W tygodniku „Polityka” nr 48/2014 ukazał się artykuł pt. „Drodzy niewidomi”. Dotyczy on nakładek brajlowskich przygotowanych na potrzeby ostatnich wyborów samorządowych. Cały artykuł znajduje się w archiwum „Polityki”, do którego dostęp jest płatny, natomiast osoby niewidome miały możliwość zapoznania się z tym tekstem dzięki fundacji De Facto, prowadzącej e-kiosk.
W artykule można przeczytać, że druk nakładek dla niewidomych był droższy od systemu informatycznego obsługującego wybory. Pojawiły się także wypowiedzi przedstawicieli środowiska osób niewidomych:
„Marek Kalbarczyk, informatyk (...) choć cieszy się, że jego firma dostała to zamówienie, to jako osoba niewidoma uważa, że to nie były najlepiej wydane publiczne pieniądze. – (...) Cóż z tego, że są nakładki, jak wielu niewidomych nie umiało dotrzeć do lokalu? Można było te pieniądze lepiej wydać na udźwiękowienie okolic lokalu, co pomogłoby nam do nich bezpiecznie dojść.
Prezes Związku Niewidomych Anna Woźniak-Szymańska uważa, że niewidomi powinni mieć takie same prawa jak inni wyborcy, ale to wyposażenie wszystkich komisji w nakładki, za tyle pieniędzy, też uważa za przesadę: – W Polsce około 1,8 miliona osób ma poważne problemy ze wzrokiem, z czego najwyżej 10 procent cierpi na całkowitą utratę widzenia. Zamiast nakładki w każdym lokalu można było je wyposażyć w lupy powiększające”.
Artykuł ten wywołał burzliwą dyskusję wśród niewidomych internautów.
Paweł W.:
Uważam, że z tymi nakładkami faktycznie przesadzono. Nie wiem, czy mamy w Polsce wystarczającą liczbę niewidomych posługujących się pismem Braille'a, aby wszystkie te nakładki wykorzystać. Skoro – jak podają autorzy – we wcześniejszych wyborach wykorzystano tylko około 260 nakładek, to może lepiej byłoby poprosić niewidomych o rejestrację chęci korzystania z nich nie przed konkretnymi wyborami, tylko generalnie. Wówczas PKW odpowiadałaby za rozesłanie nakładek albo do właściwych lokali, albo do samych zainteresowanych. Koszty można byłoby wówczas zredukować pewnie o 90%, do mniej więcej 35 tys. zł.
Danuaria:
Należy pamiętać, że w wyborach samorządowych w pierwszej turze potrzebne były aż trzy różne nakładki do trzech różnych rodzajów kart do głosowania plus jeszcze czwarta do drugiej tury wyborów. Podejrzewam, że w przypadku wyborów prezydenckich te koszty byłyby dwa razy mniejsze, w parlamentarnych też. Nakładki pewnie kosztowały tyle, ile kosztowały, więc wypowiedź pani prezes trochę mnie zszokowała. A lupy czy coś innego powiększającego pewnie przydałoby się nie tylko słabowidzącym. Byłam świadkiem, jak moja 80-letnia sąsiadka miotała się ze swoją kartą do głosowania, bo najpierw szukała okularów, a potem bardzo długo się tej karcie przypatrywała. Najwyraźniej miała problem, a była to karta tylko z dwoma nazwiskami. A skoro system informatyczny okazał się tańszy od nakładek, to coś z tym systemem jest nie tak.
Paweł W.:
Po pierwsze, coś powiększającego potrzebne jest tylko osobom słabowidzącym. Skoro sąsiadka nie mogła odczytać, co jest na karcie, a lupa by jej pomogła, to znaczy właśnie, że jest to osoba słabowidząca. Wiek nic do tego nie ma, tylko wzrok.
Po drugie, może to nie system okazał się tańszy niż nakładki, tylko nakładki droższe niż system.
Po trzecie, nie podoba mi się roszczeniowa postawa niewidomych. Skoro nie widzę, wszyscy muszą zrobić wszystko, żebym mógł zagłosować jak widzący. Osoby w pełni sparaliżowane, świadome, też nie mają możliwości, żeby samodzielnie zagłosować. Czy oznacza to, że powinno się wyposażyć każdy lokal wyborczy w sprzęt, który im to umożliwi? Są pewne ograniczenia, które trudno przeskoczyć, i rozsądek powinien wziąć górę. Nie cały świat kręci się wokół niewidomych.
Sylwek P.:
Po co wyrzucać w błoto pieniądze podatnika, skoro tak mało ludzi z tego korzysta. Zgadzam się z Pawłem. Skoro to tak dużo kosztuje, to niech pieniądze zostaną wydane rozsądnie.
Jak ktoś trafi do lokalu wyborczego, to i jest w stanie poinformować dzielnicę, że będzie chciał wziąć udział w głosowaniu. A co do proponowanego przez p. Kalbarczyka udźwiękowienia, to by dopiero podniosło koszty.
Fandango:
Od ogłoszenia wyników i pierwszych komentarzy mam poczucie, że staliśmy
się „chłopcem do bicia”, o czym świadczy tekst w „Polityce”.
Jan O.:
No cóż... Konieczny był jakiś nius, żeby szumem medialnym zagłuszyć to... nie wiem, jak nazwać. A co się oficjalnie mówi lub pisze, jest prawdą, to nie ma znaczenia.
Winne są książeczki, które rzekomo powstały przez niewidomych – jakby wcześniej już kilkanaście razy ich nie było – a więc to oczywiste, że wszystkiemu są winni niewidomi.
O twórcach systemu informatycznego też napisano wiele bzdur.
Jeśli chodzi o kwotę wydaną na nakładki, to można jedynie dyskutować, czy mogła być mniejsza, a nie, czy sama w sobie jest duża, bo kwestii niematerialnych: demokracji, równouprawnienia, niezależności, niedyskryminacji itp. nie można przeliczać na pieniądze.
Iland:
Co za demagogia. Oczywiście, że wszystko można przeliczyć na pieniądze, nawet trzeba, np. w tzw. ochronie zdrowia. A jeśli chodzi o nakładki, to jak dla mnie nie ma tematu – niewidomy dzięki tymże samodzielnie nie zagłosuje, więc nakładki nie mają sensu.
Giordino:
Pewności, że oddany głos jest ważny, nie ma. Można wziąć nakładkę, kartę, wszystko złożyć i oddać głos, ale gwarancji, że głos jest ważny, nie ma. Tak, tak, ktoś może sprawdzić, czy wszystko pasuje, dobrać ewentualnie kartę, która pasuje do nakładki, ale to znowu zawracanie głowy komisji. Wszystko fajnie, kiedy chętnych do głosowania w danej chwili jest akurat mało, ale co w sytuacji, kiedy oczekuje długa kolejka głosujących, a ty zawracasz głowę komisji przez parę minut, szukając odpowiedniej karty? Gwarantem oddania głosu prawidłowo jest albo głosowanie elektroniczne, albo skorzystanie z pomocy innej osoby, ostatecznie kompletnie nierealny pomysł kart dostosowanych do potrzeb niewidomych. Tylko te trzy opcje dają gwarancję. Choć oczywiście rozwiązanie drugie znów obarczone jest ryzykiem, że osoba odda głos inaczej, niż byśmy sobie życzyli.
Iland:
Nie mam absolutnie żadnej pewności, że po pierwsze, mój głos jest ważny i po drugie, że przypadkiem zagłosowałem na innego kandydata, niż chciałem, bo nakładka się omsknęła, albo karta została źle wydrukowana. Dlatego wolę „zaryzykować” i zaufać osobie, która pomaga mi w głosowaniu, skreślając wskazanego przeze mnie kandydata. Masz również rację, Giordino, mówiąc o całym tym zamieszaniu związanym z ewentualną pomocą członków komisji – tego typu korowody zdecydowanie mi nie odpowiadają, ale rozumiem, że niektórym nie przeszkadzałaby w tej sytuacji nawet obecność kamer, a może nawet kręciłoby ich to.
Hanna P.:
P. Kalbarczyk mówi też, że dałoby się zrobić nakładki na płachty. Może i tak, ale nie mam pojęcia, jak osoba niewidoma miałaby się w tym odnaleźć. Na takie rozwiązanie rzeczywiście szkoda pieniędzy i lepiej poprosić o wstawienie znaku X osobę widzącą. Natomiast książeczki są OK, tylko analfabeci musieli znaleźć kozła ofiarnego i znaleźli niewidomych.
Tomasz S.:
Najlepiej niech od razu karta do głosowania będzie dostosowana do niewidomego wyborcy: 1 wydruk = 1 koszt.
JG:
Jedna nakładka to 5,7 zł. Wyobrażasz sobie, jaka by to była kasa, gdyby karty drukować uniwersalnie, w brajlu i czarnym druku?
Danuaria:
A czemu zaraz w brajlu? Wystarczyłyby wypukłe kratki. Skoro na pieniądzach robią, to może na karcie też by się dało?
Paweł W.:
Wydrukowanie kart z wypukłymi kratkami kosztowałoby dość dużo. Karta mogłaby natomiast mieć inne ułatwienia, na przykład perforację na rogach prostokąta, w który należy wstawić znak X. To raczej obniżyłoby koszty a dodatkowo uniemożliwiłoby niedokładne użycie nakładki.
Jestem zwolennikiem głosowania przy pomocy zaufanej osoby, chociaż rozumiem tych, którzy chcą głosować samodzielnie. Da się to zrobić i nawet jeśli będzie trochę kosztowało, powinno się o tym pomyśleć. Chodzi mi o to, żeby nie wydawać pieniędzy bez sensu.
Fandango:
Owszem, niewidomy może samodzielnie głosować z nakładką, ale musi być ciutkę przygotowany, no i wykonanie kart i nakładek powinno być precyzyjne. Im dłużej myślę, tym bardziej podoba mi się pomysł wypukłych kratek. Dużo taniej i na karcie w dowolnej formie, nawet na płachcie można głosować bez martwienia się, czy ktoś czegoś nie uciął.
Mariusz K.:
Te nakładki to psu na budę tak naprawdę potrzebne, bo i tak pomoc osoby widzącej jest niezbędna pomimo nakładki. Wniosek? Dla kilku lub kilkudziesięciu niewidomych w Polsce, którzy poszli głosować, państwo wydało kilkaset tysięcy. A to wszystko dla dowartościowania garstki niewidomych superzrehabilitowanych, którym się ubzdurało postawić samodzielnie krzyżyk w miejscu, gdzie pomimo nakładki być może musiał postawić ten krzyżyk z pomocą osoby widzącej.
Domra:
Skoro są nakładki, to z nich korzystam i mam przy okazji pyszną zabawę, dociskając i sprawdzając z osobą widzącą jej ułożenie, ale do licha, niewielu z nas samodzielnie chodzi na wybory. Idąc z kimś z rodziny czy przyjaciół, mamy do nich zaufanie, więc nie ma przeszkód, aby poprosić ich o postawienie krzyżyka w odpowiedniej kratce i tak zawsze robiłam, zanim rozpoczął się nakładkowy szum. Moim skromnym zdaniem, nakładki nie są warunkiem mojej demokratycznej wolności, ponieważ jest to jedynie sprawa techniczna. Moja demokratyczna wolność to prawo wyboru kandydata, a tego prawa mi nikt nie odbiera.
Dyrektor firmy, która wyprodukowała nakładki do głosowania, w swoim oświadczeniu napisał m.in.:
„Oferta spółki Altix była ponad 160 tys. niższa, niż przewidywało to PKW, które zrobiło badanie rynku i wyceniło to zadanie w takim terminie na ok. 600 tys. zł. Badanie brało pod uwagę wcześniejszy przetarg na nakładki do głosowania w wyborach do Parlamentu Europejskiego, gdzie za ok. 500 tys. złotych wykonano ok. 50 tys. nakładek do głosowania”.
Fundacja KLUCZ, 02-493 Warszawa, ul. Krańcowa 23/27
e-mail:
Pełne dane kontaktowe