Na stronie internetowej Polskiego Związku Niewidomych pojawiła się informacja, z którą można się zapoznać pod linkiem http://www.pzn.org.pl/pl/aktualnosci/1404-pomocie-nam-tworzy-czasopisma.html.
Informacja ta sprowokowała dyskusję na liście Typhlos.
Jarosław G.:
Mnie tam najbardziej żal „Promyczka” i „Światełka”. Uważam bowiem, że jeśli nauczyliśmy dzieci czytania i pisania brajlem, to powinniśmy im dać też możliwość wykorzystania tych umiejętności nie tylko na podręcznikach szkolnych. Pozostałe mogą od biedy być wydawane elektronicznie.
Giordino:
A mnie tam nie żal. Uważam, że nie ma sensu tworzyć znów czegoś specjalnego. Niech będzie wydawane coś w brajlu, ale niech będzie to przedruk jakiegoś normalnego pisma, do którego mają dostęp wszystkie dzieciaki, a nie – zamkniętego pisma specjalnego dla niewidomych.
Magdalena S.:
No właśnie, ciekawe, że jakoś nikt na to nie wpadł przez tyle lat. Sama pamiętam, jak się czułam jako dziecko czy nastolatka, jeszcze zanim miałam udźwiękowiony komputer i dostęp do prasy. Zawsze bardzo lubiłam czytać i czytałam praktycznie wszystko, co mi się pod rękę nawinęło, ale nie mogłam zrozumieć, czemu ja mam „Promyczek”, kiedy inne dzieci czytały np. „Płomyczek”. Dlaczego nie mogłabym mieć w brajlu tego, co inni czytają w normalnym druku?
Poza tym, skoro druk brajlowski jest taki drogi, to czy nie lepiej drukować jakieś sensowne książki, podręczniki itd. niż czasopisma, które można przeczytać w wersji elektronicznej?
Jarosław G.:
Nie sądzę, aby pomysłu nie było. Patrz: przykład czasopisma „Nasz Świat”, gdzie były w zasadzie przedruki z wydań drukowanych, ale dla dorosłych. Myślę, że rozbiło się o koszty. Chociaż, faktycznie, za czasów PRL-u chyba byłoby łatwiej z przepchnięciem takiej inicjatywy, ale wtedy pojęcie integracji w szerokim rozumieniu dopiero się krystalizowało.
Patryk M.:
Ja również muszę przyznać, że brakowało mi kiedyś – gdy nie miałem komputera – czasopism, które czytali inni moi rówieśnicy. „Promyczek” czy „Światełko” czytałem, bo wszystko czytałem, co było... Ciekawszą gazetą – też niestety tylko dla niewidomych – był „Nowy Magazyn Muzyczny”, drukowany i przygotowywany przez Toccatę, ale uległ likwidacji z powodu zbyt małej liczby prenumeratorów i braku dotacji...
Jestem zdecydowanie za tym, że skoro uczymy dziecko brajla, powinno czytać – nawet, jeżeli potem będzie miało komputer. Ale rzeczywiście dobrze, gdyby drukowano coś, co jest również ogólnie dostępne... Bo potem okazuje się, że niczego podobnego taki rówieśnik niewidomego dziecka nie czytał.
Danuaria:
Kiedy byłam w wieku promyczkowym, było mi wszystko jedno, co czytają dzieci widzące i czy ja czytam to samo co one. Może dlatego, że uczyłam się w Laskach, bywałam w domu cztery razy w roku jak zdecydowana większość uczniów i miałam dużo młodszą siostrę. I nie przypominam sobie, żebym pytała widzące dzieci, co one czytają i czy ja czytam to samo co one.
W wieku światełkowym czytanie wydawało mi się czynnością nudną i oczekiwałam więcej artykułów o piosenkarzach i zespołach muzycznych, zazdrościłam słabowidzącej koleżance, która co tydzień jeździła do domu i przywoziła jakieś młodzieżowe gazety, ale wtedy też nie zastanawiałam się, czy czytam to samo, co dzieci widzące.
W liceum w ogóle nie interesowało mnie czytanie czasopism, więc kompletnie nie zastanawiałam się nad tym, co czytają moje koleżanki z klasy. Nie było mi to potrzebne do szczęścia.
Kiedy zaczęło wychodzić czasopismo „Życiu naprzeciw”, faktycznie naśmiewałyśmy się z koleżanką z tego, co tam było drukowane, i wolałybyśmy przeczytać w tym piśmie o czymś innym.
Zakładam, że w tym czasie, kiedy chodziłam do szkoły, czyli w latach 80., nie było dostępu do elektronicznej wersji, powiedzmy, „Płomyczka”. Nawet gdyby PZN w tym czasie drukował to samo, co czytają dzieci widzące, byłoby to robione z opóźnieniem i rodziło podobne kompleksy wśród dzieci, które chciały czytać to samo co ich widzący rówieśnicy. Włożono by w druk tyle samo pracy co w druk „Promyczka”, bo też trzeba by to było przepisać, ktoś musiałby to dyktować.
Teraz piszecie, że powinno być drukowane coś, co czytają dzieci widzące. Pytanie: co? Jak się przedrukuje jedno czasopismo, to ktoś będzie miał pretensje, czemu akurat to, a nie jakieś inne. Pytanie, czy takie przedrukowane czasopismo byłoby dostępne w tym samym czasie co zwykły egzemplarz. Jak było z podręcznikami? Dzieci widzące mają duży wybór podręczników, a w brajlu drukuje się tylko jeden do danego przedmiotu i większość niewidomych dzieci uczących się w zwykłych szkołach i tak ma problem, bo akurat wydrukowano nie ten podręcznik, co trzeba. Podobnie może być z czasopismami. Pytanie, czy nie wymagałyby adaptacji z powodu zbyt dużej ilości obrazków? Przydałyby się też takie artykuły, które posłużyłyby wyłącznie dzieciom niewidomym. Przykładem może być artykuł o emotikonach. Dzieciom widzącym takich rzeczy nie trzeba tłumaczyć, niewidomym trzeba.
Pamiętam, że w „Życiu naprzeciw” były artykuły z cyklu „Dbaj o siebie”. Kpiłyśmy z nich z koleżanką, ale teraz myślę sobie, że młodym niewidomym dziewczynom takie porady mogły być potrzebne. Widzącym takich rzeczy, jakie tam były napisane, tłumaczyć nie trzeba.
Dzieci powinny coś czytać, a nie tylko słuchać. Należy pamiętać, że osoba widząca bez względu na to, czy czyta książkę papierową, elektroniczną, czy korzysta z Internetu, cały czas ma kontakt z tekstem poprzez jego czytanie. Tymczasem niewidomi mimo większego dostępu do informacji prawie wyłącznie ich słuchają, co moim zdaniem jest uwsteczniające i prowadzi do analfabetyzmu wtórnego. Nie wiem natomiast, czy takie czasopismo powinien drukować PZN, czy inna organizacja, czy może prywatna firma, i kto powinien za to płacić.
Magdalena S.:
To oczywiste, wszyscy wokół ciebie czytali wtedy „Promyczek”, jeśli w ogóle coś czytali, więc to było w pewnym sensie normalne. Ja natomiast pamiętam doskonale, że brak możliwości czytania tych samych czasopism i książek stanowił kolejny element poczucia odmienności niewidomego dziecka w normalnej szkole. Dzisiaj na pewno nie jest to już tak istotne, bo istnieje dostęp do elektronicznej prasy, no i skanery. Pamiętam jednak, że szczególnie w liceum było to dla mnie frustrujące, bo chociaż czytałam bardzo dużo, to jak przychodziło co do czego, nie było możliwości porozmawiania o tym z kolegami i koleżankami z klasy, bo ja czytałam to, co było dostępne w brajlu, ewentualnie na kasetach, a to się rzadko kiedy pokrywało z tym, co akurat było na fali. To akurat bardziej dotyczy książek niż prasy.
Wacław R.:
Tam były same bzdety i pierdoły, że się tak wyrażę. Trzeba drukować coś, co wychodzi normalnie, a nie tworzyć wszystko specjalne. Z tzw. „Promyczkowej poczty” to tylko do tej pory konsumuję pizzę z ich przepisu.
Kolega Jarek wydawałby środki na takie dramatyczne gazetki miast dążyć do zwiększenia świadczeń (pieniężnych), a wtedy ktoś sobie sam kupi czasopismo, zeskanuje je i przeczyta, bo będzie miał za co.
Danuaria:
A skąd wiesz, co było w czasopismach dla widzących? Może też „bzdety i pierdoły”?
Jarosław G.:
Czy na pewno? Nie znam treści tych czasopism, bo nie musiałem ich czytać. Domniemywam jednak, że zawierały w swej treści przekazy pozwalające niewidomemu dziecku odnajdywać się w rzeczywistości. Merytorycznie trochę różni się to od przekazów pism ogólnie dostępnych.
Magdalena S.:
Oj, Jarku, jakby tak było, to pewnie nic bym nie mówiła.
Nie wiem, jak potem, ale za moich czasów nie kojarzę zupełnie w tych „Promyczkach” i „Światełkach” żadnych tekstów skierowanych wyraźnie do dzieci niewidomych. „Światełko” już mniej czytałam, ale „Promyczki” tak, i w ogóle sobie takiego czegoś tam nie przypominam. Były jakieś wierszyki, opowiadania, ciekawostki i tego typu rzeczy, ale nic tyflologicznego.
Jarosław G.:
No cóż, odarłaś mnie, Magdo, z tak miłych wyobrażeń o zawartości czasopism dla dzieci. A te wyobrażenia były takie, takie akuratne.
A może to ja źle sobie myślę, że takie czasopismo powinno nie dość, że przekazywać te wartości co inne czasopisma dla dzieci, to jeszcze umieszczać je w realiach otoczenia i relacji dziecka niewidomego. Cóż, pozostał tylko argument dotyczący obcowania z pismem brajla.
Danuaria:
Na koniec dodam, że PFRON nie dał w tym roku pieniędzy nie tylko na czasopisma, ale także na nagrywanie książek mówionych. Oznacza to, że dla decydentów czytelnictwo niewidomych jest nieważne. Kto ma komputer i skaner, będzie czytał to, co będzie chciał, ale są jeszcze w Polsce ludzie, którzy się nie skomputeryzowali i tego nie zrobią, a chcą słuchać książek.
Głos w tej dyskusji zabierali dorośli niewidomi, którzy mają dostęp do prasy w Internecie. Nie wiemy więc, co na ten temat myślą potencjalni czytelnicy „Promyczka” i „Światełka”, a także ci czytelnicy „Pochodni”, którzy nie nauczyli się obsługi komputera i nie mają dostępu do Internetu.
Fundacja KLUCZ, 02-493 Warszawa, ul. Krańcowa 23/27
e-mail:
Pełne dane kontaktowe