenia pielęgnacyjnego, które nabyli na podstawie ostatecznych, bezterminowych decyzji administracyjnych. Nie mogli też otrzymać nowego świadczenia - specjalnego zasiłku opiekuńczego, gdyż nie spełniali kryteriów jego przyznawania.
- Ponieważ wraz z upływem czasu narastać będą negatywne skutki pozbawienia części osób świadczeń pielęgnacyjnych, konieczne jest szybkie podjęcie stosownych prac legislacyjnych przez podmioty dysponujące prawem inicjatywy ustawodawczej - mówi Nawacki. - Z posiadanych przez rzecznika informacji wynika, że takie działania zostaną podjęte przez rząd na wniosek ministra pracy i polityki społecznej - dodaje.
Skarga do Strasburga
Biuro prasowe Ministerstwa Pracy i Polityki Społecznej zapewnia nas, że w resorcie zostały podjęte prace nad przygotowaniem projektu ustawy, która będzie realizacją wyroku Trybunału Konstytucyjnego. - W szczególności mając na uwadze potrzebę bezzwłocznej realizacji ww. wyroku, minister pracy i polityki społecznej w dniu 9 grudnia br. zwrócił się do p. Macieja Berka, sekretarza Rady Ministrów, o powołanie zespołu do spraw opracowania rozwiązań ustawowych mających na celu realizację ww. wyroku - informuje nas biuro prasowe. Zaznacza także, że ostateczny kształt projektu ustawy będzie możliwy do przygotowania po analizie pisemnego uzasadnienia wyroku i wtedy możliwe będzie przedstawienie szczegółowych rozwiązań oraz ewentualnych skutków prawnych i finansowych tych regulacji. Wyrok Trybunału Konstytucyjnego czeka na publikację w Dzienniku Ustaw.
Mirosław Sobolewski ze Stowarzyszenia Opiekunów Osób Niepełnosprawnych "STOP Wykluczeniom" zaznacza, że wyrok ten nie daje podstaw do ubiegania się o świadczenia za okres, kiedy opiekunowie zostali go pozbawieni. - Ma powstać ustawa i - patrząc realnie - liczymy się z tym, że nie będzie to wcześniej niż kwiecień przyszłego roku. Zastanawiamy się obecnie nad składaniem pozwów cywilnych, bo wiadomo, że droga odwoławcza jest zamknięta - mówi Sobolewski. Tymczasem opiekunowie osób z niepełnosprawnością składają indywidualne skargi do Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu. - Wiem, że dotychczas ok. dziesięciu takich skarg już wpłynęło do Trybunału - zaznacza przedstawiciel organizacji opiekunów osób niepełnosprawnych. Taką skargę można złożyć do pół roku po wejściu w życie nowych przepisów, tak więc
Źródło: PAP/Rynek Zdrowia
Data opublikowania: 24-12-2013
Przez pierwsze trzy miesiące 2014 r. osoby uprawnione do świadczenia pielęgnacyjnego będą dostawać nadal dodatkowe 200 zł - zdecydował rząd. Pomoc będzie przyznawana osobom, które w styczniu, lutym lub marcu będą miały prawo do tego świadczenia.
Decyzja jest kontynuacją rządowego programu, na mocy którego obecnie uprawnione osoby otrzymują dodatkowe 200 zł - poinformowało po wigilijnym (24 grudnia) posiedzeniu Rady Ministrów Centrum Informacyjne Rządu.
Świadczenie pielęgnacyjne przysługuje matce lub ojcu, opiekunowi faktycznemu dziecka, rodzinie zastępczej oraz innym osobom, na których ciąży obowiązek alimentacyjny - przypomina CIR.
Pomoc będzie przyznawana niezależnie od dochodu i nie trzeba składać wniosku o jej przyznanie. Dodatkowe pieniądze będą wypłacane razem ze świadczeniem pielęgnacyjnym - w terminie przyjętym w danej gminie. Środki na dodatkowe wypłaty będą pochodziły z budżetu państwa z części na realizację świadczeń rodzinnych.
Obecnie osoby uprawnione do świadczeń pielęgnacyjnych otrzymują dodatkowe pieniądze w ramach programu kończącego się 31 grudnia. Resort pracy chciał, by w przyszłym roku zachować obecną wysokość świadczeń, ale już na mocy ustawy. W MPiPS przygotowywana jest nowelizacja ustawy, która podwyższy świadczenia pielęgnacyjne. Zgodnie z zapowiedziami premiera Donalda Tuska w ciągu pięciu lat osoby opiekujące się dziećmi z niepełnosprawnością będą otrzymywać świadczenie w wysokości płacy minimalnej.
Warunkiem otrzymywania świadczenia jest zrezygnowanie z zatrudnienia lub innej pracy zarobkowej w celu opiekowania się osobą z orzeczeniem o znacznym stopniu niepełnosprawności oraz wskazaniami o stałej i długotrwałej opiece lub korzystaniu z pomocy innej osoby w związku z niemożnością samodzielnej egzystencji, leczeniu, rehabilitacji i edukacji - wynika z decyzji rządu.
Świadczenie przysługuje, gdy niepełnosprawność powstała do ukończenia 18 roku życia, w trakcie nauki w szkole, szkole wyższej, nie później jednak niż do ukończenia 25. roku życia.
Program dodatkowych wypłat obejmie szacunkowo ok. 100 tys. osób miesięcznie - podało Centrum.
Część opiekunów osób niepełnosprawnych straciła prawo do świadczeń w lipcu, w wyniku nowelizacji ustawy o świadczeniach rodzinnych z grudnia 2012 r. Zgodnie z nią od lipca świadczenie pielęgnacyjne przysługuje tylko niepracującym rodzicom i najbliższym krewnym dzieci niepełnosprawnych, gdy niepełnosprawność powstała przed osiągnięciem dorosłości.
Źródło: Gazeta Prawna 49 tydzień 2013
Cztery, a nie pięć stopni konieczności sprawowania bezpośredniej opieki ma liczyć skala, od której będzie zależeć wysokość świadczenia pielęgnacyjnego. Przy pierwszym z nich wsparcie nie będzie w ogóle przysługiwało.
Ministerstwo Pracy i Polityki Społecznej przedstawiło nową wersję projektu nowelizacji ustawy z 28 listopada 2003 r. o świadczeniach rodzinnych (to jest Dz.U. z 2006 roku numer 139, pozycja 992 z późniejszymi zmianami) dotyczący zmian w pomocy dla osób zajmujących się niepełnosprawnymi członkami rodziny.
Jego zmieniona treść przewiduje, że przyznanie świadczenia pielęgnacyjnego przez gminę będzie poprzedzone nie opinią, ale decyzją wojewódzkiego zespołu do spraw orzekania o niepełnosprawności, w której będzie stwierdzał o jednym z czterech stopni konieczności sprawowania opieki (w pierwotnym wariancie było ich pięć). Mają one określać odpowiednio podstawowy, podwyższony, dodatkowy oraz pełny zakres, w jakim osoba, nad którą sprawowana jest opieka, wymaga pomocy w samoobsłudze, poruszaniu się i komunikowaniu. Wciąż jednak nie wiadomo, jaka skala będzie miała zastosowanie przy kwalifikowaniu do wspomnianych stopni.
Nowy projekt określa natomiast, że przy pierwszym jej poziomie świadczenie w ogóle nie będzie przysługiwać, przy kolejnych będzie ono wynosiło w przyszłym roku sześćset dwadzieścia złotych, siedemset sześćdziesiąt złotych oraz dziewięćset złotych miesięcznie.
Ponadto o ile wcześniej projekt nowelizacji w ogóle nie poruszał kwestii związanych z możliwością odwołania się od niekorzystnej dla opiekuna opinii wojewódzkiego zespołu, to nowa jego wersja przesądza, że takie uprawnienie nie będzie mu przysługiwać. Strona niezadowolona z jego rozstrzygnięcia będzie mogła jedynie zwrócić się do niego z wnioskiem o ponowne rozpatrzenie sprawy. Po tym, jak decyzja stanie się ostateczna, zostanie przekazana do gminy, która na jej podstawie ustali prawo do wsparcia.
Nowelizacja wskazuje też, że decyzja w sprawie konieczności sprawowania bezpośredniej opieki będzie wydawana na stałe, jeżeli stan zdrowia i wynikające z niego ograniczenia nie rokują poprawy i mają charakter trwały, lub na czas określony, ale nie będzie to mogło być dłużej niż na trzy lata. Na taki okres będzie przyznawane samo świadczenie pielęgnacyjne (przy zachowaniu zasady, że nie dłużej niż do wygaśnięcia orzeczenia o niepełnosprawności). Dziewięćset złotych ma wynosić w 2014 roku maksymalna wysokość świadczenia pielęgnacyjnego.
Etap legislacyjny. Projekt w trakcie konsultacji.
·
Źródło: Dziennik Gazeta Prawna/www.baza-wiedzy.pl
Data opublikowania: 2013-11-29
27-latka otrzymuje rentę socjalną. Matka wypłaciła jej zaległe alimenty. Czy jako osoba pełnoletnia może korzystać ze zwolnienia z PIT? - pyta czytelniczka Dziennika Gazety Prawnej.Tak - odpowiada "DGP".
W przypadku alimentów wypłacanych na rzecz dzieci warunkiem zwolnienia z opodatkowania zasadniczo jest to, że nie mogą mieć one ukończonych 25 lat. Nie zawsze jednak trzeba spełnić kryterium wieku. Ustawodawca w szczególny sposób potraktował bowiem osoby, które są uprawnione do określonych świadczeń w związku z niepełnosprawnością. Chodzi o zasiłek pielęgnacyjny, dodatek pielęgnacyjny oraz rentę socjalną. Jeśli dziecko pobiera jedno z takich świadczeń i otrzymuje alimenty od rodzica, to są one w całości zwolnione z PIT i nie ma tu znaczenia wiek dziecka. Podatniczka nie zapłaci więc podatku.
Więcej w Dzienniku Gazecie Prawnej z 19 listopada 2013 r.
Źródło: www.niepelnosprawni.pl
Data opublikowania: 2013-11-28
Do 30 listopada br. organizacje mogą przesyłać na adres Ministerstwa Pracy i Polityki Społecznej uwagi do nowego projektu ustawy o świadczeniach rodzinnych. Stawia on na zróżnicowanie kwoty świadczenia pielęgnacyjnego, aby odpowiadała ona indywidualnym potrzebom danej osoby z niepełnosprawnością, oraz odejście od wprowadzonego 1 lipca br. specjalnego zasiłku opiekuńczego.
Wprowadzona w tym roku nowelizacja ustawy o świadczeniach rodzinnych wywołała niezadowolenie w środowisku osób niepełnosprawnych, a rzecznik praw obywatelskich zaskarżył nowe rozwiązania do Trybunału Konstytucyjnego.
Ministerstwo Pracy i Polityki Społecznej (MPiPS) podjęło więc prace nad kolejnymi zmianami. "Projekt z dnia 30 października br. o zmianie ustawy o świadczeniach rodzinnych oraz o zmianie niektórych innych ustaw zakłada podwyższenie możliwej do otrzymania kwoty świadczenia pielęgnacyjnego oraz zróżnicowanie jej wysokości przez uwzględnienie indywidualnych potrzeb związanych z opieką. Zróżnicowaniu wysokości świadczenia służyć ma ocena konieczności sprawowania bezpośredniej opieki dokonywana przez zespół wojewódzki w formie opinii. Dla przedmiotowej oceny zaproponowano zastosowanie pięciostopniowej skali" - wyjaśnia w korespondencji z nami Biuro Promocji i Mediów MPiPS.
Jedno świadczenie dla wszystkich
Jak wyjaśnia dalej MPiPS, podjęte zostały prace nad zmianami przepisów dotyczących świadczeń pielęgnacyjnych i specjalnych zasiłków opiekuńczych, polegające na ujednoliceniu zasad ich przyznawania. Zmiany mają na celu wypracowanie nowych, systemowych rozwiązań w zakresie świadczeń opiekuńczych. Polegają one na standaryzacji świadczeń opiekuńczych i zagwarantowaniu, że będą one udzielane wyłącznie osobom faktycznie sprawującym opiekę.
Ministerstwo proponuje wprowadzenie jednego rodzaju świadczenia - świadczenia pielęgnacyjnego - dla wszystkich opiekunów zajmujących się niepełnosprawnym członkiem rodziny, bez względu na wiek powstania niepełnosprawności osoby, nad którą sprawowana jest opieka. To odejście od dotychczasowych rozwiązań; wprowadzony w lipcu specjalny zasiłek opiekuńczy przeznaczony był bowiem dla osób, które opiekują się dorosłą osobą niesamodzielną.
W MPiPS odbyły się dotychczas dwa spotkania z organizacjami pozarządowymi, które mogły odnieść się do proponowanych zmian, nie przyniosły one jednak oczekiwanych efektów. - Właściwie niewiele dowiedzieliśmy się na spotkaniu, które odbyło się w MPiPS 21 listopada. Dalej nie wiemy, na czym będzie polegała ocena niesamodzielności i według jakiej skali będzie się ona odbywać, a bez tego trudno odnieść się do nowych propozycji - mówi Mirosław Sobolewski ze Stowarzyszenia Opiekunów Osób Niepełnosprawnych STOP Wykluczeniom.
Organizacje spodziewały się, że na ostatnim spotkaniu Ministerstwo przedstawi rozporządzenie do proponowanych rozwiązań. Spodziewano się także rozporządzenia w kwestii wyjaśnienia terminu sprawowania opieki bezpośredniej nad osobą z niepełnosprawnością oraz warunków i trybu tej opieki. - Bez tych wytycznych projekt jest niekompletny - mówi Sobolewski.
Sporna weryfikacja
MPiPS odpowiada zaś, że obecnie trwają prace nad projektem rozporządzenia, a także nad narzędziami, które umożliwią określenie stopnia niezdolności do samodzielnej egzystencji, aby w aktach prawnych móc zdefiniować obszary owej niezdolności (np. samoobsługa, poruszanie i komunikowanie się). - Orzekanie o niepełnosprawności lub stopniu niepełnosprawności nie jest oceną stanu zdrowia osoby orzekanej, ale oceną ograniczeń możliwości jej funkcjonowania w życiu społecznym i zawodowym, będących następstwem naruszenia sprawności organizmu - podkreśla resort. - Aktualny stan tych prac nie pozwala jednocześnie potwierdzić, iż skala Barthel została wybrana jako optymalna dla wszystkich przyczyn niezdolności do samodzielnej egzystencji, zarówno w przypadku orzekania o niepełnosprawności, jak i o stopniu niepełnosprawności - dodaje biuro prasowe Ministerstwa.
Sobolewski uważa, że projekt ustawy "stawia na głowie" system świadczeń opiekuńczych, przywiązując je do stanu niesamodzielności osoby niepełnosprawnej, a nie do rezygnacji z pracy jej opiekuna. - Równocześnie Ministerstwo zastrzegło podczas spotkania, że ustawa może mieć jeszcze zupełnie inny kształt - podsumowuje przedstawiciel środowiska opiekunów dorosłych osób z niepełnosprawnością.
Niezrozumiałe jest też dla niego proponowane w ustawie rozwiązanie, zgodnie z którym niesamodzielność osoby z niepełnosprawnością ma weryfikować dodatkowo wojewódzki zespół ds. orzekania o niepełnosprawności. - Początkowo minister Seredyn mówiła, że będzie konieczna wizyta osobista w zespole, potem, że wystarczy tylko dokumentacja. Jednak nie wiem, po co ta ocena, skoro najważniejsza jest opinia lekarza orzecznika, a często taka wizyta osoby obłożnie chorej po prostu nie jest możliwa - zastanawia się Sobolewski.
Równa czy zróżnicowana?
Z kolei inną istotną kwestią dla przedstawicieli organizacji skupiających rodziców i opiekunów dzieci z niepełnosprawnością jest propozycja uchylenia w nowej ustawie zapisu "świadczenie pielęgnacyjne przysługuje, jeżeli niepełnosprawność powstała od urodzenia, przed 18. rokiem życia lub w czasie nauki w szkole". - Ten zapis powinien zostać w ustawie. Świadczenie pielęgnacyjne jest kierowane głównie do matki lub ojca dziecka i przysługuje, jeżeli jego niepełnosprawność powstała przed 18. rokiem życia lub w czasie nauki w szkole. Kierując się tą zasadą, ZUS przyznaje rentę socjalną osobie niepełnosprawnej, a do 1998 r. rodzic miał możliwość skorzystania z wcześniejszej emerytury - argumentuje Iwona Hartwich ze Stowarzyszenia "Mam Przyszłość".
- Nie można też zgodzić się na tzw. pięciostopniową skalę, od której zależeć ma wysokość świadczenia pielęgnacyjnego, ponieważ kwota powinna być równej wysokości. Świadczenie pielęgnacyjne jest zasiłkiem dla opiekuna za brak wynagrodzenia za pracę i do uzyskiwanej z tego tytułu kwoty 620 zł (obecnie) czy 1465 zł (dopiero w 2017 r.) nie można dodatkowo wykonywać pracy zarobkowej, gdyż opieka nad osobą niepełnosprawną ma być bezpośrednia i całodobowa. Kwota świadczenia pielęgnacyjnego winna być równa i ustalana przez Radę Ministrów - zrównywana z najniższym wynagrodzeniem w kraju. Jest nieporozumieniem, by o wysokości świadczenia pielęgnacyjnego decydowali lekarze, których ocena stanu zdrowia może być subiektywna - należy zwrócić uwagę, że świadczenie pielęgnacyjne dotyczy niepełnosprawności o stopniu znacznym - mówi Hartwich. - W ustawie należy dodać zapis: "W razie zbiegu uprawnień do świadczenia pielęgnacyjnego i renty lub emerytury opiekun osoby niepełnosprawnej wybiera jedno korzystniejsze świadczenie" - dodaje.
Nowelizacja przepisów zakłada, że wysokość świadczenia pielęgnacyjnego w poszczególnych latach będzie wynosić:
- w 2014 r. - do 900 zł netto (ze składką na ubezpieczenie społeczne i zdrowotne w wysokości 1229 zł),
- w 2015 r. - do 1150 zł netto (ze składką na ubezpieczenie społeczne i zdrowotne w wysokości 1560 zł),
- w 2016 r. - do 1300 zł netto (ze składką na ubezpieczenie społeczne i zdrowotne w wysokości 1775 zł).
Wysokość świadczenia pielęgnacyjnego nie może być niższa niż 620 zł i wyższa niż 1465 zł; kwoty będą weryfikowane co trzy lata.
Jolanta Martyka ze Stowarzyszenia "Razem możemy więcej" podkreśla, że kierunek prac nad ustawą jest - według niej - dobry. - Powinno być zróżnicowanie kwot, bo to wiąże się z kwestią wychwycenia nakładu pracy w opiece nad dzieckiem. Ale nie do końca zgadzamy się, by startować z poziomu 620 zł; chcielibyśmy, by to było 820 zł - mówi Martyka.
Nowe przepisy miałyby wejść w życie od 1 stycznia 2014 r. "Ponieważ nie upłynął jeszcze termin na zgłaszanie uwag do projektu ustawy o zmianie ustawy o świadczeniach rodzinnych oraz o zmianie niektórych innych ustaw, trudno dokładnie określić, kiedy przedmiotowy projekt zostanie przekazany do konsultacji. Niewątpliwie powinno to nastąpić w sytuacji, w której zakończone zostaną co najmniej konsultacje nad projektem samej ustawy i znany będzie jej ostateczny projektowany kształt - pisze w korespondencji MPiPS.
Szczegóły projektu na stronie MPiPS.
Źródło: www.hfhr.pl
Data opublikowania: 2013-12-18
HFPC zwróciła się do Prezesa Związku Banków Polskich z pytaniem, czy bankomaty i terminale płatnicze, z których korzystają klienci banków w Polsce, dostosowane są do potrzeb osób niewidzących i niedowidzących.
W kwietniu tego roku Komitet Praw Osób z Niepełnosprawnościami ONZ wydał opinię, w której stwierdził, że brak dostosowań dla osób niedowidzących i niewidzących w zakresie usług bankowych stanowi naruszenie Konwencji o Prawach Osób z Niepełnosprawnościami.
Komitet rozpatrywał sprawę dotyczącą klientów węgierskiego banku. Klienci, pomimo tego, że płacili za posiadanie kart bankomatowych, to z uwagi na brak dostosowań bankomatów dla osób niewidzących nie mogli samodzielnie wypłacać pieniędzy. Bankomaty nie były wyposażone w napisy w alfabecie Braille'a ani w głosową instrukcję obsługi.
Pomimo tego, że Polska, która ratyfikowała Konwencję w 2012 r., nie uznała jurysdykcji Komitetu w sprawach dotyczących naruszeń Konwencji, to opinia Komitetu wyznacza standard ochrony praw osób niewidomych lub słabowidzących, który powinien być przestrzegany przez wszystkie państwa strony Konwencji.
"W opinii Komitetu, państwo które ratyfikowało Konwencję, jest zobowiązane wprowadzić minimalny standard dostępności usług bankowych, w tym usług świadczonych z wykorzystaniem bankomatów, dla osób niewidomych lub niedowidzących" - mówi dr Dorota Pudzianowska, prawniczka HFPC.
"W kontekście świadczenia usług bankowych szczególnie ważne jest, aby dostępność tych usług była zagwarantowana nie tylko osobom mającym trudności w poruszaniu się, co jest bardzo istotne, ale by możliwość pełnego korzystania z oferty instytucji finansowych miały osoby z różnymi rodzajami niepełnosprawności, w tym osoby niewidzące lub niedowidzące" - czytamy w wystąpieniu.
Źródło: "Pochodnia" Styczeń 1957
Kończąc swoją pracowitą, ale niezbyt owocną w wyniki kadencję, Stary Rok przekazuje i zobowiązuje Nowy Rok do załatwienia niewidomym następujących spraw:
- utworzenia Krajowego Związku Spółdzielni Niewidomych,
- zorganizowania przynajmniej pięciu nowych spółdzielni,
- przeszkolenia na kursach i przywarsztatowo oraz zatrudnienia około sześciuset osób,
- rozwinięcia pracy chałupniczej,
- zwiększenia zatrudnienia niewidomych w przemyśle kluczowym,
- wyłączenia dla niewidomych odpowiednich, długofalowych asortymentów produkcji,
- zaopatrzenia naszych spółdzielni w odpowiedni park maszynowy, oprzyrządowania, narzędzia pracy i surowce oraz zlikwidowania przestojów,
- ustalenia właściwych norm,
- skrócenia czasu pracy,
- podwyższenia zarobków,
- zwolnienia od podatków: obrotowego, dochodowego i od wynagrodzeń,
- poprawienia warunków lokalowych poprzez rozpoczęcie budowy nowych obiektów przemysłowych, internatów, mieszkań dla rodzin, uzyskania rocznej puli mieszkań z gospodarki komunalnej i adaptacje obecnych pomieszczeń warsztatowych.
W zakresie świadczeń socjalno - bytowych należy:
- uzyskać specjalne świadczenia wyrównawcze dla wszystkich niewidomych z tytułu braku wzroku,
- powiększyć o sto procent dodatek rodzinny dla dzieci niewidomych lub dzieci niewidomych rodziców,
- zapewnić stałą zapomogę dla niewidomych z dodatkowym kalectwem, na przykład: bezrękich, głuchociemnych, cierpiących na bezwład kończyn, a także dla osób niepobierających renty, a żyjących w ciężkich warunkach,
- uzyskać zniżki na koleje i inne środki komunikacji,
- objąć bezpłatnym leczeniem wszystkich niewidomych i ich rodziny,
- zwiększyć liczbę miejsc w sanatoriach,
- zaopatrzyć wszystkich potrzebujących w protezy i okulary,
zorganizować rekonwalescentorium dla ociemniałych, którzy świeżo utracili wzrok.
Dla masażystów, muzyków, pracowników umysłowych, nauczycieli i telefonistów stworzyć takie warunki pracy i płacy, które zapewniłyby im podnoszenie kwalifikacji i spokojne, dostatnie życie.
Dla posiadaczy prywatnych warsztatów - zorganizować zaopatrzenie w maszyny, surowiec oraz jak najdalej idące ułatwienia w prowadzeniu tych warsztatów.
We wszystkich wyżej wymienionych sprawach Zarząd Główny PZN wystąpił do odpowiednich władz, uzyskując z ich strony przychylne ustosunkowanie się. Niezależnie od tego przedstawiono nasze postulaty w formie memoriału przewodniczącemu Rady Państwa - Aleksandrowi Zawadzkiemu.
Wreszcie "Staruszek" przekazuje wraz ze zobowiązaniem się przez "Nowonarodzonego" zorganizowania domu wczasowego w Muszynie pod Krynicą oraz poleca uzyskanie drugiego domu nad morzem, rozprowadzenie ośmiuset zegarków i budzików ze zmniejszoną odpłatnością, trzydziestu maszyn pichtowskich i dwudziestu czarnodrukowych, psów - przewodników , białych lasek i innych pomocy rzeczowych, które chociaż w skromnym zakresie ułatwią nam życie.
No cóż - wobec zapowiedzi wyzbywania się tylu zapasów, nagromadzonych jak w rogu obfitości, pozostaje nam tylko ufać i cierpliwie czekać na realizację. Nastąpi to na pewno, o ile my sami zespolimy nasze wysiłki w nadchodzącym roku i nie będziemy niepotrzebnie tracić sił i czasu na zbędne i błahe sprawy, o ile będziemy bardziej konstruktywnie myśleć i aktywniej niż dotąd pracować - czego w nadchodzącym Nowym Roku 1957 z całego serca życzy Wam i sobie
Dział Produktywizacyjny PZN
Źródło: "Pochodnia" marzec 1956
Modest Sękowski
Wybitny działacz społeczny
Twórca i prezes Lubelskiej Spółdzielni Niewidomych
Przewodniczący Zarządu Okręgu PZN w Lublinie
Członek Wojewódzkiej Rady Narodowej
Było ich zaledwie dziesięciu. Wszyscy byli wychowankami Zakładu dla Niewidomych w warszawskich Laskach. Z Zakładu tego wynieśli pewien zapas wiadomości nabytych w szkole, dobrze opanowany zawód szczotkarski, a ponadto ogromny ładunek energii i nieprzepartą wolę zmierzenia się z życiem. Osiedlili się w Lublinie i tam rozpoczęli swoje dzieło, które dziś właśnie, czyli 13 lutego, obchodzi dziesięciolecie swojego istnienia i nosi zaszczytne miano jednej z najlepszych spółdzielni w naszym kraju. Spółdzielnia ta posiada obecnie warsztaty produkcyjne, dobrze zaopatrzone magazyny o sprawnie działające biuro. Zatrudnia sto dwadzieścia osiem osób, w tym sto pięć z nich to pracownicy niewidomi.
Wszystko to, jak mówi prezes Modest Sękowski, powstało "z niczego", to znaczy z ogromnego wysiłku dziesięciu młodych zapaleńców, którzy przybywszy do Lublina nie posiadali ani własnego lokalu, ani też dostatecznych funduszy na zakupienie surowca i zorganizowanie kolektywnej produkcji. Ponadto we wszystkich swoich poczynaniach natrafiali na wielki opór lubelskiego społeczeństwa, które niewidomych nie znało, nie rozumiało ani nie wierzyło w żadne ich możliwości. Założyciele spółdzielni wypełnili więc i na tym odcinku pracę pionierską, mającą ogromne znaczenie dla całokształtu sprawy niewidomych w Polsce.
Najpełniejsze pojęcie o osiągnięciach na tym polu daje wymowne porównanie obywatela Sękowskiego, który stwierdził: "społeczeństwo lubelskie z ugoru, jakim było dziesięć lat temu, stało się żyzną ziemią". Istotnie, w czasie mojego dwudniowego pobytu w Lublinie niejednokrotnie obserwowałam przyjazny stosunek ludzi widzących do niewidomych oraz ich bezpretensjonalną życzliwość w podejściu do naszych spraw. uroczystościach, związanych z dziesięcioleciem spółdzielni niewidomych wiedział cały Lublin, dwukrotnie bowiem pisała o nich prasa, Polskie Radio zaś przysłało swoje mikrofony na akademię, która była centralnym punktem tych uroczystości.
W przeddzień akademii odbyło się walne zebranie spółdzielni, które, harmonizując z ważnością chwili, miało również charakter poważny i niemal uroczysty. Po zebraniu odbyła się dyskusja nad planem pięcioletnim. We wszystkich wypowiedziach dominowała troska o człowieka i ambitna dążność do tego, by najbliższą pięciolatkę uczynić nowym etapem maksymalnych osiągnięć spółdzielni.
Sala teatralna w Domu Oficera wypełniała się coraz bardziej. Tu właśnie ma rozpocząć się za chwilę akademia, na którą poza członkami spółdzielni przybyło liczni goście. Są wśród nich przedstawiciele Partii, CZSP, Zarządu Głównego PZN, władz wojewódzkich i miejskich, delegaci wielu organizacji społecznych, a także pracownicy kilku bratnich spółdzielni dla niewidomych. Zasadniczym punktem części oficjalnej był referat prezesa Modesta Sękowskiego. Było to jednak przemówienie, w którym nie można było się dopatrzyć niczego oficjalnego. W prostych i niewyszukanych słowach opowiadał kolega Sękowski historię swojej spółdzielni. Nie szafował pustymi frazesami i nie zasypywał swoich słuchaczy zawrotnymi liczbami. Jego przemówienie tchnęło jakimś opanowanym spokojem, który zdaje się cechować całokształt pracy tej spółdzielni. A jednak z wielkim podziwem słuchało się słów, obrazujących rozwój tej placówki.
Jej zaczątek tkwi w chałupniczej produkcji szczotek z wziętych w komis surowców. W grudniu 1945 roku dziesięć osób podpisało statut spółdzielni, która rozpoczęła swoją egzystencję pod patronatem Polskiego Czerwonego Krzyża, zaś od stycznia 1946 roku uzyskała osobowość prawną. Dzięki intensywnie prowadzonej akcji werbunkowej liczba pracowników spółdzielni wzrastała z każdym rokiem. Zarząd spółdzielni dokładał wszelkich starań, aby życie pracowników uczynić coraz łatwiejszym we wszystkich jego dziedzinach. Położono ogromny nacisk na pracę wychowawczą i oświatową, zorganizowano dokształcanie w zakresie szkoły podstawowej. Produkcję realizowano w sposób jak najbardziej planowy, wskutek czego spółdzielnia lubelska nie ma przestojów, daje wystarczające zarobki pracownikom, a ponadto akumulacja kapitału rokrocznie wzrasta. Obniżka kosztów własnych i wielopłaszczyznowe współzawodnictwo to również poważne źródła tej akumulacji. Z końcem sierpnia 1955 roku zysk brutto za rok ubiegły wynosił dwa miliony sześćset pięćdziesiąt siedem tysięcy złotych. Podatku dochodowego zapłacono milion sześćset dwadzieścia cztery tysiące, a obrotowego - dziewięćset osiemdziesiąt tysięcy złotych. Zysk netto wyniósł raz milion trzydzieści trzy tysiące złotych.
Myślę, że liczby te najdobitniej świadczą o pracy zarówno zarządu spółdzielni, jak o postawie całej załogi. Dlatego też z niekłamanym entuzjazmem powitali zebrani długą listę nagrodzonych pracowników, a szczególnie serdecznie oklaskiwali gratulacyjną depeszę przewodniczącego Zarządu Głównego PZN, który jednocześnie zawiadomił, iż prezydium Zarządu przyznało obywatelowi Modestowi Sękowskiemu nagrodę w postaci radioodbiornika.
Część artystyczna była jakby uzupełnieniem referatu i udokumentowaniem słów o poważnym traktowaniu pracy kulturalno - oświatowej. Wysłuchaliśmy bogatego repertuaru w wykonaniu zespołu instrumentalnego, wielu piosenek w wykonaniu chóru spółdzielczego i kilku dobrych solowych recytacji. Doskonałym uświetnieniem programu artystycznego były występy zaproszonych gości - Ryszarda Gruszczyńskiego i Edwina Kowalika.
Milkną ostatnie oklaski, uroczystości skończone. Opuszczając salę, zatrzymujemy się przed tablicą, na której widnieje napis: "Dziesięć lat istnienia spółdzielni niewidomych to poważny wkład w budowę podstaw socjalizmu". Tak, zgadzam się z tym hasłem, lecz jednocześnie nasuwa mi się refleksja o głębokiej współzależności zjawisk, bo przecież właśnie socjalizm warunkuje powstanie i rozwój tej spółdzielni.
Źródło: Pochodnia, wrzesień 1965
W jednym z numerów "Pochodni" zamieściliśmy artykuł Mariana Ostojewskiego (członka Zarządu ZSN), poświęcony lubelskiej spółdzielni niewidomych, która zaczęła się organizować już w jesieni 1945 roku i jako pierwsza spośród placówek tego typu we wrześniu tego roku obchodzi dwudziestolecie swojego istnienia. Spółdzielnia ta ma na swym koncie wiele pięknych osiągnięć. Z okazji jubileuszu poprosiliśmy o rozmowę jej prezesa - Modesta Sękowskiego - pełniącego tę funkcję, ku zadowoleniu całej załogi, od dwudziestu lat, to jest od samego początku istnienia spółdzielni. Przejdźmy zatem do pytań.
- Panie Prezesie, czytelnicy naszego czasopisma na pewno chcieliby zapoznać się z kilkoma charakterystycznymi liczbami, obrazującymi rozwój spółdzielni lubelskiej. Proszę więc o ich podanie.
- Spółdzielnia nasza w ostatnich latach rzeczywiście rozwija się w bardzo szybkim tempie. Ten burzliwy rozwój datuje się zwłaszcza od czasu, kiedy przeprowadziliśmy się do nowego obiektu produkcyjnego, to jest od roku 1963. Świadczy o tym najlepiej wzrost wartości produkcji. W roku 1962 wartość produkcji wynosiła dwanaście milionów złotych. W tym roku natomiast damy krajowi produkty o wartości dwudziestu pięciu milionów złotych. Tak więc w ciągu trzech lat nastąpiło podwojenie produkcji. Na rok 1966 planujemy produkcję o wartości trzydziestu milionów.
Obecnie spółdzielnia zatrudnia trzysta czterdzieści osób, w tym dwustu pięćdziesięciu niewidomych. W bieżącym roku w związku z szybkim tempem rozwoju spółdzielni przyjęliśmy do pracy sześćdziesięciu niewidomych. W czwartym kwartale tego roku wprowadzamy do produkcji nowy asortyment. Będą to bezpieczniki do samochodów i do innych maszyn pojazdów mechanicznych. Pozwoli to na zatrudnienie jeszcze w tym roku od dwudziestu do trzydziestu niewidomych, przeważnie młodych - absolwentów szkół specjalnych.
- Wiadomo mi, że w spółdzielni lubelskiej pracuje znaczna grupa niewidomych z dodatkowymi kalectwami. Proszę więc o kilka słów na ten temat.
- W naszej spółdzielni zatrudniamy pięciu niewidomych, niemających obydwu rąk. Przy pracy posługują się protezami. Jest też spora grupa niewidomych jednorękich lub takich, którzy przebyli ciężkie choroby, jak gruźlica, astma i inne. Niewidomi z dodatkowymi kalectwami otaczani są specjalną opieką. Rodzaje prac oraz normy dostosowane są do ich możliwości technicznych i warunków zdrowotnych. Niewidomi bez obydwu rąk wykonują na przykład zaciskacze do krwiobiegu dla przemysłu farmaceutycznego, kontrolują przy pomocy specjalnych urządzeń jakość sznurów elektrotechnicznych, wykonują także inne, przeważnie drobne detale.
Tak znaczną grupę niewidomych z dodatkowymi kalectwami mogliśmy zatrudnić dzięki rozbudowie własnej narzędziowni, która opracowuje dla nich odpowiednie oprzyrządowanie. Kiedy już jesteśmy przy narzędziowni, to warto podkreślić, iż skonstruowany w niej został prototyp maszynki do stalowych kapsli. W najbliższym czasie maszynkę tę otrzyma każdy niewidomy, zatrudniony w naszej spółdzielni przy kapslach. Wykleja ona denka metalowych foremek, a następnie nakłada na nie korkowe krążki. Obsługujący maszynkę kontroluje tylko właściwość jej działania. W najbliższym czasie planujemy dalszy poważny rozwój narzędziowni.
- Jakie więc, Panie Prezesie, macie plany na przyszłość?
- Przede wszystkim chcemy jak najprędzej zatrudnić tych wszystkich niewidomych, którzy na terenie Lubelszczyzny oczekują jeszcze na pracę. Problem ten planujemy rozwiązać całkowicie do roku 1968. Zadanie to u łatwi nam nowy obiekt, tym razem socjalny, którego budowę rozpoczynamy już pod koniec tego roku. Planowany koszt obiektu - sześć milionów złotych. Zamieszka w nim siedemdziesięciu pięciu niewidomych, przy czym pokoje będą tylko dwuosobowe. Do nowego obiektu przeniesione będą również: świetlica, stołówka, kuchnia, gabinety lekarskie, itp. Dzięki temu wzrośnie poważnie powierzchnia produkcyjna w dotychczasowym obiekcie.
W zakresie produkcji w najbliższym czasie położymy główny nacisk na modernizację szczotkarstwa. Chcemy tu wprowadzić półmechanizację. Uczynimy także wszystko, aby nasze wyroby szczotkarskie były jak najbardziej dostosowane do potrzeb rynku. Zamierzamy więc wprowadzić nowe wzory, opakowania, itp. Planujemy poważną rozbudowę działu elektrotechnicznego. Wprowadzimy nowe rodzaje sznurów. Jak już wspomniałem, zawarliśmy umowę na produkcję bezpieczników samochodowych, a w najbliższym czasie rozpoczniemy produkcję innych detali dla przemysłu maszynowego i elektrotechnicznego. W dziale metalowym będziemy wykonywać to wszystko, co dotychczas. Nasi narzędziowcy pracują nad zabezpieczeniem praw wytłaczających metalowe kapsle. Wtedy prasy te będą mogły być obsługiwane przez niewidomych. Rozszerzenie produkcji w dziale metalowym w dużym stopniu zależne jest od rozwoju narzędziowni, toteż narzędziownia będzie nadal w głównym polu widzenia władz spółdzielni. Dotychczas mamy trudności w zdobyciu potrzebnych maszyn. Istnieją jednak realne perspektywy, że niedługo trudności te uda się poważnie złagodzić.
- I jeszcze jedno, już ostatnie pytanie. Wiadomo, że w wielu spółdzielniach niewidomych istnieje problem właściwego traktowania chałupników. Jak to zagadnienie wygląda w spółdzielni lubelskiej?
- W naszej spółdzielni chałupnicy nie mają powodów do narzekania. Staramy się maksymalnie wciągać ich do życia całego zakładu i pomagać im we wszystkich trudniejszych sprawach. Istnieje komisja do rozdziału surowców dla chałupników. Asystent socjalny bardzo często odwiedza chałupników w ich domach, bada ich potrzeby socjalne. Spółdzielnia udziela im długoterminowych pożyczek lub zapomóg na remonty mieszkań, instalacje urządzeń elektrycznych, kopanie studni, itp. Asystent czuwa również nad tym, aby chałupnicy mieli właściwe oprzyrządowanie do pracy. -
Dziękując prezesowi Modestowi Sękowskiemu za interesującą rozmowę, z okazji jubileuszu składamy na jego ręce w imieniu czytelników naszego czasopisma i redakcji serdeczne gratulacje i najlepsze życzenia dla władz spółdzielni i całej załogi.
Źródło: Publikacja własna "WiM"
Znajomy opowiadał mi, jak to w czasach PRL miał ochotę opróżnić z kolegą pół litra. Laskami wymacali jakąś bramę i weszli na półpiętro. Znaleźli zaciszny kącik, Odbili korek i przyjaźnie gwarząc przystąpili do konsumpcji.
Kiedy butelka była już opróżniona odstawili ją do kąta i usiłowali się ewakuować.
W tym momencie rozległ się groźny głos: "obywatele stać".
Okazało się, że popijawę urządzili sobie na klatce prowadzącej do komisariatu dzielnicowego MO. Biesiadowali tuż obok dyżurnego milicjanta, który cierpliwie znosił ich obecność i dopiero odstawienie pustej butelki uznał za szczyt bezczelności.
Bankietowanie w milicyjnym lokalu kosztowało ich kilkadziesiąt złotych mandatu.
Źródło: Publikacja własna "WiM"
Dopadło mnie absolutne szczęście. A było to tak. Zadzwoniła złotousta dama i zaczęła namawiać na pokaz arcynowoczesnego urządzenia, które wszystkie moje choroby, dolegliwości i strzykania przepędzi z mocą równą naszemu "Ksaweremu", tylko mam koniecznie przyjść. Rozżalony z powodu pluchy i zimna, zniechęcałem damę do tego pomysłu, ale była uparta i konsekwentna. W końcu mnie nakłoniła. Zapisałem kod wejściowy, a ponieważ miałem jakąś sprawę w okolicach tego hotelu, stawiłem się w określonym dniu i godzinie.
Cerber przy wejściu sprawdził dokładnie podany przeze mnie kod i poprosił o dowód osobisty.
O, co to, to nie, niezwykłem machać na prawo i lewo dokumentem tożsamości. Na drobny zatarg przy wejściu zjawiła się następna osoba, która pieczołowicie usadowiła mnie na krzesełku, "przecież szkoda, aby pan nie skorzystał z naszej oferty".
Pokaz rozpoczęła bardzo elokwentna dama przedstawiając się jako Ewa, konsultantka-rehabilitantka. Przedmiotem zachwytów było niewielkie urządzenie nazwane bioharmonizerem fotonowym. Pani Ewa zachwalała je, że działa nawet wówczas, gdy chory jest sceptyczny co do jego skuteczności.
- To fizyka, proszę państwa, to fizyka.
Pokaz wspomagany był filmikiem, na którym dr Robert Moskwa odziany w nieskazitelny lekarski kitel wymieniał szeroką gamę zalet fotonowego cudu.
Jako następny etap zaplanowano uwiarygodnienie efektów leczenia. Zaproszono kilka osób z publiczności, oczywiście, zgłosiłem się ochoczo jak królik doświadczalny, ponieważ mój kręgosłup pobolewał mnie od rana.
Pani "rehabilitantka" podotykała mnie ręką mamrocząc łacińskie nazwy hinduskich czakr. O, to już mnie zafrapowało. Po zakończeniu "badania" konsultantka orzekła, że jestem spięty, napięty, zdenerwowany i mam zły tonus mięśni. Potulnie orzekłem, że owszem, skoro pani tak orzekła...
- Zobaczy pan, że po sesji z harmonizerem wróci panu ruchomość stawów i ręki - obiecała.
- Bo widzi pan - tu ustawiła moje ramię na pół uniesione - nie może pan podnieść ręki.
- Ależ mogę, proszę niech pani podnosi.
- Nie, absolutnie nie, przecież czuję opór… - nie dała mi dojść do słowa.
Poprosiłem, aby urządzenie zamontowano mi na odcinku lędźwiowym kręgosłupa. Przymocowano urządzenie taśmą, ponieważ ubranie nie stanowi przeszkody w zdrowieniu i posadzono mnie na półgodzinne działanie fotonowca.
Pani nadal wartko czarowała zebranych, głównie starszych ludzi. Dwoiła się i troiła kusząc ratami, dogodnymi warunkami zakupu, korzystną umową i niebywałą okazją, ponieważ normalna cena urządzenia to 6000 zł, ale mając na względzie wiek i kondycję finansową zebranych, firma skłonna jest dać upust.
Po sali przeszedł szmer aprobaty. Taka okazja!
Wreszcie minęło owe pół godziny i pani "rehabilitantka" zdjęła z moich pleców bioharmonizera.
- Prawda, że poczuł się pan lepiej i jest pan rozluźniony - zaćwierkała uprzedzając jakiekolwiek moje słowa. W podskokach znalazła się przy mnie i podrzuciła mi do góry ramię ze słowami: zobaczcie państwo jak teraz pan wysoko unosi rękę.
Zdenerwowałem się. Kręgosłup nadal mnie bolał, z ręką kłopotów nie miałem. Co mi kobieta chce wmówić.
- Nie mam kłopotu z ruchomością ramion, a kręgosłup mnie nadal boli - udało mi się wedrzeć w nurt wymowy prezenterki.
- Pan się zablokował, uprzedził, tak nie można!
- Przecież pani mówiła, że to fizyka, tylko fizyka, a urządzenie nie reaguje na stany emocjonalne.
Pani zakończyła pokaz. Zostałem za karę pozbawiony jakiegoś należnego za przybycie gadżetu. Wychodząc zauważyłem kilka osób wypełniających umowy na zakup fotonowca. No cóż, okazałem się mniej wiarygodny od prezenterki.
Po powrocie do domu sprawdziłem, kim jest dr Robert Moskwa. Usłużne Google poinformowało mnie, że jest to aktor grający lekarza w jednym z naszych seriali.
Źródło: Publikacja własna "WiM"
Obrodziły nam liczne organizacje pozarządowe w nowym ustroju. Oj, obrodziły! Nie jestem pewien wcale, czy aż tyle tego jest za granicą, bo kiedy nawiązuje się z tą zagranicą kontakty, to w sumie natykamy się na podobne stowarzyszenia, jak nasz PZN, tyle że z mniejszą biurokracją i na mniejszym terytorium. A ostatnio, przy wrocławskich zawirowaniach w okręgu dolnośląskim i działalności w Komisji Rewizyjnej Okręgu, przyszło mi poobserwować to życie stowarzyszeniowe w różnych jego aspektach. Nawiasem mówiąc działalność ta zaowocowała ostatecznie moim awansem na zastępcę przewodniczącego tejże komisji, a właściwie - przewodniczącej (a tu mówią o dyskryminacji kobiet). I co się okazało?
A no, po pierwsze i po drugie, a może nawet po więcej - ujrzałem, że w tej dziedzinie też jest konkurencja i to nie byle jaka, bo żadne stowarzyszenie ochrony konsumenta tu nie działa. Pojawiła się oto bowiem w zawirowanym okręgu PZN Fundacja "Katarynka", która to fundacja pisze o sobie w internecie, jak następuje:
"Działamy na rzecz udostępniania kultury i wizualnej sztuki artystycznej osobom niewidomym i słabowidzącym. Organizujemy szkolenia, szerzymy ideę audiodeskrypcji, tworzymy audio przewodniki po miastach, galeriach sztuki i muzeach. Tworzymy słowne opisy do filmów, seriali, spektakli teatralnych i innych dzieł sztuki. Audiodeskrypcja, czyli słowne opisy powstające do filmów, seriali, spektakli teatralnych, czy innych dzieł sztuki. Jednak audiodeskrypcja to nie tylko film i teatr. Może ona być pomocna również w życiu codziennym. Technika ta umożliwia bowiem tworzenie audio przewodników po miastach, galeriach sztuki czy muzeach. W swojej działalności Fundacja KATARYNKA tworzy jak najwięcej takich słownych opisów, organizuje szkolenia i szerzy idee audiodeskrypcji. Aby coraz więcej wytworów kultury i sztuki wizualnej stawało się dostępnych dla osób niewidomych i słabo widzących.
Obszary działań
Przezwyciężanie trudnych sytuacji życiowych, działalność wspierająca
- Działalność na rzecz osób niepełnosprawnych Nauka, kultura, ekologia
- Kultura, sztuka, ochrona dóbr kultury i dziedzictwa narodowego - teatr - film - sztuki wizualne, wzornictwo - animacja społeczno-kulturalna
- Inne."
Podejrzewam, że nazwa Katarynka nawiązuje do nowelki Bolesława Prusa, gdzie niewidoma dziewczynka siedziała cały czas przy oknie, smutna i samotna, aż dopiero ożywiła się i znalazła radość życia, kiedy na podwórku pojawił się kataryniarz i grał. Potem już całe jej życie sprowadzało się do oczekiwania, kiedy znów przyjdzie kataryniarz. Nowelkę tę przerabiałem w szkole dla niewidomych i polonistka razem z nami analizowała ideową zawartość nowelki, odnosząc całość do nowoczesności, możliwości rzeczywistych niewidomego itp. Można by się zastanawiać, czy nazwa fundacji akurat trafna, ale obawiam się, że niewielu dziś zna nowelkę Prusa, a może Prusa w ogóle. Tak czy owak, działalność pożyteczna, warta poparcia. Na stronach Portalu Obywatelskiego Osób Niewidomych znalazłem też informację, że Katarynka organizuje wizyty niewidomych w zoo w taki sposób, że dźwięki wydawane przez dzikie zwierzęta są nagrane i można z tej pomocy przy wizytach w ogrodzie zoologicznym korzystać.
Ale ja zetknąłem się z konieczności z nieco innym aspektem sprawy. Nie wdając się zanadto w szczegóły, zaobserwowałem oto, że pracownicy okręgu, opłacani z funduszy pozyskiwanych przez PZN, spotykali się pod koniec pracy z Katarynką, udostępniali tejże bazę danych członków Związku, czyli potencjalnych kandydatów do szkolenia, o jakim pisze fundacja na swej stronie internetowej. Sprawa jest jasna: jeżeli Katarynka pozyska członków PZN na swoje szkolenia, a podobne szkolenia będzie prowadzić Związek, to siłą rzeczy ten ostatni kandydatów mieć nie będzie i może z powierzonego zadania się nie wywiązać. Jeśli do tego dodamy, że - jak wieść niesie - Katarynka próbowała przejąć lokal PZN na podstawie twierdzeń, że w lokalu PZN nic się nie dzieje, to mamy nieco mniej idealistyczny obraz sytuacji. Kiedy przychodzi czas składania aplikacji, wszystkie organizacje ubiegają się o zlecenia i w tym czasie konkurencja jest dość ostra, tyle że nie oceniają tego ani konsumenci, ani jakaś obiektywna jednostka, lecz ogłaszający konkurs, którzy - zazwyczaj arbitralnie - orzekają, że to a to stowarzyszenie spełnia warunki.
Powstaje zatem pytanie, czy można twierdzić, iż stowarzyszenia te działają w zasadzie dla dobra publicznego i nic poza tym, jeśli jedna organizacja zlecenie dostaje, a druga nie. W interesie każdej leży - co więcej - ciche czy pantoflowe przekazywanie, że oto ta i ta organizacja jest gorsza, głupsza, nie ma autorytetu itp. Jak to w konkurencji, która rzadko bywa do końca uczciwa. No, a zainteresowanym, podopiecznym, osobom korzystającym ze szkoleń i innych świadczeń, np. audiodeskrypcji, wszystko jedno. Zupełnie nie musi ich obchodzić, czyja ciocia jakiemu wujkowi załatwiła dostęp do zlecenia.
Tak więc mamy pomieszanie dziewiętnastowiecznego kapitalizmu z radzieckim komunizmem i marzeniami ludzi zaangażowanych w działalność dla dobra publicznego. Może warto by to jakoś uporządkować, tylko jak?
Źródło: Publikacja własna "WiM"
W Biuletynie Informacyjnym "Pochodni" nr 24 (69), z grudnia 2013 w relacji z Posiedzenia Zarządu Głównego PZN przeczytałem między innymi:
"Standardy i procedury
Jednym z ważniejszych tematów była sprawa wdrożenia w strukturach PZN standardów w zakresie: procedur tworzenia partnerstw, procedur organizacyjno-komunikacyjnych oraz obsługi klienta. Podsumowano zakończony niedawno projekt "Standaryzacja działalności PZN na rzecz wysokiej jakości świadczonych usług", współfinansowany ze środków Unii Europejskiej w ramach Europejskiego Funduszu Społecznego. Podjęto uchwały zalecające kierownictwu jednostek PZN wdrażanie i monitorowanie wdrażania wyżej wymienionych standardów. W ramach projektu powstały materiały szkoleniowe - trzy podręczniki, które są w posiadaniu osób przeszkolonych oraz kierownictwa okręgów.
Procedury tworzenia partnerstw i standardy organizacyjno-komunikacyjne były przedmiotem szkoleń (cztero- i sześciodniowych) kadry kierowniczej okręgów i jednostek Związku bez osobowości prawnej.
W zakresie standardów obsługi klienta odbyło się w okresie od marca do sierpnia 39 szkoleń (czterodniowych) dla 390 przedstawicieli kół. Zgłoszenia na te szkolenia leżały w gestii okręgów PZN. W przypadku standardów obsługi klienta kierownictwo okręgów PZN zostało zobligowane do monitorowania wdrażania ich w kołach, których przedstawiciele zostali przeszkoleni, oraz do sukcesywnego organizowania szkoleń dla pozostałych przedstawicieli kół (głównie prezesów i wiceprezesów).
Kierownictwo okręgów, organizując szkolenia dla pozostałych przedstawicieli kół, wykorzysta przygotowane materiały. Może także skorzystać z wiedzy i doświadczenia trenerów".
Czytałem i czytałem i nie jestem pewien, czy dobrze zrozumiałem tę informację. Bo i co u klina znaczy: "sprawa wdrożenia w strukturach PZN standardów w zakresie: procedur tworzenia partnerstw, procedur organizacyjno-komunikacyjnych oraz obsługi klienta".
Jak na mój stary mózg jest to zbyt mądre, ale może decydenci, którzy przyznają te unijne pieniądze innego języka nie rozumieją. Może też Wy go lepiej pojmiecie ode mnie. Życzę tego z całego kociego serca.
Mnie uderzyły w głowę, aż uległem zamroczeniu słowa "obsługi klienta".
Słowa: "klient", "klientela", "klientyzm" mają różne znaczenia i różne konotacje. Nie będę zajmował się kwestiami politycznymi, moralnymi, historycznymi i aktualnymi, które się z nimi wiążą. Interesuje mnie tylko i wyłącznie klient, jako osoba dokonująca zakupów w sklepach i na bazarach, korzystająca z usług szewców, czapników i prawników.
Zawsze wiedziałem i nadal chciałem wiedzieć, że PZN jest stowarzyszeniem samopomocowym, że niewidomi i słabowidzący w lokalach kół PZN, w biurach okręgów i w Instytucie Tyflologicznym w Warszawie przy Konwiktorskiej 9 są u siebie, że to ich Związek, że są jego członkami, a tu "klienci".
Właśnie, czy klienci, a może petenci, a może natręci?
Ale zaraz pomyślałem: "Ej, ty Stary Kocurze! A może się czepiasz zgodnie ze swoją kocią, wredną naturą?"
Bo przecież do sprawy można podejść zupełnie inaczej, tj. zgodnie z hasłem "Klient to nasz pan". Wtedy okazałoby się, że niewidomi i słabowidzący są paniami i panami Polskiego Związku Niewidomych. Taki pomysł... Aż mnie odrzuciło. Jak to, paniami i panami? A jakie jest miejsce właściwych pań i panów, tj. działaczy zajmujących pierwsze miejsca w kołach, w okręgach i na szczytach pezetenowskiej władzy? Czy to jakiś szaraczek nieskutecznie szukający pomocy w kole PZN ma być panem tego koła, ważniejszym od przewodniczącego zarządu? A jeżeli nie jest to możliwe w kole, to co tu mówić o okręgu? No, a na szczeblu centralnym? Toż to nonsens! Toż tam są naprawdę prawdziwe panie.
Żaden klient, żaden petent, ani żaden natręt nigdy, przenigdy nie będzie dla nich panem! Niedoczekanie jego! Toż by to świat musiał stanąć na głowie! Ci klienci, ci panowie nie mają żadnych praw, nawet nic wiedzieć nie mogą, bo wszystko jest tajne/poufne.
Kiedy przeczytałem wystąpienie wrocławskiej OKR, pozycja 5.1., utwierdziłem się w przekonaniu, kto tu jest panem/panią. Nawet przewodniczący GKR to wie i peany na jej cześć wygłasza. Pewnie też jest klientem, czyli panem, a może petentem albo natrętem.
Zgłupieć można od tego klientostwa i państwa. A wydawało się, że PZN jest stowarzyszeniem samopomocowym i statut tak tę sprawę ustawia. A tu klienci, petenci, natręci i państwo. Kto by to pojął, bo ja nie mogę.
Sklienciały Stary Kocur
Źródło: Publikacja własna "WiM"
Poniżej znajdą Czytelnicy dwa różne teksty na ten sam temat. Nawet ich autorka jest ta sama i obydwa zostały napisane w 2011 r., ale ten drugi został zaktualizowany w 2013 r. Różni się on zasadniczo od tekstu z 2011 r.
Bohaterem obydwu tekstów jest ociemniały nauczyciel historii Maciej Białek. W pierwszym tekście (pozycja 10.2.) udaje on osobę widzącą i nikt tego nie zauważa, nawet uczniowie liceum. Nasuwa się poważna wątpliwość, czy możliwe jest, żeby niewidomy udawał osobę widzącą tak dobrze, żeby nikt tego nie zauważał. Młodzież jest niezmiernie spostrzegawcza, a nauczycielowi nie przepuści żadnych mankamentów. No i grono pedagogiczne - też nie składa się z osób, które niczego nie widzą i niczego nie rozumieją. Na podstawie obserwacji niewidomych i słabowidzących w czasie wieloletniej pracy w środowisku osób z uszkodzonym wzrokiem mogę powiedzieć, że skuteczne udawanie nie jest możliwe.
Moje spostrzeżenia potwierdza drugi tekst - (pozycja 10.3.). Tu już nie ma udawania. Z pewnością niewidomemu nauczycielowi nie jest łatwo, ale może on sobie poradzić z trudnościami. Można nawet sobie wyobrazić, że przy talencie pedagogicznym i charyzmie nawet z młodzieżą ułoży prawidłowe stosunki. Ich podstawą jednak nie może być fałsz, udawanie, wzajemne okłamywanie. A przecież udawanie osoby widzącej przez ociemniałego nie świadczy o poważnym traktowaniu młodzieży i kolegów.
Trzeci tekst (pozycja 10.4.) informuje, że o Macieju Białku zostanie nakręcony film. To bardzo dobrze albo bardzo źle.
Dobrze, jeżeli podstawę filmu stanowić będzie tekst drugi, czyli realistyczny. Źle, jeżeli Maciej Białek, bohater filmu, będzie udawał osobę widzącą. Wówczas cały realizm przepadnie. Film może będzie dobry pod względem artystycznym, ale z prawdą o niewidomych nie będzie miał nic wspólnego. Będzie natomiast utrwalał mity o niezwykłych zdolnościach osób niewidomych.
Źródło: Gazeta Wyborcza / Teksty
Data opublikowania: 2011-03-24
Maciej Białek, nauczyciel historii, przez lata ukrywał, że jest niewidomy. Bał się, że straci pracę.
Od osiemnastu lat uczy historii w VIII LO w Lublinie, nie widzi od dwunastu. Choruje na zwyrodnienie barwnikowe siatkówki, wzrok tracił stopniowo. Najpierw nie widział po zmroku, potem przestał rozróżniać kolory, kontury, aż do momentu, gdy przed oczami była tylko biała mgła. Tracił wzrok i uczył się szkoły na pamięć.
Jak usłyszeć szkołę
Pamiętał rozkład ławek w klasach i układ stolików w pokoju nauczycielskim. Budynek, do którego przychodził najpierw jako uczeń, a potem jako nauczyciel, teraz musiał zacząć słyszeć. Najłatwiej było na przerwach. Bo głośno i wiadomo, gdzie są uczniowie, można ich wyminąć. Po schodach schodził pewnie, bez trzymania się poręczy. Wchodząc do pokoju nauczycielskiego, przepuszczał koleżanki w drzwiach.
Lekcję jak każdy nauczyciel zaczynał od sprawdzenia listy. - Powiedziałem, że pisanie mnie nuży, więc zatrudnię jedną osobę jako osobistego asystenta, żeby robił przy kwitach. Dla dzieciaków to było coś nowego, atrakcja, później traktowały sprawę normalnie.
Licealiści sprawdzali listę, wpisywali nieobecności i temat lekcji do dziennika.
Niektóre klasy zaczął uczyć jeszcze wtedy, kiedy widział, potem uczniów rozpoznawał po chodzie i zarysie sylwetki, a w końcu tylko po głosie. Starał się zapamiętać, gdzie każdy siedzi i mówiąc do danej osoby, patrzeć w jej kierunku. W czasie zajęć chodził między ławkami.
Jego lekcje przypominały akademickie wykłady, to uczeń decydował, co zanotuje w zeszycie. Białek śmieje się, że zawsze miał awersję do kredy - jeśli już korzystał ze szkolnej tablicy, to po to, żeby narysować wykres lub schemat. - Pamiętam kontury krajów, Księstwa Warszawskiego, Polski pierwszych Piastów...
Jako historyk szczególnie interesuje się relacjami polsko-litewskimi.
Szelest ściągania i pyknięcia kości
Na sprawdzianach jak każdy nauczyciel pilnował, czy nikt nie ściąga. Słuchał. Odgłos pisania, przekładania kartki z jednej na drugą stronę, szelest spódnicy, otwieranego plecaka. - Uczniowie nie zdają sobie sprawy, że jak nie chodzą na WF, to ich szkielecik trzeszczy w czasie gwałtowniejszych ruchów. A te pyknięcia słychać - mówi Białek. Ściągawka najczęściej znalazła się pod kartką albo w ręku ucznia. Wystarczyło tylko przesunąć dłonią.
Była uczennica: - W mojej klasie o tym, że historyk nie widzi, wiedziały chyba tylko trzy osoby. Ale oficjalnie nigdy się nie przyznał. Pamiętam, że kiedyś odpowiadałam ze ściągą na kolanach, ale nawet na nią nie spojrzałam, bo było mi głupio tak oszukiwać. Dlaczego? To facet z charyzmą, umiał złapać z nami kontakt.
A jeśli komuś się upiekło? - Może myśleli: nie złapał mnie, bo mnie lubi albo nie chce mi psuć ocen na koniec semestru - przypuszcza Białek.
Klasówki najczęściej czytał kolega Białka Wojciech Bogdan, z którym znają się jeszcze ze studiów. - Czasami Maciek mówił: zaraz, zaraz, gdzieś to już czytałem, i odsyłał mnie do konkretnej książki albo podręcznika - opowiada Bogdan.
Historyk brajla nigdy nie poznał, ale przy jego łóżku stoi auto-lector, czyli przypominające skaner urządzenie, które przekłada czarny druk na mowę syntetyczną. Dziesięć lat temu złożyli się na nie przyjaciele. Auto-lector czytał podręcznik, ale o tym, jakie zdjęcia i rysunki są na stronach, ktoś musiał opowiedzieć. Żeby Białek wiedział później, do czego odsyła uczniów.
Momentem mobilizacji były rady pedagogiczne. Informacje o frekwencji i ocenach pisali Białkowi koledzy w domu, a on uczył się ich na pamięć, tak żeby wydawało się, że czyta z kartki.
- Raz na półtora roku każdy musiał zrobić sprawozdanie z takiej rady. Wnioski były składane na piśmie, resztę zapamiętywałem, a w domu ktoś mi to łączył w całość. A jak coś trzeba było przeczytać? Prosiłem koleżankę. Mówiłem, że mam dzisiaj zapalenie spojówek i kiepsko widzę. Każdemu się może coś takiego zdarzyć, prawda? - mówi Maciej Białek. - W końcu nauczyciel jest też aktorem. Wszystko można obrócić w żart, zbagatelizować. A moje koleżanki wiedziały, że mam kiepski wzrok. Więc uchodziło mi na sucho, jak czegoś nie zauważyłem albo wpadłem na kogoś.
Czasami to wystarczało, ale niekiedy trzeba było się uciec do podstępu: - Poprosiłem pana konserwatora, żeby na tablicy w pokoju nauczycielskim przybił haczyk na wysokości klucza do klasy numer 12. Odliczając, wiedziałem, gdzie są kolejne.
Dzienniki w drewnianych przegródkach poukładane były w kolejności alfabetycznej, co ułatwiało sprawę.
Operacja zeza nie poprawiła nauczycielowi wzroku, ale dzięki temu ludzie nie zwracali już tak uwagi na jego oczy. - A w pracy myśleli, że lepiej widzę - dodaje Białek.
Całkowicie wtajemniczył tylko dwie koleżanki: biolożkę i katechetkę. Ich pomoc stała się bezcenna w czasie szkolnych wycieczek. W nieznanym terenie brał koleżankę pod rękę albo szedł blisko. - Obie dziewczyny były wtedy pannami, więc było trochę plotek w szkole na nasz temat.
Źródło: Gazeta.pl Lublin Wiadomości
Data Opublikowania: 2011-02-10 - aktualizacja: 2013-05-04
Maciej Białek w szkole pracuje od 18 lat, nie widzi od dwunastu. Wzrok tracił stopniowo. Przez pierwsze cztery lata ukrywał ten fakt, bo bał się, że zostanie zwolniony z pracy.
W VIII LO na lubelskich Bronowicach zaczyna się lekcja historii. Listę obecności sprawdza jedna z uczennic, zaznacza nieobecności w dzienniku. Później dane do wersji elektronicznej dokumentu wpisze pani z biblioteki.
Historyk Maciej Białek przez 45 minut opowiada o panowaniu pierwszych Piastów. Nie korzysta z notatek, a kiedy chce narysować kontury mapy Polski, pyta uczniów, czy tablica jest starta.
Maciej Białek wzrok tracił stopniowo. Jako nauczyciel pracuje od 18 lat, nie widzi od 12. Przez pierwsze cztery lata ukrywał ten fakt, bo bał się, że zostanie zwolniony z pracy. Prawdę znało tylko kilka osób. - Mieszkałem na tym samym osiedlu, gdzie pracuję, znałem rozkład szkolnego budynku. Po prostu starałem się chodzić wolniej i być bardziej uważnym. Ale zdarzało się, że wpadłem na słup, potknąłem się na chodniku, albo sąsiadowi wydało się, że jestem pijany, bo szedłem chwiejnym krokiem - opowiada.
W szkole uciekł się do prostej sztuczki. - Poprosiłem pana konserwatora, żeby przybił hak na tablicy wiszącej w pokoju nauczycielskim na wysokości klucza do klasy numer 12. Odliczając, wiedziałem, gdzie są kolejne - opowiada nauczyciel.
Sprawa wydała się na wycieczce, gdy pan Maciej niechcący nadepnął na sukienkę jednej z koleżanek, a potem jeszcze na coś wpadł. Usłyszał: "Chodzisz, jakbyś nie widział". Wtedy się przyznał. Ale pracy nie stracił. Obowiązków ma tyle ile inni, nie pełni jedynie roli wychowawcy.
W pierwszej chwili trudno się zorientować, że nauczyciel jest niewidomy. W czasie dyskusji kieruje twarz w stronę rozmówcy, w szkole nie korzysta z pomocy białej laski, a schodząc po schodach nie dotyka poręczy. Po mieście porusza się bez przewodnika. Podkreśla: - Przez młodych ludzi, a szczególnie swoich uczniów, jestem przyjmowany świetnie. Na lekcji mamy między sobą umowę, że nie ma ściągania. Ale jeśli na tym złapię, bo usłyszę dźwięk przewracanych kartek, to nie ma zmiłuj, stawiam jedynkę.
Czym jest utrata wzroku?
Maciej Białek nazywa to "końcem świata". Najtrudniej mu było nauczyć się prosić innych o pomoc. Do dziś żałuje, że nie widzi obrazów w kinie, bo do szóstego roku życia mieszkał obok nieistniejącego już kina Grunwald w domu żołnierza. Na początku najbardziej nie mógł się pogodzić z tym, że nie może czytać. Musiał przerwać studia doktoranckie, ale też zrezygnować z gry w brydża. - Byłem chyba jedynym niewidomym, który kupował książki, żeby czekały na lepsze czasy. Do mojego pierwszego, głośnomówiącego komputera dołożyli się przyjaciele. Dzięki zaawansowanej technice jest dziś o wiele prościej: jeśli chcę przeczytać książkę, skanuję strony, a komputer przetwarza druk na słowa - przyznaje Maciej Białek. Ale równie często klasówki uczniów odczytują mu przyjaciele lub rodzina.
Niewidomy może też ubrać się "pod kolor" dzięki urządzeniu przypominającym pilot do telewizora. Przykłada się je do materiału, żeby usłyszeć, jakiego jest koloru.
Obsługi głośnomówiącego komputera Maciej Białek przed laty uczył się od mężczyzny, który przyjeżdżał do niego z Warszawy. Był niewidomy, ale sam wychowywał trzech synów. Nie bał się też wysiłku fizycznego, wspinał się po skałkach, próbował jeździć na koniu. - Był dla mnie wzorem - mówi dzisiaj Maciej Białek.
Z czego nie musiał rezygnować? Na przykład z gotowania dla przyjaciół i wyjazdów za granicę.
Dla "Gazety"
Anna Woźniak-Szymańska, szefowa Polskiego Związku Niewidomych w Warszawie
- Niestety, w Polsce spośród osób niewidomych pracuje tylko 15 do 17 procent. W Europie ten wskaźnik sięga 50 procent. Pokutuje przekonanie, że jeśli już ktoś jest niewidomy, to musi siedzieć w domu na rencie. A przecież utrata wzroku nie oznacza, że człowiek stracił posiadaną wiedzę.
Źródło: Gazeta.pl Lublin Wiadomości z Lublina
Data opublikowania: 2013-12-10
Polski Instytut Sztuki Filmowej postanowił dofinansować produkcję filmu "Carte Blanche", który będzie nakręcony w Lublinie i opowiada prawdziwą historię niewidomego nauczyciela historii z jednego z lubelskich liceów.
Przygotowania do produkcji filmu trwały od wiosny, gdy projekt filmu otrzymał dofinansowanie z miejskiego Lubelskiego Funduszu Filmowego. Mimo to budżet nie był dopięty, ale teraz dotacja z PISF pozwala twórcom zabrać się do pracy w szybkim tempie.
Gwiazdorska obsada
Przypomnijmy, że "Carte Blanche" będzie pełnometrażowym filmem fabularnym o autentycznej historii Macieja Białka, nauczyciela historii z VIII Liceum Ogólnokształcącego w Lublinie. Białek, od lat niewidomy, starał się ukrywać to w obawie przed utratą pracy. Jego historię opisała w 2011 roku "Gazeta Wyborcza".
Producentom udało się skompletować obsadę złożoną z bardzo znanych polskich aktorów. Główną rolę zagra Andrzej Chyra, a obok niego wystąpią m.in. Urszula Grabowska, Dorota Kolak, Arkadiusz Jakubik oraz Wojciech Pszoniak.
Autorem scenariusza i reżyserem "Carte Blanche" będzie Jacek Lusiński, za zdjęcia odpowiadać będzie Witold Płóciennik (pracował m.in. przy filmie "Wymyk" i serialu "Paradoks"), a za scenografię Marek Zawierucha (pracował na planach filmów "Róża" oraz "Dom zły").
Premiera za rok
Pierwotnie zdjęcia miały ruszyć jesienią, ale teraz producenci zapowiadają, że praca na planie ruszy wkrótce. Podtrzymują jednak termin premiery filmu. Ma ona nastąpić równo za rok.
Wiosną twórcy i producenci przeprowadzili casting do ról uczniów nauczyciela. Szukali kobiet i mężczyzn w wieku 17-19 lat.
Scenariusz zwyciężył w czwartej edycji konkursu Lubelskiego Funduszu Filmowego. Miasto przeznaczy na produkcję 350 tys. zł (cały budżet produkcji to 4,5 mln zł).
Źródło: Publikacja własna "WiM"
Odnoszę się do artykułu Aleksandra Mieczkowskiego z grudniowej "WiM" pod tytułem "U niepełnosprawnych wzrokowo (cz. 7)" - "Niewidomych czy słabowidzących?"
Nie wiem, w jakim celu autor wypowiada takie opinie w imieniu osób słabowidzących. Sama jestem taką osobą i nigdy w życiu nie wypowiedziałabym zdania, że osobom niewidomym żyje się łatwiej niż słabowidzącym. To wierutna bzdura, nie słyszałam takiej opinii z niczyich ust! Należy się wypowiadać za siebie, a nie za innych. Chyba, że jest się do tego uprawnionym przez te osoby. Nie wiem, czemu ma to w ogóle służyć. Taka nagonka jednych na drugich. Co ma to przynieść? Bo na pewno nic dobrego. Takie popychanie do wrogości niczemu nie służy. A rodzi niepotrzebne konflikty.
Tu przytoczę zdanie, zawarte w artykule.
"Nie jest prawdą, że życie osób słabowidzących jest trudniejsze od życia osób całkowicie niewidomych. Nie wierzą w to również ci słabowidzący, którzy głoszą takie "prawdy". Gdyby w nie wierzyli, nie baliby się utraty wzroku i nie wydawali pieniędzy na leki podtrzymujące możliwości widzenia. Słabowidzący mają trudności, ale bez porównania mniejsze od tych, z którymi muszą żyć osoby całkowicie niewidome".
Zgadzam się z tym, że Polski Związek Niewidomych, powinien zawierać w nazwie i słabowidzących. To byłoby uczciwe. Te sprawy powinny być załatwione statutowo (Nazwa związku).
Natomiast co do tworzenia oddzielnego związku osób tylko niewidomych, to nie sądzę, że byłby do dobry pomysł. Taka grupa byłaby odizolowana od innych środowisk. A przecież nie o to chodzi. Przecież od kilku lat, dąży się do integracji wszystkich grup społecznych.
Uważam, że byłoby wielką stratą rozbijanie poszczególnych grup na mniejsze podgrupy i tym samym izolowanie jednych od drugich.
Uważam też, że pierwszeństwo powinny mieć osoby niewidome.
Na różnego rodzaju wyjazdach, osoby słabowidzące pomagają niewidomym. Jest to pomoc, co prawda ograniczona, ale taka, na jaką stać osobę słabowidzącą. Nie we wszystkim może pomóc. Nie wynika to z jej złej woli, ale z ograniczeń płynących z ubytku wzroku. Nie ma w tym nic ze złośliwości. Są to przyczyny typowo realistyczne. Na ile mogę, na tyle pomagam. A w kontekście wypowiedzi p. Mieczkowskiego czuję się, jakbym ja była winna, że inni są niewidomi, a ja mam trochę wzroku. Przecież to nie z niczyjej winy tak jest. Moje resztkowe widzenie nie było przyczyną zabrania nikomu wzroku, chyba że o to chodzi autorowi, lecz to nieprawda.
Chciałabym, żeby wszyscy widzieli i żałuję, że tak nie jest. Nigdy też nie uważam się za osobę "lepszą". To byłby sarkazm. I zapewniam, że tak nie jest.
Nie ma więc sensu wyliczanie, kto ma gorzej, a kto lepiej. Byłoby znacznie mądrzej nie skupiać się na zamartwianiu się nad swoim złym losem. To nie prowadzi do niczego dobrego. Rozumiem żal do losu, że to niesprawiedliwe. Czy trzeba się nad tym ciągle zastanawiać i w kółko tylko o tym rozmyślać? Takie podejście do życia negatywnie wpływa na tych, którzy czytają takie artykuły. Czyż nie lepiej skupić się na rzeczach, które przynoszą jakieś konstruktywne działania, na integracji ze społeczeństwem, nie na izolacji tylko w grupie samych niewidomych.
Podsumowując - grupy społeczne powinny wspierać się wzajemnie i pomagać sobie na tyle, na ile jest to możliwe. Po to człowiek żyje w społeczeństwie, żeby był jego częścią aktywną i każdy jest ważny w równym stopniu, bez względu na rodzaj i stopień niepełnosprawności.
Źródło: Głos Wielkopolski nr 286
Data opublikowania: 2013-12-09
Jest rok 1973. Piotr Plewa ma siedem lat. Na skutek powikłań po ciężkiej chorobie traci wzrok. Gdy osiągnął pełnoletność stanął przed komisją lekarską do spraw inwalidztwa i zatrudnienia, która przyznała mu najwyższy stopień inwalidztwa. Wtedy dokładnie przebadano mężczyznę. Stwierdzono, ze Piotr Plewa nic nie widzi i nie ma szans na poprawe jego stanu zdrowia. W legitymacji, którą otrzymał, widnieje opis: "Inwalidztwo pierwszego stopnia. Trwale. Termin badania kontrolnego zbędny".
Do listopada tego roku nikt nie podważał jego niepełnosprawności.Problemy zaczęły się, gdy Piotr Plewa - chcąc nadal korzystać z ulg komunikacyjnych (około 90 procent) - musiał wymienić legitymacje na nową. - Jakiś czas temu zmieniły się przepisy i okazało się, że muszę wymienić legitymację na nową, by nadal móc jeździć komunikacją miejską i koleją ze zniżka - tłumaczy zasadność wymiany dokumentu. - Dowiedziałem się, ze w nowej legitymacji niepełnosprawność musi być dokładniej opisana.
Po nową legitymacje Piotr Plewa udał się do Starostwa Powiatowego w Poznaniu.Tam zespół do spraw orzekania o niepełnosprawności uznał, że niewidomemu - od 40 lat poznaniakowi - nie przysługuje już dotychczasowy pierwszy stopień inwalidztwa. według urzędu Piotr Plewa jest niepełnosprawny... tylko w stopniu umiarkowanym. mężczyzna sytuację opisuje wprost:
- To kpina! Podczas badania lekarz chirurg zmierzył mi tylko ciśnienie i obsłuchał stetoskopem. Oczu nawet nie dotknął - relacjonuje przebieg badania i dodaje, ze jego zdaniem pracownicy nie przyłożyli się do swojej pracy.
Zarzuty Piotra Plewy odpiera Mariola Kokocinska, przewodnicząca powiatowego zespołu do spraw orzekania o niepełnosprawności:
- Nasi pracownicy dopełnili wszelkich formalności. Lekarz, podobnie jak pracownik socjalny spełnili standardy badania - mówi Mariola Kokocinska. I wyjaśnia, że na podstawie tak przeprowadzonego badania i zweryfikowania dokumentów, które mężczyzna przyniósł, można było stwierdzić, jaki stopień niepełnosprawności przyznać. Przewodnicząca dodaje też, że Piotr Plewa przyniósł tylko jedno zaświadczenie lekarskie. Jej zdaniem to za mało, by podtrzymać dotychczasowy stopień inwalidztwa.
Plewa nie zgadza się z urzędniczką. - Chyba to, czy ktoś widzi lub nie widzi, nawet chirurg jest w stanie sprawdzić po minucie, prawda? - pyta niepełnosprawny i doda, je: - Nie odzyskałem wzroku, nie mogę normalnie pracować, dorabiam sobie tylko jako masażysta. Mieszkam tam, gdzie mieszkałem. Nic w moim życiu się nie zmieniło, dlaczego więc stwierdzono, że jest ze mną lepiej?
Mariola Kokocinska, odpiera zarzuty mężczyzny: - Pan Piotr jest zbyt zaradny.Świetnie sobie radzi z codziennymi obowiązkami i tym samym nie wypełnia definicji osoby niepełnosprawnej w stopniu pierwszym.
Piotr Plewa przyznaje, że chciałby sobie ze wszystkim radzić sam, ale nie jest to takie proste. Dlatego pomaga mu przyjaciółka.
- Największy problem sprawia mi poruszanie się po mieście. Każde wyjście z domu, by załatwić sprawe w urzędzie, zrobić zakupy w sklepie czy pójście do lekarza to dla mnie wielogodzinne wyprawy - mówi niewidomy Piotr Plewa.
- Ostatnia wizyta w starostwie zajęła mi sześć godzin. I to właśnie tam podczas badania dowiedziałem się, że - jak na niewidomego - za dobrze sobie radzę. Szczęście, że nie uznali, że widzę. Takich przypadków może być więcej.
Jerzy Łączny, przewodniczący Wielkopolskiego Stowarzyszenia Niewidomych, przyznaje, że podobne sytuacje się zdarzają. - Jest to problem, bo przepisy nie pozwalają na wydanie legitymacji osoby niepełnosprawnej na podstawie starego orzeczenia. Niepełnosprawni, którzy chcą mieć wydaną legitymację, muszą przejść od początku procedure urzędową - mówi przewodniczący. To własnie podczas ponownych wizyt w urzędzie dochodzi do absurdów takich jak w przypadku Piotra Plewy.
Źródło: Opracowanie własne "WiM"
Po opublikowaniu artykułu "Niewidomy widzi? Urzędnik w Poznaniu wie lepiej!", na Liście Typhlos wywiązała się dyskusja, z której wybrałam kilka wypowiedzi. Warto przeczytać ten artykuł, który przedrukowuje "WiM" pozycja 11.2. i wypowiedzi listowiczów.
Alicja N.:
Poczytajcie sami, co przytrafiło się niewidomemu Piotrowi. Znam człowieka i faktycznie jest niewidomy i nie ma szans na odzyskanie nawet poczucia światła. Wniosek dla innych niewidomych jest taki, że mimo zdiagnozowanej ślepoty należy chodzić do okulisty i dbać o aktualną dokumentację medyczną. Nawet jeśli lekarz rok w rok będzie pisał dokładnie to samo. Koszmar!
Domra:
To nie koszmar, to rzeczywistość. Swego czasu opisywałam walkę z tym absurdem, trwała rok i poległam. A chodziło o wpisanie symbolu 04-O do posiadanej legitymacji. Pomimo orzeczonej niepełnosprawności jako trwałej musiałam przejść przez okulistyczny kontredans, przy czym lekarz na mnie nakrzyczał, że mu zawracam... poprosiłam, aby potwierdził to na piśmie, ale mrucząc gniewnie się wycofał. Wydał stosowne zaświadczenie analogiczne do orzeczenia i komisja w składzie jednej osoby zaczęłam mnie przesłuchiwać o stan rodzinny i dochody. Odmówiłam zeznań, bo sprawy nie dotyczyły. Pani odgrażała się, że symbolu nie wpisze. Wzruszyłam ramionami i symbol otrzymałam. Ale po co były te przepychanki nad sprawą tak oczywistą i liczba straconych znaczków, papieru i emocji.
Jarosław G.:
Ja bym z tego artykułu takiej recepty się nie dopatrzył. Wniosek jest prostszy, idąc na komisję trzeba mieć ze sobą dobrą dokumentację. Artykuł nie mówi od jakiego lekarza gość miał zaświadczenie. Od okulistów też są podważane, ale domniemam, że jak w moim przypadku organ orzekający odsyła do swojego specjalisty. W odpowiedziach pod tekstem jest zawarta jedna dobra rada. Należy się natychmiast odwołać i dać się przebadać komisji wojewódzkiej. Jeśli i to nie da pozytywnego rezultatu, to pozostaje sąd. A w tym ostatnim liczą się jasne wytyczne, czyli parametry medyczne. Nie ulega wątpliwości, że słuszność jest po stronie niewidomego, więc powinien wygrać już przy napisaniu odwołania. Przechodziłem tę drogę z ZUS-em, który prawie przez 10 lat święcie był przekonany, że moja ślepota minie. Cóż życzę koledze wytrwałości, a całe zamieszanie tylko przez to, że pojawili się nieślepi niewidomi.
Danuaria:
Chyba nie doczytaliście drugiej strony tego tekstu. Pan Piotr nie dostał odpowiedniego stopnia niepełnosprawności z powodu dokumentacji medycznej, ale z tego powodu, że okazał się być zbyt samodzielny.
Jarosław G.:
Przeczytałem to też. Ale, jakby tu powiedzieć, z ignorancją kobietki zza biurka nie będę dyskutował. Nawet trup, jak na trupa, zazwyczaj jest bardzo zaradny. czy zatem mamy uznać, że jest całkiem sprawny? Medyczna ślepota to ewidentny powód do uznania znacznego stopnia niepełnosprawności z tytułu wzroku niezależnie od jego stopnia zrehabilitowania. Mieści się w definicji zawartej w ustawie. Więc, jedyną podstawą kwestionowania tego faktu może być brak odpowiedniego dokumentu poświadczającego, bo ciśnieniomierz słabo ocenia poziom widzenia.
Alicja N.:
Zdaje się, że dla urzędnika wcale nie jest to tak jednoznaczne. Życie także mnie zmusiło do pofatygowania się na komisję do PCPR-u. Nim weszłam do gabinetu lekarskiego, najpierw spotkanie z urzędnikiem powiedzmy socjalnym. Pani zadawała mi bzdurne pytania w rodzaju - myje się pani samodzielnie, czy potrzebuje pomocy? Posiłki ktoś pani przygotowuje - prawda? Potrzebuje pani pomocy we wszystkich czynnościach - prawda? Nic pani nie widzi - tak? Dobrze, że już przy pierwszym pytaniu urzędniczki coś się we mnie zablokowało i odpuściłam sobie jaka to jestem zaradna, bo potrafię się umyć samodzielnie. Potwierdziłam przykładnie wszystko jak trzeba. Potem udałam się do pani doktor (internistki) spojrzała w papiery, dopytała czy na pewno nie ma szans, abym odzyskała wzrok i stwierdziła, że w takim razie można mi przyznać stopień znaczny.
Fandango:
Nie od dziś wiadomo, że "lebiegi" i płaksy uzyskają więcej niż człowiek, któremu nie dogadza bycie ciężarem dla otoczenia. No i w takiej sytuacji pewnie jednak nie warto trenować orientacji w przestrzeni i radzić sobie w domu i zagrodzie. A kto i gdzie znalazł definicję pojęcia - samodzielna egzystencja - gdzie jest jej granica? Nasza sytuacja różni się jednak, i to znacznie, od bytowania człowieka obłożnie chorego - leżącego, nawet widzącego.
Przedsiębiorstwo Handlowo-Usługowe "Impuls" oferuje zeszyty wykonane z myślą o osobach z dysfunkcją wzroku. Osoby słabowidzące mają trudności z korzystaniem z zeszytów w kratkę czy w linię, dostępnych w masowej sprzedaży, gdyż zastosowane kratki lub linie są zbyt słabo widoczne. Teraz dzięki specjalnie przez nas przygotowanym zeszytom, tego problemu nie ma. Nasze zeszyty charakteryzują się wyraźnymi, pogrubionymi kratkami oraz dobrze widocznymi liniami, co pozwala osobom z dysfunkcją wzroku na posługiwanie się pismem ręcznym cechującym się zarówno wyrazistością, jak i estetycznym wyglądem.
Produkty nasze przeznaczone są dla odbiorców w każdym wieku - od uczniów wczesnych klas szkoły podstawowej po seniorów, którzy mogą mieć problemy z dobrym widzeniem.
Nasze zeszyty wykonujemy z myślą o szerokim kręgu użytkowników, stosując papier wysokiej jakości i sprawdzone technologie druku. Cena zeszytu 32-kartkowego wynosi zaledwie 1,80 pln.
Przy okazji pragniemy poinformować Państwa o tym, że u nas można dokonać zakupu szerokiego asortymentu sprzętu rehabilitacyjnego i przedmiotów codziennego użytku przeznaczonych dla osób z rozmaitymi dysfunkcjami organizmu. Zakupów można dokonywać zarówno drogą Internetową, jak i poprzez złożenie zamówienia telefonicznie lub pisemnie.
Dzięki naszemu wieloletniemu funkcjonowaniu na rynku, mamy doświadczenie w obsłudze klientów z różnymi rodzajami niepełnosprawności. Zapraszamy do zapoznania się z naszą ofertą na stronie Internetowej pod adresem:
www.phuimpuls.pl
Przekonani jesteśmy, że gdy skorzystają Państwo z naszej oferty, odczują Państwo dobry impuls do podjęcia wysiłku w kierunku poprawy jakości życia i funkcjonowania w domu, szkole, w pracy zawodowej i społecznej.
A oto nasze dane adresowe:
P.H.U. Impuls - Ryszard Dziewa
ul. Powstania Styczniowego 95d/2
20-706 Lublin
tel. 81 533 25 10
tel. kom. 505 953 460
tel. kom. 693 289 020
e-mail: impuls@phuimpuls.pl
www.phuimpuls.pl