Osoby niewidome, poruszając się samodzielnie po mieście, często spotykają na swojej drodze ludzi, którzy na takie spotkania najczęściej nie są przygotowani. Poniżej garść opowieści uczestników listy dyskusyjnej na ten temat.
Giordino:
Jak zwykle w drodze do pracy wmaszerowałem sobie na dworzec autobusowy, zająłem swoje stałe miejsce na odpowiednim stanowisku, a tu nagle podchodzi do mnie jakaś, wydaje mi się młoda kobieta, i się zaczyna:
- A z jakiego pan chce stanowiska jechać?
Na co ja jej, że z tego, na którym stoję.
No to panienka dalej - czyli z jakiego? - Najwyraźniej chcąc sprawdzić, czy aby wiem, jaki numer ma stanowisko przy którym się znajduję.
To ja jej już dość niecierpliwie odpowiadam, że tu, z tego, przy którym stoję.
Na co ona kolejne pytanie: - To jakim autobusem?
Więc odpowiadam wymieniając numery, które mnie interesują.
- Hm... no tak. A to tak w ogóle jak pan sobie tak potrafi trafić na odpowiednie stanowisko? - kontynuuje panna. - Przecież ten dworzec jest nowy.
Na co ja, że dworzec, to nowy był dwa lata temu.
A ta swoje: - No właśnie, więc nowy dopiero ma dwa lata.
Uff! Na szczęście podjechał autobus i zakończyła się błyskawicznie ta idiotyczna rozmowa. Jeszcze trochę i bym chyba coś mało przyjemnego odpowiedział, bo ja wszystko rozumiem, ktoś chce się może dowiedzieć czegoś, ale jeśli ktoś ze mnie robi jakiegoś debila i pojąć nie może, jak to możliwe, że w ciągu dwóch lat udało mi się dokonać nieprawdopodobnego wyczynu i nauczyć się orientacji na terenie dworca, to szlag mnie jasny trafia. Z resztą ja w ogóle nie bardzo lubię, jak mnie ludzie zaczepiają i wypytują o jakieś dziwne rzeczy.
Iland222:
Ja mam tak codziennie i gdybym miał odrobinę talentu i samozaparcia, mógłbym napisać o tym księgę lub przynajmniej jakiegoś bloga założyć, ale po co? I tak nawet, jak ktoś przeczyta, najwyżej zamyśli się ździebko, a następnie... zapomni.
Adam P:
Nigdy ludzie nie będą wiedzieli jak to jest, bo to nikogo nie interesuje.
Bożena C:
Przyznam, że ja nie mam oporu w odpowiadaniu na rozmaite pytania. Jednak uważam, że niepełnosprawność nie obliguje nikogo do udzielania jakichkolwiek odpowiedzi. To, co ta panienka robiła, jest naruszaniem prywatności. Niewidoma osoba też może mieć trudny dzień, może być mrukliwa, może być chora, itd. Jedni są otwarci, drudzy nie. Tak samo jak u pełnosprawnych. Zresztą często ludzie nagle podchodzą, chwytając osobę niewidomą za rękę znienacka, czego ktoś nie musi sobie życzyć.
Lepiej nie zniechęcać ludzi, którzy następnym razem mogą nie pomóc innej osobie. Ale... niewidomy też człowiek. Może mieć gorszy dzień. Tak naprawdę od nas wymaga się pełnej dyspozycji psychicznej w każdym momencie.
Stanisław B:
Ja raczej staram się zaspokoić ludzką ciekawość, oczywiście w granicach rozsądku, oczywiście raczej nie tłumaczę pijanym. Tak naprawdę takich, którzy się interesują głębiej problemem naszego życia jest bardzo niewiele, raczej padają stwierdzenia, że sobie nie wyobrażają takiego życia w ciemności, i to jest prawda, bo człowiek zdrowy nie jest w stanie sobie wyobrazić jak ma ten, który jest niepełnosprawny czy chory.
Bożena C:
Zgadzam się z tym, że niewielu ludzi obchodzi nasz los tak naprawdę. Często dostarczają sobie wrażeń zaspokajania własnych potrzeb. Jedni litują się, inni robią porównania, że mają lepiej i nie ma co narzekać. Mówią nawet o tym. Ja też zaspakajam ich ciekawość w granicach rozsądku. Czasem spotkam kogoś ciekawego, czasem bezczelnego - jak to w życiu bywa. A pijaków nie lekceważyłabym. Jeśli nie są tak ululani, że trzeba ich odepchnąć, bo ledwie trzymają się na nogach, chętnie korzystam z ich pomocy. Często są taktowni, fachowo pomagają, nie zostawiają w połowie, pomagają w sposób naturalny i szczery. Zupełnie jakby puszczała im w głowie jakaś blokada.
El Padrino:
Tu nie chodzi bynajmniej o zaspokojenie swojej ciekawości. Ale większość biegnących by nam pomóc, ma na względzie przede wszystkim siebie. Uważają, że pomagając robią dobry uczynek i zostanie im to policzone w przyszłości. Odkupują swoje winy i grzeszki.
Sławomir W:
Uważam, że minimum dojrzałości jakiejkolwiek pomocy polega m.in. na zapytaniu czy pomóc, no chyba że ktoś leży nieprzytomny. Mam takiego sąsiada - pan inżynier a jakże - który jak mnie namierzy gdzieś w okolicy, to łapie jakkolwiek, za cokolwiek: rękę, ramię czy mankiet i holuje jak walizkę na kółkach, a przy takiej pomocy to naprawdę nie wiem, czy ktoś chce pomóc, czy dać w łeb, czy coś wyciągnąć z kieszeni.
Ala:
A ja mam takich, którzy znienacka, ale z przodu, gdy z psem wysiadam z autobusu, łapią mnie za jedyną prawą wolną rękę z laską i podnoszą do góry. W lewej - przypominam - trzymam psa przewodnika. Ja, aby wyjść z autobusu schodzę w dół, a tu ktoś energicznie podrywa mnie do góry. Zaczynam tracić równowagę, w tym momencie jestem pozbawiona laski i nie jestem w stanie sprawdzić, gdzie jest krawężnik chodnika itd. W takiej chwili bardzo trudno takiej osobie wyrwać rękę i muszę wówczas stanowczo interweniować. Kiedyś osoba widząc taką sytuację, zdziwiona wprost mnie zapytała, dlaczego odmawiam pomocy przy wysiadaniu. Przecież to jest bardzo ładny, grzecznościowy gest i nie powinnam odmawiać. Tłumaczyła dalej, że każdy z takiej pomocy chętnie by skorzystał.
Stanisław B:
Ciekawi mnie, skąd się wzięło przekonanie w ludziach, że sprowadzając po schodach na dół, oczywiście jeśli oni trzymają nas za rękę, dźwigają ją tak mocno do góry. Kiedyś tak pewna pani mi zrobiła, no i zatrzymałem się i jej wytłumaczyłem, i chwyciłem ją za rękę, idąc tłumaczyłem jej, że dźwigając mi rękę do góry uniemożliwia mi schodzenie w dół. To jest ten najczęściej popełniany błąd. Ale też zauważam w ostatnich latach, że ludzie młodzi mają tej wiedzy więcej i podstawiają łokieć.
Iland222:
Jak już wielokrotnie pisałem, wydaje mi się, że poruszanie się po mieście staje się dla nas coraz niebezpieczniejsze i nawet nie z powodu stałych przeszkód, typu słupki albo ławki stojące na chodniku, czy inne tablice reklamowe, ale dlatego, że ludzie coraz bardziej przypominają bezrozumne zombie i to niezależnie od wieku. Wszystkim gdzieś strasznie się śpieszy, albo gadają przez telefony, albo mają demencję i nie bardzo czają, co się wokół nich dzieje. Zdrowy rozsądek, rozum i dobre wychowanie ustępują przed procedurami i instrukcjami obsługi, czy innymi zewnętrznymi autorytetami. Ja sobie nie wyobrażam, żebym widząc, zderzył się czołowo z osobą niewidomą, a to zdarzyło mi się w ciągu ostatniego miesiąca dwa razy i w obydwu przypadkach były to osoby chodzące o kulach, czy z jakimiś innymi podpórkami. Czasem wydaje mi się, że za kilkanaście lat będę się musiał poruszać z psem przewodnikiem, albo z człowiekiem-przewodnikiem, bo samodzielne wyjście na ulicę w szeroko rozumianym centrum miasta będzie zbyt ryzykowne.
A może jakiś mieszkaniec warszawskiej woli przyzna się do straszenia okolicznej ludności? Co jakiś czas przychodzą do mnie pacjentki, albo na ulicy słyszę jakieś straszliwe opowieści o niewidomym (lub niewidomych), którzy w bardzo agresywny sposób odtrącają pomocną dłoń mówiąc, że oni nie potrzebują litości. Jedna pani była tak wrażliwa, że pamięta taką sytuację sprzed kilkunastu lat i twierdzi, że od tej pory boi się podejść do niewidomej osoby.
Stanisław B:
Na nic tłumaczenie, że nie widziałeś.
Mnie już i przez laskę przeskakiwali, a i między nogi też się dziewczynie biegnącej do autobusu zaplątała. To jest taki owczy pęd, wówczas się na nic nie patrzy.
Bożena C:
Kiedyś miałam taką sytuację:
Miałam na masażu klientkę - młodą studentkę prawa. Nie wiedziała, że jestem niewidoma, bo często ludzie z początku nie wiedzą o tym patrząc na mnie. W czasie rozmowy powiedziałam jej o tym w jakimś kontekście. Kształcąca się dziewczyna zawołała ze szczerym zachwytem:
- Ojej, nie wiedziałam. Pani jest taka normalna. Super, że panią spotkałam, bardzo rzadko spotyka się ślepych.
Może kogoś dotknęłoby to i nie trzeba się dziwić. Jednak ja pomyślałam z politowaniem, że prości, niewykształceni ludzie mają lepszą ogładę.
Stanisław B:
Ostatnio facet szedł za mną, doszedł i mówi - pomogę panu bo idziemy w tym samym kierunku. Na to ja - proszę bardzo - i tak sobie idziemy, ale zauważam, że skręca nie tam gdzie ja chciałem iść. Pytam go.
- A gdzie pan mnie prowadzi?
A on - Jak to? Do domu. Przecież mieszkamy w jednym bloku.
Ja na to - A w którym?
- No, w jedenaście B.
Ja mu na to - Tam mieszka mój kolega.
Tak więc wychodzi na to, że niewidomi nie mają twarzy, rozpoznaje nas się tylko po białej lasce, no może i po płci jeszcze. A poza tym jesteśmy dla wielu jedną osobą - po prostu niewidomym.
Giordino:
A coś w tym chyba jest. Ładnych parę lat temu doczepił się do mnie pewien starszy człowiek i upierał się, że się znamy, często jeździmy razem autobusem i coś tam jeszcze. Gościa w ogóle nie znam, rozmawiam z nim pierwszy raz w życiu, więc informuję go o tym, że najwyraźniej mnie z kimś myli. On uparcie swoje aż w końcu się obraził i stwierdził, że udaję, że go nie znam. Cóż, różne mają ludzie odchyły.
Danuta B:
Koleżanka z pracy mieszka parę bloków dalej. Chodzimy na te same autobusy, do tych samych sklepów, czy do tego samego dentysty. Jesteśmy nawet podobnej postury, tylko ona jest kilkanaście lat ode mnie starsza i całkiem siwa, ja jeszcze nie.
Ostatnio pani higienistka mówi do mnie:
- Pamiętam panią. Była pani pacjentką doktora X. Mąż po panią przychodził. Czasami dzieci.
Tylko że ja w przeciwieństwie do tej koleżanki nie mam ani męża, ani dzieci.
Anna S:
To jeszcze nic.
Ładnych parę lat temu ksiądz chodził po kolędzie. No i gadka.
- A gdzie pan pracuje?
Mąż mu powiedział.
- A pani co robi?
- Zajmuję się dzieckiem, jestem na rencie.
- Dlaczego?
- Jestem niewidoma.
- Jak to, przecież pani ma oczy.
Nie dziwiła bym się komuś innemu, ale żeby ksiądz? Człowiek wykształcony?
Stanisław B:
Jest coraz lepiej. Ludzie chętniej pomagają przewidując różne rzeczy, a nie już w ostatniej chwili. Wiedzą coraz więcej jak pomóc, przy czym nie są nachalni. Pomagają tyle ile trzeba w newralgicznych punktach. Na kolei też się bardzo poprawiło. Załoga konduktorska się nami interesuje. Po wejściu do pociągu wskazują miejsce, pytają, czy przyjść pomóc przy wysiadaniu. Jest coraz lepiej, ale i bywają też ludzie właśnie tacy, jakich opisujemy, ale w niektórych sytuacjach dobrze, że i oni są z tą kiepską pomocą, bo nieraz lepsza kiepska niż żadna.
Ja nie odmawiam pomocy, choć często jej nie potrzebuję. Pozwalam ludziom spełnić dobry uczynek, jeśli czują taką potrzebę. Bo jeśli jeden i drugi odmówi, a trzeci będzie potrzebował pomocy, to już mogą nie pomóc, bo się zniechęcą. Powiedzą - oni nie potrzebują pomocy.
Fundacja KLUCZ, 02-493 Warszawa, ul. Krańcowa 23/27
e-mail:
Pełne dane kontaktowe