Wiemy już, że osoby z uszkodzonym wzrokiem mogą pracować zawodowo, w różnych zawodach i na różnych stanowiskach. Wiemy, że niektórzy z nich osiągnęli sukcesy w pracy twórczej, naukowej, politycznej, a nawet w walce narodowo-wyzwoleńczej i o demokrację. Jeżeli tak, wiemy również, że mogą pracować bezinteresownie na rzecz innych, w tym na rzecz osób z uszkodzonym wzrokiem. Mogą pomagać innym ludziom, którzy potrzebują ich pomocy. Leży to w ich interesie. Każdy człowiek, który w jakiś sposób zaspokaja potrzeby innych ludzi, zaspokaja również własne. Praca na rzecz innych, udzielanie im pomocy daje poczucie własnej wartości, przydatności społecznej, podnosi poziom samooceny i daje uznanie społeczne. Wszystko to jest niewidomym i słabowidzącym bardzo potrzebne, nawet bardziej niż ludziom bez niepełnosprawności, gdyż muszą oni w większym stopniu niż pozostali ludzie korzystać z pomocy. Jeżeli więc mogą również pomagać, wzrasta ich poziom samooceny. Każdy w mniejszym lub większym zakresie, stale lub okresowo, musi korzystać z pomocy członków swojej rodziny, z pomocy przyjaciół i znajomych, a także osób przygodnie spotykanych. Jeżeli wszyscy muszą, muszą i niewidomi i jest to normalne.
Od czasu kiedy w średniowieczu niewidomi zaczęli organizować się w samopomocowe bractwa żebracze, zaczęli też pracować dla wspólnego dobra, czyli również na rzecz innych, a nie tylko dla siebie. Do tych zamierzchłych czasów wrócę w odrębnym artykule, który poświęcony będzie stowarzyszeniom osób niewidomych. Teraz przedstawię sylwetki kilku niewidomych, którzy owocnie pracowali na rzecz osób z uszkodzonym wzrokiem. Zapoznam Czytelników z dwoma wybitnymi Francuzami i czterema zasłużonymi Polakami.
Muszę zaznaczyć, że wybór sylwetek działaczy jest moją arbitralną decyzją. W polskim ruchu niewidomych mieliśmy setki działaczy, którzy zasługują na naszą pamięć i wdzięczność. Wielu z nich kwalifikuje się do kilku artykułów cyklu "Z laską przez tysiąclecia". I tak na przykład wybitną działaczką była matka Róża Czacka. Jej sylwetkę znajdą czytelnicy w artykule nr 24 tego cyklu, poświęconym osobom duchownym. Literatem, działaczem społecznym i bojownikiem o demokrację w naszym kraju był Jerzy Szczygieł. Nie znalazł się on w niniejszym artykule, tylko w 27, który poświęcony został bojownikom o wolność Polski i o demokrację w naszym kraju. Podobnie ma się sprawa z wieloma innymi osobami, które działały społecznie, a były literatami, muzykami, naukowcami, działaczami spółdzielczymi. Dodam, że niektóre osoby angażowały się i angażują na rzecz środowiska, w którym żyją, niekoniecznie środowiska niewidomych i słabowidzących. Ze względu na tę różnorodność zaangażowania i setki osób godnych uwagi, niezbędny był trudny wybór i zaprezentowanie tylko po kilka osób jako przykłady działalności w danej dziedzinie.
Pisałem o nim w dziesiątym artykule cyklu "Z laską przez tysiąclecia". Teraz przypomnę tylko, że urodził się on 4 stycznia 1809 r., zmarł w dniu 6 stycznia 1852 r. Punktowe pismo, które ciągle służy niewidomym, opracował w 1825 r. Miał wówczas 16 lat.
Urodził się 30 lipca 1857 r. w Tain, małym miasteczku nad Rodanem. Zmarł 24 stycznia 1924 r.
Ojciec jego był malarzem i rysownikiem. Pochodził ze starej rodziny francuskiej o obyczajach patriarchalnych, przywiązanej do ziemi i tradycji. Maurycy wyniósł z rodziny tradycje intelektualne i moralne oraz przekonanie o potrzebie poświęcania się dla dobra publicznego.
Gdy skończył dziewięć lat, w czasie strzelania z łuku zranił się w oko. Stracił wzrok. Był dzieckiem o żywym umyśle, żądnym wiedzy. Chciał wszystko wiedzieć i rozumieć. Kochał konie i lubił przy nich pracować. Pozostał chłopcem czynnym, przedsiębiorczym, odważnym i wytrwałym. Codziennie uprawiał gimnastykę.
We dworze była kaplica, młyn, piec do chleba, hodowla jedwabników, winnica i kadzie fermentacyjne do wina, psiarnia i specjalne przestrzenie do hodowania zwierzyny. Była też kuźnia i stolarnia. Maurycego interesowała mechanika i wszystko, co dotykalne i praktyczne. Miał więc wiele sposobności do nauczenia się mnóstwa czynności i poznawania praktycznej wiedzy. Wypytywał robotników o tajniki pracy w każdym rzemiośle. Starał się samodzielnie wykonywać wszystkie prace. Tak opanowywał praktyczną wiedzę i uczył posługiwać się piłą, strugiem, młotkiem i dłutem. Okazało się to bardzo cenne w późniejszym życiu.
Na podkreślenie zasługuje fakt, że ta arystokratyczna rodzina wykazała niezwykły w tamtych czasach zdrowy rozsądek i nie ograniczała swobody niewidomemu dziecku. Ileż to obecnie rodziców, w trosce o bezpieczeństwo dziecka, nie pozwoliłoby mu przebywać w stolarni, we młynie, kuźni, stajni i innych niebezpiecznych miejscach.
Rodzice zdecydowali się umieścić Maurycego w szkole dla niewidomych. On sam przyczynił się do podjęcia tej decyzji. Stwierdził: "Jestem niewidomy, chcę być wychowany jak niewidomy". Najpierw przez rok uczył się w szkole w Arras, prowadzonej przez zakonnice, potem wstąpił do Institution Nationale w Paryżu. Następnie zdobywał wiedzę na Sorbonie. Swobodnie posługiwał się brajlem, robił mnóstwo notatek i streszczeń.
Wcześniej, dzięki świetnemu opanowaniu brajla, zdobył kwalifikacje pracownika umysłowego. Uczył się też gry na fortepianie, organach i harmonii. Grał na flecie w orkiestrze zakładowej. Doświadczenia te wykorzystywał później do organizowania pomocy niewidomym muzykom.
Uważał, że najważniejsza jest rodzina. Zakłady dobroczynne - pisał - są tylko paliatywami. Powinny one starać się nie o zastąpienie rodziny, ale dopomagać jej w pracy i staraniu o niewidomego, a miejsce rodziny zająć dopiero wtedy, gdy ona zawiedzie.
Uważał, że żyć jako niewidomy jest pewną sztuką. A posiąść ją może tylko ten, kto się pogodził z faktem utraty wzroku. I Maurycy pogodził się z niepełnosprawnością. Mimo że był bogaty, utalentowany i świat stał przed nim otworem, utrzymywał ścisłą więź z Instytutem, przyjął posadę nauczyciela muzyki (fletu i fortepianu). Dom jego był zawsze otwarty dla kolegów. Lubił słuchać rozmów nauczycieli, ale sprawy widział znacznie szerzej. Oni interesowali się tylko niewidomymi przebywającymi w Instytucie, on ogarniał myślą, planami i pragnieniami niewidomych z całej Francji. Interesował się losem dorosłych niewidomych i ociemniałych, dla których nie było wówczas zakładów rehabilitacji.
Maurycy zaczął myśleć o powołaniu stowarzyszenia, wielkiego, bogatego, potężnego, które objęłoby opieką wszystkich niewidomych, zaopiekowało się dzieckiem niewidomym, umieściło w odpowiedniej szkole, podjęło współpracę ze szkołami i dopomagało im w spełnianiu trudnego zadania. Stowarzyszenie miałoby na celu organizowanie życia niewidomych w społeczeństwie i roztaczałoby opiekę nad ludźmi, którzy z racji niepełnosprawności potrzebują pomocy w ciągu całego życia.
W ten sposób - myślał - wielka idea Valentina Hauy mogłaby być urzeczywistniona. Dlaczego niewidomi nie mieliby mieć swego czasopisma? Dlaczego muzycy niewidomi nie mogliby mieć do dyspozycji nut, które pozwoliłyby im rywalizować z muzykami widzącymi? W brajlu należałoby dostarczać niewidomym wszystkiego, co jest potrzebne do korzystania z dóbr kultury.
Uważał, że trzeba zacząć od zbadania brajla, ażeby móc wydobyć z niego wszystkie możliwości. Wymyślił sposób dwustronnego drukowania książek, który zmniejszał ich rozmiary i dawał 50 proc. oszczędności papieru.
Już tytuł pierwszej broszury Maurycego de la Sizeranne "Niewidomi pożyteczni", wydanej w 1881 r. jest programem. Uważał, że niewidomy jest takim człowiekiem jak inni ludzie. Ma mniejsze możliwości, jest jednak zdolny do pracy pod warunkiem, że mu się dobierze odpowiednie zajęcie. Broszura ta została napisana przystępnie i zawierała rozdziały: Ociemniały rzemieślnik, Stroiciel, Nauczyciel muzyki, Organista, Kantor. Wszystko to wówczas było nowością.
Zapragnął wcielić w życie wynalazki Valentina Hauy i Ludwika Braille`a. Do tego celu chciał powołać szeroki ruch na rzecz ociemniałych. Służyć temu miały: opracowanie skrótów brajlowskich (1882), pierwsze numery czasopisma w brajlu (1883 - 84) i Biblioteka Brajlowska (1884).
Brajlowskie czasopismo "Louis Braille" było łącznikiem między niewidomymi. Cel pisma: "Jednoczyć wszystkich niewidomych czytających po francusku, informować ich o wszystkim, co może dla nich być pożyteczne, a czego gdzie indziej dowiedzieć się nie mogą". Założenie to jest aktualne do dzisiaj.
W każdym numerze "Louis Braille" znajdowały się informacje o problematyce poruszanej w czasopismach angielskich, francuskich i niemieckich. W innych krajach zaczęto przedrukowywać artykuły z francuskich czasopism. Tak powstała międzynarodowa wymiana doświadczeń i współpraca w rozwiązywaniu problemów osób niewidomych.
Uważał, że sami niewidomi nie będą mogli rozwiązywać wszystkich problemów. Niezbędna jest pomoc osób widzących. Dlatego wydawał dla nich w zwykłym druku pisemko "Valentin Hauy".
Pracę dla niewidomych i z niewidomymi podzielono na trzy działy: Konferencja, Muzeum i Biblioteka.
Czytamy: "Będziemy studiować nowe wynalazki, dyskutować nad nimi i nad nowymi projektami, które zostały przedstawione redakcji "Valentin Hauy". Konferencje - to jakby laboratorium, pracownia poszukiwań, w której wytyczy się zasady tyflologii. Muzeum i Biblioteka imienia Valentina Hauy są do pewnego stopnia uzupełnieniem Konferencji, zbiorem materiałów niezbędnych do prac laboratoryjnych". Muzeum jest zbiorem przyrządów używanych przez ociemniałych dawniej i obecnie.
Powoli Maurycy de la Sizeranne montował kółka ogromnego mechanizmu, otaczał się gronem współpracowników, którzy władali językami obcymi. Już w wieku 30 lat zdobył wielkie międzynarodowe uznanie. Podróżował po wielu krajach i przenosił na francuski grunt ich doświadczenia oraz osiągnięcia tyflotechniki. Przygotowywał wiele międzynarodowych kongresów i stał się punktem centralnym wielkiego międzynarodowego ruchu tyflologicznego.
28 stycznia 1889 r. powstało Stowarzyszenie im. Valentina Hauy. Czytamy: "Oto nasz statut: pomagać niewidomym wszelkich stanów i wszelkimi sposobami. Rozszerzać zainteresowanie ruchem na korzyść ociemniałych i jednoczyć osoby, które się nimi interesują.
Wyszukiwać i polecać najlepsze metody nauczania umysłowego i fachowego. Zwiększać ilość książek do użytku niewidomych, zredukować cenę książek, udostępnić je wszystkim za pomocą bibliotek wędrownych.
Popierać udoskonalanie narzędzi specjalnych i aparatów, starać się uzyskać obniżenie ich ceny i popularyzować je w miarę możności.
Popierać wszelkie ulepszenia i udoskonalenia, które są niewidomym pożyteczne, wyjednywać u władz, u administracji, aby były podjęte wszystkie kroki niewidomym przychylne.
Studiować i popularyzować sposoby zapobiegania utracie wzroku. Wystarać się o to, aby niewidomi mogli korzystać z dobrodziejstw instytucji filantropijnych założonych dla wszystkich potrzebujących pomocy.
Opiekować się ociemniałymi dziećmi, zachęcać rodziców i udzielać im wszelkich wskazówek dotyczących wychowania i wykształcenia dzieci.
Studiować, polecać, stosować najlepsze systemy pomocy, opieki, poparcia moralnego i materialnego dla dorosłych niewidomych pracowników.
Wszystkie te działy stworzone już, żywotne - jednoczymy dziś w jedno wielkie dzieło. Stowarzyszenie, które jednoczy czasopismo "Valentin Hauy" Konferencję, Bibliotekę i Muzeum imienia Valentina Hauy - nie może być niczym innym jak tylko Stowarzyszeniem im. Valentina Hauy".
Słowa te, mimo że zostały zapisane w XIX wieku, zachowały aktualność do dzisiaj. Maurycy de la Sizeranne napisał wiele tekstów, które zachowały wartość do czasów współczesnych. Wykazał bowiem niezwykłą przenikliwość i zrozumienie potrzeb osób niewidomych. Był przekonany, że niewidomi muszą mieć rzeczywisty wpływ na wszystko, co ich dotyczy.
Po wybuchu I wojny światowej wpływy Towarzystwa uległy osłabieniu, kadry zostały rozproszone przez mobilizację, ale niewidomi współpracownicy trwali na stanowisku. Przed Stowarzyszeniem im. Valentina Hauy stanęło wielkie zadanie - pomoc ociemniałym żołnierzom i cywilom, którzy wzrok utracili na skutek działań wojennych. Wielkie dzieło Maurycego de la Sizeranne wyszło z tej próby silniejsze moralnie, a nawet materialnie. Przybyły nowe działy.
Wewnątrz Stowarzyszenia zorganizował Patronat. Był to ostatni z działów przez niego stworzonych. Wielką jego troską stało się zatrudnienie niewidomych. Wyszukiwał stanowiska, na których mogą pracować. Zorganizował regularne pośrednictwo pracy.
W okresie 35 lat Maurycy de la Sizeranne kierował rozwojem tego dzieła, inicjował nowe poczynania, zachęcał do wysiłku i wytrwałości.
Powołana Komisja Studiów Naukowych miała na celu racjonalne zorganizowanie życia niewidomych. Zajmowała się, np. opracowaniem zegarków z oznaczeniem wypukłym, studiowała możliwości dostosowania barometrów i termometrów, zabawek tyflologicznych oraz gier towarzyskich. Ogłaszała konkursy na ich opracowanie. Wprowadziła miary z podziałką o wypukłych stopniach (metry sztywne i metry giętkie).
Ostatnie lata Maurycy spędził w Tain, w domu rodzinnym. Mimo tak wielkich dokonań, zastanawiał się: "Czy zrobiłem wszystko, co mogłem i co powinienem zrobić?"
Zmarł 24 stycznia 1924 r.
Opracowałem na podstawie publikacji Plerre Villey "Niewidomy dobroczyńca niewidomych" Maurycy de la Sizeranne
(przekład z oryginału francuskiego: Wanda Zaleska-Kurnatowska, wyd. Poznań b.r.) zamieszczonej w "Wypisach tyflologicznych Część pierwsza"
Wybrała i opracowała s. Cecylia Gawrysiak
Akademia Teologii Katolickiej
Warszawa 1977 r.
(fragmenty)
Działacz polskiego i międzynarodowego ruchu niewidomych.
Urodził się w 1889 r. w Kijowie, zmarł 29 czerwca 1971 r. w Warszawie. Działacz polskiego i międzynarodowego ruchu niewidomych. O jego życiu i działalności znajdujemy wiele publikacji w prasie środowiskowej.
W artykule "Czterdziestolecie pracy Jana Silhana" ("Pochodnia", sierpień 1956 r.) czytamy:
"Urodzony w 1889 roku w Kijowie, syn spolonizowanego Czecha i Polki, kolega Jan Silhan wychowywany był w duchu polskim. W Kijowie także skończył politechnikę. W roku 1912 został wtrącony na blisko rok do więzienia za udział w ruchu robotniczym jako aktywista Partii Socjaldemokratycznej. Wydalony z Rosji z uwagi na swe obywatelstwo, kontynuuje we Lwowie studia oraz działalność polityczną w szeregach akademickiego zrzeszenia socjalistycznej młodzieży lewicowej "Spójnia". W latach 1913 - 1914 pełni służbę wojskową w armii austriackiej i z wybuchem wojny wyrusza na front serbski. W listopadzie 1914 roku podczas szturmu zostaje ciężko ranny i traci wzrok.
W szpitalu budapeszteńskim poznaje znanego tyflopedagoga - C. Halarawicza. Od niego dowiaduje się o ciężkiej sytuacji niewidomych, pozostających poza nawiasem życia społecznego i postanawia ich sprawę uczynić sprawą własną. Studiuje zagadnienia tyflologiczne, wstępuje do wiedeńskiego Instytutu Wychowawczego Niewidomych jako hospitant, by przygotować się do zawodu tyflopedagoga. Tu też poznaje swą przyszłą żonę - Margit Kraus, która z wybuchem wojny porzuciła posadę buchalterki jednej z wiedeńskich fabryk, by nieść pomoc rannym jako asysentka chirurgiczna. Obopólna sympatia, potem przyjaźń i miłość łączą ich na zawsze.
Od pierwszych ich dni rozpoczyna się wspólna praca: czytanie literatury fachowej, uczęszczanie na uniwersytet, opiekowanie się ociemniałymi żołnierzami byłej Galicji, wówczas okupowanej przez wojska rosyjskie. W roku 1916 odbywają podróż po Austrii, zwiedzając wszystkie zakłady dla niewidomych i ośrodki opieki. W 1917 roku z polecenia Ministerstwa Wojny przenoszą się do Lwowa, by założyć tu Szkołę Ociemniałych Żołnierzy i poświęcić wszystkie siły tej ważnej i aktualnej wówczas sprawie. Pojmują ją szeroko; chodziło nie tylko o szkolenie w szczotkarstwie, muzyce, koszykarstwie, pisaniu na maszynie, nauce systemu Braille'a, itd., ale i o troskę o dalsze losy i przyszłość absolwentów. Jan i Margit Silhanowie wykorzystywali w tym celu wszystkie ówcześnie dostępne środki. Ponad dwustu ociemniałych żołnierzy przeszło przez tę szkołę. Należy im również zawdzięczać przyjazd do Polski znanej amerykańskiej działaczki społecznej - Winifred Holt oraz powstanie najpierw w Warszawie, a potem we Lwowie Towarzystwa Pomocy Ociemniałym Żołnierzom i Ofiarom Wojny - "Latarnia".
Kolega Silhan, pełniący służbę czynną w randze porucznika, a potem kapitana, stanowi pewnego rodzaju unikat, gdyż był pierwszym w Wojsku Polskim ociemniałym, który mimo braku wzroku pełnił swe obowiązki. Małżonka jego zajmowała stanowisko jego osobistej sekretarki oraz kierowniczki warsztatów. Po przeszło dziewięciu latach dzieło szkolenia było ukończone, a opiekę nad nimi stopniowo przejął Związek Ociemniałych Żołnierzy Rzeczpospolitej, z którymi kolega Silhan ściśle współpracował, by po przejściu w stan spoczynku stać się jego aktywistą i prezesem komisji rewizyjnej aż do czasu połączenia się tej organizacji z Polskim Związkiem Niewidomych. Trzeba nadmienić, że w działalności Jana Silhana po likwidacji Szkoły następuje okres eksperymentalnego prowadzenia gospodarstwa rolnego, praca społeczna wśród rolników i inwalidów wojennych, a także stała łączność ze sprawą niewidomych, którą popularyzuje w prasie i radio.
Od 1930 roku bierze żywy udział w ruchu niewidomych esperantystów, zostając w roku 1936 prezesem Światowej Federacji Związków Niewidomych UABO, do której należało czternaście ogólnokrajowych organizacji samopomocowych. Federacja ta w roku 1937 odbyła swój kolejny międzynarodowy kongres w Warszawie.
Pomijając dalsze szczegóły pracy kolegi Silhana powiem jeszcze, że w latach 1946 - 1952 poświęcił on wraz ze swą żoną Margit wiele energii, by na krakowskim ugorze stworzyć ośrodek opieki nad niewidomymi - Oddział Krakowski naszego Związku, początki szkolenia ogólnego, początki produktywizacji fabrycznej i spółdzielczej, biblioteki brajlowskiej, itp. W roku 1952, ustępując z prezesury, został mianowany przez walne zebranie honorowym prezesem Oddziału Krakowskiego. Powołany na inne stanowisko PZN, jest redaktorem - korespondentem zagranicznym Zarządu Głównego, wykorzystującym swe rozległe znajomości na terenie międzynarodowym i znajomość wielu obcych języków. Staraniem jego powstała kartoteka tyflologiczna, stale uzupełniana najnowszymi danymi z kilkunastu czasopism zagranicznych".
Józef Szczurek w artykule "Nasze rozmowy"
("Pochodnia", czerwiec 1964 r.) pisze m.in.:
"W ciągu całego okresu międzywojennego kolega Silhan znajdował się w naczelnych władzach Związku Ociemniałych Żołnierzy.
W latach trzydziestych jego działalność rozwijała się głównie na dwu płaszczyznach. Włącza się do pracy w ówczesnym międzynarodowym ruchu niewidomych, czego wyrazem jest fakt, iż w roku 1936 został wybrany na przewodniczącego Powszechnej Federacji Samopomocowej Związku Niewidomych (skrót UABO), grupującej organizacje z czternastu krajów europejskich. Dla celów praktycznych UABO posługiwała się językiem esperanckim. Funkcję tę kolega Silhan sprawował aż do wybuchu wojny. Druga płaszczyzna działania to usilne dążenie do stworzenia w Polsce organizacji, która, niezależnie od przyczyn utraty wzroku, objęłaby swą opieką wszystkich niewidomych, i polepszenia na tej drodze ich doli. Opracował nawet statut tak zwanej Rady Głównej opieki nad niewidomymi, ale zamierzenie to w okresie przedwojennym nie mogło być zrealizowane. Wśród organizatorów, przeważnie filantropijnych, opieki na niewidomymi, za dużo było różnic politycznych, za dużo różnic w poglądach na rolę i sytuację inwalidy wzrokowego. Brakowało zainteresowania tym zagadnieniem ze strony państwa.
W roku 1945 kolega Silhan przenosi się ze Lwowa do Krakowa, aby tu kontynuować swą działalność. Trudności tych pierwszych powojennych lat, piętrzące się we wszystkich dziedzinach, jeszcze bardziej zwiększają jego energię. W roku 1946 organizuje krakowską filię Związku Ociemniałych Żołnierzy, by w ten sposób zdobyć odskocznię od pracy, zmierzającej do włączenia do czynnego, pełnowartościowego życia wszystkich niewidomych. Wówczas nie wiadomo było, ilu jest niewidomych i gdzie się znajdują. W pierwszym więc rzędzie kapitan Silhan stara się różnymi drogami dotrzeć do nich, przeprowadzić ich ewidencję, nie tylko w województwie krakowskim, ale także w kieleckim i rzeszowskim. W tym okresie nie ma środków finansowych. Cała działalność opiera się na pracy społecznej.
W roku 1949 kolega Silhan uzyskuje dwupokojowy lokal z przeznaczeniem na biuro dla organizacji niewidomych. W tym też czasie nawiązuje kontakt ze Związkiem Pracowników Niewidomych. Dużo energii poświęca sprawie zatrudnienia inwalidów wzrokowych w przemyśle, zwłaszcza tytoniowym, kartonażowym, kosmetycznym. W rok po wojnie na wielkim wiecu oświatowym, zorganizowanym przede wszystkim przez kuratorium krakowskie, kapitan Silhan wystąpił z inicjatywą utworzenia w Krakowie szkoły specjalnej dla dzieci. Inicjatywa ta została poparta przez władze. Odtąd czuwa nad realizacją tego wniosku. Szkoła powstała w 1951 roku, a dwa lata później została przekształcona na specjalną szkołę muzyczną z programem ogólnym. On także był głównym motorem akcji, w wyniku której powstała w Krakowie szkoła masażu.
W roku 1955 kolega Jan Silhan został członkiem Zarządu Głównego PZN, a na Czwartym Krajowym Zjeździe wybrano go na członka Prezydium ZG PZN. Jest to zaledwie garść informacji o wszechstronnej pracy tego wybitnego działacza, który mimo podeszłego wieku wykazuje nadal niesłabnącą energię i młodzieńczy entuzjazm.
Od trzynastu lat kolega Silhan redaguje w "Pochodni" rubrykę "Niewidomi za granicą", informując naszych odbiorców o tym, co się dzieje w ruchu inwalidzkim w wielu innych krajach. W tym celu czyta czasopisma, wydawane w Związku Radzieckim, Jugosławii, Czechosłowacji, Bułgarii, Austrii i obydwu państwach niemieckich, Szwajcarii, Francji i Anglii. Jest także redaktorem dwu bardzo interesujących kwartalników brajlowskich, odgrywających poważną rolę w życiu niewidomych w naszym kraju i za granicą - "Niewidomego Masażysty" i "Pola Stelo".
W publikacji "Nasze najlepsze życzenia" ("Pochodnia", listopad 1969 r.) Józef Szczurek pisze:
"Bogatej, wszechstronnej, ponadpięćdziesięcioletniej działalności Jana Silhana na arenie krajowej i międzynarodowej nie da się omówić w jednym artykule, toteż ograniczymy się jedynie do podkreślenia jego zasług w niektórych tylko dziedzinach naszego życia.
Wszyscy zdajemy sobie sprawę, jak ważnym czynnikiem kształtowania rzeczywistości jest międzynarodowa wymiana doświadczeń i informacji, dotyczących problematyki niewidomych. Red. Jan SIlhan, znając wiele języków obcych, od dwudziestu z górą lat przekazuje na łamach prasy brajlowskiej, głównie "Pochodni", informacje o pracy i działalności niewidomych w innych krajach. Interesuje się przeważnie krajami europejskimi, ale nie tylko. Niejednokrotnie czytaliśmy jego wstrząsające nieraz wieści o doli niewidomych na kontynencie azjatyckim czy afrykańskim, a jednocześnie pocieszające nowiny o próbach zmian ich sytuacji ekonomicznej i społecznej.
Z godnym podziwu uporem i konsekwencją pisał red. Silhan i nadal pisze o nowych zawodach, branżach i czynnościach niewidomych w krajach, z którymi sąsiadujemy. Nie pomijał też nigdy osiągnięć niewidomych w krajach zachodnich. Jego publikacje niejednokrotnie pomagały władzom naszej organizacji w znalezieniu właściwych rozwiązań w problemach gospodarczych i społecznych. Rubryka "Z zagranicy" cieszy się wielkim zainteresowaniem u Czytelników. Jak wiemy, twórcą jej i autorem jest red. Jan Silhan i w ramach tej rubryki przekazuje nam najciekawsze wiadomości, dotyczące życia niewidomych w innych krajach.
Ale wymiana doświadczeń na niwie prasowej ma też odwrotną stronę. Jan Silhan jest twórcą i redaktorem do dnia dzisiejszego kwartalnika w języku esperanckim - "Pola Stelo". Czasopismo to cieszy się wielkim uznaniem i zainteresowaniem w kilkudziesięciu krajach świata, dociera do bardzo od nas odległych krajów azjatyckich i południowoamerykańskich, jak na przykład Wietnam, Japonia Argentyna, Brazylia. Bez tego czasopisma prawdopodobnie nic by nie wiedziano o niewidomych w Polsce.
Na łamach "Pola Stelo" red. Jan Silhan opowiada o zatrudnieniu, o formach zdobywania wykształcenia przez niewidomych polskich, o sytuacji socjalnej, a także o najważniejszych sprawach, dotyczących całego narodu. W ten sposób nasze polskie doświadczenia, wysoko cenione poza granicami, stają się znane w innych państwach, mogą z nich korzystać niewidomi krajów sąsiedzkich i tych, które znajdują się od nas bardzo daleko. Można więc powiedzieć śmiało, że "Pola Stelo" jest dobrym ambasadorem naszych spraw w świecie.
Wiele do zawdzięczenia kpt. Janowi Silhanowi mają również nasi masażyści. Jak wiemy, jest ich w Polsce ponad czterystu. Pracują w ośrodkach służby zdrowia w całym kraju i cieszą się uznaniem pacjentów i lekarzy. Jan Silhan jest twórcą i redaktorem do dnia dzisiejszego kwartalnika "Niewidomy Masażysta", który jest skutecznym ośrodkiem konsolidacji niewidomych masażystów, płaszczyzną wymiany ich doświadczeń zawodowych i społecznych. Kwartalnik "Niewidomy Masażysta" pomaga również w podnoszeniu kwalifikacji, gdyż redakcja czyni wiele starań, aby na łamach czasopisma ukazywały się najnowsze doniesienia z zakresu medycyny, zwłaszcza tych jej dziedzin, które masażystów interesują szczególnie. Z redakcją stale współpracują wybitni lekarze o różnych specjalnościach.
Red. Silhan uczestniczy ponadto w pracach Krajowej Sekcji Masażu od początków jej istnienia. Jest zresztą jednym z jej założycieli. Z jego inicjatywy i przy konsekwentnym dopingu wydano w brajlu sporo cennych dzieł, ułatwiających pracę masażystom. Jest faktem niezaprzeczalnym, iż działalność Jana Silhana - społeczna i zawodowa - ma ogromny wpływ na kształtowanie się sytuacji niewidomych masażystów w Polsce. Jest on gorącym propagatorem tego zawodu w naszym środowisku".
I dalej:
"A jaki kpt Silhan jest w życiu prywatnym? Cechuje go wysoka kultura osobista. W rozmowie z nim wyczuwa się ogromną życzliwość i szacunek dla człowieka. Każdemu chciałby maksymalnie pomóc, dać właściwą radę. Przywiązuje dużą wagę do estetycznego wyglądu niewidomego, do nieustannego podnoszenia wiedzy zawodowej i ogólnej. Życie musi opierać się na podstawach racjonalnych. Nie trzeba niszczyć dróg, trzeba natomiast budować mosty".
W artykule
"Człowiek wielkiego serca" pióra Józefa Szczurka ("Pochodnia", sierpień 1971 r.) czytamy m.in.:
"Okres międzywojenny to czas powstawania licznych organizacji, które stawiały sobie za cel niesienie pomocy niewidomym. Były to niezmiernie trudne początki. Kpt. Silhan czynnie uczestniczy w budowie zrębów organizacyjnych. Walnie przyczynił się do powstania towarzystwa Opieki nad Ociemniałymi Żołnierzami i Oficerami "Latarnia" w Warszawie, a następnie we Lwowie. Nawiązuje ścisłą współpracę z inną organizacją, rozwijającą działalność na terenie Małopolski - "Spójnią". Jego działalność zatacza coraz szersze kręgi".
I dalej czytamy:
"Przed wojną w poszczególnych zakładach i środowiskach niewidomych stosowano różne systemy brajla, co niezwykle utrudniało współpracę i wzajemne porozumiewanie się. Kpt. Silhan podjął pracę zmierzającą do ujednolicenia systemów. W tym celu odwiedza różne ośrodki, organizuje spotkania. W 1934 r. przedsięwzięcie to zostaje uwieńczone powodzeniem.
Podczas okupacji Jan Silhan udziela lekcji matematyki i, uczy języków obcych we Lwowie, a po zakończeniu działań wojennych przenosi się do Krakowa. I tu znów rzuca się w wir działania. Z całą energią pracuje nad odbudową życia organizacyjnego niewidomych. Od 1948 r. przez następne trzy lata jest przewodniczącym krakowskiego oddziału Związku Pracowników Niewidomych RP, przyczyniając się walnie do powstania ogólnokrajowej organizacji. Przez dwa lata pracuje również w repetytorium Akademii Górniczo-Hutniczej w zakładzie matematyki".
I jeszcze jeden cytat z tego artykułu:
"Był wybitnym bojownikiem o pełne równouprawnienie niewidomych, utorowanie im w społeczeństwie szerokiej drogi twórczego, samodzielnego bytu. I temu celowi poświęcił całe swoje życie.
Nie ma takiej grupy zawodowej, takiego środowiska, które nie zawdzięczałoby Janowi Silhanowi jakiejś części swoich sukcesów. W jakże wielkim stopniu przyczynił się do powstania w Krakowie szkoły masażu, a także szkoły muzycznej dla niewidomych. A ileż wysiłku włożył w organizowanie krajowej i wojewódzkich sekcji masażystów.
Niemało do zawdzięczenia mają mu spółdzielcy. Przez szereg lat był członkiem Rady Nadzorczej Centrali Spółdzielni Inwalidów w Warszawie. Współuczestniczył w założeniu Krakowskiej Spółdzielni Niewidomych, a także przyczynił się w niemałym stopniu do powstania w Warszawie Spółdzielni Ociemniałych Żołnierzy.
Za swą bogatą działalność kpt. Jan Silhan otrzymał Krzyż Kawalerski Orderu Odrodzenia Polski, Złoty Krzyż Zasługi, dwukrotnie Srebrny Krzyż Zasługi, Złoty Medal Waleczności i wiele innych odznaczeń".
"W hołdzie dla Jego dzieła" ("Pochodnia", styczeń 1975 r.) józef Szczurek pisze:
"21 listopada ubiegłego roku w Muszynie odbyła się piękna uroczystość - nadanie ośrodkowi wypoczynkowo-rehabilitacyjnemu PZN imienia kapitana Jana Silhana i odsłonięcia pamiątkowej tablicy na frontonie budynku. W tej podniosłej uroczystości uczestniczyło wielu zaproszonych gości z Warszawy i Krakowa i spośród miejscowych władz. Wzięli w niej również udział niewidomi, przebywający w tym czasie w Muszynie, na kursie rehabilitacji podstawowej.
Jak wiadomo, ośrodek muszyński wybudowany został przez Związek Ociemniałych Żołnierzy w 1936 roku ze składek społecznych, w których niemały udział mieli sami ociemniali żołnierze, a obok majora Edwina Wagnera, Jan Silhan należał do tych, którzy najbardziej przyczynili się do jego powstania. Słusznie więc, realizując uchwałę VI Zjazdu PZN, nasz dom nazwano jego imieniem, utrwalając w ten sposób pamięć o wielkim, żarliwym działaczu społecznym, gorącym patriocie, prawdziwym przyjacielu niewidomych. Tę właśnie prawdę podkreślił prezes Dobrosław Spychalski, odsłaniając tablicę z podobizną Jana Silhana. Jakież wielkie wzruszenie ogarnęło wszystkich, kiedy pani Margit Silhan, zwracając się do swego męża, ze łzami w oczach mówiła: "Cieszę się, Janku, że będziesz mógł nadal patrzeć na te zielone zbocza gór i doliny, na ten płynący Poprad, na te piękne okolice, które tak bardzo kochałeś. To właśnie tu jakże często mówiłeś, że życie jest piękne i świat jest piękny..."
Nadanie imienia kpt. Jana Silhana ośrodkowi w Muszynie nie było jedynym uhonorowaniem tego wybitnego działacza przez Zarząd Główny PZN. w 1988 - Zarząd Główny PZN ustanowił doroczną nagrodę PZN im. kpt. Jana Silhana. Nagroda była nadawana za wybitną działalność na rzecz środowiska niewidomych.
W "Pochodni" z kwietnia 2007 r. w rubryce "Z obrad prezydium i plenum ZG" czytamy:
"Członkowie Zarządu Głównego zaakceptowali też wniosek prezydium w sprawie ustanowienia nowej formy uznania - "Wyróżnienia imienia Włodzimierza Kopydłowskiego", o czym już wcześniej w tej rubryce informowaliśmy. Otrzymywałby je co roku jeden działacz, szczególnie wyróżniający się w pracy na rzecz innych, wraz z tytułem: "Lider Polskiego Związku Niewidomych".
Wyróżnienie to zostało przyznane po raz pierwszy w 2008 r. W ten sposób, Nagroda kpt. im. Jana Silhana została zlikwidowana. Dodam, że odbyło się to bez decyzji władz Związku, bez uzasadnienia i bez potrzeby. Trudno zrozumieć takie postępowanie wobec pamięci wybitnego działacza ruchu niewidomych.
W "Pochodni" z marca 1965 r., w artykule "Zmarł zasłużony działacz" czytamy:
" W dniu 19 stycznia 1965 roku zmarł długoletni prezes spółdzielni "Praca Niewidomych" w Chorzowie- Paweł Niedurny.
Kolega Niedurny całe swoje życie poświęcił sprawie niewidomych. W czasie okupacji należał do grupy Patriotów Polskich, podtrzymując wśród kolegów ducha patriotyzmu i wiary w zwycięstwo narodu polskiego.
w 1944 roku wraz z nieliczną grupą kolegów organizował Spółdzielnię Inwalidów "Praca Niewidomych" i aż do chwili zgonu pełnił funkcję prezesa.
W ostatnim czasie ciężka choroba serca i naczyń krwionośnych osłabiła siły kolegi Niedurnego, jednak mimo to nadal pracował dla niewidomych.
Zmarły był odznaczony Złotym Krzyżem Zasługi. Straciliśmy w nim ofiarnego i oddanego sprawie niewidomych działacza".
W krótkiej notce zostało zawarte bogate życie i działalność człowieka. Trzeba więc poszukać kolejnych informacji na jego temat.
Józef Szczurek w artykule ""Po prostu dobry człowiek" ("Pochodnia" marzec 2006 r.) pisze, m.in.:
"Paweł Niedurny był niekwestionowanym przywódcą śląskiej organizacji niewidomych".
I dalej:
"Zajmował czołowe miejsce wśród działaczy, którzy budowali fundamenty śląskiej organizacji niewidomych, a dotychczas jego życie i zasługi nigdzie nie zostały przedstawione. Może więc choć w małej części uda mi się wypełnić tę lukę w historii organizacji niewidomych w Polsce?
Spojrzenie biograficzne
Prawdopodobnie luka ta powstała z tego powodu, że Paweł Niedurny był człowiekiem niezwykle skromnym. Nie lubił występować publicznie, przemawiać na zebraniach, kumulować zaszczyty. Nie chciał także, aby o nim mówiono, pisano, ze zniecierpliwieniem odrzucał pochwały. Do niego najbardziej pasuje powiedzenie, że należał do ludzi czynu. Liczyły się fakty i wydarzenia wymierne, natomiast słowa zostawiał innym.
Był wszędzie, gdzie działo się coś ważnego, gdzie trzeba było podejmować decyzje oraz trudne zadania. Jego codzienna praca, jak cement, w pierwszych latach po wojnie spajała zręby organizacji niewidomych na Śląsku, nadawała jej kształty i barwy. Nie została jednak utrwalona na kartach kronik, a coraz mniej jest ludzi, którzy mogą o niej zaświadczyć.
Dr Włodzimierz Dolański, gdy tuż po wojnie budował pierwszą ogólnokrajową organizację niewidomych i kruszyć musiał rozliczne bariery, miał w Pawle Niedurnym wiernego sojusznika i przyjaciela, a zaufanie wobec niego nigdy nie zawodziło. Może właśnie dlatego zjednoczeniowy zjazd w październiku 1946 roku odbył się w Chorzowie, gdzie panowała najlepsza atmosfera sprzyjająca temu trudnemu przedsięwzięciu.
Osobiście prawie go nie znałem. W okresie, kiedy mieszkałem w Katowicach (od 1949 do 1954 roku) rozmawialiśmy przelotnie raz, a może dwa, za to o jego codziennej trosce o niewidomych słyszałem bardzo dużo, gdyż ludzie, którzy z Pawłem Niedurnym współpracowali na jakimkolwiek polu, opowiadali o nim wiele, przy tym nigdy nie spotkałem się z opinią negatywną. Istniało powszechne przekonanie, że zawsze można było liczyć na jego pomoc i zrozumienie, oparte na rzetelności i uczciwości.
Urodził się˛18 listopada 1912 roku i wyrósł w środowisku górniczym na Ziemi Śląskiej. Znał dobrze i kochał jej miasta i wszystkie zakątki. W czasie okupacji należał do grupy Patriotów Polskich, podtrzymując wśród kolegów ducha wiary w zwycięstwo narodu polskiego. Nigdy nie silił się na język literacki, za to w jego ustach piękna gwara tego regionu zadziwiała barwą i bogactwem słów, wyrażeń i porównań. O prezesie Niedrunym nie można mówić w oderwaniu od pracy, toteż aby jego postać stała się bardziej wyrazista, należy przedstawić środowisko jego działania.
Rys historyczny
Na Górnym Śląsku działalność organizacyjna niewidomych ma długie tradycje. Stowarzyszenie niewidomych, zrzeszające Polaków i Niemców powstało jeszcze przed pierwszą wojną światową. Zajmowało się organizowaniem szkolenia zawodowego i zatrudnienia, działalnością wydawniczą i socjalną.
Po odzyskaniu przez Polskę niepodległości, a zwłaszcza po Powstaniach Śląskich i plebiscycie, który odbył się w lipcu 1920 roku, Śląsk został podzielony. Część miast - Katowice, Chorzów, Siemianowice i przyległe tereny - dostały się Polsce, a Bytom, Gliwice, Zabrze - Niemcom. Podzielił się więc i Związek Niewidomych.
Organizacja chorzowska borykała się z dużymi trudnościami, dlatego w 1936 r. jej działalność przejęło Towarzystwo Opieki nad Ociemniałymi, mające swą siedzibę w Laskach. W czasie okupacji niemieckiej znowu istniał jeden związek - Oberschlesischer Blindenverein in Beuthen.
Po zakończeniu II wojny światowej bardzo szybko, bo już w maju 1945 roku, powstało Stowarzyszenie Niewidomych Województwa Śląsko-Dąbrowskiego z siedzibą w Chorzowie, we własnym domu, zbudowanym w 1937 roku. Stowarzyszenie rozwijało żywą i wszechstronną działalność. Należało do niego około tysiąca osób. Miało trzy własne zakłady pracy - w Chorzowie, Zabrzu i największy w Bytomiu. Przy nich były tak zwane internaty czyli mieszkania dla niewidomych pracowników.
W 1946 roku nastąpiło zjednoczenie ruchu niewidomych w Polsce. Powstał Związek Pracowników Niewidomych RP i śląskie stowarzyszenie, tak jak i inne regionalne organizacje, stało się jego oddziałem. Jednak w praktyce nic się nie zmieniło. Stowarzyszenie nadal działało, jako samodzielna organizacja, rządząca się własnymi prawami i pracowało według własnych tradycyjnych zasad.
Najważniejsze kierunki
W swej książce: "Historia niewidomych polskich w zarysie", wydanej w 1960 roku, dr Ewa Grodecka poświęciła jeden rozdział problematyce niewidomych na Śląsku. Omawia w nim między innymi ich osiągnięcia w pierwszych latach po wojnie. Pozwolę sobie zacytować fragment wspomnianej książki, gdyż dość dobrze naświetla urozmaicone formy działalności chorzowskiej organizacji:
"Pomoc, udzielana członkom przez Oddział, obejmowała:
1. Zatrudnienie niewidomych w warsztatach własnych oraz współdziałanie z Wojewódzkim Wydziałem dla Spraw Inwalidzkich w akcji przygotowywania do pracy w przemyśle i zatrudniania niewidomych w fabrykach państwowych. Nadto Oddział wyszukiwał kandydatów na szkolenie zawodowe i kierował ich do odpowiednich zakładów Ministerstwa Pracy i Opieki Społecznej.
2. Wypłacanie niewidomym niezdolnym do pracy, obciążonym rodzinami i znajdującym się w ciężkich warunkach, zapomóg z sum na ten cel przeznaczonych.
3. Organizowanie porad prawnych i współdziałanie z członkami w załatwianiu różnych spraw urzędowych. Załatwianie spraw zniżek kolejowych, tramwajowych i autobusowych, zwolnień od opłat za korzystanie z radia itp. W roku 1949 sprzedano członkom po cenach zniżonych około 50 radioodbiorników, uzyskanych w wyniku starań Zarządu Głównego. Od roku 1948 Oddział prowadził dla swych członków kasę pogrzebową.
Działalność kulturalno-oświatowa Oddziału obejmowała głośne czytanie książek w Chorzowie i Bytomiu, prowadzenie stałego chóru i zespołu recytatorskiego, kolportaż "Pochodni" i "Przyjaciela Niewidomych". W lecie organizowane były wycieczki".
Dr Grodecka, jak przystało na autorkę rozprawy historycznej, ujęła opis zaangażowania społecznego Ślązaków bardzo skrótowo, ale jak już wcześniej podkreśliłem, działalność ta mogła zadziwiać bogactwem form i rozmiarami troski o byt niewidomych. I tak na przykład Związek zatrudniał na etacie osobę widzącą, o ile dobrze przypominam sobie imię - panią Agnieszkę, do obowiązków której należało pomaganie całkowicie niewidomym w załatwianiu różnych, codziennych spraw. W roli przewodnika chodziła z nimi do lekarza, pomagała w robieniu większych zakupów, w załatwianiu spraw w urzędach, doprowadzała na dworzec kolejowy, bo jak wiadomo, mającym nawet dobrą orientację poruszanie się po peronach nie przychodzi łatwo.
Wykonywała również mnóstwo innych rzeczy, które nie leżały w jej służbowych obowiązkach, jak przyszycie guzika, doradzanie jak się ubrać, jakiego koloru kupić płaszcz lub garnitur. Ludziom mniej zaradnym dawało to poczucie bezpieczeństwa. Z taką formą pomocy nigdy już potem się nie spotkałem, choć problem przewodnika zawsze istniał i nadal stanowi jedną z największych trudności w życiu inwalidów wzroku.
Spółdzielnia
Paweł Niedurny był prezesem zarządu śląskiej organizacji i niekwestionowanym przywódcą jej członków. Bez jego udziału nic ważnego się nie dokonywało. Troszczył się, aby jak najpełniej służyła niewidomym, a swym przykładem mobilizował innych działaczy i pracowników. Dużo energii poświęcał zagadnieniu zatrudnienia i działającym w jej ramach zakładom pracy. Produkowały one szczotki i pędzle, maty i torebki papierowe. Zatrudniały 150 inwalidów wzroku i kilkadziesiąt osób widzących.
Kiedy w 1949 roku, w wyniku zarządzeń centralnych władz państwowych, organizacjom społecznym zabrano ich zakłady pracy i utworzono z nich spółdzielnie inwalidów, z trzech śląskich wytwórni powstała spółdzielnia "Praca Niewidomych". Nadal funkcjonowała pod względem ekonomicznym i społecznym bardzo dobrze. Paweł Niedurny był jej prezesem do końca swego życia. W ostatnich latach choroba układu krążenia dawała mu się mocno we znaki, ale nadal żył codziennym sprawami swego otoczenia. Pełnił także odpowiedzialne funkcje we władzach PZN. Zmarł 19 stycznia 1965 roku".
Był nauczycielem i organizatorem szkolnictwa dla niewidomych, wybitnym działaczem społecznym, współpracownikiem dr. Włodzimierza Dolańskiego w dziele zjednoczenia ruchu niewidomych w Polsce, założycielem szkoły dla niewidomych w Łodzi, budowniczym Ośrodka Szkolenia i Rehabilitacji Niewidomych w Bydgoszczy i długoletnim jego dyrektorem.
Urodził się 9 września 1909 roku w osadzie Stary Młyn w powiecie Końskie na Kielecczyźnie. Zmarł 18 marca 1980 r. w Bydgoszczy.
ZOFIA KRZEMKOWSKA w artykule
"Czas mija - pamięć pozostaje" ("Pochodnia", marzec 2000 r.) pisze:
"Józef Buczkowski był przede wszystkim nauczycielem. Uczył zagubionych, stroskanych, załamanych utratą wzroku jak "zdawać życie", by nie wyjść z niego poranionym. Do przypomnienia jego dokonań skłaniają mnie dwie rocznice: 9 września ub.r. minęła 90. rocznica jego urodzin, a 18 marca br. mija 20. rocznica śmierci. Osobiście szczególnie wiele mu zawdzięczam. Dał mi pracę, odstępując własne godziny, i wprowadził w tajniki zawodu nauczycielskiego. Dzięki temu przepracowałam w bydgoskim Ośrodku Rehabilitacji 35 lat (1964 - 99)".
I dalej Zofia Krzemkowska pisze:
"Szkołę powszechną i seminarium nauczycielskie ukończył w Łodzi, gdzie przeniósł się wraz z rodzicami. Miał trzy siostry: Olimpię, Otylię i Stanisławę. W latach 1931-33 pracował jako nauczyciel we wsi Czarnocin, leżącej 28 km od Łodzi. Tragiczny wypadek pozbawił go wzroku. Uczył się żyć "po niewidomemu" w Laskach, gdzie zetknął się z matką Różą Czacką, dr. Dolańskim i prof. Marią Grzegorzewską. Te osoby miały znaczący wpływ na jego dalszą drogę życiową. W 1938 roku ukończył Państwowy Instytut Pedagogiki Specjalnej. Lata okupacji spędzał w Laskach. Po wyzwoleniu w 1946 roku, razem z Łódzką Rodziną Radiową, organizował w Łodzi szkołę dla niewidomych dzieci i przez dwa lata nią kierował. Na skutek intryg musiał jednak odejść. Ówczesne władze oświatowe uważały, że niewidomy nie może kierować szkołą. "Mnie zawsze wiatr w oczy wieje" - powiedział wówczas. Doceniał kształcenie niewidomych. W 1946 r. zorganizował w Łodzi koło niewidomych uczących się.
Wspólnie z dr. Dolańskim stworzył ogólnopolską organizację niewidomych pod nazwą - Związek Pracowników Niewidomych RP na pierwszym zjeździe zjednoczeniowym w Chorzowie, w październiku 1946 roku. Był też współorganizatorem związku niewidomych w Łodzi i Gdańsku.
Kolejnym miejscem pracy J. Buczkowskiego w charakterze nauczyciela był Ośrodek Szkoleniowy Inwalidów Wojennych w Jarogniewicach-Głuchowie. Gdy Ośrodek został przeniesiony do Gdańska na ulicę Morską, przeniósł się tam wraz z nim. W Gdańsku w 1949 roku pracował jako szczotkarz. Był też członkiem kolegium redakcyjnego "Pochodni". W tym samym roku poznał Franciszkę Popowską, która została jego żoną, wierną towarzyszką życia, lektorką i przewodniczką. Nadal żyje i mieszka w Bydgoszczy, włączając się w sprawy niewidomych na tyle, na ile jej siły na to pozwalają.
W latach 1955-73 pracował w Bydgoskim Ośrodku Rehabilitacji Niewidomych ZSN. Od 1959 roku był jego dyrektorem. W 1965 roku założył Towarzystwo Przyjaciół Ośrodka, które przekształciło się w Ogólnopolskie Towarzystwo Przyjaciół Niewidomych. Jego prezesem był aż do śmierci. Działało ono pod hasłem: "Nieść pomoc niewidomemu to zaszczytny obowiązek społeczny". Wspólnie z Towarzystwem zainicjował budowę obecnego ośrodka przy ul. Powstańców Wielkopolskich 33 w Bydgoszczy. Kamień węgielny pod tę placówkę położono 4 czerwca 1977 roku. Od 11 kwietnia 1991 roku ośrodek nosi imię Józefa Buczkowskiego. Włożył wiele wysiłku, musiał pokonać piętrzące się trudności, by doprowadzić do końca dzieło swojego życia.
Hołdował zasadom: "Zło dobrem zwyciężaj" i "Im trudniej, tym szlachetniej". Był człowiekiem głęboko wierzącym. Nieprzypadkowo więc nadanie ośrodkowi jego imienia połączono z poświęceniem i udostępnieniem niewidomym kaplicy pod wezwaniem Rafała Archanioła - patrona niewidomych. Działa ona do dziś i spełnia ważną rolę w życiu duchowym niewidomych. Józef Buczkowski zainaugurował również działalność bydgoskiego duszpasterstwa niewidomych, które do dziś działa prężnie, przynosząc wielorakie owoce. W 1957 roku Józef Buczkowski uczestniczył w I Ogólnopolskiej Pielgrzymce Niewidomych na Jasną Górę z udziałem prymasa tysiąclecia kardynała Stefana Wyszyńskiego. Wygłosił referat: "Wiara w życiu niewidomego", za co musiał ponieść konsekwencję - był prześladowany (takie to były wówczas czasy)".
Pożegnanie Wielkiego Przyjaciela
"Ilustrowany Kurier Polski" z 20 marca 1980 roku doniósł:
"W Bydgoszczy zmarł wczoraj Józef Buczkowski, były wieloletni dyrektor Ośrodka Rehabilitacji Zawodowej ZSN (...), Człowiek wielkiego serca i olbrzymich zasług, który swój zapał do pracy społecznej na rzecz niewidomych potrafił zaszczepić innym. Był współzałożycielem, inspiratorem i honorowym prezesem Krajowego Zarządu Towarzystwa Przyjaciół Niewidomych, inicjatorem budowy nowego kompleksu Ośrodka Rehabilitacji Zawodowej Niewidomych, wznoszonego od kilku lat w Bydgoszczy, którego otwarcia nie było dane Mu doczekać. Polski Związek Niewidomych utracił jednego ze swych wyjątkowo ofiarnych działaczy, a niewidomi i społeczeństwo Wielkiego Przyjaciela. Cześć Jego pamięci!
Informacja przygotowana była do druku w dniu 19 marca i stąd pomyłka w dacie śmierci. W rzeczywistości dyrektor Józef Buczkowski zmarł w nocy z 17 na 18 marca o godzinie 1.25. Ostatnie miesiące życia Zmarłego były jednym pasmem cierpień. Trzeba było niezwykłego hartu ducha, aby znosić je z taką pogodą i cierpliwością".
Władysław Gołąb w artykule
"Mnie zawsze wiatr w oczy" (Pochodnia, listopad 1989 r.) podaje wiele faktów z życia Józefa Buczkowskiego i wiele ocen jego działalności. Przytaczam obszerne fragmenty tego artykułu.
"Przed niespełna dziesięciu laty, 21 marca 1980 roku, na bydgoskim cmentarzu na Jarach, przedwcześnie zmarłego Józefa Buczkowskiego żegnały setki przyjaciół, dla których był symbolem wielkości i kwintesencji przyjaźni. Z tej okazji pisałem na łamach "Pochodni":
"Na trumnę posypały się grudki ziemi i kwiaty. Coś ścisnęło nas za gardło. Ten odgłos spadającej ziemi zamykał nieodwracalnie jakiś etap w naszym życiu. Już nigdy nie będziemy mogli uścisnąć tej przyjaznej i dobrej dłoni, która tyle razy pomagała nam podźwignąć się, gdy przeciwności zdawały się nie do pokonania. Odszedł na zawsze ostatni z wielkich społeczników, dla którego służba innym była główną treścią jego życia".
Warto z okazji rocznicy urodzin powrócić do tej wyjątkowej postaci, sylwetki wielkiego człowieka i społecznika, któremu zbyt często "wiatr wiał w oczy".
I dalej czytamy:
"Józef Buczkowski w Czarnocinie pracował jednak tylko dwa lata: od 1931 do 1933 roku. Doskonale zapowiadającą się karierę nauczyciela wiejskiego przerwał tragiczny wypadek: utrata wzroku. O zdarzeniu tym nie lubił mówić. I my uszanujmy to milczenie.
Czym były dla Józefa Buczkowskiego lata 1933 - 1935, można się tylko domyślać. Był to przypuszczalnie ten pierwszy wielki wiatr, który powiał mu w oczy. Nie wiem, za czyją namową trafił do Zakładu dla Niewidomych w Laskach. Tu znalazł życzliwą pomoc i pracę. Matka Czacka skierowała go do Państwowego Instytutu Pedagogiki Specjalnej do prof. Marii Grzegorzewskiej. W roku 1938 uzyskał dyplom ukończenia instytutu i uprawnienia do nauczania w szkołach specjalnych. Z tego to okresu datuje się serdeczna przyjaźń Józefa Buczkowskiego z Marią Grzegorzewską.
Jednak Józef Buczkowski tęsknił za swą ukochaną Łodzią. Tu od roku 1931 działała Łódzka Rodzina Radiowa - stowarzyszenie, którego celem było otaczanie wszechstronną opieką niewidomych dzieci z terenu województwa. Łódzka Rodzina Radiowa prowadziła niewielką szkołę, a w roku 1936 podjęła budowę nowoczesnego zakładu dla stu niewidomych dzieci. Od 1 września Józef Buczkowski miał podjąć pracę w tym nowym zakładzie. Niestety, wojna pokrzyżowała jego plany i został na dalsze sześć lat w Laskach. Nie był to jednak czas zmarnowany. Tu zaprzyjaźnił się z dr. Włodzimierzem Dolańskim, tu nauczył się pełnej samodzielności i wszelkich technik życia i pracy "po niewidomemu". Jeden z niewidomych opowiadał mi: "Pan Buczkowski to niezwykle twardy człowiek. Potrafi pieszo chodzić do Rzeszy po żywność i przynosić ją do Lasek na własnych plecach".
Tak, Józef Buczkowski był twardym człowiekiem. Było w nim coś z kieleckiego chłopa: przeciwności nie zrażały go, lecz mobilizowały. Był twardy, ale przede wszystkim dla siebie. Dla człowieka załamanego miał zawsze wiele serdecznego ciepła i łagodności".
I dalej:
"Pod koniec stycznia 1945 roku Józef Buczkowski okazyjnymi ciężarówkami wybrał się do Łodzi, aby tam zorientować się w sytuacji szkoły dla niewidomych. W Łodzi jednak nie było żadnych szans zatrzymania się. Powrócił zatem do Lasek i czekał na odpowiedź władz oświatowych. W marcu powiadomiono go, że szkoła w Łodzi nie będzie uruchomiona. Wprawdzie Łódzka Rodzina Radiowa podjęła działalność, ale przedmiotem jej troski stały się dzieci widzące, osierocone w wyniku działań wojennych. I wtedy przyszedł mu z pomocą dr Dolański, który uzyskał od swego przyjaciela z lat studenckich - Stanisława Skrzeszewskiego, kierującego resortem oświaty, specjalny list polecający do kuratora łódzkiego, upoważniający Józefa Buczkowskiego do zorganizowania szkoły dla niewidomych dzieci w Łodzi.
Już w maju 1945 roku Józef Buczkowski przeniósł się na stałe do tego miasta, gdzie zamieszkały także trzy jego siostry: Olimpia, Otylia i Stanisława (do dziś żyje jeszcze tylko Stanisława). Obok prac organizacyjnych związanych ze szkołą, Józef Buczkowski zajął się współorganizowaniem Związku Niewidomych w Łodzi. Już w maju odbywa się pierwsze zebranie organizacyjne. Zostaje wybrany zarząd, na którego czele staje Adam Tobis. Buczkowski obejmuje funkcję sekretarza, którą we wrześniu odstępuje Stanisławowi Ziembie.
10 grudnia 1945 roku udaje mu się uzyskać obiekt na przyszłą szkołę. Jest to teren o powierzchni około hektara, z pięknym ogrodem, budynkiem głównym, oficyną i zabudowaniami gospodarczymi. Całość jest pięknie zlokalizowana w dzielnicy willowej, niedaleko radiostacji, między ulicą Tkacką i Mostową. Kilka miesięcy później otrzymuje przydział trzech hektarów ziemi położonej pomiędzy ulicą Mostową i Narutowicza w bezpośredniej bliskości z obiektem szkolnym. Na tym nowym terenie zamierzał wybudować szkołę zawodową masażu leczniczego, pomieszczenia dla Związku Niewidomych, drukarnię i kryty basen. Tymczasem w styczniu 1946 roku utworzył szkołę powszechną, a w marcu internat, w którym do czerwca zamieszkało już ponad 20 uczniów. Od września 1946 praca w szkole ruszyła pełną parą.
Od marca 1946 Józef Buczkowski zamieszkał w internacie przy ulicy Tkackiej i czas swój dzielił na pracę w szkole, w Związku łódzkim i na współtworzeniu z dr. Dolańskim ogólnopolskiej organizacji. Starania te uwieńczone zostały powołaniem na zjeździe zjednoczeniowym w październiku 1946 w Chorzowie Związku Pracowników Niewidomych RP.
Kłopoty ze szkołą piętrzyły się. Najtrudniejszym problemem było znalezienie dobrego i ofiarnego personelu wychowawczego. Postanowił, na wzór Lasek, szukać oparcia w jakimś zgromadzeniu zakonnym. Na przysłanie kilku sióstr wyraziły zgodę orionistki ze Zduńskiej Woli. Równocześnie Buczkowski chciał oprzeć ekonomiczny byt zakładu na Łódzkiej Rodzinie Radiowej. Wydawało się, że wszystko pójdzie dobrze. Nie zabrakło jednak ludzi złej woli. W wyniku intryg przekonano władze oświatowe, że niewidomy nie nadaje się do prowadzenia zakładu. Cofnięto mu nominację na kierownika i skierowano do Ośrodka Szkolenia Inwalidów Wojennych w Jarogniewicach i Głuchowie pod Poznaniem. Był to dla Józefa Buczkowskiego cios. Runęła cała jego koncepcja pracy. Wszystkie jego plany zaprzepaszczono. Kiedy odwiedziłem go w Jarogniewicach, był przygaszony, ale ciągle jeszcze bogaty w nowe pomysły.
W 1949 roku po zamknięciu Zakładu Szkolenia Inwalidów Wojennych w Jarogniewicach zostaje przeniesiony do Gdańska, gdzie w Zakładzie Szkolenia Inwalidów Niewidomych przy ulicy Morskiej pełni funkcję nauczyciela. Równocześnie staje na czele zarządu Oddziału Gdańskiego Związku Pracowników Niewidomych RP. Obejmuje także kierownictwo zespołu redakcyjnego "Pochodni".
Niestety, i tym razem przysłowiowy wiatr nie przestaje wiać mu w oczy. W Warszawie powstaje Polski Związek Niewidomych. Wszystko, co stare, jest złe. Zakład przy ulicy Morskiej w Gdańsku zostaje przekazany Akademii Medycznej, a zakład Szkolenia Inwalidów przeniesiony do Wrocławia. Na te przenosiny Józef Buczkowski już się nie decyduje. Podejmuje pracę szczotkarza.
Proponują mu stanowisko kierownika nowo organizowanej spółdzielni w Bytomiu Odrzańskim, ale odmawia, był bowiem rasowym wychowawcą i wiedział, że spółdzielczość to nie jego specjalność. A kiedy w roku 1955 przychodzi kolejna propozycja, tym razem na kierownika pedagogicznego Ośrodka Szkolenia Niewidomych w Bydgoszczy, tę ofertę przyjmuje. Po odejściu dotychczasowego dyrektora otrzymuje nominację na dyrektora ośrodka. Na stanowisku tym pozostaje aż do 1973 roku, czyli do przejścia na emeryturę. Ale i tym razem nie było to normalne przejście na emeryturę, ale wyraźne polecenie władz. Już po raz ostatni pozbawiono go tego, co ukochał i tego, co dobrze czynił. Świadczą o tym liczne głosy jego byłych wychowanków.
Józef Buczkowski wszędzie, gdzie go los rzucił, natychmiast włączał się w pracę związkową. Zabiegał o nowe uprawnienia, troszczył się o rehabilitację i kulturę osobistą niewidomych. Między innymi w Łodzi przyczynił się do zorganizowania Koła Uczących się Niewidomych. Koło w 1950 roku zlikwidował mjr Leon Wrzosek.
Kolejną ideą Buczkowskiego było angażowanie widzących do niesienia pomocy niewidomym. W tym to celu we wrześniu 1946 roku organizuje Koło Przyjaciół Niewidomych w Łodzi, a w czerwcu 1965 roku Towarzystwo Przyjaciół Ośrodka Rehabilitacji Szkolenia Zawodowego w Bydgoszczy. Na walnym zebraniu w lutym 1971 roku przyjęło ono obecną nazwę: Towarzystwo Przyjaciół Niewidomych w Bydgoszczy. Według słów samego Buczkowskiego, naczelnym hasłem Towarzystwa jest: "Być przyjacielem niewidomych, nieść im pomoc - oto spełnienie chlubnego obowiązku obywatelskiego".
Józef Buczkowski do końca swego pracowitego życia był prezesem Zarządu Głównego Towarzystwa Przyjaciół Niewidomych, które za cel podstawowy przyjęło budowę nowego obiektu Ośrodka Szkolenia Zawodowego. Kamień węgielny położono 4 czerwca 1976 roku, a całość miała być zakończona do roku 1978. Termin ten nie został dotrzymany i nowy obiekt, pod nazwą Krajowe Centrum Kształcenia Niewidomych - Ośrodek Rehabilitacji Zawodowej CZSN, położony w Bydgoszczy przy ulicy Powstańców Wielkopolskich 33, otwarto dopiero po śmierci jego twórcy".
W prasie środowiskowej można znaleźć wiele publikacji poświęconych życiu i działalności Józefa Buczkowskiego. Można dowiedzieć się, w jak niekorzystnych warunkach działał, jakie kłody rzucano mu pod nogi i jak przezwyciężał trudności. Najważniejsze jednak, co charakteryzowało Józefa Buczkowskiego, o czym pisze wielu autorów publikacji jemu poświęconych, to wielka życzliwość dla ludzi i wola tworzenia lepszych warunków życia polskim niewidomym. Jest to ważne przesłanie do współczesnych niewidomych, a zwłaszcza do działaczy środowiska osób z uszkodzonym wzrokiem. Jest to ważne przesłanie, gdyż obecnie, jak się wydaje, stowarzyszenia niewidomych, zwłaszcza PZN, przeżywają kryzys. I chyba można obserwować sporo wypaczeń idei działalności społecznej. Pamiętajmy jednak, że trudności, intrygi, zawiści i konflikty nie omijały również czasów, w których działał Józef Buczkowski. Wszystko to jednak nie spowodowało jego rezygnacji z zaangażowania w realizację celów środowiska osób z uszkodzonym wzrokiem. I jest to chyba bardzo optymistyczne przesłanie.
Urodził się 18 września 1924 r., zmarł 13 maja 2006 r. Wzrok stracił w obozie koncentracyjnym w Lipsku. Ukończył 7 klas szkoły podstawowej i jedną gimnazjum. Mimo braku formalnego wykształcenia, doskonale rozumiał potrzeby osób niewidomych i wykazał się dalekowzrocznością w rozwiązywaniu problemów środowiska.
Na zjeździe zjednoczeniowym w czerwcu 1951 r. został wybrany do Zarządu Głównego. Wcześniej był sekretarzem Zarządu Okręgu PZN w Lublinie i kierownikiem tego okręgu. W okresie od 26 marca 1956 r. do 1 października 1964 r. pełnił funkcję przewodniczącego Zarządu Głównego PZN.
Wyróżniał go silny charakter i konsekwencja w dążeniu do celu. Te cechy przyczyniły się do odwołania go z funkcji przewodniczącego ZG. Były to czasy, w których decydujący głos we wszystkich wyborach miał Komitet Centralny Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej, a Mieczysław Michalak skonfliktował się z tą instytucją oraz z Ministerstwem Zdrowia i Opieki Społecznej. Jego kategoryczne żądania daleko idącej pomocy dla niewidomych, wspieranie spółdzielczości niewidomych w dążeniach do wyzwolenia się z podległości Centralnemu Związkowi Spółdzielni Inwalidów itp. nie mogły być akceptowane przez "przewodnią siłę narodu".
ZG PZN pod jego kierownictwem kontynuował wcześniej wypracowane formy działalności i podejmował nowe zadania. Skupiał się na problemach bytowych, zatrudnieniu, likwidacji analfabetyzmu i rozbudowie organizacji, tworzeniu kół i okręgów. Skutecznie zabiegał o nowe przywileje dla niewidomych.
Prezes Michalak poparł dążenia ociemniałych żołnierzy do reaktywowania swojej organizacji. Wspierał rozwój spółdzielczości niewidomych i powołanie Związku Spółdzielni Niewidomych. Zabiegał o odzyskanie ośrodka w Muszynie, który użytkował KC PZPR. Ośrodek został odzyskany jesienią 1956 r. Powstały wówczas nowe możliwości organizowania wypoczynku i rehabilitacji oraz bezdewizowej wymiany wczasowej z wieloma krajami.
Prezes Michalak przywiązywał wagę do wszechstronnej rehabilitacji. Wychodził z założenia, że samodzielność niewidomego, umiejętność funkcjonowania w środowisku widzących jest podstawą sukcesów zawodowych i społecznych.
Inicjował i propagował rozwój sportu niewidomych. Całe życie był bardzo aktywny i dbał o sprawność fizyczną. Regularnie pływał, brał udział w zawodach pływackich i wykonywał intensywne ćwiczenia. Twierdził, że zwiększa to sprawność, niezbędną w orientacji przestrzennej i pozwala utrzymać dobre zdrowie. Był propagatorem i organizatorem zawodów lekkoatletycznych, pływackich oraz sportów zimowych. Dużo uwagi poświęcał rehabilitacji niewidomych. PZN pod jego przewodnictwem nawiązał kontakty ze stowarzyszeniami niewidomych za granicą.
W 1963 r. powołał w Warszawie zakład rehabilitacji dla nowo ociemniałych, zorganizowany na wzorcach amerykańskich. Wysłał do USA pracownika ZG PZN, Adolfa Dąbrowskiego na szkolenie, któremu następnie powierzył kierowanie tym zakładem. Wtedy w Polsce rozpoczęto uczenie niewidomych orientacji przestrzennej i samodzielnego poruszania się przy pomocy białej laski. Rozpoczęto też szkolenie instruktorów rehabilitacji niewidomych.
Pamiętajmy, że w tamtych czasach tylko to, co radzieckie było dobre. Trzeba było odwagi i niezwykłej umiejętności przekonywania, żeby czegoś takiego dokonać. Na uwagę zasługuje również uruchomienie w 1961 r. studia nagrań książek mówionych.
A oto fragment opinii o Mieczysławie Michalaku z artykułu "Wspomnienia o szefach" pióra Adolfa Szyszko ("Pochodnia", luty 1994 r.):
"Mimo że nie posiadał wykształcenia, otaczał się ludźmi kompetentnymi, z odpowiednim zawodowym przygotowaniem. Był szefem wyjątkowo ambitnym, całkowicie utożsamiającym się ze Związkiem, jego sprawami i celami. Jego otwartość na wprowadzanie osiągnięć zagranicznych zjednywała mu wielu zwolenników i jednocześnie przeciwników. Śmiało podejmował walkę z oponentami, nie licząc się z ich pozycją społeczną i zawodową. W swym działaniu często ryzykował stanowiskiem. Pracownicy nie byli przez niego ograniczani w podejmowaniu inicjatyw. Kiedyś zdarzyło się, że pracownica przyszła do prezesa z przygotowanym numerem czasopisma, w celu uzgodnienia jego treści. Prezes postawił tylko jedno pytanie - czy numer jest już wydrukowany. Otrzymawszy odpowiedź, że nie, stwierdził, że nie będzie sprawdzać, ponieważ to ona jest za to odpowiedzialna, natomiast chętnie przeczyta, gdy ukaże się już w druku. Innym razem dwóch zwolnionych przez niego pracowników podjęło walkę o anulowanie wymówienia. Wykorzystali wszystkie możliwe instancje odwoławcze, aż wreszcie sprawa oparła się o Wydział Administracyjny Komitetu Centralnego PZPR. Jego kierownik zażądał od prezesa cofnięcia wymówienia. Reakcja była zaskakująca. Prezes Michalak stwierdził, że ich stanowiska pracy są niepotrzebne i wymówień nie cofnie. Jeśli Komitet Centralny uważa, że nie ma racji, niech poleci zwolnić jego. Do zmiany na stanowisku prezesa wówczas nie doszło. Mimo trudności finansowych, z jakimi borykał się Związek, prezes Michalak nie żałował pieniędzy na pracę naukową w zakresie tyflologii, rehabilitacji i wydawnictw. W tym czasie wydano kilkanaście pozycji tyflologicznych. Podjęto też próby, zmierzające do powołania ośrodka rehabilitacji niewidomych rolników (w województwie lubelskim) i zawarcia umowy ze Stanami Zjednoczonymi na przeprowadzenie w Polsce eksperymentu rehabilitacji niewidomych przy rodzinach. Eksperyment miał się odbywać w Obornikach Śląskich. Były przeprowadzone negocjacje, zapewnione niezbędne środki dewizowe i wyposażenie. Związek, niestety, w ostatniej chwili zrezygnował z tych zamierzeń na skutek wycofania się z pracy pani dr Grodeckiej, odpowiedzialnej za stronę naukową i organizacyjną całego przedsięwzięcia. Prezes nie mógł przeboleć, że nie doszło ono do skutku, bowiem jego realizacja postawiłaby Związek w czołówce europejskiej w dziedzinie rehabilitacji niewidomych rolników. Na szczególne podkreślenie zasługuje również indywidualna penetracja terenu, prowadzona przez specjalistów, w celu wyszukiwania niewidomych kandydatów do zatrudnienia. W trosce o rozwój profilaktyki wzroku, nawiązał bezpośredni kontakt z lubelską kliniką okulistyczną profesora Krwawicza. Duże znaczenie przypisywał wzajemnemu zaufaniu i szczerej wymianie poglądów. Cenił konstruktywną krytykę. Na zebraniach prezydium i plenum Zarządu Głównego zawsze byli obecni główni referenci oraz kierownicy działów. Zależało mu, by każde poważniejsze zagadnienie było wszechstronnie przedyskutowane, czego nie można, niestety, powiedzieć o większości jego następców".
W tym miejscu należy dodać, że od drugiej połowy 2004 r. w posiedzeniach Zarządu Głównego PZN oraz w jego Prezydium nie uczestniczą kierownicy działów Instytutu Tyflologicznego ani przedstawiciele prasy środowiskowej. Zaskakujące zestawienie z czasami rządów Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej!
Należy stwierdzić, że Mieczysław Michalak osiągnął dla polskich niewidomych bardzo dużo w krótkim czasie. Pod koniec jego kadencji PZN zrzeszał 17 tysięcy niewidomych. Prezes Michalak w wywiadzie udzielonym Zofii Krzemkowskiej w 1996 r. powiedział:
"Do Związku mógł należeć każdy, niezależnie od wyznania i poglądów, ale jeśli były wypadki nieprawidłowo przyznanej grupy inwalidzkiej, odwoływaliśmy się. Chodziło o to, by ustrzec Związek przed pseudoniewidomymi".
Po odejściu z funkcji przewodniczącego nie utrzymywał kontaktów ze Związkiem. Jak twierdził: "Mój następca okazał się bardzo podejrzliwy i kontakt ze mną stał się niemile widziany. Przychodziłem jedynie do Biblioteki Centralnej, by wypożyczać książki. Mocno to przeżywałem, bo przecież Związek był całym moim życiem".
Po roku 1964 pracował ponad 30 lat jako masażysta w spółdzielni ogólnoinwalidzkiej "Saturn" w Warszawie. Przez 15 lat pełnił funkcję wiceprzewodniczącego rady tej spółdzielni. Za osiągnięcia zawodowe oraz społeczne został odznaczony, m.in. Krzyżem Kawalerskim i Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski.
Myślę jednak, że ważniejszy od tych odznaczeń jest fakt, że Mieczysław Michalak może być wzorem dla wielu działaczy naszego środowiska. Jego zaangażowanie, podejmowanie wielu inicjatyw, konsekwentne starania o zaspokajanie potrzeb osób niewidomych zasługuje na uznanie i szacunek. Nie wszyscy działacze naszego środowiska byli i są tacy, jakim był Mieczysław Michalak.
Na zakończenie należy dodać, że nakładem Wydawnictwa Towarzystwa Opieki nad Ociemniałymi w 2016 r., pod redakcją Józefa Szczurka, ukazała się trzytomowa "Encyklopedia osób zasłużonych dla środowiska niewidomych". Pozycja ta zawiera około 300 sylwetek osób zasłużonych dla naszego środowiska, w zdecydowanej większości niewidomych i słabowidzących. Zrozumiałe więc jest, że konieczny był niełatwy wybór prezentowanych osób w niniejszym artykule. Jak zawsze w podobnej sytuacji prawo i obowiązek wyboru jest przywilejem autora publikacji.
Skryba